Kocham moje dzieci, ale samo macierzyństwo mnie męczy
Na pewno słyszałaś te zdania: „Kiedy urodziłam dzieci, poczułam się spełniona!”, „Niczego więcej do szczęścia nie potrzebuję!”, „Bycie mamą to najlepsze, co mnie spotkało!”, „To najważniejsza rola w moim życiu!”. No więc ja tak nie czuję.
CHOĆ ZUPEŁNIE SIĘ TEGO NIE SPODZIEWAŁAM!
Ja naprawdę lubię dzieci. Nie jestem tą kobietą, która wzdraga się na ich widok i akceptuje w swoim otoczeniu co najwyżej własne. Raczej całe życie zachwycałam się niemowlakami, rozczulały mnie ich pulchne policzki, dłonie i stópki.
Całe życie chciałam być mamą!
I nigdy nawet przez sekundę nie zwątpiłam: „A może to nie dla mnie?”. Od małego opiekowałam się lalkami: karmiłam je, stroiłam i z nimi spałam. Myślałam, że z moimi dziećmi godzinami będę się tarzać po dywanie i nigdy mnie to nie zmęczy! Macierzyństwo miało być taką wisienką na torcie życia. Nie wiem, na ile mi to wmówiono, bo żyjemy w świecie, w którym nie-matki są piętnowane bardziej niż faceci pijący pod sklepem na ulicy. Ale odbieram to raczej jako własne pragnienia, a nie, że ktoś mi coś kazał.
Wszystko się zmieniło, kiedy urodziłam dziecko.
Na macierzyńskim nudziłam się jak mops. Wcale nie dlatego, że dziecko grzecznie spało cały dzień. Wręcz przeciwnie! Ciągle je: nosiłam, karmiłam, przewijałam, usypiałam. I od nowa. I tak w kółko. Tydzień za tygodniem. Miesiąc za miesiącem. W żaden sposób nie czułam się dzięki temu spełniona. Macierzyństwo nie było dla mnie ekscytujące, zajmujące czy rozwijające. Męczyła mnie powtarzalność. Taki trochę dzień świstaka.
Podziwiam kobiety, które są na tyle dojrzałe, że potrafią na jakiś czas odłożyć swoje życie na bok. Sama chciałam taka być! Bardzo! No ale nie potrafię. Mnie dobijał fakt, że wszystko co robię, robię dla dzieci i męża. I nic dla siebie.
Pewnie jestem egoistką. Ale dzisiaj już się tego nie wstydzę. Myślenie również o sobie nie jest przecież niczym złym!
POSTANOWIŁAM O TYM NAPISAĆ, BO MOŻE TAKICH MAM JAK JA JEST WIĘCEJ?
Może tylko wstydzimy się o tym mówić? Więc dobra, niech będę pierwsza.
Kiedy słyszę z ust polityków Konfederacji: zrobimy tak, że twój mąż będzie zarabiał na tyle dużo, abyś ty mogła zostać w domu i rodzić dzieci. Cieszysz się? To ja mam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie!
Myślę sobie wtedy: WTF? Co wy pieprzycie? Dlaczego w ogóle banda facetów rozmawia o tym, co zrobić, żebyśmy MY chciały rodzić, zamiast najzwyczajniej w świecie po prostu nas o to zapytać?
Bo jakby MNIE ktoś zapytał, powiedziałabym, że ja to bym chciała w miarę szybkiego powrotu do dawnego życia. A więc na początek godnych warunków w szpitalu przy porodzie, żebym nie musiała się potem miesiącami dźwigać fizycznie i psychicznie. Chciałabym fajnych żłobków, przedszkoli i szkół. Bo choć moje dzieci jeszcze nie chodzą do szkoły, ja już się martwię, co zrobię, jak będą wracać w południe albo chodzić na zmiany? Chciałabym, żeby w tej szkole można było kupić nie tylko obiady, ale również ZDROWE śniadania. Żeby była tam jakaś stołówka na kształt przedszkolnej, bo jeszcze mi życie zbyt miłe, nie chcę pół ranka tracić na smarowanie chleba masełkiem. Chciałabym zarabiać na tyle dużo (tak, ja też, nie tylko mój mąż!), żeby od czasu do czasu móc wynająć nianię i wyskoczyć wieczorem do kina. Nie chciałabym za to, żeby dziecko i dom były tylko moją sprawą.
Ale to ja. W przeciwieństwie do polityków, którzy wypowiadają się za nas wszystkie, mogę wypowiedzieć się tylko za siebie.
BO TY ZŁA MATKA JESTEŚ!
Kocham moje dzieci, nie wyobrażam sobie ich nie mieć, ale nie jestem tą mamą, która odpoczywa, prasując ubrania albo gotując niedzielny rosół. To są moje obowiązki i muszę je wykonać, ale nie chcę zajmować się tylko tym.
Są dni, kiedy odkładam wszystkie sprawy na bok, żeby pobiegać z dziećmi po domu, poobrzucać się popcornem, a potem zasnąć wtulona w ich kark. A są takie, gdy macierzyństwo mnie przytłacza nadmiarem obowiązków i odpowiedzialności.
Nie przyznajemy się do tego nawet same przed sobą, bo zbyt często słyszałyśmy: „Co z ciebie za matka?!”. Wystarczyło napomknąć: „A ja nie chcę rodzić naturalnie/karmić piersią/boję się o figurę/dobija mnie, jak dziecko cały dzień płacze/czasami krzyczę z bezsilności”. Więc nauczyłyśmy się siedzieć cicho i tak sobie udawać.
Matka, która idzie do pracy mówi raczej o wyrzutach sumienia, a nie, że czuje się dzięki temu lepiej. Że tego potrzebuje. Że bycie mamą to dla niej za mało. Społeczeństwo oczekuje od nas wyznań w stylu: „Moje dziecko to cały mój świat!”, a nie: „Na dziecku moje życie się nie kończy!”.
A JA TO PIEPRZĘ!
Za stara jestem i chyba całkiem z siebie zadowolona, bo nie mam potrzeby niczego nikomu udowadniać. Macierzyństwo to jedna z moich ról. Jeszcze nie wiem czy najważniejsza, bo przede mną (mam nadzieję) całe życie. Po urodzeniu dzieci nie poczułam, że mam już wszystko. Gdy patrzę jak rosną, jestem dumna, ale z nich, a nie z siebie, bo też nigdy nie traktowałam ich jak swoje dzieło. To losowa mieszanka dobrych genów i okoliczności, a nie że ja, wychowując je, odwalam kawał dobrej roboty. Czasami odwalam. A czasami nawalam :).
Macierzyństwo bywa tak trudne, że czasami mam ochotę wystrzelić się w kosmos. Albo iść spać. Dzieci nie są całym moim światem, choć są najważniejsze i wszystko bym dla nich rzuciła, gdybym musiała. Jednak cieszę się, że żyję w czasach, gdy nie muszę.
Czy takich mam jak ja jest tu więcej?
Mam nadzieję, że nie zostawisz mnie samej z tym wyznaniem. Bo my wcale nie jesteśmy gorszymi matkami! Całe szczęście ostateczną ocenę wystawią nam już nasze dzieci, a nie obcy ludzie. A ja jakoś tak mimo wszystko całkiem o tę ocenę jestem spokojna ;).
Spadłaś mi tym wpisem z nieba! Wszystkie koleżanki zachwycone, mówią, że uwielbiają być w domu, nigdy nie chcą wracać do pracy, tak mają cudownie. Tylko ja narzekam, że prędzej depresja mnie spotka niż takie szczęście. I już odliczam czas do dnia, w którym moje szczęście będzie mogło pójść do żłobka. Kocham nad życie, ale siebie też kocham. I chciałabym, żeby każdy mógł po swojemu, bez „jak sobię wyobrażasz zostawienie takiego malucha samego?!”. Także, jest nas więcej :) pozdrawiam!
Napisane w punkt :) czytając post jak i ten komentarz widzę siebie zamknięta w środku wołając o pomoc… Tylko że nikt nie chce słyszeć że mi jest źle czuje się fatalnie moje życie to Głowno… Wszyscy widzą tylko dziecko słodkie uśmiechnięte jak płaczę to napenwo coś mu jest… A gdzie w tym wszystkim my mamy które zatracamy siebie. ?
Boże jak ja Cię rozumie?
Moja córka ma 14 m-cy i kocham ją nad życie, ale początki macierzyństwa byłyby przyjemniejsze gdybym non stop nie frustrowała się myślą, że utknęłam w domu i nie dam rady z niego uciec. Tymczasem wszystko dało się poukładać, wróciłam do pracy kiedy córka skończyła 7 miesięcy. Będąc na macierzyńskim czułam, że powoli wariuję, musiałam się ogarnąć dla siebie. Teraz mam dziecko, dom, pracę na pełen etat, dwa psy, jest czasem kocioł, ale czuję że żyje i niezamieniłabym się na nic innego!
Koniecznie muszę Ci odpowiedzieć. NIE JESTEŚ SAMA. W sumie po lekturze tego wpisu stwierdzam, że czuję to samo ale jakoś nie wiedziałam jakich słów użyć żeby to nazwać. Moje dzieci są dla mnie najważniejsze, kocham ich nad życie, ale cieszę się kiedy idę do pracy, kiedy rozmawiam z dorosłymi na dorosłe tematy. Spełniamy w życiu strasznie dużo funkcji i bycie mama jest jedną z nich. Ma wysoki priorytet, ale to nadal jedna z ról. I tak, żaden mężczyzna nie powinien wypowiadać się na temat macierzyństwa, a na pewno nie do czasu kiedy sam nie urodzi?.
Polecam ‚Working moms’ na Netflixie. Można się poczuć, że ‚wow’ ktoś wreszcie pokazał matki, które nie rzygają tęczą ;) i dzięki za Twój wpis, ja tez się tak czułam, chociaż o dziwo, przy drugim dziecku nie chce mi się wracać do pracy, a domowe pielesze i opieka nad niemowlakiem mnie cieszą. Może to kwestia pozytywnego porodu i wyjątkowo uśmiechniętego bobasa? Najważniejsze to żebyśmy miały wybór, a nie żeby politycy wiedzieli lepiej czego potrzebują i chcą Polki.
Polecam ten serial wszystkim padającym na pysk mamuśkom;-)
Oj tak. Od pewnego czasu siedzę z dziećmi w domu i szczerze… ?dostaje do głowy?. Tak jak piszesz kocham swoje dzieci, świata po za nimi nie widzę ale na dłuższa metę ciagle siedzenie w domu doprowadza mnie do szału.
O kurczę jakie to prawdziwe. Też tak mam ale już prawie 6 lat siedzenia w domu, najpierw pierwsze dziecko później zaraz drugie. Teraz okres przedszkolny niby ale ciągle choroby i inne takie niespodzianki dziecięce. A co do wariowania w domu to fakt. Codzienny dzień świstaka wchodzi niby w nawyk. Weekend różni się od reszty tygodnia tym że mąż jest w domu A raczej w zasięgu domu bo zawsze ma coś do zrobienia. Aktykul pierwsza klasa!!!!!
Trochę jeszcze z innego punktu widzenia, ale brawo za to co napisałaś,! Przede mną jeszcze miesiąc zanim pojawi się dziecko, ale ze względów zdrowotnych a później zdrowo-rozsądkowych (pracuję w szkole i chyba bym musiała na przerwach chodzić owinięta w materace, żeby nie zostać poturbowana)jestem od 6tygodnia na zwolnieniu…i szczerze? Wariuje! Biorąc pod uwagę, że macierzyński skończy się w grudniu, ja już zastanawiam się, żeby końcówkę urlopu przejął ojciec albo niania na te kilka godzin kiedy będę w szkole a ja od września powrót…być może mi się odmieni, być może wydarzy się jeszcze dużo do tego czasu, ale jeszcze nie urodziłam, a już słyszę to, o czym napisałaś. No i przede wszystkim, dobre rady koleżanek mamusiek- „koniec ze wszystkim jak urodzi się dziecko, korzystaj póki możesz”. Mam czasami ochotę odpowiedzieć, że im nawet współczuję, ale gryzę się w język. Ja tak nie chcę, ba! My (tatuś również) tak nie chcemy! Dziękuję za ten tekst, mimo, że jeszcze wszystko przede mną ;) Całym sercem popieram :)
No i znów strzał w dziesiątkę!!! Czuję dokładnie to samo. Mam co prawda tylko jednego syna, 5-letniego. Jak poszedł do żłobka jako roczniak odetchnęłam. Macierzyński był mordęga. Przez ostatnią godzinę wypatrywałam męża przez okno. Mały był trudny w obsłudze. Gdy wróciłam do pracy co prawda co rano musiałam się spinać żeby zdążyć ale w pracy odpoczywałam. Gdy wisiała wizja zostania w domu z powodu choroby już sama byłam chora. Teraz jest dużo lepiej bo młody ma żłobek za sobą i trzeci rok przedszkolny leci więc jest dużo bardziej odporny. Jestem z tych matek która z byle powodu nie zostawia dziecka w domu. Nawet gdy czasem mam wolne wolę go zaprowadzić do przedszkola bo wtedy i więcej zrobię i bardziej odpocznę. Czasem czuję się jak wyrodna matka, kiedy posłucham znajome które zostają w domu z dzieckiem żeby nadgonic czas spędzić go razem. Mój kawaler jma bardzo mocny charakter i często męczy mnie czas z nim spędzony. Kocham go nad życie tak jak tu wszystkie piszecie i nie wyobrażam sobie życia bez niego. Ale lubię też sama wyjść z domu, spędzić czas z mężem czy przyjaciółmi. A co proponują politycy to zgodziłabym się na to ale tylko po to by mieć więcej czasu na realizowanie własnych pasji, bo niestety przy pracy na pełen etat, zajmowaniem się domem i dbanie o relacje na których mi zależy niewiele tego czasu zostaje na te hobby.
Nie zawsze się z Tobą zgadzam, aaalllleee…. Dziś muszę napisać, że w końcu ktoś podniósł mnie na duchu. Moje dziecko wyczekane po wielu trudnych przeżyciach i teraz gdy jest… Uświadomiłam sobie, że kocham go nade wszystko, ale zdałam sobie sprawę, że jestem jeszcze Ja. ŻE to nie jest wszystko, czego chcę od życia. I że siedzenie w domu, ta monofonia doprowadzają mnie często do obłędu. Dziękuję za ten tekst i za odwagę mówienia o tym głośno. Pozdrawiam!
Niedawno po niespełna 5 latach wróciłam do pracy (3 dzieci w niewielkich odstępach, więc trochę mi się ten macierzyński wydłużył ;)) i niezmiennie czuję jakbym unosiła się 10 cm nad ziemią!!
Długo byłam zwolenniczką tego żeby pierwsze 2,5 roku spędzić z dzieckiem. Udało się ze starszą dwójką i nie żałuję, ale po takiej kumulacji czułam, że jeszcze chwila i się uduszę. Że tym razem nie dotrwam, szczególnie że najmłodsza córka jest hiper samodzielna (jakieś ziarnko prawdy chyba jest w powiedzeniu, że trzecie dziecko wychowuje się samo, haha) i przyzwyczajona do bycia wśród dzieci. Z jednej strony intuicja podpowiadała mi, że da sobie radę w żłobku, z drugiej był oczywiście strach przed nieznanym, bo o ile instytucję przedszkola wielbię, żłobek budził we mnie pewne wątpliwości. Ale udało się i teraz każdej mamie (albo inaczej: każdej wahającej się – którą do pracy ciągnie, ale ma obawy) poradziłabym żeby nie rezygnować z siebie. To wszystko naprawdę da się pogodzić. I naprawdę to szczęście, które bije od spełnionej mamy procentuje i rekompensuje to, że już nie jest mamą full time.
Ja też byłam zwolenniczką tego, że każda mama powinna być z dzieckiem jak długo się da. Że nikt tego czasu nie wróci, dziecko tego potrzebuje, a co to takiego te kilka lat z dzieckiem, cała rodzina tylko na tym skorzysta :)
Teraz uważam, że każda kobieta powinna robić tak, jak sama czuje. Dla jednej to będzie piękny czas i super. Ale dla innej męczący i naprawdę w takim wypadku nie ma co się zmuszać.
Nie ma się co zmuszać,bo dziecko nic nie zyska w kontakcie z sfrustrowaną matką. Wiadomo pierwszy okres 6-9 miesięcy to tak. Ale mnie też męczył dom, to wieczne sprzątanie, no bo jestem tutaj to posprzątam i pogotuję..monotonia,brak wyjazdów. Brak kontaktu z innymi ludźmi. Poczucie że zawodowo się cofam. Dzisiaj powoedziałabym sobie dawnej: to tylko chwilowo, nie całe życie tak będzie, jeszcze się rozwiniesz, a teraz jest Wasz czas, Twój i malucha. Nie goń tak ze ścierką, zamów obiad i po prostu popatrz na todziecko. Popatrz i zatrzymaj się!
Starszy syn poszedł do przedszkola w wieku 3,5 (miał 3 jak urodził się jego brat, więc będąc w ciąży bałam się wysyłać go wcześniej do żłobka/przedszkola). Teraz jestem w domu z młodszym – ma niecałe 2 lata. I już planuję od września wysiudać go do żłobka bo te 5 lat w domu z dziećmi mnie już straszliwie męczy.
Już? Toz to 5 lat, ja nie wytrzymuje roku! Podziwiam i bije brawo!
Żłobek z racji pandemi nie wyszedł, więc kolejny rok w domu… Z dwójka, bo przedszkola w tym roku też nie było zbyt dużo…
Jak byłam na macierzyńskim po urodzeniu starszej córki, to myślałam, że „kota dostanę „. Gdy młoda skończyła 2 lata poszłam do pracy(z poprzedniej musiałam zrezygnować, bo w delegacji). W pracy odpoczywam od dzieci, a w domu odpoczywam od pracy. Tak to wygląda. Na macierzyńskim miałam wrażenie, że się cofam. W głowie miałam tylko kaszki, kupki i choroby wieku dziecięcego. Dziękuję za wpis, dobrze, że nie jestem sama.
To ja dziękuję za komentarz!
U mnie w ZUSie Pani nie mogła znaleźć papierów na 6 miesięczny macierzyński i mówi do mojego męża: nikt nie brał TYLKO pół roku, może się żona jeszcze zastanowi? Głosy znajomych tak samo: może Ci się odwidzi, pewnie będziesz jeszcze chciała zostać. Przy pierwszym synku, poszłam do pracy po 7 miesiącach, teraz pół roku plus kilka dni urlopu – część etatu, ale zawsze powrót do ludzi. Jak nie wrócę, to się uduszę i nikt nie będzie szczęśliwy. Dzięki za ten tekst, podziałał bardzo kojąco :)
No widziesz ,a w USA wiekszosc kobiet wraca do pracy po 6, ale TYGODNIACH macierzynskiego.
Gdybym mieszkała w USA to bym wróciła po 6 tygodniach, proste. Chodzi mi o nasz kult przywiązania do dziecka i dziecka do Ciebie.
A tak btw- kiedyś w polu rodziły i pracowały dalej – i? – ironia oczywiście ;)
Podobnie myślę, choć dla mnie dzieci bardzo długo były w świecie do mojego równoległym, ale właśnie dlatego, że rownoleglym bez punktów styczności. Owszem, wiedziałam, że chce je mieć, ale właśnie zawartość wózków długi czas mnie nie interesowała. Koleżanki rodzące dzieci krótko po maturze skreślam w duchu z listy, czując się, jakby to powiedzieć? Zdradzona? Rozczarowana? Mama zostałam świadomie i bardzo długo szamotalam się w nowej sytuacji, w której, musiałam to przed sobą przyznać, niewiele ode mnie zależało (choć to przyznanie się stanowiło pewnego rodzaju kamień milowy). Kocham dzieci jak wadera, dla nich walczę. Są też motorem dzialania, chociaż mnie nigdy nie wystarczał status quo. Ale one chyba mnie ukierunkowują, bo ja mam naturę niestała, kapryśna, trwonie energię w wielu kierunkach. Ale najlepsze jest to, że czasem, po dwunastu latach, łapie się na tym, że myśl „Mam dzieci” jest… absurdalna, niewiarygodna. Chyba mimo na pozór tak dorosłej egzystencji mam w sobie coś z Piotrusia Pana.
Żeby nie było… Popieram. Każdy ma po swojemu czuć i żyć. Ja zaś mam tak że od początku macierzyństwo stawia mi takie wyzwania, że mogę być dumna i z dzieci i z siebie. Opanowałam mnóstwo nowych dziedzin rehabilitację, logopedię, si, spokój mimo wszystko, tyflopedagogikę, i kilka innych. Nauczyłam się znajdować czas dla siebie. Niektóre rzeczy czasem odkładam na później czasem robię od razu. Poszczesciło mi się. Dzieci mam wymagające ale mi to daje spełnienie i frajdę. Co nie oznacza że nie mam innych pasji które w pewnym stopniu realizuję. Tak dla higieny umysłu i ducha. Grunt to żeby było nam dobrze i dzieciom dobrze i partnerom. Pozdrawiam serdecznie wszystkie kobiety?
Boże jak dobrze wiedzieć ze nie jest się jedyna wariatka zakochana sama w sobie na tym świecie lol Mam jedna córcię i na tym poprzestanę bo daje mi w kość jakbym z 5 co najmniej miała:) kocham ja nad życie jest mądra , od małego bardzo sprawna fizycznie ale co i za tym idzie ma mrówki w gaciach i non stop wszędzie jej pełno . Ja od 3 lat siedzę w domu , wariuje już powoli, od tego usługiwania mężowi , gotowania prania , robienia zakupów sprzątania zajmowania się córka w dzień i w nocy . Do tego stopnia ze już mało co się kobieco czuje bo nie mam czasu ani iść do kosmetyczki czy fryzjera a czasem nawet nie mam ani siły czy ochoty wziąć prysznic. Myśle sobie czy gdybym poszła do pracy byłoby lepiej? Czy miała bym jeszcze jeden obowiązek więcej .. jakkolwiek by nie było czekam aż mała pójdzie do przedszkola ( najpierw aż się odpieluchowuje) i wtedy zajmę się sobą , odpocznę trochę w domu , zrelaksuje,zrobię wszystko to dla siebie czego nie mogłam podczas tych 3 lat a dopiero wtedy pomyśle o pójściu do pracy , tak egoistycznie bardzo bo do tej pory wszystko podporządkowałam mojej córce i nadszedł czas by pomyśleć tez i sobie :)
Czuje s?ę identycznie. Jakbyś pisała o mnie. Dodam od siebie, że nie dość, że się wszystko ma na głowie i jeszcze temu mężowi usługuje. Podkreślam, że przy bardzo wymagającym dziecku, od urodzenia non stop ze mną. To jeszcze żądania od męża, że obiad ma być robiony przed jego powrotem z pracy( pracuje do wieczora) a nie w poludnie. To mi ręce opadają. Sam nigdy na dłużej niż pół godziny z naszą córką nie został bo sobie nie potrafi z Nią poradzić. Przyznam moje słoneczko jest bardzo wymagającym i trudnym dzieckiem wogóle nie ospalym ale ja musiałam nauczyć się być z Nią opiekować i do tego ogarniać wszystkie przyziemne obowiązki. Gdyby nie moja Mama która pomaga mi ile może,po mimo, że sama pracuje to nie poradziłabym sobie sama.
Ufff odetchnełam z ulgą?????
Dziękuję za ten wpis. Moje dzieci mają już „swoje lata”, starszy 20, młodszy prawie 18. Kiedy ich urodziłam, miałam dokładnie takie myśli jak Ty. Moje koleżanki, młode mamy, najczęściej zachwycały się macierzyństwem. Ja nie do końca. Podobnie jak Ciebie, nużyła mnie monotonia codzienności. Miałam serdecznie dosyć powtarzalnych czynności i samotności. Niby miałam bliskich obok siebie, a jednocześnie nikt nie potrafił zrozumieć mojej frustracji. Mi bardzo dużo czasu zajęło poukładanie sobie w głowie, że macierzyństwo nie musi być całym moim światem, dopiero kiedy to zaakceptowałam, poczułam się bardziej wolna. Nie jesteś sama, Ilona. Dobrze, że chcesz żyć dla siebie. Twoje dzieci zobaczą Twoją siłę i jej się od Ciebie nauczą – będą szczęśliwsze, bo Ty będziesz szczęśliwa, żyjąc w zgodzie z sobą :) Powodzenia i wytrwałości :)
Brawo za odwage i konkretne słowo! Jestem mamą od 4,5 miesiąca ( dopiero ! :O ), a gdy nadchodzi poniedziałek i mąż jedzie do pracy to mu… zazdroszczę. Oczywiście mając przy tym wyrzuty sumienia, że jak tak mogę, przecież jestem szczęściarą bo mam piękne małe zdrowe bobo, więc bycie z nim 10 h sama ( tak, mąż musi do pracy dojechać i wrócić) to czysta przyjemność. Kiedy ja czuję, że gdybym mogła wyjść i spełnić swój zawód który bardzo lubię chociaż na pół etatu-3/4 h to byłabym LEPSZA.. dla siebie, dla mojego synka i dla całego świata. Ale tworząc urlopy macierzyńskie rodzicielskie podział jest okrutny- all or nothing, albo bierzesz 100%, albo nic. Jasne, że dziecko karmione piersią, na żądanie ( bo przecież ze wsząd słyszysz ze to najlepsze) bardziej potrzebuje mamy… więc nie zamierzam uciec na koniec świata i powiedzieć ” radźcie sobie sami”. Chciałabym nie być allienowana i przymusowo „zamykana”.
Super kwestia którą poruszyłać odnośnie żłobków, przedskzoli, niań i zarabiania! Czemu o tym nikt nie myśli? Czemu na każdym osiedlu nie ma durnej kawiarni ( mieszkam w 400 tys mieście), miejsca w którym mogłyby się spotykać mamy a jednocześnie zabrać i móc pielęgnować tam swoje dzieci.
Stałam się mamą bo zawsze tego chciałam,urodzenie i wychowanie dziecka traktuje jako obowiązek każdego człowieka, żeby przedłużać świat! ale to nie jest zawód, to jest okres życia … piękny… ale też piekielnie ciężki zarazem. I byłoby szaelnie miło, gdyby można było zejść ze stereotypów i mieć wsparcie od świata, i móc być mamą po swojemu kochającą, gotującą, karmiącą, ale też w miare możliwości pracującą, rozwijającą to na co pracowałam przez poprzednie lata, wychodzącą z domu, i nie martwiącą się o budżet domowy.
Dziękuję Ci za ten wpis.
Kiedy go czytam i te wszystkie komentarze pod nim mam gęsią skórkę. Czułam to samo. Byłam też swoim największym krytykiem. Wpędzałam się w poczucie winy. W moim otoczeniu patrzyli na mnie jak na ufo kiedy próbowałam narzekać na dziecko. Nie wiedziałam czy ja mam taki wyjątkowo trudny egzemplarz czy może tylko ja nie potrafię przyjąć tego z godnością. Z czasem przestałam narzekać i po 7 miesiącach wróciłam do pracy. Udawałam, że tęsknię przeokropnie za dzieckiem a po cichu cieszyłam się każdą chwilą bez dziecka. Po powrocie do domu miałam dla niego nowe pokłady cierpliwości i zauważyłam, że bardzo pozytywnie to na synka wpłynęło.
Nawet mój kierownik pytał jak mogłam zostawić takie maleństwo w żłobku. Czy mi go nie żal. Żal mi było jego żony…
Przy drugim dziecku już wiedziałam, że szybki powrót do pracy będzie dla nas najlepszy. Tylko, że tym razem już niczego nie udawałam.
Pozdrawiam cieplutko,
W punkt :D
To ja napisze przewrotnie że głosów w tym klimacie jest bardzo dużo przynajmniej w moim otoczeniu. Kobiety coraz częściej i głośniej krzyczą o swoich potrzebach i dobrze. Napiszę z drugiej strony, że to ja się czuję jak kosmitka bo ryczałam jak wracałam do pracy z macierzyńskiego choć pracę mam fajną i ambitną, bo lecę po pracy na złamanie karku do młodego bo każdą wolną chwilę wolę spędzić z nim zbudować nową konstrukcję z lego czy zagrać w ulubione planszówki. Obiad czy sprzątanie jakoś się ogarnie w międzyczasie. I to chyba ja jestem jakaś inna bo jednak większość koleżanek ma tak jak Ty ;-)
Super artykuł! Sama jestem w domu już 6 rok i czasami dopada mnie zmęczenie.
Jedynie sprostowalabym cytat Konfederacji, mąż ma dużo zarabiać, żebyś MOGŁA zostać z dziećmi w domu, a nie musiała.
Pozdrawiam i życzę spełnienia, gdziekolwiek je znajdziesz
W tekście jest słowo „mogła” ;)
Natomiast jest we mnie sprzeciw, jak słyszę, że to mężczyzna ma dużo zarabiać, bo to nadal bardzo dyskryminujące stwierdzenie. Dlaczego nie powiedzą: „Aby każdy zarabiał na tyle dużo, żeby rodzina była w stanie utrzymać się z jednej pensji”?
Podpisuję się rękami i nogami pod tym!
Wszystko wyjęte z mojej głowy i ubrane w słowa! ??
Cała prawda o moim macierzyństwie….. Wariowałam jak siedziałam tylko w domu, a mąż swobodnie chodził gdzie chciał, chyba to najbardziej mnie dobijało…. teraz kiedy dzieci są już większe, ja pracuje, czasem nawet udaje się wyrwać samotnie lub tylko z mężem na jakieś balety jest ok. Kiedyś odwiedziła nas sąsiadka z małym bobasem, tak się nim zachwycałam, ale wyrwało mi się, że z godzinę to nawet mogłabym się nim poopiekować, ale nie więcej, na to to mój mąż z ironią: ale masz instynkt macierzyński….. no właśnie z ironią, że ja ta zła bo nie czuję się na siłach żeby tak całkowicie zrezygnować z życia, które toczy sie gdzieś poza domem i dziećmi! Pozdrawiam!
Przy dwójce dzieci jestem w stanie zrozumieć umęczenie, ale przy jednym dziecku… dziwne. Jedynak raczej jeszcz nie przewróci życia do góry nogami…. Nie słyszałem
Tak z ciekawości: ile miesięcy spędziłeś na urlopie rodzicielskim? Sam, bez żony, mamy???
Serio pytam :)
PS Mam dwójkę dzieci, co nie zmienia faktu, że ktoś, kto nie został w domu z dzieckiem na kilka miesięcy/lat raczej nie ma prawa się wypowiadać czy dziecko zmienia życie czy go nie zmienia.
Przyznaję nigdy nie było sytuacji, że sam zostałem. Uważam iż jako ojciec wystarczająco dużo poświęcam czasu małej. Od razu po pracy wieczorem pomagam partnerce przy kąpieli, bo ona jednak woli w razie czego asekurować, nie proponowałem jej tego. Karmię, w sensie podaje butelkę, przebieram ubranka. Daje jej wiele miłości, uczucia i uśmiechu. Najważniejszy w każdy weekend organizuje moim paniom czas tak by nie siedziały tylko w domu i kobieta nie miała dość.
Wakacje spędzamy 2-3 razy w roku.
Dla mnie i dla mojej kobiety dziecko zmienia życie tylko na lepsze :)
To jest właśnie to, o czym pisałam. Nie życzę sobie, żebyś wpędzał mnie w poczucie winy (Ty oraz inni ludzie) :)
Mamy prawo czuć się zmęczone czy znudzone na macierzyńskim, mamy prawo o tym mówić, a nikt nie ma prawa nas uciszać (zwłaszcza osoba, która nie spędziła sama z dzieckiem nawet jednego dnia, więc totalnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak to jest).
Moje życie też dzieci zmieniły na lepsze, ALE tylko dlatego, że ja od samego początku walczyłam o przestrzeń dla siebie (założyłam bloga, potem firmę, a na końcu przy drugim dziecku przekazałam część urlopu rodzicielskiego mężowi). To właśnie dzięki dzieciom mam tyle pomysłów, chęci i energię, żeby je realizować (bo mam dla kogo się starać, np. rozwijać własny biznes czy budować dom). Czy jestem przez to gorszą matką, bo twierdzę, że samo macierzyństwo mnie męczyło? Ha. Hahaha.
Weź urlop na kilka miesięcy czy lat, żeby zajmować się tylko dzieckiem, domem i żoną, która w tym czasie będzie bez przeszkód wychodzić sobie do pracy, rozmawiać z dorosłymi ludźmi, realizować się i wtedy pogadamy, jak absolutnie niczego rodzicielstwo w twoim życiu nie zmieniło ;)
„Uważam iż jako ojciec wystarczająco dużo poświęcam czasu małej.”
No tak, jako ojciec. Bo przecież ojciec i matka mają kompletnie różne obowiązki. Ale za to pan ojciec może się wypowiadać na każdy temat, nawet taki, o którym nie ma zielonego pojęcia (z przyjętej przez siebie definicji, bo przecież ojciec jest tylko ewentualnie „od pomagania” przy dziecku).
Wow. Niesamowite, że są jeszcze ludzie, którzy wypowiadają się w takim tonie i nie jest im po prostu wstyd. Mansplaining pełną parą: „wprawdzie w życiu nie zostałem sam ze swoim dzieckiem, ale jako mężczyzna chętnie wytłumaczę ci, dlaczego urlop macierzyński nie jest męczący”.
Proszę mnie nie atakować ;:) widocznie to zależy od charakteru dzieci.
Moja partnerka jakoś nie narzeka, do każdego opowiada że córka jest boska, to wiecznie uśmiechnięte dziecko itd.
Stawiam na charakter dziecka.
Drogie Panie jedno dziecko to komfort.
Żadna z was, która ma więcej niż jedno, nie przyzna się do tego :)
Nie drogi Grzegorzu – to posiadanie żony jest komfortem :) ja też chciałabym mieć żonę…
I wcale się nie dziwię droga Patrycjo :)
Hej Grzegorz, fajnie, spokojnie piszesz. Nie podoba mi sie agrecha w słowach Ilony, którą od razu na starcie Ciebie częstuje.. Zgadzam się – jedno dziecko to czysta przyjemność. Czasem „żałuję”, że jednak zdecydowaliśmy się mieć dwójkę, bo teraz to jest hardcore – wieczne kłótnie, bijatyki, wyzwiska, rywalizacja, rękoczyny, nie da się tej dwojki na chwilę zostawić samych, bo zaraz coś się rozkręci niedobrego. Albo psotne „kreatywne” pomysły, albo walka i palec do oka jeden drugiemu w złości… Masakra. A jak wspominam pierwsze lata 2+1 to była sielanka, miłość, błogość, czas: 100% quality time.. Aż żal, że to zniknęło. No ale takie jest życie i fakt, im więcej dzieci, tym trudniej.. Ja to przyznaję bez problemu;) Pozdrawiam.
Każda historia jest inna. U mnie mój świat zawalił się, a mam „tylko” jedno dziecko. Nie ma sielanki. Dwa lata bez przespanej pełnej nocy u kogoś, kto ma predyspozycje do depresji, kończy się depresją. I jest mi zwyczajnie przykro, gdy czytam takie wpisy. Nie u każdego dziecko jest bezproblemowe, a partner pomocny i dzielący się obowiązkami.
Moja córeczka ma dopiero 4 tygodnie a miałam łzy w oczach czytając Ilona Twoją odpowiedź… To takie prawdziwe…
To ja tylko dodam jeszcze od siebie: dużo siły, zdrowia, wytrwałości i pamiętaj, że pierwszy rok życia dziecka jest najtrudniejszy. Potem to już spija się powoli śmietankę :)
Jeszcze nie jestem matką – chcę tego bardzo, ale z drugiej strony boję się, że moje życie się skończy, że będę tylko mamą i żoną… że tak jak właśnie piszesz, ludzie będą oczekiwać ode mnie żebym zapomniała o sobie. Tak już często jest będąc w związku, a co dopiero jakby pojawił się maluch. Jakby człowiek nie miał prawa zadbać też o siebie, czy to mama czy tata. Mam nadzieję, że po pierwsze znajdę partnera, który będzie rozumiał to o czym napisałaś, a po drugie, że będę potrafiła pogodzić rolę matki z rolą kobiety i nie zrezygnuje z siebie.
Wprawdzie nie mam jeszcze dzieci, ale to co zostało tu napisane, zgadzam się w stu procentach. Również uważam, że to nie jest tylko i wyłącznie moja życiowa misja. Mam 27 lat i jeszcze nie doczekałam się swego maleństwa- świadomie. Często ostatnio słyszę ,,masz odpowiedni wiek do rodzenia dzieci, powinnaś sie starać”, serio? Tak jakby był to jakiś wyznacznik. Owszem, chce mieć dziecko, ale w swoim czasie. Uważam, że mam na to jeszcze czas, a jeżeli już będzie mi dane mieć szkraba, to też wszystkiego nie poświęcę, nie poświęcę się tylko i wyłącznie macierzyństwu, bo w tym wszystkim jeszcze jestem też i ja, ja która chcę robić w życiu wiele fajnych rzeczy jak i pracować. Dla niektórych dziecko, to od razu oznaka że rzucasz wszystko i nic innego się nie liczy. No i.skąd takie przekonanie? Pozdrawiam Agata K.
Dziękuję za wpis. Też tak czuję, a póki co mam jedno dziecko. Chciałabym jeszcze przynajmniej jedno, ale nie kosztem swojego życia. Nic po porodzie nie dało mi takiej radości jak po 1,5 roku w domu pójście do pracy. Do tej pory walczę na terapii z poczuciem, że zła ze mnie matka.
??
Bardzo Ci dziękuję za ten wpis. Jestem mamą wymagającego 8m chłopca i po prostu zwyczajnie w świecie mam dosyć tego całego macierzyństwa. Przed ciążą zylam pełnia życia, mialam super pracę świetnych znajomych, pasję. A po porodzie jestem zamknięta 24/7 w 4 ścianach bo moje dziecko jest antyspacerowe anty wózkowe, anty wszystko… Dobija mnie to. Przez trudna ciąże z komplikacjami, nie mam gdzie wrócić do pracy. Pracodawca się na mnie wypiął. Znajomi się ulotnili bo nikt nie chce odwiedzać ludzi z dzieckiem które 24/7 się „drze” bo to płaczem nazwać nie można. Lekarze twierdzą że nic mu nie jest. Ze zdrowy, że ten typ tak ma,a moja cierpliwość wisi już na ostatnim włosku. Moja pasja umarła bo po całym dniu noszenia dziecka na rękach zwyczajnie w świecie marzę o 30 min ciszy i spokoju. Ale nawet tego nie mam bo dziec woli się budzić i drzec na całe osiedle… Jak widzę wpisy tych wszystkich „idealnych” matek, jak to one czują się dopiero teraz spełnione dzięki macierzyństwu, to na prawdę zastanawiam się z kim tu jest coś nie tak? Ze mną? Czy to one mają „odpieluszkowe zapalenie mózgu” ?????
Ja się męczę. Nie mam krzty radości. Może jakby syn był inny, pogodny a nie taką ciągłą jeczybułą może wtedy „byłabym spełnioną matka?” nie wiem i nigdy się nie dowiem. Bo syn zadecydował. Zostaje jedynakiem…
Bardzo Ci współczuję. Mój synek też był opisaną przez Ciebie jeczybułą a jak w wieku 7 miesięcy oddałam go do żłobka to panie się nie mogły nadziwić że taki grzeczny i tak szybko się przyzwyczaił. W domu też zrobił się znośny. Do tego stopnia, że po 2,5 roku pojawił się drugi synek, o wiele łatwiejszy w obsłudze.
Polecam Ci żłobek/ opiekunkę. Trzymam za Was kciuki.
Polecam nianię/żłobek. Ja też mam takiego synka. Do dziś nie jest łatwo, a ma już 4,5 roku. Ale bardzo dużo dawał mu kontakt z dziadkiem i poświęcony mu urozmaicony czas – basen, czytanie. Wiem…wiem….mój też jęczał…ale jak on jest tylko z Tobą to też może mu ciężko?? Zapewnij kogoś jeszcze. Ty odpoczniesz i razem tylko zyskacie!
Przychodzi moja mama codziennie od urodzenia. Jesteśmy we dwie. I we 2 nie dajemy rady. Na nianie nas nie stać. A do żłobka nie planuje go na razie wysyłac. Też ze wzgl finansowych
Miałam podobnie, napisz do mnie, może będzie lżej :)
To nie jest tak, że ten typ tak ma. Twoje dziecko prawdopodobnie ma zaburzenia integracji sensorycznej, potrzebna jest diagnoza i odpowiednio dobrana terapia. Tak nie musi być. Im wcześniej zaczniecie tym lepiej. Może mieć nadrażliwość na bodźce, dźwieki ale to wszystko jest do przepracowania.
Uwielbiam diagnozy przez internet! :)
To nie diagnoza tylko wskazowka. Ja sama kiedys w ten sposob dowiedzialam sie co moze pomoc mojemu dziecku i zmienilo to jakosc naszego zycia. Zaburzenia IS sa czeste, a objawy ktore Agnieszka opisuje dosc typowe. Warto szukac przyczyny.
Ale tak serio? w przypadku noworodków i ich zachowań mogą być typowe objawy?? Czy przypadkiem nie jest tak, że każde maleństwo jest inne i do każdego trzeba podejść indywidualnie??? ja rozumiem typowe objawy anginy, przeziębienia, czy choćby AZS… ale tutaj… może warto żeby lekarz to zbadał itp owszem… ale może po prostu trzeba zacząć powoli eliminować co mu nie odpowiada… temperatura, materiał drażni, czegoś nie lubi. a może za dużo luzu albo za bardzo ściśnięty, a może wystarczy „teterkę” dawać. zły moment na spacer bo zaraz kupa.. a może mama za bardzo zestresowana, dziecku się to udziela, za suche powietrze… można wymieniać bez końca…może nie trzeba terapii tylko usiąść wypić melisę, kawę czy co tam i obmyślać co może być.. każde dziecko ma swój odrębny charakter, który trzeba też poznać, by móc poznać….nie da się wszystkich dzieci wrzucić do jednego worka, bo jakieś dziecko miało podobnie to zapewne tu jest ten sam problem… i tylko z jednym sformułowaniem się zgodzę.. „warto szukać przyczyny”.:)
Życie pokazuje, że zazwyczaj te „wymagające” dzieci pochodzą od „wymagających” matek i to ich rozstrojony układ nerwowy wpływa na rozstrojenie układu nerwowego dziecka. Widze to także na swoim przykładzie. Ja sama jak byłam sfrustrowana, niezadowolona, przygnieciona życiem, na niżu, dostawałam dni, tygodnie gdzie moje dziecko było nie do wytrzymania. Jęczące, „trudne”, high need. Odkąd zrozumiałam, ze to JA muszę wziąć pełną odpowiedzialność za to jak JA się czuję, zadbać o siebie, o swój mentalny stan, o swoje emocje, o rozwiązanie SWOICH problemów (a nie tych znalezionych rzekomo w dziecku), moje dziecko zachowuje się dużo „lepiej” i „łatwiej” i nagle przestało być takie „trudne”. Dzieci spijają wszelkie emocje z nas, wszystko czują, na poziomie nieuświadomionym. To nie jest ich wina, że są „trudne”, tylko żyją w „trudnych” dla nich warunkach (np.matka w depresji poporodowej niezdiagnozowanej nieleczonej, matka sfrustrowana nieakceptująca tego jak wygląda macierzyństwo, matka sama ze wszystkim, bez wsparcia ze strony rodziny/męża/przyjaciół. Dziecko wchłania te wszystkie nerwy, niepokój, niechęć, niezadowolenie, zmęczenie, jak gąbka od noworodka a odreagowuje to w postaci „trudnych zachowań” bądź objawów psychosomatycznych, zwiększonej wrażliwości, płaczliwości. Odkąd zrozumiałam, że to ja jestem tą TRUDNĄ stroną a nie moje dziecko, jest mi ŁATWIEJ, bo wiem, że to ja się muszę najpierw ogarnąć ze swoim życiem, żeby mnie i mojemu dziecku było lepiej. A nie szukać winy i diagnoz w nim… To jest wyższa szkoła dojrzałości, żeby to zauważyć, ale polecam. Dzieci są naszymi najlepszymi nauczycielami życia. Pozdrawiam i życzę powodzenia wszystkim matkom w ich macierzyńskiej drodze <3
Ten artykuł to miód na moją strapioną duszę. Mam trzy corki, najmłodsza ma 5 miesięcy, starsze 6 i 12. Kocham je ponad wszystko. Po trudnej, zwariowanej, wypalającej pracy, po męczącej przeprawie z wykańczaniem domu cieszyłam sie z wizji dłuższego urlopu. Dobrze mi w domu jednak zaczyna mi czegoś brakować. Tęsknię za tym pędem, adrenaliną, zorganizowaniem. Będąc na urlopie macierzyńskim nie potrafię się ogarnąć. Nie mam zupełnie na nic siły, czuje się jak wrak. Każdy dzień podobny do poprzedniego. I ten brak zrozumienia ze strony otoczenia poprostu dobija. „Siedzisz w domu i jesteś zmęczona”?
Dziękuję za ten artykuł i słowa otuchy dzięki którym nie czuje się odosobniona.
Brawo, nie czuje się osamotniona ani dziwna, co gorsze wybrakowana ?, ze odczuwałam przyjemności z codzienności na urlopie macierzyńskim. Wszędzie wokół zadowolone matki siedzące w domu, które nie chcą wracać do pracy… czułam się niekomfortowo ze swoimi przekonaniami, ale wróciłam do pracy… od października moja córka ma 8 miesięcy… jest ciężko ale jestem szczęśliwszym człowiekiem… a kocham ja całym sercem ?? Pozdrawiam
Matko, czytając to miałam wrażenie jakby ktoś wszedł do mojej głowy i przelał na papier (monitor) wszystkie moje myśli. Podpisuję się rękami i nogami pod każdym słowem ;)
Ten artykuł jest mega potrzebny! Dziękuję za niego. Sama nie mam dzieci i jak narazie ich nie chce. Dla mnie w obecnej sytuacji dziecko zepsuło by wiele rzeczy. I nie boje się powiedzieć tego głośno. I tak jestem piętnowana przez to że już ponad rok po slubie a ja jeszcze nie jestem nawet w ciąży. Moja najbliższa rodzina i teściowie uważają ze skoro nie mamy dzieci to nie musimy sie wysypiac, odpoczywac jesc normalne cieple posilki czy odkladac pieniadze. Nie wiem czy kiedykolwiek zdecyduje sie na dziecko. Ale chcialabym sama zadecydowac o tym kiedy i czy w ogole zostane matka.
Mam dokładnie tak samo. Mam wrażenie, że w naszym społeczeństwie takie wyznania często prowadzą do głupkowatych komentarzy zwłaszcza mam, które już dawno swoje dzieci odchowały. Bo przecież nie wypada źle mówić. Przez to koloryzowanie matki takie jak ja, które nie boją się powiedzieć głośno jak jest naprawdę, zamykają się w sobie i myślą, że coś jest z nimi nie tak. Że inne to mają dobrze tylko ja jedna mam jakiegoś pecha i jestem beznadziejna. Dobrze, że ktoś pisze prawdę. Przynajmniej wiem, że nie jestem sama i że nie muszę się takimi spostrzeżeniami obwiniać! Dzięki za ten tekst
Hej. Myślę, że tak się czuję wiele mam. Ja również wracam teraz do pracy w 11 miesiącu życia dziecka uskrzydlona. Jednak w Twoim poście jest duża dawka niezrozumienia. Czy nie jest oczywiste, że jeśli mąż miałby tyle zarabiać, że my nie musiałbyśmy pracować, to pracując, przynosimy do domu jeszcze więcej pieniędzy? Móc nie pracować nie znaczy musieć. A znam wiele mam, które ochoczo oddałyby się tym wszystkim obowiązkom, macierzyństwu i prowadzeniu domu, gdyby tylko ich było na to stać.
Czy nie jest dodatkowo oczywiste, że gdyby masz zarabiał więcej, to i my, pracujące mamy, zarabiałubyśmy więcej? Nasza praca również byłaby niżej opodatkowana. Niania na czas randki z mężem czy wyjścia na miasto z koleżankami wówczas nie byłaby żadnym problemem.
A u mnie wręcz przeciwnie. Mnie dobił powrót do pracy. Wcześniej 4 lata byłam w domu i było super. Robiłyśmy z córką co chciałyśmy i kiedy chciałyśmy. Przeważnie połowę dnia spędzaliśmy poza domem w różnych fajnych miejscach. Pakowaliśmy plecak w ubranka, jedzenie i heja. Teraz odkąd pracuje dobija mnie ta rutyna i to ograniczenie. Od do w pracy , potem obiad, czasu mało na coś ciekawego , więc szybko odbebnic plac zabaw pod blokiem, kąpiel, bajka i spanie. Dziecko chodzi na rehabilitację i jeszcze zajęcia trzeba gdzies powciskac. Mąż pracuje zmianowo obowiązki i plan dnia, godziny pracy, wymiana w opiece nad dzieckiem i odbieraniem z przedszkola, prowadzeniem na zajęcia sprawia, że nawet małżeństwo bardzo cierpi. Mam dość, bo albo mąż jest w pracy, albo śpi po pracy, więc ja popołudniami nie mam jak sama gdziekolwiek wyjść, czy chociażby zrobić sobie popołudniowa drzemkę. Jak nie pracowalam to codziennie miałam mozliwosc zajmowania się swoimi sprawami, wychodzenia, a bardzo lubię spacerować sama, bo wtedy mąż zajmował się dzieckiem. Kontakt z dzieckiem też teraz malutki , jedynie po kąpieli chwilę jak czytamy bajkę. Odkąd pracuje to jestem tylko weekendowa mama i bardzo mnie to smuci.
Smutne ….. czuje to samo. Jak w więzieniu
Jak dobrze, że są takie osoby jak Ty! Takie odczucia są całkiem normalne, tymczasem stygmatyzuje się kobiety, które powiedzą o tym na głos.
Świetny wpis!
Jestem mamą prswie 5-letniej córki i oczywiście kocham ją bardzo, jednak macierzyństwo zmieniło moje zycie o 180 stopni.
Od 5 lat nigdzie nie wyszłam z mężem bo nie mamy nikogo do opieki nad mała, zresztą teraz juz nam sie odechciało, odzwyczailismy sie…
Praca jest moją jedyna odskocznią i okazją do spotkania z ludźmi
Dziękuję! Człowiek wreszcie widzi, że nie jest sam i nie jest nienormalny!!! Super tekst!
[…] i stało się. Pod ostatnim wpisem pojawił się mój ulubiony komentarz: „Kiedyś nasze matki miały gorzej i nie […]
Dzisiaj jestem tu pierwszy raz i bardzo potrzebowałam przeczytać to co napisałaś. Myślę dokładnie tak samo, ale mało kto mnie rozumie. W moim otoczeniu albo są kobiety, które dzieci traktują jako zło i za nic nie chcą ich mieć albo takie, które całe życie i jego sens upatrują w macierzyństwie.
Oj trudny temat. U mnie na odwrót. Nigdy nie chciałam dzieci, w dzieciństwie wolalam zabawę samochodami od lalek, ale dziecko okazało się całym moim światem. Co nie zmienia faktu, że macierzyństwo okazało się tak trudne, że czasami aż za trudne. Szczególnie właśnie ten dzień świstaka już od ponad 2 lat! Dni dla siebie i znajomych mogę zliczyć na palcach jednej ręki. W głębi duszy czekam na powrót do pracy, ale z drugiej nie wyobrażam sobie oddania dziecka do przedszkola.
Ja też tak mam, a jak sie ludzie pytaja ?kiedy drugie?? To odpowiadam, że Ja za bardzo siebie kocham, żeby znowu 3 lata spedzić w domu. I ludzie patrza na mnie jak na UFO! Wole mieć jedno dziecko i być w stanie wsiasc je na wczasy, zaplacic za szkole niż 2 i Potem nie być w stanie ich na wczasy zabrać.
W punkt!:)
Nie jesteś sama Ilona. Mam dwulatka i kolejnego synka w drodze. Ile razy wbijano mi szpileczke po co wracam do pracy jak dziecko choruje tak w żłobku to tylko ja wiem. Mimo że rodzę dopiero za kilka miesięcy, już myślę jak ogarnąć moja dwójkę, przebranżowić się i wrócić choć na pół etatu. Taka złą matką jestem ?Dobrze jednak wiedzieć, że jest nas więcej. Dziękuję za ten odważny tekst!
Hej hej!
Poczytałam i blog i.. niezliczone komentarze mam.
Zdałam sobie sprawę właśnie dziś, że nikt mi nawet nie zaproponował urlopu macierzyńskiego. Miałam już obiecaną nową umowę o pracę od września, więc skoro córcia urodziła się w lipcu (z 4 m-cznym wyprzedzeniem, CUD!), jak tylko wyszła ze szpitala w październiku, brałam ją ze sobą do… pracy. Na szczęście pracuję w dziedzinie artystycznej, więc córcia słuchała sobie muzyczki mamy, obserwowała tancerzy a drugą połowę pracy przesypiała.
Chociaż było mi ciężko, powiem Wam, że uważam ten pierwszy survivalowy rok za udany. Dziś córcia (3l.) wie jak zachować się w czasie koncertu czy spektaklu. Uwielbia nagradzać artystów brawami.
Zaczęła też kurs baletu ze starszymi o rok i dwa dziećmi i chce kontynuować.
Keep the passion and faith in your heart.
Każda z nas prze to przechodziła i taka jest prawda. Jak byłam na macierzyńskim po urodzeniu starszej córki, to myślałam, że zwariuje w domu. Gdy młoda skończyła 3 lata poszłam do pracy, żeby wreszcie się czymś zająć i o dziwo to w pracy odpoczywałam. Mąż zaczyna powoli coraz więcej mówić o drugim dziecku a ja jeszcze nie doszłam do siebie po tym. Takie już jest macierzyństwo, jakbyśmy nie narzekały że jest trudno to i tak każda z nas kocha nas życie swoje dzieciaczki.
Przeczytałam i u mnie tak nie jest. Nie zgadzam się. Owszem ja potwierdzam teorie, że z pierwszym dzieckiem najtrudniej a z kolejnymi łatwiej. Przy pierwszym ratowała mnie sasiadka- niańka, przy dwójce ogarnialam sama bez problemu tzn. razem z mężem. To również kwestia charakteru i tego czy umiem znaleźć swój czas wolny będąc z dzieciakami, czy mam pasję i co robię będąc w domu. Mam dwójkę z małą różnicą wieku, za chwilę rodzę trzecie, jestem mega zadowolona z bycia z nimi w domu. W dzień czytamy książki z pięknymi ilustracjami- kolekcjonuje je, czytam swoje książki, magazyny, mam czas wejść na moje ulubione blogi i portale a wieczorem z mężem oglądamy serial. I dzieci wtedy nie śpią tylko idą się pobawić do pokoju. Fascynują mnie rośliny, dużo czytam, pielęgnuje, kupuje… Dekoruje mieszkanie, szukam fajnych przepios, słucham podcastów, z dzieciakami robię to co ja lubię… Czyli spacerujemy, rowery, nowe miejsca na rodzinny wypad, obiad. Obecnie zmieniam projekt na nasz nowy dom, myślę jak zaprojektować spory ogród. Jednym słowem nie nudzę się wogole, żyje z pasją mimo, że nie pracuje zawodowo, kiedy czytam Twojego bloga oni – brat i siostra budują z lego. Uwielbiam podsłuchiwać jak moje dzieciaki bawią się razem. Rozumiem że możesz mieć inaczej, chciałam napisać że to jest okey i że ja mam całkiem inaczej i również mam nadzieję że to jest okey ;-) chyba poprostu dużo robię i jestem zajęta rzeczami które mnie pasjonują, ja akurat nie potrzebuje na ten moment do tego pracy zawodowej.
„Ciągle je: nosiłam, karmiłam, przewijałam, usypiałam. I od nowa. I tak w kółko” – dokładnie tak było… i jeszcze córka spać nie chciała w dzień od początku! Macierzyństwo to wielka odpowiedzialność i to jest trudne i męczące, ja przyznaję. Pozdrawiam ciepło
Swietnie napisane. Zgadzam się z Tobą Ilona
Trafiłam do Ciebie przypadkiem ale to co piszesz bardzo do mnie trafia :)
Ja na macierzyńskim czułam się podobnie. Dziecko- karmienie, przewijanie i tak w kółko… nie było w tym mnie.
Kocham mojego synka nade wszystko i nie żałuję, że jest! Ja potrzebuję przestrzeni dla siebie, dla moich pasji, dla bycia sobą.
Część moich koleżanek tego nie rozumie. Ocenia, że chcę mieć czas tylko dla siebie ale ja przestałam się tym przejmować. Teraz gdy pracuję (zdalnie w domu) i robię to co lubię czuję się lepiej .