Eksperyment na dzieciach, dzięki któremu twój maluch będzie najszczęśliwszy na świecie!
Ile jesteś w stanie zrobić, żeby zobaczyć na twarzy swojego dziecka radość? Te błyszczące oczy, usta rozciągnięte w uśmiechu, drobne rączki oplatające twoją szyję w geście podziękowania? Pewnie myślisz sobie teraz, że dla dzieci wszystko! I tak, z jednej strony to jest piękne. Jednak z drugiej… Spotykam zbyt wielu rodziców, którzy żyją w przekonaniu, że im więcej swoim dzieciom podarują – tym te dzieci będą szczęśliwsze. Ale wiesz co? To wcale tak nie działa!
Choć od małego prześcigamy się w gromadzeniu, bo gdzieś tam wmówiono nam, że bez tego czy tamtego ani rusz. Że lepszy start i dziecko będzie mądrzejsze. Więc karuzelki, sortery, maty, stoliki edukacyjne, prezenty z okazji i bez. Klocki, autka, warsztaty. Rowerki, hulajnogi, laptopy, telefony. Od taty, mamy, babci i cioci. Wszystko przecież dla tego uśmiechu, który… znika. I to prędzej niż byśmy sobie tego życzyli! A zabawka wędruje w kąt na wieczne zapomnienie.
Zauważyłam to przy pierwszym dziecku, ale wtedy myślałam, że takie po prostu jest. No trudno, woli twarz mamy od nakręcanej karuzelki. Potem jednak okazało się, że moja córka jest identyczna! I inne dzieci też!
Że tak naprawdę jedynym, czego potrzebują, jest… Nasz czas! I my sami.
Możesz małe dziecko obłożyć zabawkami, ale jeśli zabierzesz rodzica, zacznie płakać. I na odwrót: możesz zabrać wszystkie zabawki, ale jeśli mama jest obok – będzie szczęśliwe!
MAŁY EKSPERYMENT
Wszystkim, którzy nie wierzą, proponuję mały eksperyment. Tak, dobrze przeczytałaś ;). Eksperyment na dzieciach, ale na tyle niegroźny, że ja sama mam zamiar powtarzać go w naszym domu co roku. Chciałabym nawet, żeby stał się naszą wielkanocną tradycją!
Pierwszy raz przeprowadziłam go trochę przypadkiem dwa lata temu. Miałam wtedy wielki brzuch, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że Wielkanoc spędzę na porodówce. Albo na oddziale dla dzieci, bo w chwili, w której większość rodzin malowała pisanki i stroiła koszyki, my wylądowaliśmy na izbie przyjęć z paskudnym zapaleniem płuc. No, mówię ci, to nie był najlepszy dla nas czas! Myślałam wtedy tylko o tym, żeby udało nam się spędzić te Święta razem. Mimo wszystko.
Dopiero kiedy Kostka wypuszczono do domu, dotarło do mnie, że nic dla niego nie mam. Zaczęłam kombinować, jak wynagrodzić mu brak wyczesanego prezentu. I tak wpadłam na pomysł, żeby w najbliższym otwartym jeszcze sklepie kupić jego ulubioną czekoladę Lindt – z okazji świąt obowiązkowo w kształcie zająca – i podarować mu go, ale… w niezwykły sposób!
I wiesz co? Mój synek był zachwycony jak nigdy! Okazało się, że wcale nie wartość czy wielkość prezentu jest dla naszego dziecka najważniejsza, a wspólna zabawa. Spróbuj i sprawdź, czy u was wyjdzie tak samo!
ZABAWA NA PORANEK WIELKANOCNY, KTÓRĄ TWOJE DZIECI ZAPAMIĘTAJĄ NA ZAWSZE!
Bo właśnie tak się tworzy wspomnienia!
PRZYGOTUJ:
małe kartki papieru
długopis
prezent – u nas w tej roli najpyszniejsze Złote Zajączki marki Lindt!
1. Zacznij dzień wcześniej, żeby na spokojnie wszystko rozplanować.
2. Schowaj prezent tak, żeby nikt go nie znalazł :).
3. Nie zapomnij, gdzie schowałaś prezent!
4. Na małych kartkach stwórz krok po kroku instrukcje, które do schowanego prezentu prowadzą.
PROTIP: instrukcje możesz narysować, ale jeśli nie potrafisz, nie martw się! Wystarczy, że będziesz przy dziecku, żeby na bieżąco odczytywać zapisane przez siebie wskazówki – oczywiście wersja oficjalna jest taka, że to zajączek je zostawił, a nie Ty ;)
5. Pierwszą instrukcję połóż dziecku na stoliku nocnym, przy szczoteczce do zębów lub na talerzyku z wielkanocnym śniadaniem. Chodzi o to, żeby maluch z samego rana znalazł karteluszek! Wskazówki powinny być maksymalnie proste, np. „Zajrzyj do swojego buta!”.
6. W bucie umieść kolejną instrukcję: „Otwórz pralkę i sprawdź, co jest w środku!”, a w pralce: „Szukaj w szufladzie na sztućce!”. Im więcej kartek porozkładasz w całym domu (i ogrodzie, jeśli go macie), tym lepiej! Ja zazwyczaj szykuję około 20 małych instrukcji ;).
7. Patrz, jak dziecko po nitce do kłębka dociera do ukrytego skarbu – i jak bardzo się z tego cieszy!
Bo w życiu – nie tylko dorosłego faceta – największy fun to łapanie zajączka! ;)
Niestety, znowu miejsce zamieszkania nam nie pozwala wziac udzialu. Ale zdradze Ci w sekrecie przed poszukiwaczami wielkanocnych skarbow – z pewnoscia zakicaja, tfu zawitaja na nasz wielkanocny stol. My tez ukrywamy slodycze i dzieci podchodza strategicznie – „ty bierzesz sypialnie, a ja duzy, a potem kazdy w swoim”. I nawzajem sie upominaja – „nie jemy, tylko zbieramy i dzielimy”. Lapaj Zajaczka!
Świetna zabawa, szkoda, że się spóżniłam!