„Cząstki kobiety” to film, po którym rozpadniesz się na tysiąc kawałków
Dużo się w naszym kraju mówi o tym, że kobieta ma rodzić, nawet gdy nie chce. Ma rodzić, gdy wiadomo, że dziecko zaraz po porodzie umrze. Ma rodzić, jakby poród był uświęceniem. Ma rodzić, przecież takie jest jej przeznaczenie. W głowach wielu nie mieści się, że urodzenie wcale nie musi być największym szczęściem, bo u nas się o tym praktycznie nie mówi. To temat tabu. Kobiety albo się cieszą, albo… Milczą. I wtedy pojawia się taka historia jak „Cząstki kobiety”, która bardzo wiernie oddaje tragedię, z jaką wiele z nas musiało się zmierzyć. Również ja.
ODERWAŁAM PLASTER
Kiedy zobaczyłam ten film na Netflixie, trochę się wahałam, czy go włączyć. Z jednej strony bardzo chciałam. Z drugiej jeszcze bardziej się bałam.
Dla mnie to było jak oderwanie plastra od rany, żeby sprawdzić, czy już się zagoiła.
Okazało się, że ciągle się jątrzy, chociaż od porodu minęło 7 lat. Przez pierwsze trzydzieści minut wyłam razem z bohaterką, bo to była moja historia. Zresztą, myślę, że każda z nas odnajdzie swoje wspomnienia właśnie w tej scenie porodu. Po raz pierwszy pokazanego tak realistycznie, bez cięć, minuta po minucie.
Bo zazwyczaj porody w filmach są bardzo zabawne: ktoś tam biega, krzyczy, szuka taksówki czy jedzie do szpitala na rowerze i już, trzyma dziecko w ramionach. Wszyscy się cieszą i jak w tej bajce o królewnie oraz księciu: żyją długo a szczęśliwie, w krainie za siedmioma górami, za siedmioma lasami, która tak naprawdę nie istnieje.
My – matki – wiemy najlepiej, że rzeczywistość tak nie wygląda. Znamy to ogromne zaskoczenie, bo miało boleć, ale żadna z nas nie wyobrażała sobie, że aż tak. Chciałyśmy uciekać, chociaż wiedziałyśmy, że nie ma odwrotu. Każda z nas zastanawiała się, czy to, co właśnie czuje, jest normalne. Że z bólu chce się wymiotować, a nie skakać na piłce, jak radzili w szkole rodzenia.
MIAŁAM WRAŻENIE, ŻE PATRZĘ NA SIEBIE
Ja – oglądając „Cząstki kobiety” – patrzyłam na siebie i strach o dziecko, któremu słabnie tętno, do mnie wrócił. To byłam ja, bo ja też słyszałam, że muszę teraz, natychmiast urodzić, inaczej dziecko nie przeżyje. A potem i tak urodzić nie mogłam.
Znam te wyrzuty sumienia, że to przeze mnie, że zrobiłam coś nie tak. Że mogłam podjąć inną decyzję. Urodzić szybciej. Że nie dałam rady, chociaż tysiące kobiet każdego dnia daje, więc właściwie co ze mnie za kobieta? Chyba taka nie do końca. Wiem, jak to jest analizować sytuację, minuta po minucie, codziennie, przez wiele miesięcy. Co poszło nie tak i kto zawinił?
A przecież miałam ogromne szczęście, bo rodziłam w szpitalu, w którym moje dziecko natychmiast otrzymało pomoc i dzięki temu – żyje.
I O TYM WŁAŚNIE JEST TEN FILM, ŻE KAŻDY INACZEJ RADZI SOBIE Z TRAGEDIĄ. A SĄ TACY, KTÓRZY SOBIE NIE PORADZĄ
Główna bohaterka, Martha – grana przez Vanessę Kirby – nie ma tego szczęścia. Traci dziecko i stara się tej śmierci nadać jakikolwiek sens. I ja ją doskonale rozumiem, bo znam tę pustkę, gdy rodzisz i niby jest po wszystkim, a wcale nie jest. Doświadczyłam tego samego, co prawda tylko przez kilka minut, kiedy reanimowano moje dziecko, ale były to najdłuższe minuty w moim życiu i nikomu nie życzę nawet takich sekund, gdy zatrzymuje się cały świat. To jest tak, że leżysz i nie ogarniasz zupełnie: po co to było? Po co ta ciąża, ten ból, pot, krew i łzy? Wszystko bez sensu i takie niepotrzebne.
To jest film o tym, że w takiej chwili kobieta nie potrafi powiedzieć nawet bliskim, co czuje, bo każdy z nich czuje coś zupełnie innego.
Jest taka scena, w której matka Marthy radzi jej, żeby wzięła się w garść. Podniosła głowę i żyła dalej. I właśnie tak jest, że mówić, to my sobie możemy. Że trzeba urodzić, pochować, a potem podnieść głowę i iść dalej przed siebie. I jedna podniesie. I pójdzie.
A druga zupełnie nie da rady.
TEN OBRAZ BYŁ W NASZYM KRAJU POTRZEBNY
Kraju, w którym na każdym kroku mówi się kobiecie, co powinna czuć i co w związku z tym ma robić. Jak przeżyć żałobę, jakby istniał jakiś odgórny przepis, że zrobisz to i tamto, i już, będzie dobrze.
Przez „Cząstki kobiety” rozpadniesz się zupełnie jak główna bohaterka na tysiąc kawałków. Ciężko będzie ci się pozbierać, ale chyba właśnie o to chodzi. Żeby zrozumieć, że są takie tragedie, których nie jesteśmy w stanie dźwignąć, nawet gdy tylko patrzymy na nie na ekranie.
Więc bestialstwem jest skazywać na nie kobiety, bo „sumienie” nam tak każe. Jeśli ktoś tak twierdzi, to znaczy, że sumienia, wyobraźni ani empatii nie ma za grosz.
Brawo za ten tekst!
Film jest piękny na swój sposób, o ile tragedia może być piękna, chodzi mi bardziej o to, że jest przedstawiona z odpowiednim dla sytuacji smakiem. Scorsese oddał moment idealnie. Również rozpadłam się na milion kawałków oglądając film. Płakałam mocno. Przeżyłam trudny poród z indukcji 23 godziny skurczy i na koniec ratunkowe CC, dziecko urodzone w zamartwicy. Jednak zakończenie szczęśliwe z 10 pkt.
Wydaje mi się, że zwłaszcza kobiety po powikłanych porodach bardzo ten film przeżyją.
Słyszałam zarzuty, że film jest przegadany i za długi. Ale moim zdaniem właśnie taki powinien być film o jednej z największych tragedii, jakie mogą spotkać ludzi.
Tak długość filmu moim zdaniem, również jest w sam raz.
Smutna jest też historia związku, jego rozpad w trudnej sytuacji, ale tak często niestety się dzieje.
A z drugiej strony pokazuje jak można (nie) liczyć w trudnej sytuacji na partnera
To było takie życiowe, bo oni zupełnie inaczej przeżywali tragedię i przez to nie potrafili ze sobą porozmawiać. I znowu czytałam opinie, że dziwny ten związek, ale przecież właśnie tak się dzieje, że czasami kryzys parę scala. A czasami oddala.
Samo życie pokazane
Boję się tam zajrzeć..
Lojalnie ostrzegam, że film nie jest dla każdego.
Jest bardzo trudny.
Oglądałam ten film wczoraj, a dzisiaj przeczytałam Twój tekst.
Film przypomniał mi moje 2 ciąże. Przed zajściem w pierwszą miałam niefortunny wypadek po którym okazało się, że zachorowałam na urazową epilepsję. W trakcie ciąż miałam bardzo często napady więc cały czas miałam w głowie czy przez nie moim córką nic się nie stanie. Pierwszy poród trwał niewiarygodnie długo gdyż lekarz bał się podać mi kroplówki przyspieszającej poród gdy praktycznie nie było wcale postępu porodu. Stres i strach niesamowity. Na szczęście po tym jak już nie mieli wyjścia zrobili mi cc i wszystko skończyło się dobrze. Przy drugim porodzie istniało ryzyko, że córka urodzi się z wagą około 2kg. Oglądałam i przypominałam sobie wszystko.
Moim zdaniem to zalezy od wsparcia psychologicznego i faktycznie tego jak to sobie przepracujemy. Moje trzecie dziecko zostalo doslownie ze mnie wyskrobane. Urodzilo sie martwe, to byl chlopczyk, nazwalismy go Henryk i godnie pochowalismy. Gdybym sie nie pozbierala, nie zdecydowalabym sie na kolejne. A jednak mimo bolu i cierpienia ogarnelam sie wlasnie dzieki silnemu tlumaczeniu, ze to nie byla niczyja wina, ani moja ani nikogo innego. Teraz mam piecioro dzieci i zadnego bym nie zabila, bo jakis lekarz cos tam przypuszcza ze moze byc nie tak. Za duzo znam przypadkow ze rokowania Okazaki sie bledne Film obejrze, mam mocne nerwy, nie twierdze, ze kobieta musi sobie poradzic po takim doswiadczeniu, nie musi, ale w gestii calego spoleczenstwa lezy troska o takie kobiety, mamy. Nas sie depcze, zmusza do bycia matka tu sie zgodze, a pozniej jeszcze traktuje jak smiecia, bo ?siedzimy w domu? wiec nie mamy nic do gadania. Kto dba o nasze ciala i zdrowie psychiczne? Niestety same musimy sobie zadbac o wszystko.
Bardzo współczuję tego, co przeżyłaś. Strata dziecka to największa życiowa tragedia i szczerze podziwiam, jesteś naprawdę silna.
Ja wychodzę z założenia, że każda kobieta ma prawo przeżyć stratę po swojemu. Bohaterka filmu np. wcale nie chciała pochówku dziecka – to by jej nie dało żadnej ulgi, wolała tej śmierci nadać jakiś sens i pytała lekarzy, czy może oddać organy dziecka – i ja ją rozumiem, choć bliscy mieli jej to za złe i próbowali wpłynąć na jej decyzję.
Uważam, że nie możemy decydować za innych ludzi. Nawet jeśli sami postąpilibyśmy inaczej. Ale to my. Każdy z nas ma inną siłę i wrażliwość, i po tym, jak o mało nie straciłam własnego dziecka (a potem nie mogłam się pozbierać), wiem, że gdybym miała urodzić tylko po to, żeby patrzeć, jak umiera, to chciałabym odejść razem z nim, dlatego tak mnie oburzyło orzeczenie TK. W tak daleko idące pomyłki lekarzy nie wierzę, bo wiem, jakim sprzętem obecnie dysponują i ile badań prenatalnych się zleca, zanim postawi się ostateczną diagnozę (choć u nas się jej raczej nie stawia, bo też mało która klinika w ogóle dokonuje aborcji). Ale każdy ma prawo rozsądzić to w swoim sercu, bo nie obcy będą potem nieść ten ciężar przez życie. Jedna kobieta się podniesie. Inna nie. Tylko ona zna swoje możliwości.
O tak! Też już obejrzałam i szczzrze? Podziwiam bohaterkę za siłę. Serio – była mega silna. Przeżywała wszystko sama, w środku, na spokojnie. I jestem pod wrażeniem tego, że czuła empatię również względem położnej. Tyle emocji, tyle uczuć, tyle myśli w głowie po… wydawałoby się – ot filmie.
Fantastyczny film, Polecam :)
Aż muszę zobaczyć ten film, zaciekawiłam się.
Ale nie masz żadnej wiary w Boga ? Bo to co piszesz by o tym świadczyło ,ból krew łzy zawsze są po coś …ateistyczny wpis