Moja odpowiedź do wszystkich, którzy uważają, że dzieci trzeba karać, żeby wyrosły na ludzi!
Kiedy napisałam wam, że wychowujemy dzieci bez kar (oraz podpowiedziałam, co stosujemy zamiast nich – klik), odezwało się mnóstwo zbulwersowanych rodziców. Naczytałam się, jakie to kary dla dzieci są dobre i potrzebne. Postanowiłam zebrać argumenty tych ludzi w jednym miejscu i zbiorczo na nie odpowiedzieć. Bo moim skromnym zdaniem: pieprzą jak potłuczeni, błądzą we mgle, z której mam zamiar ich dzisiaj za rączkę wyprowadzić.
KARY DLA DZIECI
Argumenty zwolenników i moja odpowiedź:
1. Skąd dziecko będzie wiedzieć, co jest dobre, a co złe?
Zwolennicy kar (i klapsów też) mają dziwne rozdwojenie jaźni. Zawsze, kiedy mówię im, że kary dla dzieci są nieskuteczne – bo dziecko nie skupia się na tym, co zrobiło źle, tylko na własnej krzywdzie – mówią: „Ale przecież po karze (klapsie) jest rozmowa!”.
Więc pozwólcie, że was oświecę. W domu bez kar też jest rozmowa! Gdy na przykład dziecko zabierze zabawkę rodzeństwu, od razu słyszy: „A pamiętasz, jak Jaś/Staś/Nepomucen zabrał zabawkę tobie? Jak się wtedy czułeś?” zamiast: „Marsz do kąta i przemyśl swoje zachowanie!”. Pewnie się ze mną zgodzisz, że właśnie z tego pierwszego komunikatu wywnioskuje więcej?
Skoro WSZYSCY uważamy, że to ROZMOWA w całym wychowaniu jest najważniejsza, musi się odbyć, bez niej dziecko niczego nie zrozumie, po co w ogóle stawiamy je do tego kąta?
2. Bo my byliśmy karani i wyrośliśmy na ludzi!
Byliśmy również wożeni w samochodach bez fotelików; do mleka dodawano cukier, który krzepi; a sposoby babć na uśpienie dzieci polegały na podaniu im naparsteczka wódki.
Dzisiaj wiemy, że tak nie można. Nazywa się to POSTĘP. Postęp dokonuje się na podstawie wiedzy, a ta z pokolenia na pokolenie jest większa. Gdyby ludzkość nie korzystała z tej wiedzy, dalej tkwilibyśmy w jaskiniach. Serio, myślisz o tym z nostalgią?
3. To jest bezstresowe wychowanie!
Bo dziecko trzeba porządnie zestresować w dzieciństwie, żeby w przyszłości potrafiło sobie ze stresem świetnie radzić. Aha.
Tylko że to tak nie działa. Jeśli cały weekend mąż cię leje, a potem idziesz do pracy i szef na ciebie krzyczy, to podkulasz ogon, bo uważasz, że widocznie tak ma być, jesteś totalnie do niczego i na nic więcej niż przyjmowanie razów od tego świata nie zasłużyłaś. Nie masz wykształconych ŻADNYCH mechanizmów obronnych.
Teraz wyobraź sobie dziecko, które przez całe życie było przez swoich rodziców traktowane dobrze. Jak rozumna istota, której wszystko można wyjaśnić. Gdy w dorosłym życiu ktoś zaczyna traktować je źle (podnosi na nie rękę albo głos), to wie, że jego granice zostały przekroczone. Nie pozwoli się tak traktować, bo nigdy nie było tak traktowane. To dla niego obca sytuacja, z której jak najszybciej będzie chciało się wymiksować.
Jeśli traktujesz dziecko jak ofiarę, która ma się słuchać innych – będzie ofiarą. Jeśli wychowasz je na silnego i pewnego siebie człowieka – będzie silnym i pewnym siebie człowiekiem.
4. I co zrobisz, jak dziecko wejdzie ci na głowę?
Fakt, brak szacunku do drugiego człowieka (nie tylko rodzica) jest największą porażką wychowawczą. Ale „szacunek” wynikający ze strachu również nią jest.
Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której dziecko zaczyna słuchać – co do niego mówię – tylko dlatego, że się mnie boi. Ja to bym chciała, żeby mnie słuchało (czy raczej: rozmawiało ze mną), bo mnie kocha, bo moje zdanie się dla niego liczy, bo nie chce sprawić mi przykrości.
Powiesz, że to niemożliwe? W takim razie twój styl wychowawczy zaprowadził cię w ślepy zaułek!
Dzieci traktują nas (i innych ludzi) tak, jak my traktujemy je (i innych ludzi). Widzę to CODZIENNIE. Mój syn zwraca się do siostry dokładnie tymi samymi słowami, którymi ja się do niej zwracam: „kochana Kosteczko”, „moja maleńka”. Gdy sąsiad mnie wkurzy i mówię o nim źle, dzieci też zaczynają mówić o nim źle (serio, serio). Kiedy słucham dziecko – ono mnie słucha. Kiedy mówię, że robię coś, bo je kocham; ono mówi, że robi coś, bo kocha mnie.
Jesteśmy mili dla ludzi, którzy są mili dla nas. Robimy pod górkę tym, którzy robią pod górkę nam. Jeśli sprawiasz przykrość swojemu dziecku, dlaczego dziwisz się, że ono sprawia przykrość tobie?
5. A jak zbije telewizor w gościach? Wtedy też nie dasz kary, tylko pogłaszczesz?
Nie, walnę z kopyta, żeby zapamiętało na zawsze.
Oczywiście, (brutalnie) żartuję. Bo gdy dziecko zbije telewizor w gościach, to już jakby musztarda po obiedzie. Nawet najdotkliwsze kary dla dzieci nie cofają czasu! Trzeba działać wcześniej. To nie jest tak, że dziecko wpada do cudzego domu i niszczy, co napotka na drodze, bo najpierw musiało niszczyć u siebie i NIKT nie reagował.
Moje dzieciaki wiedzą, że wszystko kosztuje. A pieniądze nie biorą się ze ściany, tylko z pracy. Uważam, że warto z dziećmi o tym rozmawiać, żeby w przyszłości nie były zdziwione, że nic im samo z nieba nie spada. Efekt „uboczny” tych rozmów jest taki, że szanują przedmioty wokół siebie czy zabawki, bo wiedzą, że rodzice musieli ileś tam dni (miesięcy?) pracować, żeby to kupić.
Jednak może się zdarzyć, że dziecko zbije telewizor przez przypadek. Każdemu zdarzają się wypadki! Kiedy mój mąż wpadł w poślizg i rozwalił drzwi w nowym aucie, to po powrocie nie nakrzyczałam na niego: „I co żeś stary narobił?!!! Masz szlaban na tydzień, a teraz marsz do swojego pokoju!”, tylko przytuliłam go i pocieszyłam: „Całe szczęście nikomu nic się nie stało!”.
Uważam, że w takiej sytuacji człowiek (mały i duży) jest już wystarczająco zestresowany. Nie trzeba mu dokładać „dla zasady”.
6. Ale czy dorośli nie mają przypadkiem kar?
Mają, owszem. To system wymyślony przez innych dorosłych, żebyśmy wszyscy czuli się bezpiecznie. Czy ten system jest skuteczny? Gdyby tak było, nie mielibyśmy na świecie recydywistów (a zazwyczaj ci, którzy trafili raz do więzienia, trafiają do niego ponownie, bo więzienie nie wychowuje dobrych obywateli).
A każdy z nas po pierwszym mandacie zacząłby jeździć przepisowo!
Ale tak się nie dzieje. Raczej uczymy się, jak uniknąć kary. Zamiast zwolnić na drodze, kupujemy nawigację z Janosikiem. Ostrzegamy się przed stojącą na poboczu policją, migając światłami. Albo przez CB radio. Zwalniamy tylko w miejscach, w których wiemy, że stoi radar.
Choć oczywiście, są wśród nas kierowcy, którzy jeżdżą ostrożnie, żeby uniknąć wypadku. Nie zrobić krzywdy sobie, ludziom, których wiozą i innym uczestnikom ruchu. Ale właśnie te osoby jeździłyby ostrożnie i bez mandatów!
Wolisz, żeby twoje dziecko w przyszłości nie jechało po pijaku tylko wtedy, gdy wie, że istnieje prawdopodobieństwo złapania przez policję czy żeby nie jeździło po pijaku WCALE, żeby nie zrobić sobie i innym krzywdy?
7. Wychowanie bez kar można stosować, jak masz dużo czasu!
To akurat prawda. Ogólnie wychowanie dziecka wymaga dużo czasu. Minimum 18 lat! ;)
Ale chyba żaden rozsądny człowiek nie sądzi, że wystarczy postawić dziecko do kąta, żeby wychowało się tam samo?
Brawo świetny artykuł. Zgadzam się w 100 %
No brawo , kolejne świetne wychowanie , dziecko będzie totalnie nieprzygotowane do życia . Albo będzie mega roszczeniowy albo będzie zbyt miętki żeby w życiu se poradzić.
A co do bezstresowego wychowania polecam zatrudnić się w podstawówce aby widzieć pierwsze efekty tego typu wychowania
Jeżeli rozmowa nie przynosi efektów kara w postaci odebrania przywilejów jest czymś normalnym ( w stylu nie ma dziś bajek , słodyczy, czytania książki do spania )
A z ta jazda po pijaku to już przesadziłaś, wpływ na dziecko będziesz mieć przez pierwsze lata, później to już każdy sam decyzje podejmuje i może wywodzić się z najlepszego domu z kochającej się szanującej rodziny ale otoczenie swoje tez robi
tak samo można jechać mega przepisowo , ostrożnie i nie dojechać …. widzę duze pojecie o życiu autorki
A jeśli rozmowa przynosi efekty? Bo tak jak pisałam: u nas przynosi :)
Nadal uważasz, że robię to źle?
PS Pracowałam w podstawówce :)
hmm.. ale właśnie jeśli stosujesz kary i nagrody to właśnie masz wpływ na dziecko przez pierwsze lata kiedy jest od Ciebie zależne. Jeśli wychowasz je świadomie, tłumacząc i pokazując jak działa świąt to masz wpływ na dziecko też później bo Cię kocha i szanuje Twoje zdanie. Może zrobić jak chce i postąpić po swojemu bo jest osobna istotą ale będzie cenić Twoje zdanie jako pewnego rodzaju autorytet. Bark słodyczy, czy bajek na tv/tel nie jest konsekwencja logiczną „złego zachowania”. Konsekwencja logiczna to np to że masz zimne ręce w zimie jak nie założysz rękawiczek. Czy później chciałbyś żeby Twoje dziecko trafiło do więżenie bo zbił innego człowieka bo według niego zachowywało się zle?
Dokładnie, w wychowaniu bez kar chodzi o to, żeby wykształcić w dziecku inną motywację niż sam strach przed karą.
Rozmawiamy o tym na Facebooku: jedna mama ma problem, że dziecko nie chce myć zębów. Robi to dopiero, gdy usłyszy: „Jutro nie będzie tableta!”. Ja nigdy nie miałam z tym problemu, dzieciaki biegną do łazienki na hasło: „Myjemy ząbki!” (ok, czasami muszę uciec się do żartu: „Kto ostatni w łazience, ten zgniłe jajo!”). Ba! Same mycia ząbków pilnują, np. po zjedzeniu słodyczy. A to dlatego, że znają naturalną konsekwencję nie mycia zębów (próchnica, ból zęba) i się jej boją (dużo o tym rozmawiamy, czytamy książki, w przedszkolu był dentysta i same też u niego były).
To, że nie znają kar, sprawia, że nie przeciągają liny do ostateczności. Nie muszę straszyć, żeby coś w końcu zrobiły, bo mają inną motywację niż strach przed karą (w tym wypadku: troska o własne zdrowie). Kiedy mnie nie będzie obok (szkolna kolonia), wiem, że też wymyją zęby przed snem, bo nie robią tego dla mnie, dla tableta, tylko dla siebie :)
Sama koncepcja świetna, ale wprowadzenie w życiu u mnie nie wychodzi w każdym temacie. Przykład: mycie zębów. Mimo, że syn chodzi do stomatologa, miał plombowane zęby, co było dla niego raczej niemiłym przeżyciem, ale nie nauczyło go to mycia zębów dla same j idei czystych zębów niestety. Więc jeżeli u Was tłumaczenie działa na 3 łatkę w tym temacie to podziwiam!
Robaczki, mówimy jej, że w nocy do niewymytych ząbków przychodzą robaczki.
Ona się boi robaczków, może dlatego ten argument działa w 100% :)
Znowu Kostek miał w przedszkolu pogadankę na temat „próchniaczka” – nie wiem dokładnie jak go przedstawili (jako potworka?), ale też zadziałało na jego wyobraźnię, bo pojęcie „próchnica” to tak średnio do dzieci przemawia chyba. Ja w tym samym czasie miałam straszliwy ból zęba (chodziłam po ścianach, a leczenie trwało kilka tygodni), więc zwizualizował sobie, że ten próchniaczek to coś bardzo, bardzo niefajnego.
Jeśli chodzi o nawyki związane z ząbkami bardzo pomogła nam też taka gra (niestety teraz nie pamiętam firmy, ale będę szukać!) gdzie był bolący, pęknięty ząbek i drugi zdrowy, uśmiechnięty. Do bolącego pasowały karty: lizak, sok; a do zdrowego: szczoteczka, woda, warzywa. Bardzo prosta, ale dzięki temu również przemawiająca do wyobraźni (od tego czasu piją wodę, a po słodyczach idą myć zęby).
3latek nie powinien myć zębów sam :) dziecko może myć samodzielnie zęby dopiero jak nauczy się wiązać buciki na kokardki :) my opowiadamy bajki takie króciutkie, że np. Zuma idzie do dentysty, że w buzi mieszkają zarazki, bakterie czy tam robaczki i szorujecie razem ;) jak to zajęcie będzie się podobało rodzicom to i dziecko z czasem się przekona :) DA SIĘ BEZ KAR, ale bez wiary w to, że się nie da to faktycznie się nie uda. Wszytsko zależy od nastawienia Rodzica :) pozdrawiam serdecznie
Była kiedyś afera u Mamy Ginekolog, bo pokazała jak myją zęby dziecku (jest chyba w zbliżonym wieku do mojego syna). W każdym razie ona wraz z dentystami twierdziła, że nawet w wieku 10-12 lat warto myć zęby z dzieckiem (sprawdzać i poprawiać) – co wywołało falę krytyki, bo to już przecież duże dzieci. W każdym razie my myjemy naszemu niespełna 7-latkowi (umie już wiązać buty) i myślę, że jeszcze długo będziemy to robić. Polecam, mój syn miał już próchnicę, kiedy zaniedbaliśmy wspólne mycie, a od kiedy sprawdzamy i poprawiamy, nie pojawiły się nowe ubytki. Dziecko wszędzie nie dotrze szczoteczką (szóstki!), nawet kiedy bardzo się stara i myje długo.
Nigdzie nie napisałam, że stosuje kary za niemycie zębów, tylko że ciężko nam wychodzi mycie zębów dla samej idei czystych zębów. A chłopaki znają historie z robaczkami i inne wesołe. z młodszym myje zęby mąż a starszy się sam pilnuje i sam myje. Młodszy niepilnowany by nie mył wcale (lat 5)
Bardzo bardzo mądry post! Chciałabym go przesłać niektórym osobom. Zwłaszcza tym, którzy uważają, że skoro ich karano w dzieciństwie i wyszli na ludzi to oni też tak będą robić. Widocznie nie wyszli na ludzi -.-
Jako dziecko byłem karany. Kara było nie wychodzenie z mojego pokoju lub zakaz wyjścia na podwórku.Czasem pojawiał się pas i lanie przez kolano. W prawdzie nie mam dzieci, ale wiem, że nie byłyby karane, a już na pewno nie będą bite. Moim zdaniem tak po latach to bez kary i lania mogło się obejść. Chciałbym powiedzieć, że moi rodzice mieli odbierane prawa rodzicielskie jeszcze za bycia uczniem szkoły podstawowej.
Przede wszystkim super, że jesteś bardzo świadomym człowiekiem :) my bardzo często powielamy scenariusze z domu, myśląc, że tak ma być (nie wiemy, że może być inaczej lub po prostu nie wiemy, co zrobić, żeby było inaczej). Mało ludzi podchodzi do życia, swojej przeszłości i przyszłego wychowania własnych dzieci tak refleksyjnie jak Ty.
Dobre zdanie dziś przeczytałam: „tylko dorośli mogli wpaść na pomysł, że aby nauczyć dziecko postępować lepiej, należy najpierw sprawić, by poczuło się gorzej (czyli je ukarać)”.
Nie wiem dlaczego słowo „kara” jest zawsze utozsamiane z przemocą fizyczną. Samo to słowo jest tak nacechowane negatywnie, że zgadzam się z tym, ze nie powinno sie go stosować. Jednak jeżeli tlumaczenie i rozmowa z dzieckiem nie jest wystarczająca to ograniczenie pewnych swobód i przywilejów też jest pomocne i pokazuje dziecku jakie są konsekwencje.
Jakie są konsekwencje, pokazują konsekwencje naturalne. Sztucznie wymyślona kara – nie. Uczy dziecko, jak uniknąć wpadki, czyli jak zrobić coś, żeby rodzic się nie dowiedział. Kara zaburza relację z rodzicem (dziecko nie mówi rodzicowi wszystkiego lub nawet zaczyna kłamać). Poza tym jest totalnie nieskuteczna, bo momencie, w którym dziecko jest już poza wpływem rodzica – i tak zrobi swoje. Wiesz, zanim uderzy kolegę, rozejrzy się, czy nikt nie patrzy. Dziecko, które zna naturalną konsekwencję (jak będę bić kolegów – nie będę miał się z kim bawić; wiem, że kolegę to boli) nie uderzy kolegi, nawet gdy wie, że rodzice się o tym nigdy nie dowiedzą.
Każdy z nas pamięta, jak za zakrętem (gdy mama z okien nie mogła już dostrzec) zdejmował czapkę. Nosiliśmy ją, bo mama kazała, a nie dla własnego dobra (żeby się nie przeziębić).
Idealnie pokazuje to przykład dorosłych z wpisu: są dorośli, którzy wsiadają do auta po pijaku i jedyne, czym się martwią, to czy nie spotkają policji po drodze. A są tacy, którzy nie wsiądą (nawet gdy wiedzą, że jadą kawałek i policji nie będzie), bo nie chcą zrobić krzywdy sobie i innym (znają naturalną konsekwencję).
Teraz sam wybierz, w jaki sposób chcesz wychować swoje dziecko :). W strachu przed sztucznie wymyśloną karą czy w strachu przed naturalną konsekwencją.
moim zdaniem trzeba balansować między starą szkołą, a nową szkołą :)
Bardzo dobry artykuł :) Sama byłam wychowana za pomocą kar (ograniczanie przywilejów, oczywiście standardowe klapsy i czasem pas) i z czasem już tylko strach przed karą powstrzymywał mnie przed zrobieniem czegoś złego, co oczywiście robiłam bez wyrzutów jeśli wiedziałam że nikt się nie dowie, jak z niemyciem zębów na koloniach. Jak rodzice już później próbowali mi coś racjonalnie wytłumaczyć to tylko cieszyłam się, że skończyło się „tylko na gadaniu” i że tym razem nie było pasa. Jakoś wyrosłam „na ludzi” ale zajęło mi wiele lat, żeby zacząć robić pewne rzeczy bo wiem że jest to dobre dla mnie (np nosić czapkę zaczęłam przed 30stką ;) ). Chciałabym wychować moją córkę (na razie 8 tygodniową) inaczej, ale zastanawia mnie jak postępować z dzieckiem w tym najwcześniejszym okresie, kiedy ma rok-dwa i mocno testuje granice, a jeszcze nie do końca dociera do niego tłumaczenie? Zwłaszcza że w tym wieku często to testowanie jest bardzo niebezpieczne, bo np dziecko pobiegnie po ulicy i może wpaść pod samochód albo wychyli się przez okno kiedy rodzic na chwilę odwróci wzrok? Wiem, że oczywiście tu też kara czy nie daj boże bicie nie jest żadną metodą i najlepiej takim zachowaniom zapobiegać z góry, ale rodzic też człowiek, nie zawsze w 100% upilnuje. Jak radziłabyś postępować w takiej sytuacji, kiedy dziecko swoim zachowaniem naraziło się na niebezpieczeństwo ale jednocześnie jest za małe, żeby było świadome że coś mogło się skończyć tragicznie?
Bardzo dobre pytanie i brawo za ogromną świadomość (mimo, że masz maleńkie jeszcze dziecko, zdajesz sobie sprawę z tego, jakie trudności napotkasz w późniejszym etapie – ja jako początkująca matka tej świadomości wtedy nie miałam). Będę z Tobą szczera: to jest trudny okres. A nawet bardzo trudny.
Dziecko 1-2-letnie nie rozumie, co do niego mówimy. Niestety, tym bardziej nie rozumie, za co dostaje karę (nie wie, że to dla jego dobra, bo je kochamy i się o nie martwimy). Reaguje na karę wzmożonym krzykiem i frustracją, nie zmianą zachowania. To było doskonale widać w programie „Superniania”: dzieci posadzone na karnego jeżyka, schodziły z niego. Wpadały w histerię. Trzeba je było tam sadzać znowu i znowu, i znowu. To była walka, często wielogodzinna. W końcu dzieci (zazwyczaj starsze) poddawały się. Myślę jednak, że czuły ogromną frustrację i rezygnację, a nie zrozumienie dla praktyk rodzica.
Oczywiście „karny jeżyk” to taka kara w wersji light – sama Superniania nazywała to „timeoutem” czyli czasem na wyciszenie się. Ale czego dziecko się w ten sposób uczy? Jak masz problem: siedź cicho w kącie. Nie: porozmawiaj z rodzicem. Nie: wyraź emocje, nie duś ich w sobie. Tylko przeczekaj grzecznie aż przejdą. Rodzica nie interesują twoje emocje. Ma ich nie być.
Tłumienie własnych emocji w dorosłym życiu prowadzi do nerwic. Człowiek nie potrafi rozmawiać o tym, co czuje, ale te emocje muszą znaleźć gdzieś upust, bo każdy z nas jest jak balonik: za bardzo nadmuchany – pęknie. Stąd różnego rodzaju zachowania kompulsywne, których doświadczamy. Od niegroźnego obgryzania paznokci poprzez podjadanie w chwili stresu, a na niekontrolowanych wybuchach złości czy używkach skończywszy.
Dlatego, wracając do Twojego pytania, polecam już z 1-2-latkiem:
1. Porozmawiać.
2. Pilnować.
3. Nie przejmować się.
I za każdym razem ten sam scenariusz. Porozmawiać, żeby pokazać dziecku, że w chwili stresu (dziecko wybiegło na ulicę) nie krzyczymy, nie bijemy, nie tracimy kontroli, tylko wyrażamy to, co czujemy. Przegadujemy problem. To jest modelowanie, dziecko uczy się poprzez obserwację NAJLEPIEJ.
Pilnować, bo oczywiście 1-2-latek nie rozumie niebezpieczeństwa. I (jeszcze) nie rozumie, co do niego mówimy. Jedyna lekcja, jaką wynosi, to właśnie jak człowiek zachowuje się w chwili stresu. Dużo zależy od dziecka, mój syn nigdy nie przejawiał takich niebezpiecznych zachowań, za to córka miała taki zwyczaj, że – na widok światła samochodu na ulicy – wybiegała w jego stronę. I ja po prostu miałam oczy dookoła głowy. Stresujące, ale innej opcji nie widziałam. Kara nie sprawiłaby, że przestałaby wybiegać, bo ona po prostu NIE ROZUMIAŁA, że samochód jest niebezpieczny. Tym bardziej nie połączyłaby kary ze swoim zachowaniem. Płakałaby, że jestem niesprawiedliwa. Sadzana na karnego jeżyka, chciałaby z niego za wszelką cenę zejść, zamiast pomyśleć, dlaczego ma tam siedzieć. Tłumaczenie, skąd ta kara, też nic nie da, no bo właśnie: tak małe dziecko NIE ROZUMIE (dlaczego nie biegamy po ulicy, dlaczego karny jeżyk).
W pewnym momencie po prostu ograniczyłam wyjścia z dziećmi tam, gdzie mogłoby być dużo samochodów. Zabierałam córkę w wózku albo szliśmy na spacer, gdy mąż był w domu. Ja + dwójka dzieci, z czego jedno notorycznie wybiega na ulicę: no nie. Trzeba to przeczekać.
I tutaj właśnie ten ostatni punkt: nie przejmować się. Ten okres nie trwa długo. Raptem rok. To nie jest tak, że jak dwulatek nas nie słucha i robi, co chce (mimo naszego tłumaczenia) to jest krnąbrnym dzieckiem i tak będzie już zawsze. Po trzecich urodzinach zacznie rozumieć. Słuchać nas i rozmawiać z nami. Pozna zasady i dostosuje się do nich. Wbrew pozorom ten czas nadchodzi bardzo, bardzo szybko :)
Dziękuję Ci za odpowiedź :)
Tak właśnie chciałabym wychowywać córkę, bez kar i wywoływania strachu, którego sama doświadczałam jako dziecko. Do dzisiaj nienawidzę tekstów typu dzieci i ryby głosu nie mają, słuchaj mnie BO TAK albo masz mnie słuchać dopóki cię utrzymuję.
Już teraz staram się jak najwięcej rozmawiać z córką, np przy przewijaniu mówię jej, że teraz zmieniamy pieluszkę, żeby Ania miała czysto w gatkach i opisuję jej co robię ;) Oczywiście takie maleństwo nic nie rozumie, ale już teraz wyrabiam w sobie nawyk rozmawiania z dzieckiem i tłumaczenia jej co i jak ;) A od strony praktycznej malutką uspokaja mój głos ;)
Uwielbiam Twojego bloga, znalazłam tu mnósto świetnych rad na temat macierzyństwa i nie tylko :)
Super! Pamiętam, że na początku miałam problem, żeby mówić do dziecka, które w żaden sposób mi nie odpowiada.
Ale pamiętam też, że jak przychodziła do nas położna środowiskowa, to właśnie tłumaczyła wszystko mojemu dziecku, dzięki czemu był spokojniejszy, niż gdy ja go obsługiwałam. Nic dziwnego, każdy by się zestresował, gdyby ktoś wielki podszedł do niego i bez słowa zdjął mu spodnie albo włożył do wanny :)
Nie zakładałabym, że 1-2 roczne dziecko nie rozumie, do roku ok, ale potem dziecko nie mówi, ale rozumie bardzo dużo. Moja córka ma teraz 2.5 latka i jak jej na coś nie pozwolę, to płacze i mówi jest mi smutno, jest mi przykro. Ten czas nie jest łatwy, ale przy dziecku wykształca się cierpliwość ;) przy 10 tłumaczeniu w końcu dociera
Idealizm prowadzi na manowce. To co przeczytałem wyżej to idealistyczne bzdury, które w życiu słabo się sprawdzają. Dziecko to mały terrorysta, który w każdym momencie próbuje wprowadzić wygodne sobie zasady. W większości sytuacji konfliktowych ktoś musi ustąpić. Jeśli nie dziecko, to ustąpić będzie musiał rodzic. Dziecko musi przyswoić pewne zasady. Do pewnego momentu jego życia w wielu przyziemnych kwestiach decydują rodzice, a ono ma obowiązek wykonywać ich prośby i polecenia.
Nikt nie chce karać swoich dzieci, bo nikomu normalnemu karanie nie sprawia przyjemności. Jednak w drodze do wypracowania pewnych mechanizmów kary są w większości przypadków nieodzowne. Zawsze trzeba znać granice, ale jeśli dziecku małemu pozwolisz na zbyt wiele, to nad starszym już nie zapanujesz. Będzie dla ciebie stracone.
Jeśli masz takie podejście: „dziecko to terrorysta” nic dziwnego, że nie potraficie się dogadać.
Dziecko to nie terrorysta, ale też nie partner. Kary fizyczne – zdecydowanie nie. Znęcanie się, jakiekolwiek – nie. Ale kara w postaci utraty przywilejów – jak najbardziej tak. To zresztą warto komunikować od razu. Syn dostał telefon (10 lat miał), razem z komunikatem o zasadach korzystania (gry, filmy etc.), w których było również zastrzeżone, że smartfon jest extrasem. Przywilejem wynikającym z naszej, rodziców, dobrej woli. Niczym, co mu się należy. Jeśli chce korzystać – na ustalonych zasadach – musi być w porządku (szkoła, obowiązki etc.). Nic, co by przerastało jego możliwości. Teraz ma lat 12,5 i właśnie zalicza bezterminowy, choć z jasno określonymi warunkami zniesienia, szlaban z powodu nałapania, bez sensu, kiepskich stopni.
W życiu dorosłego też spotykają „kary” i nie mówię tu o więzieniu za przestępstwa, bynajmniej. Chcesz premie? Chcesz podwyżkę? Chcesz bonusy? – musisz być w porządku i jeszcze się wykazać musisz (mówię o zdrowych firmach, nie o patologii). Robisz to, masz przywileje. Nie robisz – nie masz, a jak się opuszczasz dalej, na kopach wylatujesz.
Ja bym to raczej traktowała jako konsekwencje, nie karę.
Wiara w to, że małe – i większe – dziecko ogarnie naturalne konsekwencje swoich zaniechań (np. w postaci nauki, i nie mówię tu wyłącznie o stopniach, akurat w u mojego dziecka są one prostą funkcją wkładu pracy, więc mam łatwo) jest bliska naiwności. Owszem, są takie konsekwencje – jak tu podana w którymś komentarzu o utracie kolegi – które dziecko przyjmie, bo to są konkrety, a nie odłożone w czasie (i to w perspektywie wielu lat) kwestie.
I znów przykład ze świata dorosłych. Uwielbiam rano „dosypiać”. I wiem, że nie mogę za długo, bo spóźnię się np. na konferencję. Załóżmy, że lenistwo zwycięża, ucieka mi tramwaj i autobus, nie ma taksówki – naturalną konsekwencją jest to, że się spóźniam i – w najgorszym przypadku – nie mogę wywiązać się wobec pracodawcy, bo nie mam materiału na tekst. To jest naturalna konsekwencja. Czy na niej się kończy? Nie, dostaję opier.ol – może kulturalny, może nie. Muszę się tłumaczyć. Tracę markę, nie czuję się pewnie w firmie (bardzo teoretyzuję, bo nigdy mnie to nie spotkało). Mój stres, moja zła samoocena, moje kłopoty w pracy są właśnie taką „karą”. Utrata źródła dochodu – ekstremalną.
Poza tym, jakkolwiek by na to nie patrzeć, dzieci są bardzo różne. Z niektórymi daje się dogadywać łatwiej, z innymi – trudniej. Moje osobiste doświadczenie jest gdzieś w połowie. Mojemu synowi dobrze robi na całokształt świadomość, że jakaś sankcja za niebycie OK jest w odwodzie. A ja absolutnie nie mam poczucia, że go krzywdzę. Przeciwnie, przygotowuję go do życia, w którym nikt mu przed nosem nie będzie machał samą marchwią.
Hmm… Widzisz, a ja nie mam szefa nad sobą. Mimo to pracuję (publikuję) regularnie. Facebook: codziennie. Blog, Instagram: 1-3 razy w tygodniu. Nie potrzebuję do tego motywacji z zewnątrz (opierdol szefa). Nic się nie stanie, jak nie usiądę przez tydzień przed komputerem i niczego nie napiszę. Poleżę sobie w łóżku. A mimo to – nie leżę. Jestem sumienna, odpowiedzialna, zdyscyplinowana, zmotywowana wewnętrznie. O! Trenuję regularnie, żeby czuć się dobrze mimo upływu lat, zachować sprawność i zdrowie (naturalna konsekwencja). Mi to naprawdę wystarcza do mobilizacji!
Choć rozumiem, że to się może totalnie nie mieścić w światopoglądzie ludzi, którzy są nauczeni, że robią coś dopiero, gdy wisi nad nimi kara. Ale właśnie do takiej ściany prowadzi ich stosowanie. Dzieciak wtedy sprząta pokój nie dlatego, że chce pomóc mamie/mieć porządek/nie pogubić zabawek, tylko żeby nie utracić przywileju w postaci telefonu.
Czy to ma sens? Dla mnie nie. Ale spoko, Twój wybór, jak wychowujesz :) tylko błagam, nie wmawiaj mi, że powinnam porzucić coś, co u nas działa, bo sama jesteś już w tej machinie: robię ze strachu przed karą (ochrzan szefa, utrata pensji); robię, żeby dostać nagrodę (podwyżkę, premię).
Ludzie (dzieci, dorośli), którzy nie są tresowani systemem sztucznych kar i nagród, robią, bo są zmotywowani wewnętrznie. Bo lubią, bo chcą, bo mogą (rozwijać się, poznawać świat, pracować, doskonalić, osiągać więcej, dochodzić dalej, etc.). Nie potrzebują nad sobą szefa, który z bacikiem (jak wcześniej rodzic) przypilnuje i rozliczy. Myślisz, że który pracownik jest lepszym pracownikiem? Ja – jako szef – wolę tych, którzy sami wykazują inicjatywę i nie muszę wskazywać palcem, co jeszcze trzeba zrobić.
BTW nikt nie daje tutaj dziecku marchewki, bo my nagród (tak jak i kar) nie stosujemy. Ja po prostu nie chcę, żeby dzieci zachowywały się tak, jak powinny, żeby dostać telefon/czekoladę/czym tam jeszcze rodzice w desperacji kuszą. Tylko żeby wynikało to z ich wewnętrznej potrzeby bycia spoko człowiekiem.
Gratuluję wspaniałego samopoczucia i wysokiej samooceny. I tego niezbyt udanie ukrytego poczucia wyższości,zupełnie nietrafionego. Mój system wychowania przewiduje w 90 procentach, mniej więcej, perswazję, rozmowę i wsparcie, w 8 procentach wymagania ultymatywne podparte sankcjami, pozostałe to margines na sytuacje szczególne, gdzie możliwe jest postępowanie nawet sprzeczne z przyjętymi zasadami. Bo czasami trzeba odpuścić. Jakbym pisała za dwa lata, choć nie sądzę, to pewnie ten margines by się powiększył kosztem wymagań, to dość naturalne gdy dziecko staje się nastolatkiem.
Moje dziecko jest śmiałym, ogarniętym, dobrze wychowanym, oczytanym i obytym w świecie niemal 13latkiem, nieco leniwym w sprawach szkolnych (co jest w sumie jedyną przyczyną konfliktów). Zapewne popełniłam x błędów wychowawczych, a mimo to jest świetny. Zdradzę Ci sekret, ty popełniasz tyle samo, a z dużą dozą prawdopodobieństwa dzieci również masz i będziesz mieć świetne.
Więc niepotrzebnie wpadasz w mentorski ton, bo jeśli zostawić na boku patologię, i tak w wychowaniu liczy się tylko miłość, a nie metoda.
Oczywiście, że popełniam błędy i wielokrotnie się do nich przyznawałam. Jeśli wyczułaś w moim tonie poczucie wyższości: przepraszam.
Po prostu od miesięcy tłumaczę ludziom, którzy do nas przychodzą i mówią: „musisz stosować kary, bo ja je stosuję”, że u nas nie ma takiej potrzeby. Czasami już mi się ulewa, bo ci ludzie nie znają tematu, nie przeczytali na ten temat wcześniej nigdy, nic. Kwestionują, bo jest to nowe i inne podejście. Zamiast pomyśleć. A może, jednak. Brak nagród i kar nie równa się brak dyscypliny ani wychowywanie bandziorów.
I tak moja mama bedzie swoje mowic
Dziękuję. Otworzylas mi oczy. Widzę ile popelniłam błędów.
Dzięki ? dosadnie na pamięć dla mnie do nauczenia by tym betonom? dorosłym tłumaczyć ich brak argumentacji tylko przewagę siły i władzy
Też jestem zwolenniczką tłumaczenia a nie karania, ale dzisiaj mnie przerosło. Mój 4 letni synek, nie chciał założyć bluzy, a wodę która prosił chciał w kubku a nie w bidonie. Tłumaczyłam długo , że tak jest lepiej. Wpadł w taki szał, że zaczął mnie gryźć, ściągnął z mojej twarzy okulary i z impetem rzucił w podłogę, wrzeszczał i rozrzucał wszystko. Dalam go w miejsce wyciszenia, prosilam żeby przemyślał i mnie zawołał, mowilam że go bardzo kocham i, że czekam na niego, ale wyjątkowo nic nie pomagało, a on rósł w negatywnych emocjach. Po tym wszystkim dostal karę na bajki. Nie wyobrażałam sobie wtedy, puścić tego zachowania bez konsekwencji. Oczywsicie po wszystkim było przytulanie i rozmowa, ale no kara, na którą zareagował źle, ale widzę, że się oswoił. Jak Waszym zdaniem powinno być to rozwiązane.
1. Niech nie zakłada bluzy, jak zmarznie to założy.
2. Niech pije w kubku, jak rozleje, to musi wytrzeć (ostrzegłabym wcześniej).
Ogólnie też bym się wściekła, gdyby było mi ciepło, a ktoś kazałby mi się grubiej ubrać czy chciałabym kawę w filiżance, a ktoś upierałby się koniecznie, że muszę w szklance :)
Jako dziecko zgadzam sie z artykulem i uwazam ze gdyby zycie wyglądało by jak w artykule wszystkie relacje by się poprawiły a nienawiść i złość by znikneły
Fajny artykuł wychowuje moje dzieci bez karania, uwazam ze jeżeli mam dziecku chęć dac kare za przewinienie to po przemysleniu gdzie poczyniłem bład w wychowaniu odbywamy pogadankę. Dzieci są grzeczne i lubiane w otoczeniu i szkole.