A jednak przeżyliśmy…

Mój brat uwielbia wszem i wobec opowiadać, że mnie wyhodował. Wychowanie to zbyt duże słowo, bo jest tylko osiem lat starszy, ale faktem jest, że to – jaka teraz jestem – w dużej mierze zawdzięczam właśnie jemu. W razie czego wiecie, do kogo wysyłać skargi i zażalenia ;).

Moje dzieciństwo pamiętam doskonale! Jakby wszystko działo się dopiero co… Kiedy budziłam się rano, czekał na mnie ze śniadaniem. Ponieważ byłam niejadkiem, stał nade mną jak kat nad dobrą duszą, pilnując, żeby wszystko z mojego talerza zniknęło.
– Sławek, ale to jajko śmierdzi! – odważyłam się kiedyś powiedzieć.
– Jedz!
– Ale ono naprawdę…
– Jedz! – nie było litości.
Ugryzłam, wyplułam i pobiegłam do łazienki. Dopiero wtedy pochylił się nad moim talerzem. Waliło niesamowicie! Poczęstował mnie zbukiem. Żyję.

Kiedyś nie mógł rozczesać moich włosów, więc zebrał je w kitkę i obciął niesforne końcówki. Kiedy mama wróciła z pracy i rozpuściła je, zobaczyła mistrzowskie cieniowanie. Schody – w niektórych miejscach pukle sięgały przed ucho, w innych były do ramion. Podobno płakała, kiedy je wyrównywała, bo musiała moje piękne blond loki obciąć niemal „na chłopaka”.

Miałam też w zwyczaju siadać przed telewizorem każdego ranka, żeby obejrzeć „Domowe przedszkole”, „Teleranek” czy inne „5-10-15”. Czasami powtórkę „Policjantów z Miami” (a kochałam się wtedy w Don Johnsonie przeokrutnie! Te mokasyny bez skarpetek do lnianych spodni… Wrrr…) Brata denerwowało, że musi mi przynosić ubranie, więc okłamał mnie, że nie mogę przebierać się przed tv, bo oni (w tym telewizorze) mnie widzą. Jak ja się zawstydziłam! Don Johnson widział moje majtki w kotki! Przez kilka tygodni omijałam włączony telewizor szerokim łukiem, żeby tylko zapomnieli o moim istnieniu wszyscy, którzy widzieli mnie w negliżu…

Zepsute jedzenie, nożyczki w rękach dziecka, telewizor włączony od rana. A jednak przeżyliśmy. Co więcej! Wyrośliśmy na całkiem porządnych ludzi!

Moi rodzice byli wtedy w pracy. To brat prowadzał mnie do przedszkola i z niego odbierał. Nie mógł mieć więcej niż jedenaście-trzynaście lat. No kto teraz aż tak zaufa jedenasto-trzynastolatkowi, żeby całkowicie powierzyć mu opiekę nad kilkulatką?

Ale to nie wszystko… Pamiętam jak w wieku czterech lat biegałam sama po dworze. To znaczy z innymi dzieciakami. Wiedzieliśmy, że nie możemy wychodzić na ulicę, a jak pijany sąsiad wracał z pracy, to trzeba było położyć się płasko w piaskownicy, żeby nas nie zauważył. Bo szybko wpadał w furię. Leżeliśmy więc i powstrzymywaliśmy śmiech, kiedy, chwiejąc się przed drzwiami klatki schodowej, nie mógł znaleźć kluczy w swojej aktówce. No kto teraz puści czterolatka bez nadzoru nawet do własnego ogrodu? Ja – nie.

Kiedy miałam pięć lat, po raz pierwszy poszłam do sklepu. Kupić jabłko. Bałam się cokolwiek powiedzieć, więc tylko pokazałam ręką, co chcę, a kiedy to dostałam, rzuciłam pieniądze na ladę i uciekłam. Ależ byłam z siebie dumna! To było najsmaczniejsze jabłko w moim życiu! Nieważne, że potem mama musiała iść upomnieć się o resztę, na którą nie poczekałam.

Wysłałabyś swoje pięcioletnie dziecko do sklepu?

Jako pierwszoklasistka z kluczem na szyi zasuwałam przez pół miasta do szkoły. Nie znałam się na zegarku, wiedziałam tylko, że muszę wyjść z domu, jak duża wskazówka będzie na cyfrze 4, a mała pomiędzy 7 i 8. Ponieważ pojęcie czasu było mi zupełnie obce, a moi rodzice wychodzili do pracy o 6:30, prawie przez godzinę leżałam na dywanie wpatrzona w te wskazówki i zastanawiałam się: już czy jeszcze nie teraz? Do szkoły ani razu się nie spóźniłam.

Dzisiaj wozimy nasze dzieci do szkoły nawet w wieku gimnazjalnym. A do czwartej klasy to musowo, często niosąc za nimi plecak pod same drzwi klasy. Tylko mi nie mówcie, że nie! Pracowałam w szkole, więc wiem :).

I tak się zastanawiam ostatnio: to my jesteśmy przewrażliwieni, czy może nasi rodzice byli skrajnie lekkomyślni?

DSC_1139_2

(1 879 odwiedzin wpisu)
28 komentarzy
najstarszy
najnowszy
Inline Feedbacks
View all comments
marzena
marzena
9 lat temu

Pamietam te czasy. Ja tez sie nie znalam na zegarku, chociaz rodzice kupili mi taki super na reke, zeby mnie przekupic i zachecic do zostawania w domu i chodzenia samemu do szkoly. Do szkoly czasem trafialam godzine przed lekcjami i jak widzialam opuszczone korytarze to pytalam Pani woznej czy sie czasem nie spoznilam. Bylam wtedy w zerowce (pierwszy zegarek normalnie dostawalo na Komunie). Czasami umawialm sie z mama, ze zadzwoni z pracy, zeby mi powiedziec, ze to juz mam wyjsc. I pamietam, ze to poniedzialek byl taki problematyczny. W telewizji nic nie bylo (akurat w poniedzialek zaczynali nadawac programy po poludniu), no i moj o 1.5 roku starszy brat zaczynal lekcje o 8, a ja jakos o 11, wiec nie bylo sensu isc z nim i siedziec na korytarzu przez 3 godzny czekajac na swoje zajecia.
Prwanie nigdy tez nie zamykalam drzwi na klucz, bo nie moglam siegnac do gornego zamka (dolny tata wstawil, ale szesciolatce ciezko bylo w nim przekrecic klucz, bo byl nowy i jeszcze nie wyrobiony). Wtedy sasiadce na dole mowilam, ze drzwi nie zamkniete i zeby zwrocila uwage kto wchodzi do klatki, a brat jakos za godzine wroci do domu.
Sniadanie mialam zawsze naszykowane i doskonale wiedzialam (i co wiecej stosowalam sie do zasady) – BRON BOZE nie dotykac kuchenki gazowej, pilam wiec zimna herbate.

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  marzena

To były czasy – aż się łezka w oku kręci… ;)

Moja mama też dzwoniła do mnie przed wyjściem (że to już), ale nie zawsze mogła. Za to po powrocie pierwsze co miałam zrobić, to do niej zadzwonić, że jestem – przez to karnie wracałam ze szkoły prosto do domu, bo nie chciałam, żeby się zamartwiała, czy coś mi się nie stało.

Za to jak ostatnia lekcja wypadała – hulaj dusza, piekła nie ma! Zwłaszcza zimą, zjeżdżaliśmy na plecakach, wracałam całkowicie przemoczona, szybko się przebierałam, telefon i… Właściwie nigdy się o tym nie dowiedziała ;). Plecaki szybko się przedzierały, ale to przecież nie moja wina!

Casalinga
9 lat temu

Też mnie frapuje to pytanie…

Malg.Zdzieblowska
9 lat temu

Od miesiąca zabieram się do tego tematu u siebie. Chyba każdy z nas ma dziś takie przemyślenia, szczególnie kiedy sami mamy dzieci. Tak trudno znaleźć odpowiedź. To co dziś wiem na pewno to to, że nie wiem czy sama będę miała tyle odwagi by puści moją Hankę samopas. Czyli standard – wiem, że nic nie wiem:)

Lefti
9 lat temu

Ilona umarłam, nie mogę przestać się śmiać z kawałka o przebieraniu się przed telewizorem :-D Co do reszty to Mateusz w wieku 7 lat chodził sam do szkoły, oboje (Filip i Mateusz) w wieku niespełna 5 lat byli wysyłani do sklepu i wracali z resztą ;), ale masz rację w szkole i na podwórku czułam ten dziwny wzrok rodziców. Przyzwyczaiłam się jednak i jestem dumna z tego, że potrafię zachować zdrowy rozsądek w czasach, kiedy zewsząd karmieni jesteśmy strachem o nasze dzieci.

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  Lefti

Moja Ty nadziejo, że jednak może nie całkiem stracę rozum…

No bo właśnie kiedyś wcale nie było bezpieczniej… Tak, mniej samochodów (ale i tak mieliśmy przykazane nie wychodzić na ulicę – i słuchaliśmy tego!), ale ludzie tacy sami. Tylko nie mówiło się o tym głośno (o pedofilach, kradzieżach). A teraz? Boimy się własnego cienia, dlatego ja z reguły nie oglądam tv.

Lefti
9 lat temu
Reply to  Ilona Kostecka

Najtrudniejsze są początki, a teraz to już z górki. W ogóle nie przejmuję się tym, czy ludzie uważają mnie za nieodpowiedzialną, a na pewno tak myślą. To ich problem nie mój :)

marta
marta
9 lat temu
Reply to  Lefti

Właśnie jesteś bardzo odpowiedzialna!wiesz dlaczego? Bo uczysz swoje dzieci samodzielności i… Odpowiedzialności.nie wyobrażam sobie ciągle stać nad dzieckiem i je ograniczać. Mojego syna wysyłałem do sklepu jak miał 4 lata.po drodze z przedszkola wchodził do naszego wiejskiego sklepiku,kupował o co prosilam a sprzedawczyni oddawala resztez paragonu w woreczku
Jaki on był szczęśliwy! Mało tego,zabrania mi wchodzić za sobą do sklepu! Od ponad roku wsiada na rowerek i nasza polna droga, na której prędkość aut jest ograniczona ( dziury ????)jedzie do sąsiada. Nie stoje nie patrzę.mój syn ma 7 lat i jest bardzo samodzielnym dzieckiem.

majniaki.pl
majniaki.pl
9 lat temu

Mnie jak miałam 2 latka pilnowała prababcia. Bawiłam się w piaskownicy. Moja mama wracała ze sklepu i zobaczyła babcię, ale mnie już nie było. Zresztą mojego 4 lata starszego brata również. Babcia nie widziała zbyt dobrze, a że bilans dzieci w piaskownicy był taki sam jak wtedy kiedy ze mną przyszła, to nawet nie wiedziała kiedy zniknęłam. Odnalazł mnie brat kilka bloków dalej na innym placu zabaw. Kolejna moja wycieczka z rok młodszą koleżanką odbyła się jak miałam 3 latka, wtedy poszłyśmy na inne osiedle, bo tam był taki fajny budynek z dużą ilością schodów. Wróciłyśmy pod wieczór. Do tej pory pamiętam jak koleżanki mama nas ochrzaniła.
z opowieści mamy – Mój brat w wieku 6 lat chodził z kolegami nad Wisłę na tamy puszczać kaczki. Przynosił kamienie. Nad Wisłę było ok 30-40 minut drogi piechotą tempem dorosłego. Mylił nazwy ulic. Jak mama pytała skąd je ma, to mówił, że z Wróblewskiego ( bloki dalej). I tak, któregoś dnia mama zabrała go na długi spacer właśnie nad Wisłę i jak dochodzili usłyszała „patrz mama Wróblewskiego!”
Sytuacji, które mogły zakończyć się tragicznie miliony jak wchodzenie na dachy wieżowców, a na szczęście też żyjemy.

Fajne historie i fajny post. Aż mnie wzięło na wspominki :)

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  majniaki.pl

Świetne te Twoje historie! Uśmiałam się :).

Ja raz uciekłam mamie. Bawiłam się w ogródku (jeszcze wtedy nie mieliśmy ogrodzenia, bo to krótko po przeprowadzce było) i nagle okazało się, że chodzę do tego samego przedszkola co moja sąsiadka! A pani kazała nam przynieść wycinki z gazet, więc zgadałyśmy się, że pójdziemy do niej do domu ich poszukać. No i poszłyśmy, ale nie powiedziałam mamie, że się oddalam. Pamiętam, że zrobiłyśmy sobie kanapki – chleb posmarowany musztardą ;) – czułam się taka dorosła! I z tymi kanapkami zasiadłyśmy do gazet. Po godzinie wróciłam do ogrodu, mama zapłakana, biegała po sąsiednich działkach i szukała mnie, a tam fundamenty wykopane pod inne domy lub budynki w stanie surowym (bez okien, balkonów), była przerażona, że gdzieś wpadłam. Nie rozumiałam, dlaczego jest zła, przecież poszłam odrobić „zadanie domowe”.

Małorzata B.
9 lat temu

No nie wiem, chyba jakaś wyrodna jestem. Mój czterolatek biegał sam po podwórku a 8 latka z powodzeniem sama wraca ze szkoły. Zresztą wiele jej koleżanek również. Naszej sąsiadki syn (11 lat) odbierał swoją 6 letnią siostrę z przedszkola. Czasem mam wrażenie, że to moi rodzice bardziej mnie pilnowali.

Leo
Leo
9 lat temu
Reply to  Małorzata B.

A moja córka mając 17 lat(!) nie mogła odebrać siostry z przedszkola! Taki wymóg przedszkola i na nic zdały się zapewnienia, że jest bardziej odpowiedzialna niż niejeden dorosły i wtedy już „prawnie” nawet było to dopuszczalne ;)
P.S. Ja jako ta starsza też obcięłam loki swojej siostrze, ale tylko po jednej stronie głowy, taką jej modną fryzurkę zrobiłam ;)

Kasia
Kasia
9 lat temu

moi rodzice np wychodzili wieczorem do znajomych, ktorzy mieszkali 200 m od nas, ja mialam 4 lata, a siostra 7 i spałysmy same w domu.
tak samo pamietam jak siostra mnie prowadzala do przedszkola, ja mialam 5 lat a ona 8. musiala mnie wyprowadzic z autobusu i przeprowadzic przez ulice. potem mnie tez ‚odbierala’ do tego autobusu. teraz jak czasem sa u nich wnuki to chodza za nimi po podworku przed domem, zeby ich z oczu nie stracic :P a my, to co :) u nas w piaskownicy czesto sam jest taki chlopiec 5 letni – mama go niby widzi z okna. ale ja ze swoim 4 latkiem siedze.
nie odwazylabym sie go zostawic. bardzo popieram samodzielnosc dzieci, ale mam cykora :) niedawno ciocia mi opowiadala, ze ona swoje niemowle zostawiala na czas mszy i jechala do kosciola (40 lat temu) – nie moge sobie teraz tego wyobrazic.

Kasia
Kasia
9 lat temu

ps. a Brat nie traktowal Cie jak 5 koło u wozu? mi do dzis siostra wypomina kiedys miala isc do kolezanek na sylwestra, ja zachorowalam, ktos musial ze mna zostac w domu. rodzice gdzies wychodzili i siostra musiala sie zostac :)

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  Kasia

Tak, dokładnie tak, ja byłam wpatrzona w niego jak w obrazek, a on trochę zły, że przyszłam na świat i pokrzyżowałam mu szyki (nie był już oczkiem w głowie, musiał się dzielić, zajmować mną, zamiast biegać z kumplami po podwórku).

fistaszkowelove
9 lat temu

To było coś, cały dzień siedziało się z kolegami na podwórku i nikt nie potrzebował do nas dzwonić co 5 min. i sprawdzać gdzie jesteśmy, o komputerze też mało kto pomyślał, każdy wolał w palanta pograć:)

Bebea
Bebea
9 lat temu

Heh, :) Mieliśmy Super dzieciństwo :) z wyrobami czekoladopodobnymi i koglem-moglem :) Ja w pierwszej klasie miałam obowiązek po powrocie ze szkoły, rozpalenia w piecu kaflowym… no i kiedyś się zasiedziałam nad jakimś czytadłem, mama wróciła z pracy, ja siedziałam w kurtce… bez lania się nie obyło..:) kiedyś tez poszłam sobie bez powiadomienia rodziców do koleżanki po drugiej stronie ulicy…. i nie zauważyłam że się ściemniło….wszyscy mnie szukali… a ja się bawiłam w najlepsze… okropny miałam żal do mamy, że zrobiła mi ogromną awanturę…. :)
I jeszcze pamiętam jak mama „zdobyła” dla mnie takie piękne czarne sztruksy, miały być na wyjścia i takie tam… a ja założyłam je na sanki… chłopaki jeździły na nartach to się chyba wylansować chciałam…. okazało się ,że dużo szybciej niz na sankach jeździ się na takiej wygiętej blasze z pralki Frani…w domu okazało się, że mama wróciła skądś tam wcześniej, a na moich kolanach jakby sztruks sie skończył…. i znowu doopsko bolało :) i też żyję całkiem nieźle sobie radząc z tą tylko różnica , ze moich chłopaków nie oklepuję :)

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  Bebea

Rozpalanie pieca kaflowego O.o – WOW.

No ciekawe, jakie będą nasze dzieci za 20 lat. Mniej samodzielne i zaradne? Na to by wskazywał sposób, w jaki je wychowujemy, ale jakoś nie chce mi się wierzyć…

Jednak z tych wszystkich opisów jasno wynika, że pilnując dzieci jak oczka w głowie, zabieramy im kawał beztroskiego dzieciństwa… Nigdy o tym nie myślałam w ten sposób.

Monika
Monika
9 lat temu

Cóż takie wychowanie raczej już nie wróci… chociaż może dzisiejsze pokolenie „gimbazy” bedzie mniej przewrazliwione :P Osobiscie też mam strach, zwłaszcza po opowieściach męża, jakie miał pomysły w dzieciństwie, wiele „pamiątek” z tamtych czasów ma jednak do dziś.. Ja zresztą jako dziecko lepsza nie byłam (mamo wybacz ;)), a teraz dziewczynki często i gęsto gorsze od chłopców są. Sama pracowałam w szkole, tylko ponadgimnazjalnej no i tu przewrażliwienia rodziców zupełnie nie widziałam, wręcz przeciwnie na zebrania mało który rodzic przychodził, wielu rodziców nie miało żadnej kontroli nad tym co robią ich dzieci, niektórzy nawet zarzucali szkole, że to ona jest od wychowywania. Kiedyś było nie do pomyślenia, żeby siedzieć z telefonem w ręce czy bułką w klasie, odezwać się niestosownie do nauczyciela lub kolegi na lekcji. Dlatego każdego kto zazdrości nauczycielom wolnego i itp to zapraszam do nas na lekcję pokory, rodzic ma w domu jedno „niesforne” dziecko, nauczyciel nawet 30. Do czego zmierzam, skąd się to bierze? Wychowujemy dzieci zbyt bezstresowo, ślepo im wierzymy i bronimy ich zachowań? Czy grupa rówieśnicza ma tak duży wpływ, pieniądze bądź ich brak w domu? Prowadziłam zajęcia z młodzieżą z biednych rodzin, dziecmi z osrodkow wychowawczych, tam były problemy, czy to alkohol w domu czy bieda, przemoc, ale najwieksze problemy sprawiały rozpuszczone przez rodzicow dzieci, czesto z bogatych domów, ktore nie znaja słowa NIE… Kiedyś to się od nauczyciela dostawało a jak się rodzic dowiedział to w domu poprawił… teraz uwaga to żart, a rodzic przyjdzie jeszcze z pretensjami, że jak to mój Brajanek napewno nie… a wy nauczyciele to darmozjady jesteście..P.S super to zdjęcie z wózkiem :) co za kochające się rodzeństwo;)

karjola
karjola
9 lat temu

a może to kwestia mediów? Może kiedyś te wszystkie nieszczęśliwe wypadki nie były tak nagłaśniane? Im więcej słyszymy nieszczęść, tym bardziej się nam zamykają ramiona wokół naszych dzieci. Ale ja też biegałam samopas, a nie wiem jak teraz zachowałabym się wobec swojego dziecka….

Gośka
Gośka
9 lat temu

Pewnego razu, wychodząc do szkoły, zostawiłam w drzwiach karteczkę z następującą wiadomością: klucz jest pod wycieraczką. No coo? Zauważyłam, że siostra zapomniała zabrać swojego. Miałam pozwolić żeby biedna stała pod drzwiami po powrocie ze szkoły? ;)

Też mam starszego brata Sławka, który opiekował się mną i siostrą. Sławki to fajne chłopaki są!

annNS
annNS
9 lat temu

az wam zazdrosze takich przygod ;) ja zawsze sama, bez rodzenstwa, rodzice wszedzie ‚za rączke’ prowadzili…moze dlatego ze bylam poznym dzieckiem ;) jedynie na wakacjach u baci na wsi nikt mnie nie pilnowal i jako 4-5 latka z chlopakami ganialam po polach ;)
za to moje dziecko starsze (l. 7) od dwoch lat gania z innymi dzieciakami pod blokiem (czasem nawet pod ‚czwartym’:D) albo zasuwa na rowerze…pierwszy raz do ‚duzego’ sklepu (lidl) samodzielnie poszedl jakis czas temu, ale juz wczesniej latał z brygada po jakies łakocie ;) odkad zaczal chodzic do szkoly codziennie rano biegnie do pobliskiej piekarni po buleczke na drugie sniadanie :) wprawdzie go jeszcze odprowadzam i odbieram ze szkoly, ale sam sie przebiera (oj tak, to jest ‚wyczyn’ bo polowa dzieciakow stoi w szatni jak kołki a mamusie wiążą szaliki i na klęczkach buciki zakladaja…masakra)…sam tez pakuje plecak (jak czegos zapomni, to przynajmniej pamieta zeby nastepnym razem nie zapomniec)
a i wieczorne imprezy z sasiadami sie zdarzaja ;) (oczywiscie niania podlaczona) i jeszcze nikomu sie krzywda nie stala :)
czy na pewno nie wypuscisz 4-5latka do wlasnego ogrodka czy do pobliskiego jarzyniaka?? eee…nie wierze :)

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  annNS

Może zmieni mi się postrzeganie za te dwa lata ;). Zobaczymy!

Pewnie trudno w to uwierzyć po przeczytaniu powyższych historii, ale moi rodzice byli z tych… Nadopiekuńczych. Serio. Zawsze mogłam dużo mniej niż inne dzieci, bo też byłam późnym (jak na tamte czasy) dzieckiem (mama miała 33 lata, kiedy mnie urodziła).

annNS
annNS
9 lat temu
Reply to  Ilona Kostecka

eee…moja 41 a tato o 11 lat starszy :)

Aleksandra
Aleksandra
9 lat temu

O ile się Ilono nie mylę, pochodzisz z małej miejscowości, a małe miejscowości rządzą się swoimi sprawami. Piszę z autopsji:) Poza tym, te kilkanaście, dwadzieścia parę lat temu ruch uliczny był mniejszy a sąsiedzi się znali. Rodzice, dziadkowie sąsiadów nierzadko też. Było więcej osiedlowych interesów np. sklepów, warzywniaków czy obuwniczych, więc nie było konieczności zapuszczania się „w miasto”, do CH, hipermarketów itd.Nie było komórek czy innych ajfonów, najważniejsze żeby dzieciak wrócił na obiad czy kolację. ech, szkoda, że moje dziecko nie przeżyje tego, co opisałaś. To se ne wrati :P

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  Aleksandra

Tak, 5 tys. mieszkańców, ale w miejscowości o podobnej wielkości pracowałam całkiem niedawno i nawet tam podejście się zmieniło (dzieci są wożone do szkoły przynajmniej do 4. klasy).

Pracowałam też w szkole na małym poznańskim osiedlu – to było akurat gimnazjum – i miałam uczniów, którzy nie mogli wracać sami do domu (dwie „ulice” dalej, bo mowa o osiedlu domków jednorodzinnych na obrzeżach ;)).

Aleksandra
Aleksandra
9 lat temu
Reply to  Ilona Kostecka

Nie chcę przesadzić, ale wydaje mi się, że jest to na swój sposób okaleczanie dzieci, które potem są zagubionymi, niepotrafiącymi się usamodzielnić dorosłymi. Kurczę, pamiętam jaka to była frajda, wręcz duma i zaszczyt, kiedy rodzice zostawiali mnie np. samą w domu czy puszczali do sklepu (tego troszkę dalej niż za rogiem) :)

annaw
annaw
9 lat temu

To chyba nie żyłam w tamtych czasach, bo do szkoły sama zaczęłam chodzić w okolicach 4, a raczej 5klasy. Rodzice z sąsiedztwa mieli dyżury i na zmianę odprowadzali i odbierali ze szkoły grupkę dzieci. Także nie wszędzie w latach 90 można było biegać samopas.