7 największych bzdur na temat wychowania, w które ciągle wierzymy!
Mity o wychowaniu nadal mają się świetnie. Nie tylko w nie wierzymy, ale powtarzamy je dalej. Na pewno niektóre mity o wychowaniu, które umieściłam w tym tekście, bardzo cię zaskoczą, bo byłaś dotychczas pewna, że TAK TRZEBA i nie, wcale nie oczekuję, że teraz się ze mną zgodzisz, ale chciałabym, żebyś chociaż przez chwilę pomyślała nad tym, co napisałam…
NAJWIĘKSZE MITY O WYCHOWANIU DZIECI
MIT 1: Jeśli będziesz poświęcać za dużo uwagi dziecku – rozpieścisz je.
Zaczyna się już od takiego berbecia w kołysce. Nie noś, bo przyzwyczaisz. Co tak biegniesz, jak tylko zapłacze? mity o wychowaniu
Zupełnie tak, jakby nadmiar miłości mógł komukolwiek zaszkodzić! Kiedy w końcu ludzie zrozumieją, że dziecko rozpieszczamy, kupując prezenty na pierwsze zawołanie, a nie poświęcając mu swoją uwagę?
MIT 2: Im szybciej dziecko zacznie coś robić, tym będzie w tym lepsze!
„A siedzi już?”, „Chodzi?”, „Mówi?”, „Zna literki/cyferki?” – pytają ludzie, zupełnie tak, jakby myśleli, że skoro dziecko biega przed 1. urodzinami, to będzie lepsze od Lewandowskiego. A jeśli umie czytać/liczyć w wieku 5 lat, to na bank otrzyma kiedyś Nobla!
Na pewno miałaś w przedszkolu koleżanki, które jako jedyne umiały podpisać na laurkach. I co? Gdzie teraz są? Nadal są najlepsze? Czy może na którymś z etapów po prostu je przegoniłaś?
Każdy z nas rozwija się inaczej. To, że ktoś jako pierwszy potrafi zawiązać buty z całą pewnością nie oznacza, że będzie najlepszym wiązaczem butów już do końca życia. Albo że inne dzieci się tego nie nauczą. Nauczą się. W swoim tempie. Po co to pośpieszać?
Przerwa na kawę i zdjęcia z Instagrama, na który serdecznie zapraszam!
MIT 3: Dziecko ma być „grzeczne”.
Tylko niestety „grzeczne” dla dorosłych oznacza tyle samo co „nieprzeszkadzające”.
No bo w jaki sposób dzieci bywają niegrzeczne? Niegrzeczne dziecko to takie, które nie potrafi ustać w kolejce do kasy. Ja w takiej sytuacji scrolluję fejsa na telefonie. Albo wypakowuję towar na taśmę. Robię coś, żeby zająć ręce czy głowę. Podobnie w aucie czy w tramwaju. Słucham muzyki, czytam albo rozmawiam z mężem. A dziecku każemy po prostu stać/siedzieć spokojnie i NIC NIE ROBIĆ, chociaż sami nie dalibyśmy rady!
Niegrzeczne dziecko to też takie, które jest głośne. Przerywa rozmowę starszym. Ale ty nigdy nie przerwałaś? Nie miałaś do zakomunikowania jakiejś ważkiej myśli, którą musiałaś wypowiedzieć TERAZ, natychmiast, żeby nie uleciała z głowy?
Tylko że sobie przebaczamy o wiele szybciej niż dzieciom.
Niegrzeczne jest dziecko, które rzuca się na podłogę. Dla mnie ono po prostu nie radzi sobie z emocjami. Ja też nie zawsze potrafię, chociaż uczę się tego o 30 lat dłużej od dziecka! Przecież, kiedy Piotr mi mówi, że mam zrobić coś tak i siak, a ja chcę inaczej, to krzyczę zupełnie jak moje dzieci.
Nie ma niegrzecznych dzieci. Są tylko dorośli, którzy ich nie rozumieją.
MIT 4: Konsekwencja jest najważniejsza.
Pamiętam jak pracowałam w szkole i był konkurs na ekologiczną choinkę. Moja klasa postanowiła zrobić choinkę ze starych kartonów. Projektowaliśmy ją wiele godzin, wycinaliśmy w pocie czoła, ozdabialiśmy skrzętnie zbieranymi kapselkami i wycinkami z gazet. Była piękna i wszyscy mówili, że na bank otrzymamy 1. nagrodę.
Gdyby nie to, że jeden z uczniów zniszczył ją na przerwie. Przewrócił się na nią i ją pogniótł. Wiedziałam, że to przypadek, ale byłam wściekła, bo nie musiał szarpać się z kolegami akurat obok niej, w ogóle nie powinien szarpać się z kolegami… I tak dałam mojemu uczniowi -10 punktów za zachowanie.
To oznaczało, że obojętnie co zrobi – na koniec semestru będzie miał zachowanie naganne, bo już wcześniej nazbierał kilka minusików. Jako wychowawczyni ucznia, któremu grozi zachowanie naganne, zostałam wezwana do dyrekcji na rozmowę, żeby przedyskutować, czy da się z tym jeszcze coś zrobić?
Od zniszczenia choinki minęło kilka dni, moje emocje totalnie opadły i było mi zwyczajnie żal tego ucznia, bo wiedziałam, że udzielał się wcześniej w wolontariacie, że tak naprawdę to tylko energiczne dziecko, a ja je skreśliłam. Opowiedziałam o tym dyrektorce szczerze, a ona stwierdziła:
– Może pani obniżyć karę. Nie ma niczego złego w tym, że dorosły zmienia zdanie. Nie jesteśmy nieomylni. Czasami warto przyznać się przed dzieckiem do błędu, zyska pani tylko jego sympatię. Myślę, że on i tak żałuje tego, co zrobił.
– Ale jak to? – zwątpiłam we wszystko, w co dotychczas wierzyłam – Mam być NIEKONSEKWENTNA?
– To pani jest wychowawczynią. Jeśli pani zdaniem zasługuje na zachowanie naganne: proszę mu je dać. Ale jeśli nie: lepiej się wycofać niż skrzywdzić dziecko. Jeśli boi się pani, że wyjdzie na niekonsekwentną, to zawsze może mu pani dać jakieś zadania, dzięki którym zyska kilka plusików. Wszyscy tak czasami robimy. Mi też w emocjach zdarza się powiedzieć do córki: marsz do pokoju i nie wychodź z niego do końca dnia! A potem żałuję, idę i przepraszam. Albo mówię, że już jest dobrze, jak posprząta, to pójdziemy na spacer. Bycie niekonsekwentnym jest czasami lepsze dla relacji niż twarde upieranie się przy swoim – i tu puściła mi oko.
Ta rozmowa była jedną z najważniejszych rodzicielskich lekcji, jaką w swoim życiu otrzymałam.
MIT 5: Jeśli nie ukarzesz odpowiednio dziecka, to nie zapamięta!
W naszym domu nie ma kar. Nie dlatego, że jestem jakąś programową przeciwniczką karania dzieci. Nawet jednego poradnika nie przeczytałam na ten temat! Kary (czy nagrody) u nas po prostu nie są potrzebne. Absolutnie wszystko załatwiamy rozmową i nie wmawiajcie mi, że się nie da!
Dziecko ukarane czuje się niesprawiedliwie potraktowane. Zamiast skupiać się na tym, co zrobiło źle, skupia się na tym, jak jemu jest źle. Zamiast myśleć, że wyrządziło komuś krzywdę, myśli o własnej krzywdzie. Kara nie jest żadną nauką. Za to rozmowa, która doprowadza do tego, że dziecko rozumie i czuje skruchę – tak.
MIT 6: Dzieci nie powinny się nudzić!
Jest w nas jakiś strach przed zdaniem: „Mamo, nudzi mi się!”. Dlatego współczesny rodzic wyspecjalizował się w wymyślaniu rozrywek dla swojego dziecka. Bawimy się z nimi od rana do wieczora, a potem zapisujemy na przeróżne zajęcia pozalekcyjne, żeby dziecko nie miało czasu się nudzić.
Po ostatnim weekendzie stwierdzam jednak, że dziecko do zabawy potrzebuje przede wszystkim innych dzieci, a nie dorosłych. Poza tym nuda świetnie rozwija wyobraźnię – to z niej powstają najlepsze pomysły na zabawę! Nie bój się nudy, bo ona wyzwala kreatywność. Mój syn na przykład dzisiaj rano tak się nudził, że wylepił mi przepiękny tort z wytłaczanki do jajek.
MIT 7: Dziecko ma słuchać starszych.
Dziecko nie ma ślepo słuchać starszych, tylko rozumieć, dlaczego powinno zrobić tak, a nie inaczej.
Dziecko nie ma słuchać starszych, bo wśród starszych też zdarzają się barany!
A to bardzo źle słuchać baranów. mity o wychowaniu
Moje dzieci mnie nie słuchają, tylko ze mną DYSKUTUJĄ. Kiedy na przykład każę im ubrać czapeczkę, to pytają: „Dlaczego?”. Jeśli potrafię dobrze umotywować swoją prośbę (bo jest zimno, a pamiętasz, jak miałeś zapalenie ucha i bolało? Zobacz, mama i tata też zakładają czapkę), to ją spełniają, a jeśli mówię: „Bo ja tak chcę i tak ma być” to sorry, ale odpowiedzą mi: „Ale ja chcę inaczej!”.
To ma swoje minusy, bo sporo się muszę natłumaczyć, żeby nakłonić dzieci np. do pójścia spać czy posprzątania zabawek, ale ma też sporo plusów, bo jak już zrozumieją, po co każę im coś zrobić – to to robią. Bez pilnowania i przypominania.
Ja byłam dzieckiem wychowywanym w totalnym posłuszeństwie wobec starszych. Bo starszy ma zawsze rację. Do dzisiaj starszych się boję, boję się różnych „autorytetów” i nawet jeśli się z nimi nie zgadzam – to nie dyskutuję, tylko robię, co mi każą. To jest głupie, bo jak nauczyciel niesprawiedliwie mnie ocenił, to bałam się odezwać. Nie zrobiłam nic, kiedy szef nie zapłacił mi za nadgodziny. Siedziałam też cicho, kiedy lekarz źle potraktował mnie w szpitalu.
A bardzo nie chcę, żeby moje dzieci siedziały w takich sytuacjach cicho.
Dzieci powinno się przede wszystkim wychowywać w szacunku, do siebie i innych…. Uważam też że powinno się być konsekwentnym tylko zasady muszą być mądre i obiektywne a nie emocjonalne. Każde zachowanie też niesie za sobą konsekwencje dla nas i dla innych.
Nie. Nadmierna konsekwencja rodziców sprawia, że dziecko uczy się składać broń, kapitulować, zamiast walczyć o swoje.
Wyobraź sobie, że szmat czasu – tak z 18 lat powiedzmy – masz do czynienia z kimś, kto NIGDY nie zmienia zdania. Nosz masakra jakaś! Żyj z kimś, do kogo mówisz, a on nie bierze tego pod uwagę. Bo WIE LEPIEJ.
Zresztą, w moc żelaznej konsekwencji wierzą zazwyczaj ci, którzy jeszcze nie mają dzieci (ja w opisanej przeze mnie historii nie miałam). Bardzo ciężko być konsekwentnym, jeśli kochasz swoje dziecko i ono cię o coś prosi, i prosi, i prosi. Przeprasza i przeprasza. Całuje, przytula, widzisz, że już rozumie. I trwaj wtedy w swojej konsekwencji – no nie da się! I jest to całkiem naturalne! Większość matek powie, że największy problem ma właśnie z konsekwencją. Bo to jest wbrew temu, co podpowiada nam matczyne serce. A przecież ono właśnie podpowiada dobrze :) miłość, nie rozum i wyrachowanie :).
Rodzina to nie wojsko.
Piszesz, że zasady powinny być stałe i uniezależnione od emocji. Czy to w ogóle możliwe? Wszyscy jesteśmy ludźmi! Powiedzmy, wprowadzasz zasadę: za krzyczenie na mamę nie będzie bajki. Ale dziecko może krzyczeć z różnych powodów. Jedna i ta sama konsekwentna kara jest nie fair! A co, jeśli dziecko krzyczy, bo idzie choroba (moje staje się wtedy wybitnie nieznośne). Ukarać je, bo konsekwencja? A co jeśli ukarzę, bo nie wiedziałam o chorobie, a wieczorem przychodzi temperatura? Trwać przy swoim, bo konsekwencja i nie można krzyczeć na mamę bez względu na okoliczności?
Oczywiście, że każde zachowanie niesie za sobą jakąś konsekwencję. NATURALNĄ. Tak jest w prawdziwym życiu. Nie musimy dodatkowo dokładać do pieca. Np. dziecko skacze po kanapie, spada, naturalną konsekwencją będzie to, że go boli. Nie musi dostać za to skakanie kary. Albo przykład, który podałam, jak krzyczy na mamę. Mamie jest wtedy bardzo przykro, ma łzy w oczach, nie ma ochoty się bawić ani nawet przytulić (ja nigdy tego nie ukrywam przed dzieckiem). Nie muszę dziecku dodatkowo zabierać bajki, bo ono wie, że atmosfera w domu jest spowodowana tym, jak się zachowało. I tego żałuje :)
Bardzo trafnie – po prostu człowiek sobie przed dziećmi nie wyobraża, że może tak kochać, że po prostu jest mu dziecka szkoda, czasem już w tym momencie, kiedy jest się jeszcze na nie wściekłym. Dziś córka przyniosła zle oceny. Powiedziałam jej, że na nią nawrzeszcze, jak będę miała czas. :) Ale prawda jest taka – ile miałam jako dziecko awantur o bałagan na biurku – nie dały nic. Ile polajanek wpuszczalam jednym uchem a wpuszczalam drugim – nie zlicze i nie pamiętam nawet o co byly, wyparlam. A oceny, no cóż, są ważne, ale nigdy nie będą 100% obiektywne i miarodajne.
Odnośnie mitu pierwszego: zastanawiam się, czy bawienie się z dzieckiem przez cały dzień nie jest rozpieszczaniem? Czy dziecko, które w efekcie nie potrafi samo się sobą zająć i ciagle potrzebuje towarzystwa, nie jest rozpieszczone?
Mądre pytanie :)
Ja mam taką teorię, że są dzieci, które potrafią się same sobą zająć, leżeć i patrzeć w sufit czy walczyć z własną skarpetką przez kwadrans, a są takie, które nie potrafią… I rodzic nie jest w stanie ich tego nauczyć. To kwestia temperamentu. Oczywiście mówię tu o kilkumiesięczniaku-roczniaku-dwulatku, a nie kilkulatku, który nie akceptuje, że mama ma prawo do czasu dla siebie :)
Ja mam takie „wymagające” dzieci i rozwiązałam to tak, że we wszystko je włączałam. Był czas w ciągu dnia, w którym robiliśmy to, co one chciały (zabawa) oraz czas, w którym robiliśmy to, co chciałam ja (sprzątanie, wspólne ćwiczenia z Youtube, nawet kąpałam się z synkiem do pewnego okresu, bo by się zakrzyczał, że zniknęłam).
Całe szczęście z tego wyrosły i wiem, że mogłam ignorować ich potrzeby, ale to by sprawiło tylko tyle, że płakałyby bardziej, a nie że w wieku kilku miesięcy nagle zapałałyby zainteresowaniem do własnych skarpetek. Ten typ tak ma, nie wygrasz z tym, jedyne co możesz zrobić, żeby nie frustrować siebie i dziecka, to przeczekać :)
Robiąc przegląd w rodzinnej historii, chyba jest coś w tej teorii! Mój brat od początku ani sekundy nie pobawił sie sam, wiecznie trzeba było mu towarzyszyć (przeszło mu chyba w wieku nastoletnim). Wina spadła na naszego tatę, że tyle czasu mu poświęcał (jedyny syn), że rozpieścił. Za to siostra, czy to z faktu, że starszy brat wymuszał zabawę na każdym napotkanym na swojej drodze, a może wlaśnie wynikało to z charakteru/ temperamentu, potrafiła godzinami sama się bawić…Teraz, kiedy sama mam dziecko, widzę, że podało się niestety na wujka. I oczywiście panuje przekonanie, że rozpieściłam. Próbuje wywalczyć chociaż kwadrans na zjedzenie posiłku, przenosząc malucha co chwilę spod moich nóg do zabawek i starając się go którąkolwiek zainteresować. Póki co efekt mizerny, ale jeszcze się nie poddaję. Wierzę, że do jego 18stych urodzin, uda mi się zjeść spokojnie śniadanie ?
Uda się szybciej niż myślisz!
U mnie w rodzinnym domu było tak, że brat był niewymagający, a ja byłam mega wymagająca i płaczliwa, choć mama wychowywała nas totalnie tak samo :)
Oczywiście moje dzieci wdały się we mnie ;)
O tak, ta mityczna zabawa skarpetka. :) Yeti rodziców mających HNB. No chyba, że liczyć zabawę skarpetka na nodze mamy, do której dziecko się uczepilo jak nomen omen kula u nogi. :))) Ale mojemu drugiemu nawet czasem się zdarzała taka namiastka, pierworodnej nigdy (za to później rzeczywiście potrafiła się długi czas zająć doskonaleniem koordynacji ruchów, oczywiście tylko mając mnie w zasięgu wzroku).
U mnie również drugie dziecko – co prawda skarpetką się nie bawiło – ale NOWĄ zabawką już tak, miałam kiedy przez kilka minut odetchnąć.
Za to ostatnio byłam na urodzinach w restauracji, obok odbywał się chrzest… Hmm… Dziecko płakało od początku do końca i nic nie pomagało (na moje wprawne oko – przebodźcowanie, ale – wiadomo – świeżo upieczeni rodzice nie mogli tego wiedzieć, tym bardziej, że na pewno karmi się ich „mądrościami” typu: „biegniesz na każde kwilnięcie/za dużo nosisz, to teraz masz”).
Jednak do czego zmierzam, w pewnym momencie powiedziałam do męża: „Jak dobrze wiedzieć, że nie tylko my!” :) bo rzadko widzi się matki z wymagającymi niemowlakami na mieście, raczej chowają się w domu z wiadomych względów i jak widzisz te wszystkie super spokojne, radosne, bawiące się własną skarpetką, to powoli zaczynasz wierzyć: „a może rzeczywiście zrobiłam coś nie tak?”.
W sumie teraz zdałam sobie sprawę, że Hajnidka w pełnej krasie (poza moim własnym) miałam okazję obserwować po raz pierwszy.
To prawda. Chociaż miałam szczęście, bo, wprawdzie późno, bo kiedy dzieci miały prawie rok, poznałam inna Polke z bliźniaczkami. I jedna była HNB, i sorry, ale nie można było powiedzieć, że rozpiescila i teraz ma, bo druga nie. I jedna np. hasała odważnie na placu zabaw a druga nie odchodziła na krok nawet. Za to druga miała potem bardzo silny bunt dwulatka. Ale ogólnie wyobraź sobie, jaki stres, ta koleżanka praktycznie nigdy nie wychodziła sama, zanim nas poznała czekała zawsze na teściowe (miała dwie, bo mąż był z Patchwork Family). Ale mimo to, chociaż powinno być może wtedy to do mnie dotrzeć, dopiero dużo później zaczęłam kojarzyć fakty, że może jednak nie moja czy nasza wina, a Twój wpis o HNB otworzył mi oczy. A i położna moja miała takiego synka, składała to wtedy na karb własnego traumatycznego porodu,ale kiedy ją poznałam synek miał już 5 lat i myślałam, że tylko mnie pociesza tak.
Ja widziałam ostatnio w pociągu High Need Girl, na oko 5 miesięcy. Dopóki trzymana na rękach, ale proszę, nie na siedząco, tylko rodzic na stojaco-kolyszaco, było ok. Kiedy rodzic przysiadał na chwilę, przez chwileczkę dawała się zająć, np. można było ją „zaczepić” (i wtedy Little Miss Sunshine – jakbym moja widziała), ale już po chwili buzia w podkówkę i zaczynało się stękanie i płacz. Mama kołysała się mechanicznie (de ja vu znowu, u mnie się taki odruch wtedy wyrobił, że kołysałam się bez dziecka nawet, jak kiedyś zauważyłam z przerażeniem czekając sama na metro), a kiedy mieli wysiadać tatą tłumaczył małej cierpliwie, że musi na chwilkę do wozka, tylko na chwilkę. Zmęczenie widać było u obojga. Powiedziałam im, że będzie lepiej, ale nie jestem pewna, czy nie odebrali tego jako przytyk. Dla mnie takie jazdy pod obstrzałem spojrzeń też były koszmarem (i dobre rady, typu, że jest głodna), ale jeździłam, choć czasem wolałam przejść kawałek zamiast jechać, na ulicy w szumie ruchu nie rzucalysmy się tak bardzo w oczy.
Ja bym dodała jeszcze, że mitem jest to że my jako rodzice wiemy co jest najlepsze dla naszego dziecka. Guzik prawda. Owszem powinniśmy weryfikować ich wybory, ewentualnie starać się je naprowadzic na dobre tory, ale nie zmuszać, dziecko od maleńkiego powinno mieć możliwość powiedzieć nie i walczyć o swoje zdanie. Tylko dzięki temu w dorosłości może być asertywne, pewne siebie. Zauważyłam sama po sobie, że dużo „rzeczy” narzucam córce, np. Teraz jemy to co mama ci przygotowała a nie to co ty chcesz, teraz malujemy kredkami a nie tak jak chce córka farbami, dzisiaj chce byś poszła w ciepłych spodniach a nie tak jak ty chcesz w spodniczce, masz teraz zjeść obiad mimo iż mówisz że nie jesteś głodna. Zaczęłam ja jako mama nad tym pracować i więcej czasu poświęcac na słuchanie córki, zamiast narzucać jej swoje zasady i przekonania, szczerze? Póki co widzę same plusy. Lepsza komunikacja między nami, ma odwagę zrobić wiele rzeczy sama, do niedawna potrzebowała mnie dosłownie do wszystkiego. Jest wiele sytuacji w których ma swoje konkretne zdanie i tego się trzyma, mama próbuję negocjować ale nie zawsze wychodzi ??
Prawda! Chociaż to bywa trudne, zwłaszcza jeśli dziecko jest inne niż ty :)
Ja na przykład doskonale rozumiem synka, bo jest bardzo do mnie podobny. Często chce tego co ja, myśli jak ja, ma podobne potrzeby, strachy, no wystarczy czasami spojrzenie, żebym wiedziała, o co mu chodzi.
Za to córka jest totalnie inna i często trudno mi zrozumieć, o co tak naprawdę cały ten foch. Ale taki prosty przykład na maleńkim dziecku – rodzic zakłada skarpetki, a dziecko je zdejmuje. Albo płacze, jak ma nakładany sweterek. Ale ono może odczuwać temperaturę inaczej niż rodzic i to tak, jakby twój mąż przyszedł i powiedział, że masz się grubo ubrać, bo JEMU jest zimno.
Rodzicowi ciężko zaakceptować, że dziecko wie, co dla niego jest dobre. Masz rację, ciągle myślimy, że wiemy lepiej, a dzieci to mali samobójcy, co bez naszego parasola ochronnego niechybnie zrobią sobie krzywdę/zaziębią się/umrą z głodu/skoczą na główkę ze schodów. No nie. Każdy z nas ma instynkt samozachowawczy. Dwulatek też :)
Świetne uwagi na temat wychowania. Również z perspektywy czasu mam spostrzeżenia na temat słuchania starszych czy kar i zgadzam się z Twoim podejściem :)
Moja ulubiona rada rada dotycząca małych dzieci „musi nauczyć się spać w hałasie, jak śpi trzeba wszystko robić”. Ciekawe, który dorosły jak idzie spać odpala tv, pralkę, odkurzacz, każe całej rodzinie gadać i jeszcze dziękuję, że go nie rozpieszczają ?
Haha, fakt! :)
Genialne!
Jużcid samego początku jestem zniesmaczony tym artykułem, ponieważ jej on skierowany do kobiety. Wszędzie rodzaj żeński. Szanowna Autorko, uległaś wpływowi powszechnego stereotypu, dotyczącego rodzicielstwa. Kto powiedział, że od opieki nad dziećmi jest tylko matka? A ojciec? Nie ma nic do gadania? W głowach wielu osób wizerunek ojca jest zilustrowany, jako pazernego, chciwego pasożyta, który traktuje kobietę jak służąco. Jako dorastający mężczyzna czuję się oburzony tym sposobem myślenia. Co do samego artykułu, jak najbardziej zgadzam się z Pani argumentacją, aczkolwiek myślę, że nauczenie się czytania od najmłodszych lat jest jak najbardziej korzystne. Ja, w wieku czterech lat, chodząc do przedszkola potrafiłem bezbłędnie, płynnie czytać. To było coś, co lubiłem. Umiejętność ta bardzo pomogła mi w późniejszym życiu. Nie było to sprawą nacisku ze strony dorosłych. Moją pasją od najmłodszych lat stało się czytanie.
Nie uległam stereotypowi, po prostu sprawdzam statystyki, a one wskazują wyraźnie, że 98% czytelników mojego bloga to… Kobiety :)
Przykro mi, ale jakąś formę musiałam wybrać, bo pisanie za każdym razem: „byłaś/byłeś”, „zrobiłaś/zrobiłeś”, „czujesz Kochana/czujesz Kochany” zwyczajnie przeszkadza w odbiorze :)
Dziecko które rzuca się na podłogę w sklepie, bo rodzic nie chce czego kupić, nie jest niegrzeczne, tylko zaradne. Bo skoro tak robi, to znaczy że metoda działa. A tylko głupiec nie powiela sprawdzonych sposobów ;-)
Super napisane, ja cały czas słyszę, że rozpuszczam dzieci. Nie mam dla nich zbyt wiele czasu (żałuję), a tyle ile mam wykorzystuję jak najlepiej potrafię. Pytam co chciałyby robić i chodzimy na spacery, do kina, do restauracji później, żeby podyskutować o obejrzanej bajce (z młodszym), filmie (ze starszym). Gotuję czasem dwa obiady, bo jeden lubi coś czego drugi nie lubi. Potrafię przeprosić, czasem zdenerwuję się i niepotrzebnie zrugam za tak naprawdę nieistotne rzeczy. Uwielbiam poranne wygłupy przy śniadaniu. Czytam książki, które interesują moje dzieci, żeby pogadać na ten temat. Przytulam, całuję, powtarzam jakie są dla mnie ważne i jak bardzo je kocham. Nigdy nie siedzę z nimi przy lekcjach, chyba, że poproszą o pomoc. Czasem jestem infantylna, bo lubię oglądać bajki (Adventure Time). Mam straszną wadę, wszystkich oceniam według siebie, więc ufam ludziom bezgranicznie. Nigdy tego nie pożałowałam, ale pewnie nadejdzie ten dzień ?
Genialnie napisane, ze wszystkim się zgadzam i uważam, że ten tekst powinien być dołączany jako list powitalny w szpitalu, dla przyszłych rodziców, ot tak, do wyprawki.
A jeśli chodzi o konsekwencję, przed urodzeniem dziecka można tak myśleć, ale już mając dzieci, uważam, że ELASTYCZNOŚĆ a nie konsekwencja jest najważniejsza.
[…] punkt zawsze wzbudza sporo kontrowersji, bo my byliśmy wychowani tak, że konsekwencja to świętość. Rodzice są w ogóle dziwni, bo z jednej strony chcą być konsekwentni: i za brak […]
[…] czas temu pisałam o mitach wychowawczych, czas więc na szkodliwe mity na temat związków. To taka pechowa trzynastka, bo jeśli ktoś w […]