Dziecko? Praca? Czyli pierwszy krok do psychiatryka
Pogodzenie pracy zawodowej z wychowaniem dziecka jest jak chodzenie w szpilkach po kocich łbach. Kiedy już się na to zdecydujesz, czujesz się niesamowicie: jak silna kobieta, dla której nie ma rzeczy niemożliwych! Idziesz więc przed siebie z wysoką uniesioną głową i jesteś dumna. Ludzie oglądają się za tobą i podziwiają, że tak ładnie potrafisz utrzymać równowagę.
Jednak bardzo szybko zaczynasz się męczyć. Po jakimś czasie masz już tylko ochotę usiąść na krawężniku i zawołać: „Pieprzę to! Dalej nie dam rady!!!”.
Właśnie jestem w tym miejscu. Pewnie nie wszyscy jeszcze słyszeliście, ale od kilku miesięcy organizuję razem z Elwirą konferencję – Blog Conference Poznań. Efekty przerosły nasze oczekiwania, bo niespodziewanie nasz event stał się jedną z najważniejszych imprez blogerskich w kraju. To coś jak Opener, tylko jeszcze lepsze, bo ludzie rezygnują z udziału w festiwalu, żeby przyjechać do nas.
Pomysł był prosty: zebrać na scenie największe sławy z blogerskiego świata, które opowiedzą o swojej drodze do sukcesu, czyli o tym, o czym sama zawsze chciałam usłyszeć, ale nie miałam okazji zapytać. No ale pracy też jest sporo. Począwszy od wielomiesięcznych rozmów ze sponsorami, poprzez wywiady dla lokalnych mediów, radia RMF MAXXX, Onetu i Gazety.pl, a skończywszy na kompletowaniu sztućców dla… Trzystu osób!
I tak sobie wiszę od tygodnia na telefonie, ewentualnie siedzę z dupskiem przed kompem, a w tym czasie moje biedne dziecko wychowuje się samo. Pewnie jak każda pracująca mama – tak na poprawę humoru – powtarzam za mądrymi psychologami mity, które zostały wymyślone po to, abyśmy nie żyły w poczuciu winy. Ale tak szczerze? Wpędzają mnie w jeszcze większe kompleksy…
SPEŁNIONA I SZCZĘŚLIWA KOBIETA TO SZCZĘŚLIWE DZIECKO!
Jasssne… Bo moje dziecko woli, żebym najpierw myślała o sobie, a dopiero potem o nim. I cierpliwie poczeka ze swoim nowym misiem, aż wykonam wszystkie telefony. I jeszcze zrozumie po co to wszystko. A na dłoni wyrósł mi właśnie kaktus…
LICZY SIĘ JAKOŚĆ, A NIE ILOŚĆ!
Sama słyszysz jak to brzmi… Według tej teorii wystarczy być mamą przez dwie godziny dziennie, żeby być mamą doskonałą. Wiecie, dokładnie tyle czasu spędza przeciętna pracująca kobieta na zabawie ze swoim dzieckiem, kiedy już je odbierze od niani/babci/ze żłobka/przedszkola/szkoły, przygotuje obiad, zrobi pranie i z grubsza uprzątnie dom. Aha, i jeszcze zakupy gdzieś po drodze. Dwie godziny między 18 a 20, po której wybiciu nasze dziecko zaczyna zasypiać na stojąco. Dwie króciuchne godziny bez wyrzutów sumienia.
Osobiście nie wierzę, że pracująca mama ich nie ma. Ja za każdym razem płaczę w środku, kiedy mówię do Kostka: „Nie teraz, kochanie!”, „Mama nie ma czasu!”, „Za chwilę skarbie!”, „Muszę popracować i zaraz do ciebie przyjdę!”. Kiedy odchodzi od mojego biurka ze spuszczoną głową, powłócząc powoli nogami. A ja wiem, chociaż jest odwrócony tyłem, że na jego twarzy pojawiła się właśnie podkówka. I że walczy w tej chwili ze łzami. Sama wycieram je z policzka wierzchem dłoni. Przecież żadne dwie głupie godziny – nawet takie po brzegi wypełnione szaloną zabawą – mu tego nie wynagrodzą!
A WŁAŚNIE – KIEDYŚ MU TO WYNAGRODZĘ!
Ja wiem, że u mnie to jest tylko na chwilę. Że po konferencji – już w poniedziałek – to nie będą tylko dwie godziny, a całe dni, tygodnie, miesiące tylko dla mojego dziecka. Więc codziennie obiecuję sobie i jemu, że wtedy mu to wynagrodzę. Pewnie już mi nie wierzy. Ale wynagrodzę.
Tylko co sobie myśli taka zwykła pracująca mama? Żyje od weekendu do weekendu? Od urlopu do urlopu?
Gdzieś tam nam – kobietom – wmówiono, że możemy mieć wszystko. Odnosić sukcesy w pracy i równocześnie spełniać się w roli mamy. Jakby nie prościej było powiedzieć: nie! Pogodzenie tych całkowicie ze sobą sprzecznych ról jest cholernie trudne!
No po co babkom wmawiać, że jak tylko wystarczająco się postarają, to będą superhero? Mój mąż, który pracuje nawet więcej ode mnie, jakoś nie ma takich problemów. Bo jemu nikt nie wmówił, że może być dobrym pracownikiem i jeszcze lepszym tatą. A przecież jest. Może nie takim na sto procent, zawsze i wszędzie, ale on tego od siebie nie wymaga! Bo wie, że jak da na śniadanie suchą bułę zamiast pełnowartościowego posiłku, to świat się nie zawali. A jak zapomni wyjąć pranie z pralki, to będzie się z czego pośmiać.
Godzenie pracy zawodowej z wychowaniem dziecka jest jak bieganie po kocich łbach w obcasach. Nie raz się potkniesz, a nawet przewrócisz. Ale kiedy będziesz wstawać – pamiętaj, że to żaden wstyd! Przecież każda z nas leży czasami jak długa…
lubie ze w koncu ktos pisze o czyms innym niz bycie idealna mama :) rzygac mi sie czasem chce (za przeproszeniem) sluchajac/czytajac historie tych wszystkich szczesliwych i spelnionych. w ktore juz dawno przestalam wierzyc :)
Całe szczęście takich głosów jak mój jest coraz więcej :).
Tak, bo jak da na śniadanie suchą bułę zamiast pełnowartościowego posiłku, to świat się nie zawali, ale tylko dlatego ze wie, ze to Ty dopilnujesz zeby Twoje dziecko nie mialo niedoboru witamin, zelaza i wapnia (ewentualnie wyladujesz u lekarza, ktory w trybie natychmiastowym odesle cie do dietetyka z niejadkiem, ktoremu brakuje wszystkiego-tak to ja). A jak zapomni wyjąć pranie z pralki, to będzie się z czego pośmiać a Ty bedziesz musiala nastawic jeszcze raz plukanie i w koncu to kiedys wywiesic (tak, wtedy kiedy on robi wygibasy na silowni a ty utknelas w domu, no bo ile dni z rzedu mozna robic to samo pranie).
Facetom wiele rzeczy uchodzi na sucho, bo maja kobiety, ktore tak naprawde w kazdej rzeczy musza im asystowac i rezygnuja z wlasnych przyjemnosci, zeby powierzone im zadania w koncu byly zrobione…PRZEZ NAS SAME!
Faceci to slabszy gatunek, coraz czesciej wypierani sa przez kobiety. Sa tylko bardziej dyspozycyjni (no bo nie sa w stanie wszystkiego ogarnac wiec skupiaja sie na jednym reszte bagatelizuja-sucha bula, zapomniane pranie) i tylko to dziala na ich korzysc.
A my spinamy sie dla samych siebie, godzimy prace i dom, bo same tego chcialysmy-rownouprawnienia. Nasze babcie tylko zajmowaly sie rodzinami i nam kobietom sie to nie podobalo, wiec rozwiazania sa trzy: zajmowac sie domem a nie praca, pracowac, ale nie zakladac rodziny lub pogodzic wszstko. Takie Zycie
Nie da się pogodzić. Zawsze będzie coś kosztem czegoś. Zwłaszcza jak kobieta myśli o karierze/awansie/czymkolwiek, żeby nie stać w miejscu. Myślę, że wtedy trzeba wybrać mniejsze dla nas zło. Ja się trochę dusiłam, zajmując się tylko dzieckiem, więc wybrałam opcję dobrą dla mnie, ale wiem, że nie bez szkody dla mojego syna. Warto to zrozumieć, żeby móc się z tym pogodzić, bo inaczej po prostu się zajedziesz.
A co do mężczyzn, to ja nie mogę narzekać, bo to mój mąż kładzie dziecko spać, kiedy pomykam na siłkę ;).
No to zazdrosze. My tak jak piszesz mamy dwie godziny z dzieckiem dziennie 18-20 (czasem 21), a jak juz pojdzie spac (na szczescie juz sama usypia), to nie wiemy w co rece wlozyc, tyle jest rzeczy do zrobienia (tym bardziej, ze chcemy wszystko nadrobic w tygodniu zeby ten weekend naprawde byl dla nas).Biegamy po domu jak porabani: pranie, zabawki posprzatac, spakowac dziecko do przedszkola, ugotowac na jurto (o kurwa, nic nie ma w lodowce), spi juz?- idz jej paznokcie obciac, a samochod zatankowany? zaplaciles ten rachunek? Twoja mama pyatala co u nas – zadzwon, bo juz tydzien sie nie dzwonimy, wyladowales zmywarke? idz sie ogol, bo wygladsz jak zwierz, tak, ja nogi tez ogole … kiedys, obiecuje, trawa jakas taka wysoka, moze koze kupimy to chociaz odpadnie koszenie, co? o Boze juz 23.00 ?!!! …. Juz 6.00??!! przeciez ja dopiero sie polozylam :-(.
Ja juz generanie mam wrazenie, ze leze na tych kocich lbach i nawet nie probuje wstawac. Jazda jest bez trzymanki, tym bardziej ze B. to wulkan. Wulkan, ktory wybucha co 5 minut. Dzis poszla do przedszkola ubrana w polowie (bez butow i skarpetek, ale za to w czapce przy upale, bo sie uparla, bez sniadania-znowu, z buzia umazana wciskana na sile owsianka, bez mycia zebow i z wlosami nieuczesanymi).
Czuje, ze jestem na granicy wytrzymalosci. Ale z pracy tez nie zrezygnuje, bo wnerwia mnie, ze wciaz oczekuje sie od kobiet ze maja z czegos zrezygnowac. Poza tym w pracy odpoczywam. Odpoczywam od krzykow, histerii …wzajemnego sprawdzania granic cierpliwosci.
Wiesz, jak to opisałaś, to jakbym czytała o nas w ostatnich tygodniach: wszystko w biegu, z rodzicami nie rozmawiamy już prawie wcale (bo kiedy znaleźć czas na telefon???), Piotr zarośnięty, trawa zarośnięta, ja muszę iść do fryzjera przed sobotą, ale nie mam nawet czasu zadzwonić i umówić wizyty (serio!), a co dopiero się tam wybrać. Leżę i kwiczę.
Szczęście w nieszczęściu, że lubię to, co robię (w nieszczęściu, bo granica między życiem prywatnym – pracą – hobby – czasem wolnym zaczyna się baaardzo niebezpiecznie zacierać).
Haha, tak, wiec niektorzy tak maja caly czas.
Dlatego, zeby wiecej stresu sobie nie przysparzac zrezygnowalam z tej presji na temat figury slim fit.Odkad sie corka urodzila, ja po prostu nie mam na to czasu. Nawet cwiczenie na kanapie z Chodalkowska probowalam, ale jakos nie bardzo mam czas tak po prostu siedziec na kanapie.
Boze ile mnie to stresu kosztowalo, kiedy obiecywalam sobie ze dzis pocwicze, a tu akurat okazywalo sie, ze dziecko rzucilo pawiem. Lozko przebrac, kapiel od nowa, zeby umyc, ciii cii juz wszystko ok, pranie z rzygow nastawic, O Boze juz 23.00?!!! A przeciez mialam jeszcze okna umyc, no i pocwiczyc. No nic, okna umyje jutro zaraz po przewidzianym na ten dzien myciem lodowki (albo farbowaniem wlosow, regulacja brwi? odkurzaniem? myciem samochodu? Praniem firanek? sprzataniem lazienki? – musze sie zastanowic co to ja na jutro przwidzialam), o ile znow pawia nie bedzie.
Do tej pory mnie szlag tafia (to chyba wyrzuty sumienia) jak widze wszedzie cwicz cwicz cwicz.
Sorki, ale Twoich postow na ten temat tez nie czytam.
Ja. Po. Prostu. Nie. Daje. Rady.
I nikt mi nie powie, ze to zla organizacja i ze jak sie chce to zawsze sie czas znajdzie.
Jasne, choć ja po prostu lubię ćwiczyć (nawet teraz – bo mnie to odstresowuje, nawet jak idę biegać w ciemną noc ;)), dlatego też chcę od czasu do czasu o tym pisać (bo nie samym dzieckiem człowiek żyje ;)).
To po prostu kwestia priorytetów i nie ma w tym chyba niczego złego. Ja np. od roku nie byłam u fryzjera (o farbowaniu nie wspomnę, haha!), wolę skoczyć na siłkę, choć pewnie inna babka, która to czyta, puka się w głowę ;). A mycie okien to też świetne ćwiczenie! Serio! 500 kcal ;).
500kalorii? U lala! Bede pamietac jak mnie dopadnie jakas lekka nadwaga. U mnie to raczej o taka hmm … sfaczalosc chodzi. Gdyby te okna jeszcze w magiczny sposob dostarczaly cialu sprezystosci to git.
Nie sprzątać zabawek za dziecko :)
Nie dawać przed przedszkolem śniadania, tylko butla z kaszką. W przedszkolu na pewno od razu ich czymś karmią.
I nie martwcie się, wszystko minie :) Za jakiś czas sama się ubierze (we wszystkie części garderoby) i zje śniadanie. Posprząta zabawki i jeszcze Wam pomoże :)
Wiem co mówię – mam w domu dwa wulkany, trzeci w drodze i praca na pełen etat. Powodzenia!
Oj moja ma troszke ponad 1.5 roku i jakos nie moge jej zmusic, zeby posprzatala zabawki. Jak jedna laduje w pudle to sie zainteresuje inna i od razu ja wywlecze. Caly proces trwa zdecydowanie za dlugo w tym i tak krotkim czasie, ktory mamy dla siebie. Takim oto sposobem zabawki nie sa posprzatane nigdy, no chyba, ze zrobie to sama, zeby sie o nie nie zabic.
Butla pol roku temu poszla w odstawke za zalecenia dentysty. A na czas kiedy sama zje snaidanie nie moge bezczynnie czekac, bo juz sa sygnaly alarmujace i sugerujace o niedozywieniu (dlatego ten dietetyk- to juz z zalecenia lekarza wg. ktorego suplementy to nie rozwiazanie). W przedszkolu dostaje tylko dwa snacki (kawalki owocow) i lunch i owszem, na wlasne oczy widzialam ze je (sama!! bez upominania!!) ale to niestety sa jedyne posilki w ciagu dnia :-(.
Czyli mowisz ze ten bunt zaraz przejdzie? I sama bedzie sie ubierac? I uczesac sie tez da? A umyc zeby i rece tez bedzie chciala? Bez grozenia ze wychodzimy bez niej? I gosienicy przez caly pokoj? I sasiadow pytajacych czy wszystko u nas ok? i ubieraniu jej w czapke i gumiaki przy upale, bo inaczej histeria? I juz nie bede sie z tego powodu spozniac do pracy? A do samochodu tez bedzie chetnie wsiadac? Prosze powiedz, ze ten czas kiedys nadejdzie. Daj mi ksze nadziei.
Nadejdzie :)
Może próbujcie chować te gumiaki (co z oczu to z serca), może nie będzie się dopominać, żeby je założyć.
W moim przypadku działało pozwolenie na wybór ubrania (ale z zaakceptowanych przeze mnie ciuchów, czyli np. czapki zimowe latem schowane tak, że dziecko ich nie znajdzie). Trzeba to przygotować wieczorem, ale rano zaoszczędza sporo czasu.
A co do butli – nie słuchałabym w tym zakresie dentysty. Tak, jak nie posłuchałam „dobrych rad” z gazet straszących próchnicą butelkową. Przecież dziecko wypija to mleko / kaszkę w 2 minuty (można dać jeszcze przed myciem zębów). Jeżeli miałoby jeść kaszkę łyżeczką, to rzeczona kaszka będzie na zębach dłużej. Takie jest moje zdanie, a mój prawie sześciolatek do niedawna pijący rano kaszkę z butli ma w 100% zdrowe zęby. No, chyba, że są jakieś inne przeciwwskazania co do butli w Waszym przypadku.
Czytałam kiedyś dobrą książkę na temat dwulatków – „Język dwulatka. Moja mama mnie rozumie”. Nie brałabym wszystkich rad dosłownie, ale mi się bardzo przydała.
Ten zwrot Ilony „szkoda dla syna” brzmi dość mocno. Nie uważam, że nie poświęcanie się całkowite dziecku to zawsze mniejsze zło. Rodzicielstwo to nie tylko wychowywanie, pedagogika, kwestie opiekuńcze, ale też proces socjalizacji. To jakim rodzic jest człowiekiem, jakie ma sukcesy, pewność siebie, karierę, kontakty społeczne, aktywność kulturową, obywatelską, towarzyską, bardzo wpływa na to na kogo wyrośnie nasze dziecko. Przy zachowaniu zdrowych proporcji, okazywaniu miłości i bliskości, dużo ważniejszym jest by rodzic się rozwijał. Pomyśl, że syn jest nastolatkiem, a Ty większość życia zajmowałaś się tylko domem, opieką. Mam wrażenie, że dużo trudniej być wtedy punktem odniesienia dla dziecka, które szuka drogi życiowej. Trudniej nadążyć za zmieniającym się światem, gdy się nie pracuje i aktywność życiowa mocno ogranicza się do rodziny. Poza tym nawet teraz takie momenty, kiedy nie masz czasu dla syna, uczą go czegoś. Może tego, że czasem trzeba poczekać, że potrzeby innych też są ważne. Wiadomo jest jeszcze maleńki, ale już bardzo chłonie. Teraz jest czas napięcia przed konferencją, czas szczególny, wytężonego wysiłku i skupienia na zadaniu. Czas, który minie. Ja w takich sytuacjach, gdy zjadają mnie wyrzuty sumienia, myślę sobie jakie ten czas będzie miał konsekwencje za jakiś czas – Kostek przeżyje, nic mu się nie stanie złego, nie odniesie negatywnych konsekwencji na przyszłość, a Ty zdobędziesz masę doświadczeń, którymi będziesz się z nim dzielić, będziesz rozwijała karierę, którą kiedyś będziesz go inspirowała. Teraz zobaczyłam taki obraz jak z początków odcinka serialu rodzinka.pl, Ilona siedzi i pokazuje album Kostkowi i mówiąc ” a tak mama zrobiła najważniejszą imprezę blogerską w kraju”. :-)
Dzięki za tak fajny komentarz! <3
Wiesz, masz sporo racji, jeszcze miesiąc temu moje dziecko było bardzo niecierpliwe (przyzwyczajone, że mama zawsze i wszędzie, i wszystko dostanie, zanim pomyśli o potrzebie), a teraz? Bez większego problemu idzie do własnego pokoju i bawi się SAM (rysuje, układa klocki – to zwłaszcza). Potem przychodzę i chwalę, jest bardzo dumny i widzę, jak się przez ten czas zmienił: zrobił się pewny siebie, niezależny, samodzielny i wolny. Tak jakby potrzebował tej przestrzeni dla siebie, ale wcześniej nie wiedział, że może ją mieć – na spacerze oglądał się za mną ze strachem i nigdy nie biegł przed siebie, tylko za rączkę. Teraz muszę go wręcz pilnować, bo potrafi spakować grabki do swojego plastikowego wiaderka i ruszyć w stronę furtki. Jeszcze się ogląda, czy na pewno nikt za nim nie idzie ;).
Wspaniały komentarz. Nic dodać nic ująć!
Wiecie co, mi sie w miare udalo! Nie jest idealnie ale w miare ogarniamy. Ale fakt faktem, ze mam dobra robote i pozwolono mi pracowac na 3/4 a ponadto zaczynac godzine wczesniej niz inni. Dziecko siedzi z niania 5h dziennie a sama sie nim zajmuje kolejne 5h. Corcia zakochana w niani i wiem ze przez te 5h super sie bawi. Mieszkanie ogarniamy tylko w weekendy albo wcale. Przelewy, rozmowy z rodzinia, zakupy on line w drodze do pracy lub w przerwach w pracy. Zakupy spozywcze raz w tygodniu robi maz tuz przed zamknieciem hipermarketu o 22. Sami jemy glownie w pracy a dla dziecka gotujemy wieczorem jak spi, zawsze wieksza porcje, reszte mrozimy na gorsze dni. Babcia nam prasuje wszystko raz na 2 tygodnie… Ale generalnie kupujemy ubrania nie wymagajace prasowania;p Wiec w miare jakos i wilk syty i owca cala;)
No to ja tak mam, jak tylko prowadzę bloga, bo to też praca gdzieś na 3/4 etatu (samego dłubania, bo wiadomo, że obmyślanie szkicu na posta odbywa się np. w trakcie spaceru lub gotowania obiadu ;)). No ale teraz… Teraz to od 8 do 24 O.o – z przerwami na obiad i wypad po zakupy ofc.
Co do fajnej niani – to zazdroszczę! U nas ta decyzja zbliża się wielkimi krokami, bo widzę, że Kostek więcej by skorzystał, będąc nawet z obcą osobą niż z nieobecną matką ;).
Polecam, ja korzystałam z portalu do szukania niani, co prawda musiałam za to zapłacić, ale opłaciło się. Obdzwoniłam poprzednie rodziny u których niania pracowałam i dokładnie o wszystko wypytałam. Na Twoim miejscu zapraszałabym przynajmniej czasami jakąś miłą studentkę, która będzie szalała z Kostkiem pod Twoim okiem gdy będziesz blogować. To nie jest duży koszt. Ja na kilka godzin w tygodniu zapraszałam taką dziewczynę nawet jeszcze w trakcie macierzyńskiego. Córka była zachwycona, a ja spokojnie ogarniałam mieszkanie. Bo niestety moje dziecko nigdy nie sypiało samodzielnie w ciągu dnia i nie miałam inaczej wolnej chwili.
U mnie przy normalnym trybie wystarczałoby gdzieś tak raz/dwa razy w tygodniu na 2-3 godzinki. Poza tym spokojnie daję radę, bo właśnie Kostek dużo śpi (uff…).
Nasz synek zaczął zostawać z opiekunką, gdy miał 4 miesiące. To było 5, maks. 6 godzin. Jasne, że z mamą lepiej, ale chyba jednak nie wtedy, gdy mama musi ugotować, posprzątać i w ogóle przeżyć. Niania nauczyła go dodatkowo miliona innych rzeczy niż my. Ja dostrzegam wiele plusów takiej wlaśnie sytuacji, a z pracy wracam stęskniona i chętna na spacer czy zabawę :))
Jestem pracują, widującą w tygodniu po 2h i wszystko pozostałe mamą, póki co wyrzutów brak. Idiotyzm sytuacji właśnie jest w matkach, kobietach, że słuchają tego pierdolenia o tym jakie być powinny. Faceci mają to w D i jak im dobrze, ucze się od nich. Uwielbiam moją prace, kocham dziecko i jestem MAMĄ, po prostu bez żadnych tytułów, onomatopei czy gloryfikacji.
Otóż to! Mamą się jest cały czas, a nie tylko gdy akurat bawi się z dzidziusiem. Gdy zdobywam pieniążki na jedzenie dla dziecka również jestem 100% mamą!
no i wreszcie prawdziwe życie… wprawdzie przede mną jeszcze długa droga do tego rozbicia siebie na 2 osoby – mamy i pracownicy, ale szczerze przyznam myslę o tym bardzo często i to zawsze z pełną trwogą :( Bo zawsze ambitna zawodowo, teraz chciałabym też wychować z pełnym oddaniem i bez szkody dla dziecka… a presja jeszcze taka że w rodzinie wszystkie kobiety które zostały mamami zrezygnowały z pracy zawodowej…
Świetny wpis. Ja bym jeszcze dodała, że taka mama pracująca to „powinna” jeszcze super wyglądać. Kilogramy zrzucić w dwa miesiące po porodzie, paznokcie mieć wypielęgnowane i zawsze nienaganny makijaż. Niestety taki wizerunek jest kreowany w mediach, a my biedne wierzymy, że można to wszystko pogodzić…
przerabialam wszystkie opcje…praca na pół etatu, cały etat, bycie w domu…teraz czekam na drugie maleństwo i wiem, że jedyna opcja to praca na częśc etatu…nigdy nie zgodziłam się na całodzienne przedszkole, wybieram nianie plus przedszkole na 3 godziny..ale to moje zdanie…nie do końca rozumiem ludzi ugmatwanych w dzikim pędzie…u nas chwilami tez tak jest.ale oboje z mężem wiemy kiedy jest dość, kiedy trzeba się zatrzymać…kwestia priorytetów..ale zgodzę się z jednym, nie da się pogodzić wszystkiego w 100%..i to nie chodzi o nasze zmęczenie, na tym najzwyczajniej traci dziecko
Całkowita prawda. Mnie w sierpniu kończy się macierzyński… dziecka nie ma z kim zostawić, do żłobka się nie dostał, a zatrudniając nianie musiałabym oddać prawie cała wypłatę… na razie nie ogarniam.
Szkoda, że nie udało mi się dostać na BCP. Może w przyszłym roku :)
Pozdrawiam :)
O, to była najgorsza część zadania :(. Wybrać te 300 osób.
Ale za rok na pewno się uda :).
Myślę, że będę dalej rozwijać swoje blogowanie, bo wciągnęło mnie niesamowicie i na pewno wyślę zgłoszenie ;)
To chyba zależy, czy się miało przerwę. Ja nie pracowałam tylko kilka tygodni, więc poród i połóg były trochę jak urlop (nie licząc tego, że wylądowałyśmy z małą w szpitalu, ale to się nie musi przecież zdarzyć). I od razu zaczęłam dalej pracować, więc po trzech latach takiego stanu rzeczy nie mam żadnego problemu z tym, że moim dzieckiem zajmują się osoby trzecie. Zawsze to robiły. Po prostu nie pracują na osiem fajerek, tylko na cztery. Nie muszę niczego godzić.
Ha! No to u mnie jest tak, że ja pracuję i równocześnie zajmuję się dzieckiem :). Jazda bez trzymanki ;). Ale już prawie na finiszu. Tylko złożę czterysta identyfikatorów. I spakuję czterysta gift packów ;).
Och, wait, jeszcze krzesła trzeba jutro rozstawić. I przewieźć kilka tysięcy puszek z piwem O.o. Nauczyć się scenariusza imprezy na pamięć.
Skoczyć do urzędu.
Do radia.
Do fryzjera.
Przy dobrych wiatrach o północy skończę ;).
Z moją byś nie dała rady, chyba żebyś jej dała tablet do zabawy. ;)
My kobiety chcemy być we wszystkim super. Chcemy być najlepsze, ale nie da się bez mniejszych bądź większych strat. Zawsze ktoś lub coś ucierpi…na początku macierzyństwa chciał być idealna. Wyluzowałam trochę i żyję się od razu lepiej.
Gratuluję konferencji – czytałąm same pozytywne opinie. Naprawdę żałuję, że się nie zgłosiłam, na pewno nadrobię za rok :)
Mam jeszcze pół roku bez dylematów, ba! z urlopem będzie to jeszcze 8 miesięcy a potem… zobaczymy. Myślę, że każdy dzień i każda decyzja będzie efektem analizy, wybieraniem „złotego środka” lub „mniejszego zła”. Ale na razie się tego nie obawiam. Bardziej boję się tęsknoty za synkiem, teraz jesteśmy razem cały czas, prawie 24 godziny na dobę. Pierwsze dni w pracy na pewno będą dla mnie trudne pod tym względem.
Pamiętam, jak kiedyś komentowałaś mój wpis o pracy i macierzyństwie. Pisałaś wtedy, że w Twoim przypadku to się nawet nie opłaca i znając swoje dziecko – wybrałaś inną ścieżkę. To było chyba rok temu. Cieszę się i jestem z Ciebie autentycznie dumna, że w odpowiednim dla siebie czasie podjęłaś to wyzwanie i czytając o tym jak wspaniale wyszła konferencja – świetnie Ci idzie. Tak trzymać! I super, że nie słodzisz tu o organizacji czasu, to-do-liście i innych pierdołach, które rzekomo pozwalają iść z dzieckiem na plac zabaw w środku dnia.
„Jakby nie prościej było powiedzieć: nie! Pogodzenie tych całkowicie ze sobą sprzecznych ról jest cholernie trudne!”
A czy ktoś mówił, że będzie łatwe…? I czy uważasz, że dlatego, że to trudne, powinno się wybrać jedno z dwóch? Nie! Odmawiam. Chcę pracować, kocham to i nie przestanę.
„Mój mąż, który pracuje nawet więcej ode mnie, jakoś nie ma takich problemów.”
O to to. Jeśli on może nie mieć takich problemów, to ja też mogę.
Nie jest tak źle – serio. Pracowałam tak ponad rok – ja w pracy a moja 3 letnia córka z nianią. Wykorzystywałam każdą wolną chwilę, żeby się z nią bawić i w sumie było to wszystkiego właśnie te 2 godziny przez cały dzień. Przez te dwie godziny oddawałam jej swoją uwagę w 100%, tylko ja – żadnych facebooków, telefonów, smsów, tv. Tylko moja córka. Bywały dni, że widziałam ją tylko rano przed wyjściem do pracy, bo po pracy leciałam od razu na zajęcia i wracałam po 20.00. Boże, jak ja wtedy za nią tęskniłam. Fajnie tak zatęsknić za własnym dzieckiem, bo potem jest się jeszcze bardziej zaangażowanym i uważnym rodzicem. Teraz jestem na full time z młodszym w domu, a od niedawna są wakacje i bywa, że jeszcze nie ma południa, a już jestem dziećmi zmęczona. Kiedy pracowałam nigdy tak nie było.
Tak, tylko ja pracowałam z dzieckiem na kolanach. I nie 8 godzin, a 20 (tak to wygląda przy organizacji dużej konferencji).
Ale spoko, tekst jest stary, drugą edycję zorganizowałam już z dwójka dzieci na kolanach (w tym z 1,5 miesięcznym brzdącem). Co nas nie zabije, to nad wzmocni ;).
Trochę znakiem naszych czasów jest to, że dziecko stawia się na pierwszym planie. Kiedyś dzieci po prostu były i wychowywało się je niejako dając wzór, a nie pracując cały czas nad ukształtowaniem go. Takie dzieci były bardziej samodzielne, a rodzice nie mieli dylematu – praca, czy wychowanie dziecka.
[…] pracy po macierzyńskim albo wychowawczym spędza sen z powiek niejednej z nas. To najtrudniejsza decyzja, przed jaką staje mama. Czujemy się, jakbyśmy „porzucały” nasze dzieci. Ciężko […]
Wreszcie znalazłam wpis na temat innej strony macierzyństwa w kontekście pracy…
W internecie aż wylewają się artykuły nt. tego, że mamy po roku chcą wyjść do ludzi, wrócić do świata i jak to teraz przeorganizować.
Ja wróciłam do pracy jak córka miała 4 miesiące – to był najgorszy wybór w moim życiu.
Na początku czułam się jak Wonder Woman – mogę wszystko. A teraz coraz częściej płaczę w duchu i nie tylko, bo mała ma już 1,5 roku a ja nie mam żadnej alternatywy, żeby być z nią na co dzień, a czas ucieka.
Żyjemy od weekendu do weekendu, od urlopu do urlopu. Małą wychowuje głównie babcia.
Przyznaję sama podjęłam takie, a nie inne decyzje – nie byłam wtedy świadoma co to znaczy być mamą, chciałam być fair wobec pracodawcy.
Drogie koleżanki, jestem tylko ciocią. Na górze, bo mieszkamy we wspólnym domu mieszka moja siostra z dwójką dzieci, obecnie 7 i 10 lat. Siostra w pracy (szpital pediatrii) a ja i mama (70 lat) w domu. Jak byłam dzieckiem moja mama też była cały dzień w pracy. Dziś ja sama mam problemy, próbowałam iść do pracy, ale nie wiem za bardzo jakiej. Wszędzie gdzie byłam to dorośli i ważne problemy, nikt się nie będzie zajmował zdziecinniałą panną Martą, bo po co? Niestety jestem sama i jest mi ciężko, niedawno umarł tata. Jakbym mogła to cały dzień bawiłabym się z dziećmi i je niańczyła. Jestem jak nasza psica Toti, która też zdechła, a był to ważny członek rodziny, bo raz, że pilnowała domu to jeszcze zabawiała i pomagała dzieciom. Ostatnio pytałam o pracę w klubie dziecięcym przy żłobku, niestety trzeba mieć przynajmniej ukończony kurs opiekuna do dzieci, żeby tam pracować. Jestem kłębkiem nerwów. Mam wrażenie, że najlepiej byłoby zostać w domu, schować się do szafy i zajadać cukierki. Do szczęścia wystarczy mi miska zupy, którą czasem przynosi mi mama z góry. Ostatnio zainteresowałam się pracą zdalną, w domu, przez komputer i znalazłam wypełnianie ankiet. Od zeszłego tygodnia zarobiłam już gigantyczną kwotę 1 złotych 80 groszy. Dobija mnie smutek i melancholia. Życie zrobiło mi na złość. Potrzebuję pieniędzy i herbaty z melisą i łyżką kojącego miodu. Potrzebuję odrobinę czułości.