Szukasz męża? Koniecznie to przeczytaj!
Zwykło się mówić, że przeciwieństwa się przyciągają. Z drugiej strony na partnera życiowego lepiej wybrać kogoś, kto jest do nas podobny. Jednak czy wtedy nie pojawi się nuda? Gdzie leży prawda? Jako doświadczona mężatka (dwa lata z okładem ;)) znam odpowiedź na te pytania!
Znajomi mówią, że dobraliśmy się z mężem jak w korcu maku. To znaczy, że jesteśmy identyczni. Nie mogą się bardziej mylić! Ja jestem zorganizowana, poukładana, jak nie skończę jednej rzeczy, nie zabiorę się za drugą. Czasami tak dużo planuję, że nie mam już energii, żeby wprowadzać te pomysły w czyn! Mój mąż to improwizator. Tysiące rozgrzebanych spraw i żadna nie doprowadzona do końca. Ta głowa jest zawsze pełna pomysłów! Najpierw robi, a myśli w trakcie. Jest pewny siebie. A ja nie bardzo. Krytyka może mnie złamać, jemu tylko i wyłącznie dodaje sił do dalszej walki.
Równocześnie znajomi mają rację! Mamy podobne usposobienia. Bije od nas siła spokoju, jednak jak już się zdenerwujemy, to niczym we włoskim małżeństwie – talerze latają. Ale nie to jest najważniejsze… Znam małżeństwo: ona cicha, spokojna, zamknięta w sobie i trochę nieśmiała. Typ introwertycznej domatorki. Długo pamięta, bo kisi się w swoich niewypowiedzianych emocjach. On energiczny, towarzyski, gaduła do potęgi entej. Typowy choleryk – co w sercu, to na ustach. Po pięciu minutach oczywiście o niczym już nie pamięta! Jakoś ze sobą żyją od czterdziestu lat. Mowa o moich rodzicach oczywiście.
Więc to prawda, że przeciwieństwa się przyciągają. Prawdą jest też, że często ludzie wybierają kogoś, w kim mogą się przejrzeć jak w lustrze. Bo nie to jest sekretem udanego małżeństwa!
Najważniejsze to myśleć podobnie.
Piotr został moim mężem, bo tak samo patrzymy na świat. Zgadzamy się, jeśli chodzi o naszą przyszłość, ale również światopoglądowo, kiedy na przykład rozmawiamy o polityce, religii czy Natalii Siwiec. Teraz napiszę frazes, ale to prawda, że w miłości chodzi o to, aby patrzeć w tym samym kierunku. O ile jestem w stanie wyobrazić sobie parę introwertyk – ekstrawertyk, osoba małomówna – gaduła (jakże fajnie się uzupełniają!), o tyle już osoby bardzo wierzącej z ateistą w udanym związku nie widzę. Albo zwolenniczki lewicy i osoby, która głosuje na Korwina-Mikke. Tak samo wojującej feministki z facetem, który hołduje wartościom patriarchalnym. Dostarczającej sobie emocjonalnych podniet artystki z szukającym stabilizacji pracownikiem korpo. Itepe, itede.
Podałam bardzo skrajne przykłady, ale przecież i takie pary zdarzają się wokół nas! Nie wiem, co sobie myślą o swojej przyszłości? Chyba w ogóle o niej nie myślą?!
Czyli co zrobić? Załóżmy, że znalazłaś swoją drugą połówkę. Serce mówi: „Tak!”, czas zapytać rozum. Usiądźcie i pewne sprawy po prostu przegadajcie. Co myślicie o gejach, aborcji i eutanazji? Nie twierdzę, że którekolwiek z tych zagadnień będzie Was kiedyś dotyczyło, ale to dobra wróżba, jeśli poglądy nie okażą się skrajnie różne. Dlatego pytajcie dalej: na kogo zagłosujecie w najbliższych wyborach? Gdzie widzicie siebie za rok, pięć lat, piętnaście i pięćdziesiąt? Rodzina czy podróże w nieznane? Wolny związek, ślub kościelny czy cywilny? Pies, kot i rybki czy „zwierzęta w domu po moim trupie”? Dom na wsi i uprawianie warzywniaka po pracy czy mieszkanie w mieście i imprezy do białego rana? Wakacje w górach, nad morzem, w egzotycznych krajach, a może odpoczynek w domu? Mężczyzna w kuchni czy nigdy w życiu? Zero, jedno, dwójka czy piątka dzieci? Dzieci ochrzczone czy niekoniecznie? Mama na wychowawczym czy powrót do pracy zaraz po porodzie i samorealizacja? Tata zmieniający pieluchy czy wręcz przeciwnie, to broszka tylko i wyłącznie kobiety? Edukacja w szkole czy domowa? Emerytura w jakimś ciepłym kraju czy na miejscu, z rodziną i wnukami? Im więcej stycznych, tym lepiej. Nie łudźcie się, że te kwestie same w swoim czasie się rozwiążą! Prędzej czy później staną ością rzeczywistości w każdym związku. W tym wypadku lepiej, żeby stało się to prędzej.
„Przecież można wypracować kompromisy!” – powiedzą zakochani optymiści. Jednak znam życie i wiem, że na kompromis w związku godzi się zawsze jedna i ta sama osoba. To ją w końcu przygniecie cały ciężar frustracji i niezadowolenia z własnego życia (w końcu nie układa się tak jak w marzeniach!). A stąd już krótka droga do buntu.
Mam rację czy jej nie mam? Może wypowiedzą się inne szczęśliwe mężatki?
Fot. Maciej Pawlik
Mamuniu, coś Ty ostatnio piszesz posty z dedykacją dla mnie z tyłu głowy :p.
Ale tak w temacie wpisu, to myślę, że kompromisy można jednak wypracować… Wiadomo, że wiara, czy poglądy polityczne, to zupełnie inna para kaloszy. Jeśli moja połówka nie lubi sera śmierdziucha, to jej do jedzenia, wąchania i patrzenia na niego nie zmuszę. Za to wakacje… Dajmy na to, że ja nie znoszę morskiego zgiełku, a mój facet dreptania w chmurach. On kocha gorący piasek, a ja cieszę się z każdego zdobytego „szczytu”… Są rzeczy które da się pogodzić. Nawet trzeba to robić. Na tym polega miłość. Czasem warto zrezygnować z czegoś swojego, ugiąć się raz na jakiś czas. Jeśli nie zgadzamy się w kwestii dzieci, czy planowania przyszłości, jeżeli inaczej podchodzimy do funkcjonowania rodziny… To konflikt interesów nie do pogodzenia.
no tak, ale kompromis w postaci nie jedzenia sera smierdziucha a np spędzanie oddzielnie wakacji to jednak coś innego :P
pierwsze, drugie wakacje można spędzać oddzielnie, ale przy któryś tam z rzędu może to którejś stronie przeszkadzać i zaczyna to być upierdliwe :))
mi chodziło o to, że takich drobiazgów na pewno każdy ma sporo i w tej kwestii są konieczne kompromisy (mój mąż np uwielbia wszystko jeść z czosnkiem, ja lubię czosnek, ale bez przesady / wieć 1 danie robię często w dwóch wersjach – a nawet 3 – bo syn wcale nie zje czosnku/ ale to nie jest coś co mi utrudnia życie. jeżeli jednak takich drobnych różnic jest bardzo dużo to można nie mieć do wszystkiego cierpliwości :)
Chyba nie zrozumiałaś… Miałam na myśli, że skoro lubimy spędzać wakacje w zupełnie innym klimacie, to kompromis polega na tym, że raz spędzamy je nad morzem, następnym zaś razem w górach. To dla mnie naturalne. Osobne wakacje? Nie ma mowy. Natomiast o serze wtrąciłam w opozycji do tej nieszczęsnej religii i polityki. Są odmienności do pogodzenia (upodobania wakacyjne, hobby, ulubione lub znienawidzone smaki), są też i takie, które zawsze będą solą w oku. Dlatego twierdzę, że jednak w związku można wypracować kompromisy, bez poczucia, że tylko jedna ze stron na tym traci. W końcu nie bez powodu mówi się, że miłość, to sztuka kompromisów ;). Z Twoim pierwszym komentarzem zgadzam się w każdym calu… Zresztą moja wypowiedź, nie była na niego odpowiedzią :].
Tak, są błahe odmienności, które nie przeszkadzają w byciu razem. My z mężem mamy skrajnie różne diety (on mięsną, ja mięsa nie lubię) i jakoś dajemy radę jeść razem obiady (najwyżej mąż dostaje dwa kotlety, a ja więcej sałatki).
Jeśli chodzi o wakacje – u nas było tak, że mąż wyobrażał je sobie tylko nad morzem, a ja kocham góry. Jeździmy głównie nad morze i muszę przyznać, że baaardzo tęsknię za Tatrami. Prawdopodobnie w tym roku pojadę tam bez męża. Znam jednak pary, w których ona marzy o podróżach, a on nie chce się ruszyć z domu. Jest to ciągłym źródłem konfliktów w ich związku.
Podsumowując: nie we wszystkim trzeba się zgadzać. To, że ja chcę kota, a mąż niekoniecznie, nie oznacza, że nasz związek się rozpadnie. Ale jeśli takich punktów zapalnych byłoby więcej, to czarno to widzę. Przede wszystkim chodzi o to, żeby mieć wspólne plany i cele.
W porządku :) Generalnie miałam na myśli to, że takie ciągłe kompromisy po jakimś czasie są męczące. i jeżeli dochodzi do tego proza życia, to może się już ludziom nie chcieć iść co chwilę na ustępstwa. i może być tak, że nawet ten przysłowiowy śmierdziuch może się stać powodem kłótni.
To wszystko jest tak fajnie napisane ale niestety życie wiele z tych przemyśleń weryfikuje.Mam przykład w najbliższej rodzinie-brat mojej mamy.Zona szczuplutka blondynka dwoje dzieci.Rozrywkowa rodzinka co sobota imprezki częste wyjazdy to na narty to na wczasy za granice .Tworzyli mega idealnej pare całowali sie na imprezach jak nastolatki przytulali prawili sobie czule słówka on nigdy do niej nie powiedział inaczej niż ” stokrotko” Niestety dwa lata temu zakochał sie jak szczubak w swojej klientce( jest fryzjerem) i zostawił ” stokrotke” z dwójka dzieci.Zostawił dla pulchnejstarszej od niego blondyny- to jedyny punkt wspólny z jego żona.Teraz jeżdżą razem na ryby co weekend koniec z imprezami czas spędzają tylko w swoim towarzystwie odciął sie od wszystkich! Zamienił swój sportowy samochód na Opla omege.Okazało sie ze kobieta przez 22 lata żyła z kimś kogo tak naprawde nie znała…
a ja sie nie zgodze, poniewaz o ile charakter czlowieka raczej sie przez zycie nie zmienia o tyle poglady, swiatopoglad, plany na przyszlosc ito zmieniaja sie z wiekiem, doswiadczeniem, przezyciami. Czesto sie zdarza ze zakochani w sobie ludzie majac po 20 lat wyadaja sie stworzeni dla siebie, a za kolejne 10 nie maja o czym rozmawiac. Bo o ile w mlodosci laczyly ich wspolne cele, to one sie z czasem rozeszly w roznych kierunkach… Zycze szczescia z mezem ale uwierz mi ze 2 lata malzenstwa to jest nic – chcialabym zebys ten wpis potwierdzila za lat 10 :)
To, że jestem doświadczoną mężatką było żartem ;).
A teraz całkiem serio: światopogląd nie łatwo zmienić, osoba, która nie jest tolerancyjna, nie wierzy w Boga czy ma poglądy lewicowe/prawicowe raczej ich nie zmieni przez całe życie. Cele, plany – tak, ale artysta na zawsze zostanie artystą, a pracownik biurowy rzadko rzuca posadę, żeby wypasać owce w Mongolii.
Wszystko też zależy od tego, kiedy para się poznała. Jeśli w liceum – wszystko się może zdarzyć. Ja z mężem poznałam się przed trzydziestką – byliśmy już na tyle ukształtowani, że mniej więcej wiedzieliśmy, jak widzimy swoją przyszłość.
Tak z przymrużeniem oka to stwierdzam, patrząc na polityków, że światopogląd można bardzo łatwo i szybko zmienić ;)
Ja również uważam, że wiele zależy od tego, kiedy ludzie się poznają… Jako nastolatkowie mamy zdecydowanie inne potrzeby, plany, marzenia, inaczej postrzegamy siebie i swojego partnera, niż osoby, które skończyły studia i pracują. Znam wiele małżeństw, które poznały się wczasach szkoły średniej i jakoś dają radę (i chwała im za to!), ale ja poznałam męża przed 30-stką i uważam, że lepiej się stać nie mogło. Każdą różnicę zdań jesteśmy w stanie przegadać, ważne decyzje zawsze podejmujemy wspólnie, uwielbiamy spędzać razem czas, nawet w milczeniu patrząc jak JJ bawi się na podłodze, mąż zawsze wie, kiedy trzeba mnie przytulić, a kiedy lepiej trzymać się z daleka. I pomimo drobnych różnic jestem szczęśliwa i wiem ,że on też jest. Codziennie:)
Haha, fakt, zapomniałam o naszych politykach! No i cała moja teoria w łeb wzięła…
Nie mam męża,ale partnera. Początkowo wydawało mi się,że różnice między nami są duże pod pewnymi względami. I teoretycznie były. Jednak praktycznie im bardziej się poznawaliśmy tym okazało się,że więcej jest tych podobieństw jak różnic, oraz że niektóre poglądy partnera tak na prawdę wcale nie były jego i w nim ugruntowane. Czasem możemy coś nie do końca świadomie powielać, albo przechodzić jakąś ”fascynacje” światopoglądową. Dzięki wzajemnej relacji oboje mogliśmy spojrzeć nieco inaczej na pewne aspekty życia. Na dzień dzisiejszy nie planujemy dzieci ani ślubu. Oboje jesteśmy domatorami i mamy zbliżone patrzenie na świat. Różnice też są,bo nie ma dwóch identycznych osób. A co będzie za 10,20 czy 30 lat? Dożywotnio nie da się wszystkiego przewidzieć, ale i ludzie nie zmieniają się diametralnie z dnia na dzień bądź ich dążenia. Więc przewiduje,że jeśli nasza relacja i porozumienie pozostaną na obecnym poziomie to i nie jedno jeszcze razem przetrwamy.