Zastanawiałaś się kiedyś, jak to jest mieć sześcioro dzieci? Rok po roku? Wywiad z Mają!
Rodzina wielodzietna – zastanawiałaś się kiedyś, jak się w niej żyje? Dlaczego ludzie się na nią decydują? Czy świadomie? Jak wiążą koniec z końcem? Postanowiłam zapytać o to mamę pięciorga dzieci o przepięknych imionach: Jeremiasza (lat 6), Noemi (niecałe 5), Samuela (3,5), Borysa (2) i Stasia (10 miesięcy). Poznajcie Maję, która jest teraz w 4 miesiącu ciąży!
Maję znalazłam na Instagramie, gdzie na profilu Mama ja stado pokazuje życie swojej rodziny. Prowadzi również bloga (tutaj), z którego dowiedziałam się, że nazwa Mama ja stado to taki słowny kalambur, który można odczytać również jako: Maja ma stado.
Myślałam, że to będzie szybka i łatwa rozmowa, coś na poziomie: czy nie masz czasami ochoty uciec z domu? Albo: jak często zamykasz się w łazience? Ale Maja przeszła w swoim życiu naprawdę sporo. Swoim życiorysem mogłaby obdarować niejedną z nas! To najciekawsza rozmowa, jaką kiedykolwiek przeprowadziłam. Z jeszcze ciekawszymi wnioskami!
Zawsze chciałaś mieć dużą rodzinę?
Tak. Miałam nawet takie zabawy, kiedy miałam pięć lat, że kupowałam gigantyczny bristol i projektowałam domy dla rodzin powyżej dziesięciorga dzieci. Tak naprawdę projektowałam całe rodziny, wyobrażałam sobie, że one miałyby trojaczki, po roku bliźniaki, a najmłodsze to by były pięcioraczki. Później jako nastolatka zaczęłam szukać w internecie dużych rodzin. Ale przede wszystkim pochodzę z dużej rodziny, mam sześcioro młodszego rodzeństwa.
Byłaś najstarsza, czyli już mniej więcej wiedziałaś, jak to wygląda? Ja byłam najmłodsza, więc przeżyłam duży szok, kiedy urodziłam pierwsze dziecko, bo to w ogóle było pierwsze dziecko, które trzymałam na rękach!
Tak myślałam, ale nic nie jest w stanie nas przygotować. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna od moich wyobrażeń.
Ale o dużej rodzinie marzyłam ja i mój mąż. Jego rodzice mieli jedenaścioro dzieci, w tym trzy pary bliźniąt. Jak o tym usłyszałam, byłam zachwycona, że rodzina moich marzeń istnieje. Dosyć szybko okazało się, że oboje chcielibyśmy mieć dużą rodzinę. Żartowaliśmy sobie, że będziemy mieć dwanaścioro dzieci, żeby przebić jego rodziców.
I w pewnym momencie usłyszeliśmy od lekarzy, że nie będziemy mieć dzieci w ogóle. Zachorowałam na nowotwór złośliwy. Musiałam przejść leczenie i było duże prawdopodobieństwo, że chemia zniszczy moją płodność. Wtedy, jako osoby osiemnastoletnie, musieliśmy zdecydować, co dalej. Byliśmy przed zaręczynami, Kuba chciał mieć dużo dzieci, ja mogłam mu ich nie dać.
To było dla nas bardzo dobre doświadczenie. Podjęliśmy decyzję, że chcemy być przede wszystkim ze sobą. Wielodzietna rodzina zaczyna się od bardzo zgranej pary małżeńskiej.
Teraz mam przy sobie pierścionek zaręczynowy, który ma 12 małych kamyczków. Śmialiśmy się, że to oznacza, że będziemy mieli dwanaścioro dzieci. Jesteśmy szczęściarzami, bo na razie udało się mieć jedno dziecko w niebie, piątkę na ziemi i czekać na szóste.
Jesteś gotowa opowiedzieć o dziecku, które straciliście?
Straciłam dziecko prawie sześć lat temu. Bardzo upragnione. Hania miała dziesięć tygodni. Tak bardzo to przeżyliśmy, że chcieliśmy jak najbardziej uhonorować to, że ona była na ziemi. Była częścią naszego życia. Co z tego, że tylko przez dziesięć tygodni?
Nie wyobrażaliśmy sobie, że pojadę do szpitala, przeprowadzą zabieg i wrócę do domu, jakbym była po operacji wyrostka. Znaleźliśmy lekarza, który nas bardzo wspierał. Ale zmagałam się z wieloma upokorzeniami w urzędach, kiedy starałam się o akt urodzenia martwego dziecka, który mi przysługiwał PRAWNIE. Panie mówiły: „Bez przesady, takie małe, co się będzie pani przejmować?”. Ale udało nam się zrealizować wersję maksymalną: mamy akt w domu i miejsce pochówku Hani na cmentarzu.
W pierwszym roku żałoby bardzo cierpiałam. Miałam ze sobą Jeremiasza (najstarsze dziecko), miałam się kim zajmować, ale mimo to żałobę po stracie tak małego dziecka można przeżywać jak żałobę po stracie dziecka. Dajmy sobie do tego prawo.
Chciałam cię zapytać o pierwszy poród. Mój był wydarzeniem traumatycznym. Nasz synek urodził się bez pierwszego oddechu, był reanimowany. Przez pierwszy rok trzęsłam się nad nim, sprawdzałam wszystkie objawy, czy nie jest chory, czy to jakoś nie będzie rzutować na jego przyszłe życie. W dodatku był dzieckiem wymagającym, typowym high need baby. Długo nie chciałam słyszeć o drugim dziecku! I tak zawsze sobie myślałam, że kobiety, które szybko decydują się na kolejne dziecko – lub decydują, żeby mieć ich dużo – nie mogą mieć takich doświadczeń jak ja!
Wydawało mi się, że jestem super przygotowana na pierwszy poród. Bardzo dużo czytałam. Moja mama rodziła w domu niektóre dzieci. Dorastałam w poczuciu, że kobiety mają moc, że możemy urodzić naturalnie w środku lasu, same, intuicyjnie. Wyobrażałam sobie, że będę super aktywna w czasie porodu. Dużo rzeczy sobie wyobrażałam!
A potem, w dziesiątym miesiącu ciąży (42 tydzień), mimo prób wywoływania, nic nie zaczęło dziać się samo. Była oksytocyna, przebijanie pęcherza płodowego. Dostałam dolargan, który zadziałał na mnie tak, że miałam halucynacje. W pewnym momencie było groźnie, zaroiło się od personelu na sali. Nie poszło zgodnie z planem.
Po pierwszym porodzie ogłosiłam, że: „Nigdy więcej kochanie się nie pocałujemy!”. Ale to mija. To jest naturalne, dobre, fizjologiczne. Warto o tym mówić, bo większość matek po porodzie (ja po każdym miałam taki moment!), myśli: „Kto mnie na to namówił? Nigdy więcej!”.
Jeremiasz był bardzo łatwym noworodkiem. My po Jeremiaszu mieliśmy wrażenie, że możemy mieć pięćset tysięcy dzieci, włącznie z adoptowanymi, przysposobionymi i jeszcze zwierzęta.
Pierwsze nieprzespane noce – że dosłownie poszłam i przeprosiłam niektóre dziewczyny za to, co o nich myślałam od lat – przeżyliśmy przy czwartym dziecku. Pierwsza trójka dawała czadu, jak ząbkowała, a jak mieli dwa lata, to dawała czadu totalnego. Ale dopiero czwarte dziecko było hajnidem i nagle zrozumiałam, o czym moje niektóre koleżanki mówią. Dlaczego boją się zajść w drugą ciążę. Urodziłam czwarte dziecko i zaczęłam nabierać pokory, jak bardzo macierzyństwo może być różne.
Jak wygląda twój typowy dzień?
Zazwyczaj zaczyna się o 5:30. Wstajemy, modlimy się, robimy śniadanie. Potem jest taki fajny czas, że pijemy kawę, rozmawiamy, a jak mąż idzie do pracy na szóstą, to przeglądam Instagram, leżąc z nogami do góry.
Potem zaczyna się lekki kocioł, bo trzeba zaprowadzić dwójkę dzieci do przedszkola. Nasz najstarszy syn jest w edukacji domowej, dwójka kolejnych bardzo chciała iść do przedszkola, więc chodzą tam na ósmą. Jeśli mój mąż jedzie na ósmą do pracy, to ich zaprowadza, a ja mogę w piżamie siedzieć NAWET do 8:30.
Ale nie lubię chodzić w piżamie, bo czuję się jak lump i nic mi nie idzie. Nawet jeśli w planie mam leżeć na kanapie, bo źle się czuję w ciąży, to wolę leżeć w sukience i w makijażu.
Mamy to szczęście, że nad nami mieszkają moi teściowie, więc kiedy to ja muszę zaprowadzić dzieci do przedszkola, czasami mama schodzi na dół i chwilę zostaje z trójką.
Zastanawiałam się właśnie, czy idziecie do przedszkola całą grupą…
Dzisiaj akurat tak. Zależało mi, żeby chwilę się z dziećmi przejść i ich przewietrzyć, a potem iść do sklepu.
Czy zdarzają się takie sytuacje, że dwulatek mówi: nie idę, nie ubiorę się?
Oczywiście, że tak! Każdego dnia! Jest taki okres w rozwoju każdego dziecka, że mówi: nie zrobię, nie będę, głupi kocyk, głupie skarpetki. Wtedy się śmiejemy, że cała rodzina jest zaangażowana w to, żeby ktoś usiadł na nocniczek i ubrał kapelusik, żeby ruszyć z dniem.
Fajne w takim stadzie jest to, że nie muszę działać moim macierzyńskim coachingiem. Kiedy Borys mówi: „Nie będę, jestem dinozaurem” i mnie olewa, to Jeremiasz robi teatrzyk: „O! Jak strasznie chcę iść do łazienki! Może ktoś by poszedł ze mną?”. Inaczej bym wymiękła!
Ok, jak dalej wygląda dzień?
Maluchy chodzą spać koło 10. Jak ich położę równocześnie, to świętuję. Mam wtedy czas, żeby napisać post na bloga, albo żeby odpisać na wiadomości na Instagramie. Robię moje rzeczy z kawą w ręku i z kanapką w drugiej.
Pracuję też z Jeremiaszem, który jest w edukacji domowej. Przed 14 wychodzimy razem odebrać maluchy z przedszkola. Jak jest ładna pogoda, to idziemy na spacer. Wracamy, robię obiad, wraca Kuba i ZACZYNA SIĘ ŻYCIE. Już jest łatwiej.
O której dzieci chodzą spać? Różnie czy wszystkie razem?
Wszystkie równo kładziemy. Zazwyczaj przed 20.
Czyli wtedy masz czas dla siebie?
Ja patrzę na to tak: mam 24 godziny do dyspozycji dla siebie. Te godziny są moje. Świadomie zdecydowałam, że w obecnym czasie mojego życia dużą część doby będę poświęcać dzieciom i prowadzeniu domu. Czymś, co może nie jest prestiżowe, ale ja uważam, że ma ogromną wartość. To jest wielka misja: dbanie o ognisko domowe.
Jeżeli pracuję to z domu, ale to nie jest dla mnie priorytetem.
A jak z czasem dla męża?
Na początku to w ogóle nie był problem, bo usypialiśmy tę pierwszą trójkę, która bardzo łatwo zasypiała…
Zazdroszczę!
Ale od pewnego momentu zauważyliśmy, że potrzebujemy jakościowego czasu poza miejscem zamieszkania. Gdzie żadne obowiązki domowe, firmowe nas nie rozpraszają.
Czasami siedzimy w aucie, jemy dwa zestawy z McDonald’s i po prostu rozmawiamy godzinę, bo tylko na to mamy siłę.
Od pół roku mamy takie postanowienie, które udaje się realizować, że raz w miesiącu chodzimy na „randkę ekstra”. Takie wyjście, że mamy umyte włosy (śmiech). Że się staramy. Zawsze 29 każdego miesiąca, dokładnie w miesięcznicę naszego ślubu.
A poza tym ogłaszamy wieczory dla rodziców. Mówimy wtedy dzieciom: „Dzisiaj idziecie spać, bo my chcemy mieć randkę! Nikt nie ma krzyczeć, do widzenia, zamykamy firmę!”.
Mówiłaś, że teściowie mieszkają nad wami, czyli możesz liczyć na pomoc męża, teściów? Czy masz jeszcze kogoś?
Moi teściowie pracują plus mają trzydzieścioro sześcioro wnucząt…
Jest takie popularne powiedzenie, że do wychowania dziecka potrzebna jest cała wioska.
To prawda.
Czy masz taką wioskę wokół siebie?
Mam. Bo ja mam mnóstwo koleżanek, które też decydują się na duże rodziny. Mam siostry, mam szwagierki, które są mamami. Najczęściej wielodzietnymi. Ta wioska nie zawsze oznacza, że mam z kim zostawić dzieci, żeby pójść samemu do dentysty. Ale mogę porozmawiać przez telefon albo na WhatsUpie.
Pod tym względem macierzyństwo w dzisiejszych czasach jest łatwiejsze. Nie ma wymówki, że nie mamy do kogo ust otworzyć do godziny 18, zanim stary nie wróci i dostajemy w łeb. Zawsze możesz zadzwonić, to prawie nic nie kosztuje.
Ta wioska nie oznacza, że ktoś przychodzi i pilnuje mi dzieci. Do tego biorę opiekunki. To są dziewczyny, które też są z rodzin wielodzietnych, są na studiach i chcą dorobić.
Podpowiedz, gdzie szukać fajnej opiekunki? My mamy z tym problem, bo o ile łatwo znaleźć panią na etat, o tyle trudniej kogoś, kto przyjdzie na godzinę-dwie.
Najczęściej szukamy wśród znajomych i znajomych znajomych. Nigdy nie zdecydowaliśmy się szukać z ogłoszeń. Obracamy się w środowisku – nie będę ukrywać – kościelnym, mamy mnóstwo znajomych ze wspólnot. Kontakty do rodzin, w których nastolatki zbierają na przykład na wyjazd i wtedy rzucamy im hasło: „Kto chce do mnie przyjść na trzy godziny? Nie trzeba sprzątać, tylko żeby dzieci przeżyły do mojego powrotu!”.
Często się udaje. Czasami się nie udaje. Wtedy muszę zmienić plany (śmiech).
Czy rodzina wielodzietna wyjeżdża na wakacje?
Tak!
Jak to organizujecie?
Co roku jest inaczej, bo jesteśmy w większym składzie.
Jakim samochodem jeździcie? To pytanie najbardziej nurtuje mojego męża. Wczoraj zastanawiał się nad tym cały dzień!
To jest jedno z częstszych pytań. Najchętniej kupilibyśmy starego ogórka i sami go odrestaurowali, ale potrzebowalibyśmy na to trzecią część doby.
Mamy Volkswagena T4. Lubimy to auto. Jest dziewięcioosobowe i jeszcze nie mamy problemu. Nasi znajomi mają ósme dziecko i mają ten problem. Nie wiem, co wtedy zrobimy. Pewnie nowe prawko.
W zeszłym roku nasze wakacje wyglądały tak, że Kuba miał dwa tygodnie wolnego, więc postanowiliśmy zrobić objazdówkę po Polsce. Zaznaczyliśmy na mapie różne miejsca, które chcieliśmy odwiedzić ze względu na przyrodę. Raczej unikaliśmy dużych miast, bo mieszkamy w Poznaniu i gwaru mamy po uszy. Lubimy miejsca, gdzie można otworzyć auto i dzieciaki po prostu wybiegają.
Nienawidzimy jeść na stacjach benzynowych, w knajpach, karczmach. Jesteśmy zestresowani, że dzieci nic nie jedzą, wszystko jest „ble”… Wiesz o co chodzi?
Doskonale! Też mam niejadka na pokładzie!
Dlatego w Volkswagenie Kuba zbudował szafę, a ja tam zrobiłam kuchnię. Zjeżdżaliśmy z autostrady, szukaliśmy polanki w lesie i robiliśmy sobie piknik.
Po godzinie takiego odpoczynku jesteśmy w stanie zrobić naprawdę dużo kilometrów. W te wakacje objechaliśmy całe góry! Za rok jedziemy nad morze.
Udaje wam się gdzieś wyjść? Do restauracji mówisz, że nie. A do kina, na basen?
Z dziećmi nie. Do restauracji nam się zdarza, ale nie lubimy tego. To nie jest dla nas odpoczynek. Nie chcę być ostra dla biednych restauratorów, którzy się starają, ale rodzina wielodzietna zdarza się rzadko, a rodzina wielodzietna, gdzie dzieci są rok po roku: ekstremalnie rzadko! Restauracje nie są na to przygotowane.
Do kina nie chodzimy, bo nasze dzieci są za małe. Wymiękają przy pełnometrażowych filmach. Dla niektórych jest to zaskakujące i mówią np., że wezmą Jeremiasza do kina, a ja na to: „Yyy… Lepiej weź go na plac zabaw!”.
A ja to rozumiem. Z synem byłam w kinie raz, wytrzymał jakieś 30 minut. Z trudem! Podobnie jak ty stwierdziłam, że to za wcześnie.
Za to ja z mężem chętnie wychodzę do restauracji czy kina.
Przejdźmy do drażliwej kwestii: finanse. Czy nie bałaś się nigdy, że zabraknie wam pieniędzy na wychowanie takiej gromadki?
Każde kolejne dziecko to jest fajna motywacja, żeby się rozwijać. Szukać lepszej pracy. Mój mąż ma kolegów, którzy nie mają dzieci i nie mają żadnej motywacji, żeby zmieniać pracę na lepszą, robić szkolenia, rozmawiać z szefem o podwyżce. A młodzi rodzice wielodzietni mają ogromną motywację, żeby zakładać własne biznesy, starać się o dofinansowanie.
Musisz wstać z łóżka. Jak już nie śpisz od piątej, to może nie wiem, sprawdzisz, jakie są koszty wyprodukowania własnej książki? Zrobiłam to wczoraj! Nie wiem, czy bez dzieci nie siedziałabym i nie grałabym w SIMSY, no bo co robiłam na studiach?
Jak duże macie mieszkanie?
Mamy 150 metrów, z czego 30 metrów na razie jeszcze nie używamy.
Dużo zabawek?
Coraz mniej. Zabawki służą u nas głównie do tego, żeby je wysypać z pojemnika i w tych pojemnikach się potem wozić. Więc te zabawki regularnie znikają: oddajemy je albo wyrzucamy.
Dzieci o tym wiedzą?
Tak! Noemi sama ostatnio przyszła: „Mamo, wiesz co? Ja już się tymi kucykami nie bawię. Możemy dać je jakiejś mniejszej dziewczynce”.
To jest fajne, bo uczy dzieci nie przywiązywania się do przedmiotów. U nas sprawdza się też system, że część zabawek chowamy.
Wiesz, zawsze jak nie będą miały zabawek, to mają do zabawy siebie nawzajem.
I więcej się bawią ze sobą niż zabawkami!
Czy zauważyłaś, że jak dzieci są razem, to szybciej się rozwijają?
Tak. To wynika z prostej przyczyny: matka ma ograniczoną ilość czasu, którą może poświęcić dziecku… Właśnie: „poświęcić”! Wcale nie przychodziło mi to naturalnie! Miałam takie myśli: „Ojej, moje dziecko ma pół roku, powinnam zacząć go uczyć naśladować dźwięki zwierząt, gdyż albowiem jego rówieśnicy potrafią już wskazać trójkąt”.
Znam to! Pamiętam, jak obudziłam się koło roku, że inne dzieci potrafią już w sortery, chyba czas kupić sorter! Co ciekawe, przy drugim dziecku przestałam porównywać, co inne dzieci potrafią. Ostatnio z takim przerażeniem przypomniałam sobie, ile czasu spędzałam z synkiem, czytając mu książki, układając puzzle, grając w gry edukacyjne. Bo z córką nie robię nic! A mimo to ona i tak potrafi więcej niż syn w jej wieku.
Tak, bo dzieci uczą się od siebie. Mi nie wychodzi to tak dobrze, bo jestem mamą i dochodzą dodatkowe emocje. Zarządzam, organizuję. A jak robią to dzieci, to jest to zabawa. Dzieci najszybciej łapią w zabawie.
Przy okazji powiem taką rzecz, bo bardzo często słyszy się pytanie: „Czy ty się nie boisz, że to piąte/czwarte/trzecie dziecko będzie takie niedokochane?”. To jest taki wewnętrzny lęk, który nosimy w sobie. Ja też go noszę!
Ale odkryliśmy, że nasz piąty Stasiu to najbardziej wykochane dziecko na tej planecie! On nie musi mieć tylko i wyłącznie bliskości matki. Dziecko musi mieć miłość w ogóle: otoczenia, całej rodziny. Nasz gatunek został tak stworzony, że rodzimy się W RODZINIE, a nie gdzieś daleko tylko z mamą w dżungli.
W dużej rodzinie Stasiu nie leży samotnie na macie wpatrzony w sufit. Jest głaskany, całowany, przytulany co chwilę, nawet kiedy mama gotuje obiad.
Dzieci to ogromna radość, ale również problemy, poświęcenie – nie wiem, czy myślisz w ten sposób o macierzyństwie. Ale chciałam zapytać, co jest dla ciebie najtrudniejsze?
Trudnym czasem zawsze jest połóg.
O którym nic się nie mówi, w przeciwieństwie do ciąży i porodu.
Bardzo niewiele się mówi. Ja byłam zaskoczona, gdy pierwszy raz przechodziłam ten czas. Z perspektywy pięciu razy mogę powiedzieć, że jest to wyzwanie dla całej rodziny. Zmienia się dynamika rodziny, na nowo trzeba się zorganizować.
Myślę, że czuje tak większość dziewczyn, ale będę mówić o sobie: ja wtedy przechodzę totalne zmiany hormonalno-psychiczne. Płaczę, załamuję się.
Fajnie, że opowiadasz o tym tak szczerze. Ja też dokładnie tak przechodziłam połogi.
To jest kryzys. Ale nie w tym sensie, że teraz wszystko pierdalnie, rezygnujmy z bycia matką. To jest kryzys, który oznacza dla mnie, że czas zmobilizować się do zmian. Nie wyrabiam? Czyli mam za dużo obowiązków i trzeba je oddelegować. Trzeba powiedzieć: „Kochanie, od teraz tylko ty myjesz podłogi w naszym domu”.
Oczywiście, to są dynamiczne zmiany. Czasami raz w miesiącu zarządzamy z mężem zebranie i rozmawiamy, co musimy zmienić? Co może zrobić ktoś za pieniądze dla nas, bo my już nie jesteśmy w stanie? Czas połogu nauczył nas prosić o pomoc.
Wyobraź sobie, że na chwilę możesz podejrzeć siebie za 30 lat. Co widzisz?
Patrzę na moich teściów i jestem zachwycona. Oni wychowali jedenaścioro dzieci. A teraz wpadamy do nich i się śmiejemy: „Wy to macie życie. Śpicie sobie caaałą noc, idziecie rano na spacerek za rączkę”. Patrząc na nich jestem pełna nadziei na przyszłość, bo oni mają piękne życie. Też takie chcę.
Czego ci życzę i dziękuję za wspaniałą rozmowę!
Myślę, że wszystkie mogłybyśmy się od Mai uczyć. Przede wszystkim optymizmu. Tej rzadko spotykanej radości życia i umiejętności wyciągania z trudnych chwil budujących wniosków. Ale również pokory i takiej zwykłej, życiowej mądrości. Od dzisiaj hasło: „rodzina wielodzietna” będzie wywoływać na mojej twarzy ogromny uśmiech! Mam nadzieję, że na twojej również!
* Dziękujemy Werandzie w Starym Browarze za udostępnienie miejsca do wywiadu!
Super wywiad! Zdrowej ciaży I rowiazania życze! Mama jednego dziecka
Ja mam 5 rodzeństwa a właściwie 6 bo najstarszy z rodzeństwa urodził się za wcześnie i lekarze nie byli w stanie go uratować a był pierwszym dzieckiem moich rodziców. Powiem tak mi i mojemu rodzeństwu nie było dane dorastać w atmosferze miłości i poczuciu, że mogę liczyć na rodziców. Tata nie żyje, a z mamą mam kontakt i przypilnuje mi mojej 2 przez godzinę jak ja albo mąż wracamy z pracy. Tylko godzine bo nie wyobrażamy sobie, żeby była z nimi np. całe popołudnie. Do końca życia nawet już jako dorośli ludzie będziemy odczuwać „efekty” dorastania w takiej rodzinie. Jesteśmy poranieni.
Fajnie że są takie rodziny, miło sie to czytało. Ale powiem tak: aby miec rodzine wielodzietną trzeba niestety mieć na to pieniądze i wsparcie, przynajmniej od jednej osoby, przynajmniej przez ten najtrudniejszy czas po porodzie. Ja niestety nie miałam ani jednego ani drugiego, mimo totalnego wyczerpania trudnym porodem, ciężkiej anemii i wymagającego dziecka jedyną osoba która musiała się „przeorganizować” byłam ja. Co odbiło sie na moim zdrowiu na wiele miesięcy, po prostu posypałam się. I mimo że chciałabym 2 dziecko bo zaraz stuknie mi 40-ka, to na samą myśl ogarnia mnie przerażenie, bo dwójki dzieci w takim stanie nie będę juz mogła upilnowac, a jak sie to skończy dla mnie zdrowotnie to wole nie myśleć…
Tak, Maja wielokrotnie powtarzała w czasie rozmowy, że ma ogromne wsparcie męża i bez niego nie byłaby w stanie tego udźwignąć.
Ja również po ciężkim porodzie z anemią jak stąd do kosmosu (poziom hemoglobiny poniżej 5, a że mam najrzadszą grupę krwi – 0 Rh- – nie było transfuzji) – totalnie Cię rozumiem! Mąż musiał mnie prowadzić nawet pod prysznic. Z jednej strony to było bardzo niefajne doświadczenie, bo ja pierwszy raz w życiu byłam aż tak zależna od drugiej osoby, zdecydowanie tego nie lubię i przeraziłam się starości… Z drugiej: jestem mu mega wdzięczna, że potrafił się w tym odnaleźć.
Ja mam 5,6 w drodze, miałam transfuzję po 3 porodzie, mam grupe 0 tylko rh+, w każdej ciąży problem z poziomem hemoglobiny, ale teraz mam partnera na którego mogę liczyc
Nawiązując do kwestii niani na godziny, polecam na facebook’u Mamoniania Poznan :)
O wow, nie znałam! Zapisuję, bo od dawna marzymy o takim rozwiazaniu :)
Wspaniały wywiad! Z wieloma rzeczami się zgadzam i tyle samo potwierdzam, choć jestem mamą czwórki. Pierwszy poród masakra. Trzy kolejne to było coś cudownego, intuicyjnego, wartego wszelkich wysiłków i nieprzeapanych przed porodem nocy. Dzieci im młodsze, tym więcej miłości, uwagi i pzytulasow dostaje. I rozwija się najszybciej! Moje trzecie dziecko ma obecnie 2 lata i 4 miesiące, zna samogłoski, liczy do dziesięciu i rozpoznaje większość kolorów, od miesiąca gada jak najety, całymi zdaniami. Wszystko łapie naturalnie, non stop uczy się od starszakow, od nas. A jednocześnie jest starszym bratem, który troszczy się o młodszego brata i obchodzi z nim jak z jajkiem :) Jest trudno, to prawda, ale jest warto. I stąd bierzemy siły.
Gratuluję wywiadu uwielbiam Maję i jej rodzinę. Fajnie, że zdecydowalyscie się na wspólny projekt ?
Wiesz, jakie zdanie mnie zastanowiło – to, kiedy Maja mówi, że to jest jej czas. Stoi w takim kontraście do moich myśli – dla mnie mój czas to czas, który najchętniej spędzam sama ze sobą. Potrzebuje takiego resetu, a Maja zdaje sie to pojmować inaczej, dla niej czas swój i dzieci się nie wyklucza. Trochę rozumiem, a trochę jednak nie, albo powiedzmy racjonalnie tak, ale emocjonalnie nie. Z drugiej strony – jasne, że to jest nasz czas, to jest przecież część naszego zycia. Mój mąż jest też z rodziny wielodzietnej i kiedy odwiedza nas jego brat, teraz już z piątka, on kwitnie po prostu. Uwielbia ten rejwach, że coś sie dzieje. Mnie to męczy na dłuższą metę. PS. Też mam Rhminus, ale A.
To był ten punkt rozmowy, kiedy nie byłam w stanie zgodzić się z Mają!
Ale to tylko pokazuje, jak jesteśmy różne. Jedna czuje się w 100% spełniona w macierzyństwie, rodzina to jej misja i nie potrzebuje niczego więcej, inna musi jeszcze wyjść do pracy czy zadbać o inne aspekty swojego życia, żeby poczuć zadowolenie z siebie i spełnienie.
witam. fajna kobieta której gratuluję i życzę dobra miło było przeczytać wywiad o wartościowej kobiecie i prawdziwej kobiecie. miłego dnia dla Wszystkich asia
Podzwiam! Akurat takiego wpisu mi bylo trzeba dzis na poczatek dnia! :)
pozdrowienia dla tak wspanialej rodziny :)
Ja mam piątkę dzieci w tym czworo małych i mogę powiedzieć jedno im więcej dzieci tym lepiej się rozwijają oraz jest lepsza organizacja. Podziwiam Panią bo wiem jakie to wyzwanie i życzę szczęśliwego rozwiązania:) Bardzo ciekawy wywiad!
Jej. ..a ja mam dzisiaj kryzys z moją dwójką – 4 latka i roczek. Ale obaj są bardzo absorbujący i nie śpią/nie spali w dzień. Dzięki!
Utrzymac taka rodzine w obecnych czasach, kiedy dzieci widza u rowiesnikow duzo wiecej niz kiedys to prawdziwe wyzwanie. Chyba szef meza Maji jest ulegly w temacie podwyzek. Osobiscie trojka dzieci to dla mnie limit, balabym sie,ze nie bylabym w stanie poswiecic kazdemu z nich wystarczajaco czasu, a ostatnia rzecza jaka bym chciala to by starsze zajmowalo sie mlodszym. Moim zdaniem to zadanie rodzicow, a dziecko ma byc dzieckiem.
Oj tam, oj tam, mój zabawia siostrę lepiej od nas, a najlepsze jest to, że ma przy tym autentyczny fun :) oczywiście do jego „obowiązków” należy: berek, zabawa w chowanego, Psi Patrol, odpytywanie siostry z książeczek, udawanie duchów i dinozaurów, a nie karmienie, przewijanie, usypianie czy sprzątanie po siostrze :) to już nasza (i jej) broszka!
Super wywiad, ale… info o youtube podaj proszę na samym początku! Przecież po przeczytaniu wywiadu ten link już bie jest potrzebny… a tak bym się ucieszyła z niego widząc go na początku artykułu. Foch!
Ale wywiad rewelacja. A Maja absolutnie cudowna osóbka!!!
Tak, następne będą na górze :)
Tutaj ten dźwięk nie był do końca dobry (hałasy w tle), dlatego zdecydowaliśmy się, że to będzie tylko taki dodatek ;)
Jestem szczerze zachwycona tym wywiadem! Taki ludzki, szczery, naturalny. Zawsze zachwyca mnie to, kiedy ktoś potrafi opowiedzieć o swoim życiu, otwarcie mówiąc też o tym, jak pewne sprawy trzeba przeanalizować, popracować nad nimi, zmienić. I moment, w którym przeczytałam o tym, jak Maja pomyślała o przeproszeniu koleżanek za to, co o nich myślała – bezcenny! Tylko życiowo mądrego człowieka stać na takie podejście :)
*Nie ukrywam też, że do przeczytania zmotywowało mnie to, że mam w otoczeniu bardzo nieprzyjemną i roszczeniową rodzinę wielodzietną i naprawdę potrzebuję jak wody, żeby ktoś trochę zmienił ten (niezbyt reprezentatywny, mam nadzieję) obraz.
Ją znam przyjaciółkę która również ma szóstkę dzieci. Najstrsza ma 9 lat a najmłodszy 6 miesięcy
Niezła gromadka, podziwiam!
Fajny wywiad, miło poczytać o podobnych doświadczeniach.
Jestem mamą tylko czwórki dzieci ale ponad wszystko cenię sobie ten czas tylko dla mnie, czyli bez dzieci. Po takim czasie, nawet godzina dziennie, jestem w stanie naładować akumulatory na resztę dnia z moją bandą. Mąż bardzo mnie w tym wspiera i jako główny żywiciel rodziny za priorytet, w wydatkach domowego budżetu, stawia naszą pomoc domową, która jest jak anioł stróż: przypilnuje dzieci, czasem zrobi obiad, czasem poprasuje, czasem ogarnie dom. Muszę przyznać że mimo trudów codzienności w rodzinie wielodzietnej jestem pełna energii i chęci gdy wiem, że mogę uciec na chwilę od tych moich gałganów ;)
Ja mam 5 rok po roku.na dniach rodzę
Żono, jestem z Tobą