Gdy nie ma dzieci w domu…
…plany są zawsze zuchwałe. Być aktywną mamą. Najlepiej na szpilkach, z pełnym makijażem i włosami prosto od fryzjera. Prowadzić na spacerze modny wózek z różowym, szczęśliwym i gaworzącym bobasem w środku. A co, niech inni widzą moje szczęście!
Tymczasem rzeczywistość… Ona zawsze zaskakuje. Spacer logistycznie rozpisany, punkt po punkcie: wychodzimy po obiadku przed spankiem, Pampers do torebki, pitku, wilgotne chusteczki w razie awarii. Kombinezon, czapeczka, kocyk. A nie, czekaj, trzeba jeszcze pieluchę przebrać. Teraz: kombinezon, czapeczka, kocyk. Gdzie są grube skarpety? Czy nie jest za zimno? Wróć, grube skarpety, sweterek pod spód, potem dopiero kombinezon, czapeczka, kocyk. Dziecko przypięte pasami zaczyna się wyrywać. Nie jest różowe, tylko czerwone (z przegrzania) i raczej krzyczy zamiast gaworzyć. Teraz szybko, szybko: niedopięta kurtka, byle jaka czapka – to nawet lepiej, bo włosy znowu nieuczesane. Gdzie są rękawiczki? Nieważne! Skarpety nie do pary, buty byle wygodne i bez potrzeby wiązania (jak trudno znaleźć takie buty, wie tylko druga matka…). Wychodzimy!
Jestem tak wypompowana tymi przygotowaniami, że za pierwszym zakrętem marzę tylko o tym, aby wrócić, usiąść na kanapie i udawać, że nie mam dziecka. A miało być tak pięknie! Miałam wieczorami zostawiać dziecko mężowi i jechać na siłownię. W weekendy mieliśmy chodzić do kina, na zakupy, do restauracji, pić kawę w Starbucksie, jednym słowem: żyć jak dawniej. Jakby nic się w naszym życiu nie zmieniło.
Ale zmieniło się wszystko. Co za problem podrzucić malucha dziadkom? Dla mojego syna żaden – pała autentyczną miłością do każdego, kto aktualnie daje mu jeść. Dla mnie jest to jednak problem nie do przeskoczenia. Jak to tak? Moją małą dzidzię zostawić z obcymi (!) osobami? Nigdy!
Każda matka zna to uczucie. Wychodzisz z domu, bez dziecka. Zachłystujesz się wolnością. Wiatr w żagle, muzyka w samochodzie na full, znowu cały świat należy do ciebie i nareszcie możesz robić to, co chcesz, a nie to, co chce robić twoje dziecko. Po minucie ta radość mija. Walczysz ze sobą, żeby nie wrócić. Jakby ktoś do twojego serca przywiązał linkę omotaną z drugiej strony wokół malucha. Im bardziej się oddalasz, tym bardziej ta linka się napina, aż w końcu czujesz opór, nie można zrobić kroku do przodu, bo lina uwiera, ale zerwać się nie chce, tylko zaciska się wokół serca coraz mocniej…
Więc dzwonisz. Wszystko w porządku? Na pewno? Nie tęskni? Nie płacze? A jedzenie dostał? Ładnie zjadł? Beze mnie??? Pielucha sprawdzona? Czysto? Zasnął? Sam??? Na pewno? ALE NA PEWNO???
I tak nie uwierzysz.
Szybko, biegusiem załatwiasz własne sprawy i nie rozumiesz, dlaczego jeszcze pięć minut temu – przed wyjściem z domu – wydawały się takie arcyważne? Spokojnie mogłyby poczekać, dopóki syn nie skończy przynajmniej tych osiemnastu lat…
ALE, skoro już wyszłaś, robisz swoje. Bez humoru, bez tej pierwotnej radości, tylko z duszą na ramieniu, ciężarem macierzyńskich myśli, które prawdopodobnie będziesz ze sobą taszczyć do końca życia. Jak telefon czy portfel, ilekroć opuszczasz dom. Bo część ciebie jest gdzie indziej i jakoś nieswojo się czujesz. Jak bez ręki, nogi, czy właśnie bez torebki na zakupach.
Wiem, że to się musi zmienić. Ostatnio byliśmy z mężem w kinie na filmie, który trwał całe trzy godziny! Wyjechałam też na zakupy, celowo do innego miasta, żeby nie było przebacz i najmniejszych nawet szans na szybki powrót. Pozwalam dziadkowi wyjść z wnukiem na spacer i staram się wtedy (ze wszystkich sił!) nie biegać od okna do okna, sprawdzając, czy są już z powrotem. Czasami się udaje…
Bo kiedy wracają, wtedy synek jest jeszcze bardziej mój niż przedtem. Stęskniony powtarza: „Ma-ma! Ma-ma! Ma-ma!”, po czym przykleja się do mnie na dobre. A i ja mam więcej energii, żeby nosić go na rękach do wieczora.
Natomiast o mamach, które wózek prowadzą w butach na szpilkach, rano mają czas, żeby zrobić makijaż i przywdziać kobiecą sukienkę zamiast wygodnego dresu, bez żalu idą do fryzjera czy na fikołki, kiedy akurat dziecko jest w formie do zabawy, mogę sobie – jak przed porodem – poczytać. Kiedyś wierzyłam we wróżki, krasnale, świętego Mikołaja, potem… Potem wszystko się zmieniło.
Jak zwykle fantastycznie się czytało:) Nam właśnie brakuje naszych rodziców tutaj na miejscu, jedni i drudzy mieszkają 250 km od nas:/
No właśnie, ja mam ten sam problem. Zapomniałam już o kinie, porządnych zakupach, randkach z mężem… Chyba już zawsze wszystko będzie w biegu i jęzorem na brodzie, bo dziecko w domu czeka :(
Dziewczyny – egoizm. Ale taki zdrowy egoizm. Zostawcie dziecko mężowi i wyjdźcie na zakupy, na lody z przyjaciółką, bez pośpiechu. Będzie ciężko, ale chociażby dla tych chwil po powrocie – warto. Kiedyś znajomi nam doradzili, że nie możemy wszystkiego razem robić przy dziecku, bo szybko się wypalimy. Czyli mąż się bawi, ja w tym czasie odpoczywam. Ale żeby naprawdę odpocząć, trzeba wyjść z domu (jak jestem obok, to ciągle słyszę: „Ilona podaj, przynieś, weź”, z automatu przyłączam się do zabawy czy kąpieli). A randki z mężem… Za kilka lat na kilka dni ferii czy wakacji na pewno będzie można dziecko zawieźć do rodziców/teściów. My często chodzimy na randki we trójkę. Chrupki do torebki i można w spokoju zjeść kolację. Albo na basen z dzieckiem – to też jest fajny reset.
W mieście się tak da. Na wsi niestety nie.
Za to zakupy we 3 wychodzą nam całkiem nieźle.
Wszystko się da, jak się chce :). Kiedy było cieplej, to wychodziłam na 30 minut pobiegać. Biegać można wszędzie (ja np. biegłam na pocztę odebrać zaległe polecone) ;).
Inna sprawa jest taka, że są matki, które nie chcą bez dziecka. Ten tekst też jest trochę o tym :).
Piszę o zakupach, lodach z przyjaciółką i randce z mężem. I o tym, że dziecka nie ma komu zostawić bo wszyscy są bardzo daleko. Chyba nie muszę dodawać, że nie mamy poczty. No i biegać nie mogę :(.
Mężowi tak, wiadomo. Wtedy idę na górę popracować i napić się kawy w spokoju. Niczego podawać na szczęście nie muszę :D.
Chociaż do tej pory pamiętam sierpień, który spędziliśmy we Wrocławiu. Wyjście po bułki i zakupy urastało do rangi wielkiego wydarzenia.
Ja muszę wyjść z domu, żeby mieć święty spokój.
Umęczona matka zawsze znajdzie pretekst: „Wiesz Kochanie, trzeba listy odebrać” albo: „Nie ma bułek na kolację” i już mnie nie ma. Na 15 minut, ale lepszy rydz niż nic.
To prawda :) Mamunia lubię Twojego bloga, łatwo się go czyta, bez natarczywego tonu <3 Idę nadrabiać.
Jakbym czytała o sobie;) Gdybym chociaż miała swoją mamę, jej pewnie byłoby mi łatwiej zaufać, a do teściów się przekonać nie mogę. A tak marzy mi się kino z mężem;)
Bozee jakbym czytala o sobie ile to ja sie nagadalam jaka bede matka jakie metody wychowawcze bede stosowac a po porodzie….. wiecie same jak to wyglada dziecko ustala harmonogram dnia. Teraz smieje sie z kolezanki ktora tak planuje ale nie bede jej odpierala tej radosci hihihi
Mezowi tez zostawiam malucha i ide na zakupy do kolezanki. Chlopaki maja wowczas czas pobyc ze soba w meskim gronie . I o dziwo najbardziej relaksuje mnie jazda autem muzyka na fulllll – zapewny z zewnatrz wygladam jak waiatka. Hihi
Czytałam i nie wierzyłam! Ubrałaś w słowa, to co się dzieje w moim domu, sercu i głowie :) Cudnie ujęłaś fakt, że samo przygotowanie do wyjścia na spacer pochłania tyle energii, że człowiek (czyt. mama) spocony w świat wychodzi. Makijaż? włosy? Jak zdążę kawę zabrać w butelce po wodzie (śniadania nadal należą do luksusów), to jestem szczęśliwa :D Na dziadków nie ma co liczyć jedni 500km dalej, a drudzy 2000km, a obcej osobie zaufać? No cóż.. sama wiesz ;)
achhh mamusie – wielofunkcyjny klucz do obsługiwania naszych małych narzędzi tortur ;)
a ja mam troche inne doswiadczenia, tzn z zostawiania dziecka z kims nie z rodziny. owszem, 1 raz byl trudny, ale jak sie przekonalam, ze dziecko zadowolone i nic sie nie stalo to spokojnie wychodze (bez dzwonienia i dopytywania sie co u dziecka i bez nerwowego patrzenia na telefon). sama siebie tym zadziwilam, ale dziecko to samodzielny byt i nie moze byc ciagle przyklejone do mamy, bo to niezdrowe dla obu stron :) mysle tez tez to kwestia przyzwyczajenia i im czesciej sie z kims dziecko zostawia, to sie potem tez to nastawienie zmienia.
I tak już zostanie, póki dzieci się nie wyprowadzą ;)
A tato jaki dzióbek strzelił na focie. Model z niego pierwszorzędny .:)
Bo mi się mąż rozbestwi od tych komplementów!
Bardzo dobry tekst. Ja tam nadal wychodzę do kina czy na imprezy, może nie tak często jak przed urodzeniem dziecka, ale dla mnie mój prywatny czas to świętość. W ogóle nie mam wyrzutów zostawiać syna z ojcem lub dziadkami – wiem, że dobrze się nim zajmą i ufam im.
Gdy zostaję w domu to raczej króluje luzackie ubranie, ale gdy wychodzę, nawet na spacer z dzieckiem po okolicy – staram się trochę odpicować. Zrobić chociaż delikatny makijaż, ubrać sukienkę. Czuję się wtedy dużo lepiej sama ze sobą, a te spojrzenia panów przejeżdżających obok i obracających głowy – bezcenne! ;) Nawet wózek wydaje się wtedy nie być dla nich przeszkodą ;)
Dzięki za linka do „tego” bloga. Wiesz skąd bierze się jego popularność? Ma wykupioną kampanię w google ads, więc wyświetla się wielu osobom, które szukają czegoś na temat dzieci :P Reklamować się to nie zbrodnia, ale to jest akurat słaby blog, mi by było na miejscu jego autorki szkoda kasy na reklamowanie czegoś takiego. Wolałabym ją poświęcić na dopracowanie treści ;)
O tym samym myślałam (że stoi za tym jakiś marketing), oglądam go jako ciekawostkę przyrodniczą i nie do końca rozumiem, dlaczego babka zaczęła od d… strony: najpierw reklama i zarabianie, potem dbanie o jakość i treść. Brakuje charakteru i serca, a dla mnie właśnie to jest w blogowaniu niewybaczalne (przeboleję słaby szablon, kiepskie zdjęcia – jak jest serce, jest moc, a tam nie ma nic).
O, ja już powoli piszę o tym, jak dbam o siebie po urodzeniu dziecka ;).
a o jakim ‚niedobrym’ blogu piszecie? :)
ja sie przyznaje, ze zaden nigdy blog mnie nie wciagnal, w ogole omijalam temat szerokim lukiem, dopoki sznowny maz Mamuni nie podeslal mi linka z tym tu blogiem. i zostalam tu i uwazam ze jest swietny i nawet go polecam :P ostatnio sie tak zastanawialam czy Mamunia sie zbiera na powrot do pracy niedlugo?
Szanowny małżonek aż się wyrywa, żeby zostać moim marketingowcem ;). Ale Tobie idzie to sprawniej – słyszałam nawet, że dzięki Tobie w Warszawie mnie czytają.
Kasiu, plan był taki, że jestem z dzieckiem w domu, dopóki nie skończy dwóch lat. Dla jego dobra. Sama byłam wożona do nani, potem z kluczem na szyi i takie tam… Ale plany, planami, a ja aż się wyrywam, żeby w końcu coś ze sobą zrobić – i tak, powoli planuję powrót do pracy. Pytanie tylko czy się uda? W ciągu najbliższych tygodni będę wiedziała.
Mamuniu, to jest duży komfort móc wybrać: zostać w domu, czy wracać do pracy. No i jeszcze wrócić do pracy z własnego wyboru, to jest duży plus. Ta decyzja jest dużo trudniejsza, cięższa do zniesienia, jeśli rodzic jest zmuszony wrócić do życia zawodowego.
dobre rzeczy warto polecac. mi sie bardzo podoba, ze ten blog ma bardzo ‚ludzki’ wymiar, jest swietnie napisany i zilustrowany. takze wszystkim znajomym z dziecmi, zwlaszcza tymi malymi, rozpropagowalam adres :P
kazda sytuacja ma swoje dobre strony. jak dziecko zostaje z niania, to tez ma to swoje plusy. wydaje mi sie, ze dziecko sie wowczas szybciej usamodzielnia i pozniej latwiej troche przejsc np etap przedszkolny (rozlaka z mama juz przerobiona:).