Rozmowy bez limitu #7: z rodziną najlepiej na zdjęciach! I w dialogach ;)
Tym razem mam dla was dialogi rodzinne. Podobno z rodziną dobrze tylko na zdjęciach, ale gdy zbiera się przy jednym stole… Jest co spisywać! Dzisiaj o tym, jak nauczyć dziecko pisania, co się robi, kiedy niemowlę uleje, czy śledź to warzywo oraz dlaczego warto spać z dziećmi w tym samym pokoju?
Wpadł dzisiaj do mnie brat. Na kawę. Między jednym a drugim łykiem zaczął opowiadać o swojej córce, która uczy się właśnie czytać i pisać:
– No i ciagle myliła „b” z „d”, dopóki jej nie powiedziałem, że „b” jak „brzuszek”, więc z przodu, a „d” jak „dupa”, więc z tyłu.
***
Piotrek rozmawia z mamą przez telefon i patrzy na syna. Nagle wtrąca z dumą:
– A Kostek układa już puzzle 5 plus!
– Tak się zastanawiam czy nie wymienić tej starej podłogi – babcia, jak gdyby nigdy nic, kontynuuje przerwany temat.
– Ale słyszy mama? Puzzle dla pięciolatków! – Piotr pomyślał, że mama nie zrozumiała.
– Wiadomo – odpowiada babcia bez zdziwienia – Przecież to mój wnuk!
***
Odwiedziliśmy dzisiaj kuzynów młodego. Nauczyli go (wymyślonej chyba na poczekaniu) zabawy w „speed”, czyli z grubsza: bieganie po całym domu z okrzykiem Indianina na ustach, wywracanie się, skakanie na łóżko i po nim.
Kuzynka padła.
Kuzyn padł.
Kostek dalej biega.
Nagle rozłożony na kanapie kuzyn stwierdza z dumą:
– Wytrenowałem go na twardziela!
***
Ostatnio trochę chorowałam, więc dziadek zabierał mojego synka na spacer, żebym w spokoju mogła się wygrzać pod kołdrą.
Były to bardzo edukacyjne spacery, z których za każdym razem Kostek przynosił w kieszeniach nowe skarby: kwiatki, żołędzie, ślimaki (!), a ostatnio nawet kasztany (tak! Już są kasztany!).
W czasie tych spacerów uczyli się także nowych wyrazów. Coś podstawowego jak: tak, nie, daj, pani, auto, tramwaj.
I teraz wyobraźcie sobie minę mojego męża.
Jak wraca z pracy.
I w drzwiach czeka na niego jego mały dwulatek, który jeszcze wczoraj nie mówił prawie nic.
A dzisiaj przywitał go słowami:
– Daj dychę!
***
Wczoraj odwiedziła nas babcia. Zostawiłam ją w salonie z najedzoną małą, a sama poszłam przygotowywać kawę dla gościa. Nagle babcia coś zauważyła…
– O! Kosteczka ulała! Co teraz trzeba zrobić? – zapytała Kostka.
– Telaz? – zastanowił się dzielny starszy brat, próbując sobie przypomnieć, jak to wygląda na co dzień – Telaz trzeba krzyczeć: „Gdzie są chusteczki?!!!”.
Przy okazji zapraszam na mój Instagram KLIK
***
U babci.
Kostek je kolację tuż przed odjazdem do domu, kiedy nagle babcia mówi:
– Kochanie, a może przyjedziesz kiedyś sam do mnie na noc?
– Nieee… Ja nie prowadzę samochodu!
***
Świąteczny obiad u rodziny.
W popłochu omiatam stół wzrokiem. Widzę ryby i pięć rodzajów mięsa: drób, wieprzowina, wołowina, a nawet gęsina!
– Czy są jakieś warzywa? – pytam, bo zazwyczaj obiad zaczynam i kończę na surówce.
– Co? – rodzina patrzy na mnie jak na przybysza z odległej planety.
– No… – powoli tracę pewność siebie – Coś niemięsnego czy jest?
– Tak – szwagier podaje mi miseczkę – tu masz śledzika z cebulką.
– A tam – wtrąciła teściowa – pod udkami są pieczarki.
***
Kostek bardzo lubi się uczyć. Fascynują go na przykład liczby, a ostatnio… Dni tygodnia. Ciągle dopytuje, czy dzisiaj jest piątek, kiedy będzie niedziela, w jakie dni chodzi do przedszkola, a w jakie nie.
Postanowiłam więc go tych dni tygodnia nauczyć. Po godzinie powtarzania: poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela zauważyłam, że zaczyna kumać, recytuje już sam z pamięci, więc czas zadzwonić do babci i się pochwalić:
– Młody, chodź i powiedz babci dni tygodnia!
Na co młody przyszedł, wziął wdech i bardzo wyraźnie, prosto do słuchawki powiedział:
– Dni tygodnia.
***
Synek pokazuje babci mapę Polski.
Gdzie jest morze, nad którym wieje, góry, jeziora na Mazurach, Warszawa i najważniejsze – gdzie jest Poznań. Po czym stwierdza:
– Ja mieszkam w Poznaniu na placu zabaw!
***
Moi rodzice kilka dni temu wyjechali na wczasy, o czym rozmawiamy rano z Piotrem. Nagle on się oburza:
– Ja nie wiem co to za dziadki, że Kostka nie wzięli ze sobą!
– Bo oni pojechali na długo – tłumaczę.
– No właśnie.
***
Jak wiecie, byliśmy wczoraj w kinie (juhuuu!). Po skończonym seansie mój mąż wypadł z sali jak torpeda. Ledwo pozwolił mi zahaczyć o toaletę, bo do domu, koniecznie do domu. I to jak najszybciej!
– Gdzie się tak spieszysz? – nie rozumiem, bo ja bym najchętniej została jeszcze godzinę na zakupach. A potem poszła na lody – Martwisz się o dzieciaki? Jak dały radę bez nas?
– O dzieciaki? Oszalałaś?!!! Ja się martwię, w jakim stanie są teraz dziadki!
***
Z cyklu: rozmówki rodzinne podczas niedzielnego obiadu.
– Mnie zawsze bardzo gryzą komary, bo mam słodką krew – stwierdza moja mama.
– Nie, nie, to mit. Wszystko zależy od grubości skóry – pouczam ją – jak jest cienka, to komary lepiej wyczuwają krew, dlatego częściej atakują kobiety, no a jeszcze częściej dzieci.
Na co nagle wtrąca się mój mąż:
– Widzisz jak dobrze, że mamy w sypialni córkę?
Takie rozmówki są najfajniejsze. :)
Uwielbiam!
Przy ostatnim dialogu aż się popłakałam :D
Mąż z synkiem trzyletnim poszli wywieszać pranie na strych nad garażem. Strych mamy zamykany na klucz, bo ma osobne wejście. No i tata rozwiesza pranie i raptem: cyk i drzwi zamknięte.
-Leon, co ty robisz? Teraz idź po mamusię, żeby przyszła i otworzyła.
-Dobrze tatuś. Ale nie wychodź!