Terror laktacyjny
Każda o nim słyszała. Co więcej – nomen omen – każda go doświadczyła. Podobno.
Matki karmiące piersią opowiadają, jak spotykają się z zarzutami, że:
– w miejscu publicznym „wywalają cycki”,
– karmiły za krótko,
– karmiły za długo.
Dlaczego w to nie wierzę? Bo na karmienie piersią jest moda. A to, że mama karmiła dwa lata lub dłużej? Chwała jej za to! Że karmiła trzy miesiące? Świetnie, maluch na starcie dostał to, co najlepsze! Że w miejscu publicznym? A Ty nie jesz w miejscu publicznym? To dlaczego zabraniasz dziecku? Tak to widzę i nie wierzę, że ktoś mógłby myśleć inaczej. Chyba że jest idiotą, a zdaniem tych – jak wiadomo – nie ma co się przejmować.
Prawdziwy terror laktacyjny zaczyna się w momencie, w którym NIE karmisz piersią. Nie dlatego, że nie chcesz. Te matki podjęły świadomą decyzję. Dobrze im z tym. Żadne zarzuty nie są w stanie zbić je z pantałyku. Są dorosłymi kobietami i wiedzą, co robią. Wolnoć Tomku w swoim domku. Wara od ich cycków!
Prawdziwy terror laktacyjny zaczyna się w momencie, w którym NIE karmisz piersią, bo nie możesz. Tak, takie kobiety istnieją! Jest ich setki, tysiące, chociaż ja na każdym kroku słyszałam, że nie ma ani jednej. Na przykład od położnych w szpitalu krótkie zdanie rzucane na odczepne: „Każda ma pokarm!”. Od lekarza w przychodni. Od pielęgniarki. Od rodziny, znajomych. Przystawiać, przystawiać, przystawiać. Pokarm jest w głowie. Trzeba wierzyć. Wyluzować się. Samo popłynie. Tylko jak tu się wyluzować, skoro dziecko przy piersi kolejny dzień z rzędu płacze? Odwraca od niej głowę po kilku minutach ssania? Bo chce jeść, a tam nic nie ma? I chudnie? No właśnie…
Moje dziecko nie było dokarmiane, bo – tak jak pisałam – w pierwszych dniach usłyszałam: „Będzie pani miała pokarm, wszystkie mają, lepiej nie podawać butli, bo w trzeciej dobie jest nawał i wtedy pani pożałuje”. Ssało prawidłowo. Trochę opieszale, ale jednak. Całymi dniami. Godzinę, dwie, czasami dłużej. A potem płakało, bo nie mogło się najeść. Odrzucało pierś. Jakby wołało: „Schowaj w końcu tego cycka i mnie nakarm, kobieto!”. Zwątpiłam. Sięgnęłam po laktator. Nic, ani kropli. No to macanie cycków przez położną. Nadal nic. Taki wybryk natury.
Decyzję o tym, żeby podać mleko modyfikowane, podjęła za mnie położna środowiskowa. Podałam. Mimo, że rodzina była przeciwna. Mąż nakłaniał: „Spróbuj jeszcze raz, no spróbuj”, bo słyszał, że mleko to każda ma.
Raczej nie mówię o tym głośno. Bo też co miałabym powiedzieć? „Nie karmiłam, bo nie miałam pokarmu”? Już widzę te ironiczne spojrzenia: „Nie miałaś czy się nie starałaś? Bo wiesz, mi też nie przyszło łatwo, ale…” – zdaniami tymi celowano we mnie wielokrotnie. Wypowiadane z wyższością opowieści o pogryzionych cyckach, różowym mleku, nawałach pokarmu, kapuście w staniku. Że trzeba zacisnąć usta i robić swoje. Znieść ból. Tylko że dla mnie nie ból był problemem! Po porodzie żaden nie jest straszny. W tych pierwszych dniach karmiłam przez łzy, zagryzałam wargi. Ale karmiłabym dalej, gdybym tylko miała czym…
Nie wiem, dlaczego tego pokarmu nie było. Być może przez uwarunkowania genetyczne: ani moja babka, ani mama, ani ciotki nie wykarmiły piersią ani jednego dziecka. I wiecie? Naczytałam się w ciąży poradników, stron przeróżnych, pouczałam matkę moją, że widocznie się nie starała, bo pokarm jest – wystarczy chcieć. Tak, dokładnie tak jej mówiłam. Pamiętam, że miała wtedy łzy w oczach. A ja dalej wygłaszałam mądrości pod tytułem: „Nie dałaś nam tego, co najlepsze”. Bezlitosna byłam, wiem. No i dostałam za swoje.
Być może tego mleka nie było przez wysoką anemię po porodzie (poziom hemoglobiny poniżej 5 – wtedy wszystkie procesy w organizmie są zaburzone). Być może przez chorą tarczycę i leki, które brałam. Podobno hamują laktację. Podobno, bo nikt mi tego wtedy nie powiedział. Wsparcie personelu medycznego w Polsce wygląda tak, że wygłasza się jak mantrę: „Pokarm jest jak łzy – każda go ma pod dostatkiem”. I tyle. Zero pomocy. Jak prawidłowo przystawić, co jeść, pić, jakie leki odstawić, może na głowie stanąć? Samo popłynie. W trzeciej dobie będzie nawet nawał i będę się martwić w drugą stronę. Przecież każda tak ma?
Istnieje taki kawał powtarzany w środowisku kobiet, które piersią nie karmiły. Na poufne pytanie: „Karmisz?” odpowiadają pełnym konspiracji szeptem: „Nie – głodzę”. Ale jest to śmiech przez łzy. Bo nawet jeśli wyda się to komuś absurdalne, właśnie tak są dzisiaj postrzegane matki, które nie karmiły piersią. „Podają jakąś chemię, fuj” – mówią kobiety, które karmiły długo i ich dziecko nie zna smaku mieszanki.
Z reguły nie czytam artykułów na temat: „Dlaczego warto karmić piersią?”. Pewnie dowiedziałabym się z nich mnóstwa ciekawych rzeczy. Na przykład tego, że moje dziecko będzie chorowite. Że nie daję mu tego, co najlepsze. Że będzie mniej inteligentne. Że nie będzie pomiędzy nami tej nici przywiązania. I że kiepska ze mnie matka, skoro już na starcie się poddałam. Wygodnicka. Paniusia. A, i jeszcze: że nie schudnę po porodzie – ale to jest akurat najmniej ważne. Czy można to inaczej nazwać niż terrorem laktacyjnym?
A tak naprawdę: czy jest o co kruszyć kopie? Rozumiem, że to przejaw dobrej woli. Ale kobiety, która nie chce karmić i tak nie przekonasz. Kobiety, która z różnych względów nie może – tym bardziej. Przecież się stara! Gadanie o tym, że pokarm jest, podczas gdy ona go nie ma, w cudowny sposób podnosi samoocenę. Gadanie, że mleko matki jest jedynym odpowiednim pokarmem dla noworodka sprawia, że babka zaczyna wierzyć już od samego początku, jak dobrą jest mamą. Więc po co to? Kogo chcesz przekonać? Siebie? Źle Ci z tym, że karmisz? Mnie chcesz przekonać? Dobrze mi z tym, że podałam mieszankę już w pierwszych dniach życia mojego dziecka?
Z tego powodu do szóstego miesiąca życia syna chowałam się z butlą po kątach. Przed karmieniem zasłaniałam okna, żeby sąsiedzi nie widzieli! Paranoja jakaś, ale czy da się inaczej? Wątpię! Z utęsknieniem czekałam, aż mój syn skończy pół roku i bez wstydu będę mogła wyjąć butlę w miejscu publicznym.
Nie wiem, czy osoba, która tego nie przeżyła, jest w stanie zrozumieć. Jak to jest nie czuć się kobietą. Mieć piersi i ich nie mieć. Być matką i nią nie być. Ja pamiętam tylko, że każdego dnia krzyczałam w stronę męża: „I teraz widzisz, jaką masz wybrakowaną żonę! Ani urodzić, ani nakarmić nie potrafi!”. I płakałam. A potem zrozumiałam, że moje dziecko potrzebuje uśmiechniętej mamy. Z mlekiem w piersiach czy w butelce – nieważne!
Bo to jest naprawdę nieważne. Nawet jeżeli próbują Ci wmówić, że jest inaczej. Całe szczęście to mija. Ten strach, że dziecko będzie gorsze. Ten wstyd, że jesteś do niczego. O tym się zapomina. To, jak karmisz, nie ma żadnego wpływu na to, jaką będziesz matką. I jak wspaniałe będzie Twoje dziecko. Serio. Bo jesteś cudowną mamą i masz najpiękniejsze dziecko na świecie. Zawsze o tym pamiętaj.
źródło grafik: doublethink.us.com
ja tez czulam duza presje na karmienie piersia. do tego stopnia, ze nawet jak mialam problemy z tym karmieniem (o czym tu wole sie nie rozwodzic, ale dochodzilo do tego ze maz mi rozmasowywal piersi i recznie odciagal mleko, w nocy spalam po 1,5 godziny wlasnie przez te ‚zabiegi karmieniowe’ i tak samo- nikt mi nie powiedzial o takich klopotach, wiec sobie myslalam: co ze mna jest nie tak, ze nie potrafie takiej prostej czynnosci jak przystawienie dziecka do piersi) to mialam wrazenie, ze jak zrezygnuje, to bede zla mama. a pierwotne podejscie mialam takie: jak sie uda to swietnie, a jak nie, to bede dawac sztuczne.
w koncu powiedzialam sobie, trudno, moje dziecko nie bedzie karmione piersia i wrzucialam na luz i wtedy niespodziewanie cos ‚zatrybilo w tym trybie karmieniowym’. ale powiem szczerze, ze zadnej ekstazy w karmieniu piersia nigdy nie mialam. i postanowilam sobie, ze jak bede miec drugie dziecko i nie bedzie sie mi udawac z karmieniem piersia, to po prostu karmic nie bede, a niech sobie polozne i inni dookola wszyscy gadaja.
ja sama jak i moj maz nie bylismy karmieni piersia i cieszymy sie w miare dobrym zdrowiem, a robienie matkom wody z mozgu z podowu karmienia/niekarmienia nie jest fair. pozdrawiam wszystkie karmiace i niekarmiace.
O problemach się nie mówi, żeby przypadkiem nie zniechęcić do karmienia piersią. A jest wręcz odwrotnie: kobieta napotyka pierwsze problemy i rezygnuje, bo dochodzi do wniosku, że coś jest nie tak, nie da rady.
U mnie już w szpitalu dwie (leżałam w sumie z czterema dziewczynami) miały problemy z karmieniem – jedna, bo nie umiała przystawić, myślała, że dziecko samo będzie wiedziało, co robić, a żadna położna nie pokazała jej, jak trzymać dziecko (!), rzucały tylko w jej stronę zdawkowe: „Proszę karmić!”. Druga z powodu bólu – jej córka była przyssana do piersi 24h/dobę, była cała poraniona, maści i nakładki nie pomagały, więc sięgnęła po laktator z butelką, i tak już zostało. Położne też nie pokazały innej techniki przystawiania, chodziły i cmokały, pouczając, że laktator hamuje naturalną laktację i w ten sposób szybko skończy się jej przygoda z karmieniem. Dwie, które wytrwały, urodziły drugie dziecko, więc wiedziały co i jak :).
To samo jest z cc. Wszędzie piszą o porodzie naturalnym, a o depresji i braku przywiązania po cc się milczy.
O karmieniu się nie wypowiadam, ale rozumiem, uwierz. Nigdy nie czułam się lepsza dlatego, że karmię :). Generalnie jestem zdania, że fajnie jeśli kobieta chce – nie, że wystarczy chcieć. Super, jeśli ma taką potrzebę, ochotę etc. Bo to czy się uda czy nie – na to składa się mnóstwo czynników. Buziaki :*.
Tak, cc jest tak samo napiętnowane jak karmienie butlą. Ale ja właśnie słyszałam, że po cesarce kobieta nie czuje przywiązania do dziecka, nie słyszałam natomiast, że to samo jest po porodzie naturalnym (a jest – są kobiety, które muszą poznać dziecko, przewinąć ileś tam pieluch, żeby je całym sercem pokochać i jest to zupełnie naturalne zjawisko!). Słyszałam również, że po cc dziecko jest mniej inteligentne, chorowite – dosłownie kalka z tego, co mówi się o karmieniu. Sama nie demonizowałabym aż tak bardzo, czasami to najlepsze możliwe wyjście, ponieważ w wyniku powikłań przy porodzie naturalnym mogą się zdarzyć jeszcze gorsze rzeczy (niedotlenienie, porażenie mózgowe, itp.).
Też to czytałam o cc, dlatego byłam nastawiona na poród sn a cc krytykowałam wszem i wobec. Nie wyszło i tak samo było: obwinianie, że co to ze mnie za kobieta co dziecka nie potrafi urodzić. Dopiero niedawno przestałam. Dlatego też tak bardzo cieszyłam się i cieszę z karmienia – że chociaż to mi wychodzi.
Niestety przy cc faktycznie kod genetyczny zmienia się trochę inaczej niż przy sn, ale mam nadzieję że to nie będzie miało wpływu na rozwój. Najgorsze były pierwsze dni „to moje dziecko?”, „wiem, że Cię kocham ale jeszcze tego nie czuję” itp. Smutne, bo czuję że coś straciłam, coś umknęło.
Super, że to już przeszłość. Fajne z nas mamy, tego się trzymajmy.
Ja też się naczytałam o cesarkach i zaprałam na poród naturalny. A potem szok, bo też tak miałam: „Niby moje, ale tego nie czuję”, „Niby ze mnie – przecież rodziłam je w bólach – ale jakby obcy”. Teraz wiem, że to jest kwestia kobiety, a nie porodu. Robią babkom wodę z mózgu i tyle.
haha :) moja mama mnie rodzila cc… i pewnie dlatego mnie pyta co raz… czy juz kocham swoje dziecko… a ja mysle co za glupie pytanie… chyba juz wiem skad sie wzielo :) … ale ja bym wrzucila na luz… ja czuje sie kochana przez swoja mame wiec nawet jesli miala z tym na poczatku problem z pokochaniem mnie to wiem, ze teraz zyc bezemnie nie moze :)
Ja obie dziewczynki urodziłam sn, a czułam totatlnie to samo;) jakby jakiś obcy na mnie leżał. Nie wiem, czy któraś z Pań tak miała, ale również czułam, jakby inne dziecko było w moim brzuchu, a inne już na zewnątrz;). Dopiero po czasie poczułam „to coś”, nie wiem kompletnie z czego to wynika;) ale na pewno nie z cc:) Ja podziwiam mamy cc, sama bardzo tego nie chciałam, własnie z powodu trudności po cc i z tego powodu, że chcę mieć jeszcze dwójkę maluchów, ale za każdym razem niewiele brakło do cc. Takie rzeczy jak karmienie, czy poród nie powinny wpływać na nasze samopoczucie, tak samo jak podanie smoczka, czy nie podanie, papka, czy blw, drewniane zabawki, czy fisher price, ubrania z ciuchlandu, czy markowe, praca po 6m, czy wychowawczy… nie powinno, a wpływa… skąd się to bierze?
Dorzucę Wam jeszcze jeden mit związany z cc. Bo ja to traktuję jak mit. Nic innego.
Dziecko urodzone przez cesarkę ma większe szanse na zachorowanie na autyzm.
Padłam, gdy to usłyszałam.
ja chodzilam do poloznych z blaganiem zeby mi pomogly (tzn zwlekalam sie z lozka i czlapalam do nich, bo jak byly w pokoju, to weszly cos powiedzialy i juz ich nie bylo:), bo skoro cos jest nie tak, a to takie latwe, tzn ze ja o czyms nie wiem lub robie zle (bylam doksztalcona teoretycznie z ksiazek:)
w ostatnim dniu trafilam na fajna polozna, ktora mnie troche oswiecila (ale ja juz prosilam ze lzami w oczach), ale i tak mialam piewrsze tygodnie problemy. wczesniejsze polozne to juz nie wspomne co mi mowily, bo wstyd mi to powtorzyc.
myslalam ze w poznaniu ten temat wyglada lepiej ale widac szpital do szpitala podobny :)
Ja wzywałam położne, bo dziecko bardzo płakało z głodu, ale jak nie poprosisz ileś tam razy, to nie pomogą. Zresztą również pokazywały mi tylko jedną technikę przystawiania, potem położna środowiskowa pokazała inne, skuteczniejsze, ale to było już sześć dni po porodzie i mogło być po prostu za późno na rozhulanie laktacji.
szkoda ze takich wpisow i komentarzy nie rozdaja mlodym mamom na ulotkach przed porodem.
pewnie niejedna by sie poczula lepiej a moze i ktores by to pomoglo. a tak, jak widze, wiele przezywa i jeszcze bedzie przezywac, podobne problemy, zupelnie niepotrzebnie.
w naszej szkole rodzenia cos o tym wspominali ale tez tylko na zasadzie: karmic bo to najzdrowsze. i o cesarce: ze niedobra.
dobrze, ze o tym piszesz.
Jestem w szoku czytając Wasze komentarze.
Ja dostałam ogromną pomoc od położnych – bez nich pewnie nie karmiłabym dzisiaj piersią synka.
Rodziłam przez CC, synek przez pierwszą dobę dokarmiany był mm na oddziale noworodkowym, nie umiał ssać. Dzięki cudownym i cierpliwym położnym nauczyłyśmy go ssania, przystawiania do piersi – młody pił prawidłowo tylko z jednej piersi, położne same przychodziły sprawdzić czy wszystko jest w porządku, nauczyły karmić spod pachy. Nie było problemu żeby zawołać je w środku nocy. Polecam bardzo poród w Raszei i tamtejsze położne! Jestem im bardzo wdzięczna.
Zgodzę się natomiast z tym, że powinno mówić się więcej o problemach związanych z laktacją – ból i rekonwalescencja po cesarce to mały miki w porównaniu z bólem i samopoczuciem podczas zapalenia piersi, które miałam nieszczęście przechodzić. I na które nie byłam totalnie przygotowana. Później po antybiotykoterapii przyplątała się grzybica sutków (tak! istnieje coś takiego!) – ból nie do opisania – płakałam ja bo bolało, płakał synek bo był głodny, płakał mąż bo widział jak my płaczemy.
Zawsze słyszałam od mamy, że karmienie piersią jest piękne i przyjemne i nie byłam gotowa na to, co mnie spotkało – i po fakcie okazało się, że faktycznie, zastoje, zapalenia, itp. mama też przeszła. Byłam zła, ale po 7 z hakiem miesiącach karmienia potwierdzam – karmienie piersią jest przyjemne (mimo, że przez pierwsze 2 miesiące zaciskałam zęby).
a dla mnie, po 6 miesiacach karmienia, jest neutralne. w zaden zachwyt przy karmieniu nigdy nie wpadłam. wcale mi sie nie podoba takie dziecko wiszace na matce (na moje bylam czasami ‚zla’, bo ile mozna wisiec na cycku mamy, a mama tez czlowiek i ma prawo sie troche ‚odczepic’ od swojego dziecka), i nie uwazam, ze jak sie karmi piersia, to sie ma z dzieckiem lepsza wiez.
uwazam, ze nie ma co robic wielkiego Halo z karmienia piersia i tyle.
Zgadzam sie z Tobą w 100% sama to właśnie opisuje na blogu „terror NIE-laktacyjny” :-)
No a u mnie ten terror laktacyjne jest w drugą stronę.Bo ja pokarm mam, tylko że moje dzieciątko ma w głębokim poważaniu moje piersi. I jak tylko go przystawiam to od razu jest płacz. I wcale nie dlatego że się nie najada tylko dlatego że go moje piersi denerwują. Jest wcześniaczkiem i leżał w ikubatorze pod lampami.Przez 11 szpitalnych dni dostawał butlę…Efekt jest taki że w ogóle nie jest zainteresowany piersią. Pokarm zanika a ja? Popłakuję sobie i darować sobie tego nie mogę. I słyszę że pewnie źle przystawiam, że jeszcze się nauczy…A malutki na sam widok cycka drze się wniebogłosy…I dokąd ten terror ma trwać? Żal serce ściska i nic nie mogę z tym zrobić…Czy przez to jestem gorszą mamą? Pewnie nie, ale tak się czasem czuję…
Moja kolezanka, kiedys mi sie poskarżyla, że wielokrotnie spotkała sie z zarzutami, ze karmiła tylko przez 1,5 miesiaca. A miala naprawdę trudną sytuację w rodzinie i nie dziwię się jej, że po takich przejściach po prostu sie jej skończylo mleko (stres). Miala też wlasnie takie wyrzuty sumienia, o ktorych tu piszesz (ze jest gorsza matka). i za kazdym razem sie tlumaczyla, dlaczego juz nie karmi. tak nie powinno byc.
Za to mam inną kolezankę, która bez skrupułów przestała karmic po 2 tygodniach, bo po prostu nie chciała. i kropka. Dziecku nic nie dolega z tego powodu. Konia z rzędem temu, kto rozpozna po latach dziecko karmione piersią od tego niekarmionego. Może być nawet na podstawie wyników badań :P
Ostatnie zdanie – bezcenne :).
Dokładnie :-)
Mi się udało tylko dzięki poradni laktacyjnej.
krótko karmiłam piersią, 3 m-ce wyłącznie piersią, później 2 m-ce mieszanie, w 6 m-cu już tylko mleko modyfikowane. również słyszałam zarzuty dumnej mamy karmiącej długo piersią, że co ja dziecku daję, że nie dziwi się, że wcześniej rozszerzam dietę bo co ja mam dziecku do zaoferowania(?) ano mam, nawet dużo. nastawiałam się na poród sn, skończyłam cc, to dopiero był temat, nie dość, że nie karmię to jeszcze cc i co z tego dziecka będzie? cóż, póki co choruje mniej niż wspomniane dziecko kp, ma swoje problemy zdrowotne nie związane ani ze sposobem karmienia, ani rodzajem porodu, dajemy radę.
szczerze napiszę, że bardzo długo męczyłam się z decyzją o zaprzestaniu karmienia (bo jak to tak), ale chyba bardziej męczyło mnie to, że dziecko w pewnym momencie całkowicie przestało przybierać na wadze, że ciągle poniżej siatki centylowej, w przychodni patrzyli na mniej jakbym go głodziła i mówili: pani nie żałuje mu tego mleka.., że miał straszne kolki, że ja na diecie bezmlecznej, że mimo wszystko mały brzuszek nadal sobie nie radzi mimo kolejnych eliminacji, że siedziałam wiecznie z laktatorem, który nie zamierzał ze mną współpracować, karmiłam piersią, potem dokarmiałam tym co udało się ściągnąć. na prawdę odetchnęłam po całkowitym odstawieniu od piersi, nie od razu, ale z perspektywy czasu dla nas było to najlepsze rozwiązanie. teraz już wiem, że nie można męczyć siebie i dziecka dla idei. To, że warto karmić piersią nie podlega dyskusji, ale jeśli nie ma się takich możliwości, albo wiąże się to z dużymi obciążeniami można zrezygnować. Mleko modyfikowane również jest dla ludzi.
Rozumiem Cię doskonale! Miałam cc (z wyboru, nie z konieczności), pokarm pojawił mi się dopiero w czwartej dobie po cc, było go ciut ciut, na pewno nie była to wystarczająca ilość, żeby nakarmić dziecko. Pielęgniarki zmuszały mnie do karmienia, więc mały praktycznie non stop był przy piersi z przerwami na ataki płaczu z głodu. Do tego doszedł jeszcze baby blues, więc płakaliśmy naprzemiennie ;) Jestem ambitna i postanowiłam sobie, że będę go karmić choćby nie wiem co. Poranione piersi, nakładki, w końcu laktator. Przez pierwsze trzy doby podawałam synkowi mleko modyfikowane, więc już się przyzwyczaił i podczas przystawiania go do piersi chciał, żeby poczuć konkret, którego nie miałam. Wszelkie próby przystawiania go do piersi kończyły się fiaskiem. Pobyt w szpitalu zakończył się wielką awanturą na oddziale, bo pokarmu miałam jak na lekarstwo, dziecko cały czas płakało, a pielęgniarki nie chciały mi dać mleka. Mąż się wkurzył przyjechał do szpitala z własnym mlekiem, czajnikiem, butelkami :) Afera była na pół szpitala, że nie chce karmić dziecka. Przychodził doradca laktacyjny, masowanie piersi, itp, a pokarmu nadal nie było.
Mój mały od urodzenia jest na butli, teraz ma trzy latka i nadal czasami prosi o mleczko :) Jest zdrowy, inteligentny, doskonale się rozwija.
Ani moja mama, ani teściowa nie karmiły dzieci piersią, więc nie miałam problemów z tłumaczeniem się dlaczego muszę podawać butlę.
Karmienie piersią ma na pewno swoje niewątpliwe zalety, nie ma nic doskonalszego niż pokarm matki, nie trzeba pamiętać o wodzie w termosie i wyparzaniu butelek, zawsze ma się gotowy pokarm, ale miłości nie mierzy się butelką, czy piersią.
Wiele moich koleżanek skarży się na terror na oddziałach związany z karmieniem piersią. Kobiety powinny mieć już na samym początku możliwość wyboru (jak np. w USA) sposobu karmienia, w ten sposób nie ucierpiałaby niejedna psychika młodej mamy.
jejku wreszcie ktos poruszyl ten temat! ja mam prawie to samo… karmie dziecko swoje piersia juz 2 miesiac i jeden dzien jest w stanie wytrzymac na moim mleku kolejny dzien szaleje… tydzien najdluzej karmilam, ale jest placz dziwne zachowanie maluszka… mam to szczescie, ze mieszkam w innym kraju i nie ma takiej presji, wrecz odwrotnie slysze… „XXI wiek, a ty piersia karmisz?”… ale ja matka polka, jak mam nie karmic? mimo, ze moja mama mnie nawet 1 dzien nie karmila…
Dokładnie.
Niestety tak to jest w Polsce, że jeśli nie karmisz piersią jesteś gorszą mamą :(
My naprawdę walczyliśmy by popłyneło. Sam nieładnie próbowałem wpływać na żonę, by jeszcze coś spróbować. Cały rodzina też dawała rady. Sutki zakrwawione, obolałe i ciągle nic. Młody traci na wadze, my się martwimy, że nie dostanie przeciłciał. Jak to wszyscy gadali, nie karmicie piersią tragedia!
Jak się okazało, mamy cudownego, zdrowego synka. Ma 10 miesięcy i nic a nic nie chorował (twu!). Nie dajmy się zmanipulować. Rozumiem, że każdy ma swoje zdanie, ale brakuje w Polsce tolerancyjności. Za granicą, zwłaszcza na zachodzie to wygląda całkiem inaczej….
za duza presje wywieraliscie na mamie :P
U mnie wlasnie glownym powodem problemow z karmieniem byl stres. Tzn na poczatku poszlo zle, kilka dni minelo i nadal zle, a presja coraz wieksza (moze i nawet wlasna presja, a nie tyle otoczenia, bo chcialam byc mama co daje dziecku przeciwciala:)) i to ciagle gadanie: tylko sie nie stresuj. jak juz mialam ochote walnac wszystkich madrych dokoła wazonem, krzeslem czy co tam mialam pod reka, nastapił jakiś przełom i rzekłam: nie bedę karmić. i wtedy sie po kilku dniach udało – ale juz calkiem bez emocji i nadziei na sukces chcialam nakarmic dziecko. jak wlasnie wewnetrznie pozbyłam się tej presji ŻE MUSZE KARMIC to sie udalo. tyle ze tego sie tak nie da na zawolanie zrobic.
Ilona święta prawda co napisałaś. Pierwsze dziecko karmiłam 2 tyg dokramiając butelką, bo do tego czasu by się zagłodziło. Przechodziłam przez to samo co Ty, bo byłam tylko na naturalne nastawiona. Ale poszło z górki potem, dziś chłop jak dąb 14 lat i nadzwyczaj zdrowo się ” chował”. Przy córce 5 lat później nie nastawiałam się już na naturalne, miałam w zapasie i butelki i mleko. Sytuacja się powtórzyła. Ja naprawdę nie miałam pokarmu !!!!! Teraz patrząc z perspektywy czasu miałabym to wszystko gdzieś. Gdybym miała kolejne dziecko, a przechodziły mi takie myśli przez głowę, nie wiem czy bym chciała karmić. Bo ja np w tym czasie, kiedy karmiłam nie poczułam żadnej magii. Jedynie ból i nerwy, że nie wychodzi. Poza tym byłam wolna i nie tylko ja musiałam wstawać w nocy, usypiać itd.
Chyba masz rację, że nie zrozumie tego kobieta, ktora nie miala takich problemów. Również slyszalam od początku, że zarówno możliwość naturalnego porodu, jak i karmienie piersią jest kwestią psychiki i chęci. Ani jedno, ani drugie mi się nie udało. Wywoływanie porodu po terminie skończyło się cesarką a odciąganie pokarmu i płakanie po nocach bo piersi były puste a dziecko tak bardzo chciało jeść, mlekiem modyfikowanym. Ciotki, babki i inne „życzliwe” osoby (nawet bezdzietne) patrzyły na mnie jak wyrzutka. Kiedy ktoś pytał czy karmie piersią i słyszał, ze nie było mi to dane to odpowiedzią było tylko kiwanie głową z rezygnacją i komentarze o, których piszesz. No i oczywiscie ich wiedza, że przeciez jakbym chciala to bym karmiła bo to tak naturalne dla kobiety jak oddychanie. Oddycham ale piersią nie karmiłam…
Poruszyłaś temat, który sprawia, że mam słodko-gorzki smak w ustach..
U mnie też problem był z karmieniem i też swoje przepłakałam, wstydziłam się i czułam się winna gdy ktoś pytał dlaczego karmię butelką, a nie piersią.. piersią karmiłam około 8tyg szło całkiem niezle, choć synek był dokarmiany od pierwszych dni. Gdy miał ok. 2tyg przyjechała moja mama i to kosztowało mnie dużo stresu, tak dużo, że praktycznie straciłam pokarm. Nie wiedziałam o tym aż do kolejnego ważenia na którym się okazało, że przez 2 tyg. synek przybrał tylko 50g. Zrozumiałam dlaczego tak dużo płakał, tak mało spał i do tej pory czuję się z tym okropnie. Pokarm jakoś odzyskałam. Wypożyczyłam pompę, piłam dużo piwa zbożowego, jadłam tonami płatki owsiane i się udało, ale kolejne 4 tyg. pokazały, że już się nie da naprawić tego co zostało ‚zepsute’. Synek był tak zdesperowany przy piersi, ssał tak silnie, że mleko nie leciało. Zaczęły się zastoje. Byłam kilka razy w poradni laktacyjnej, próbowałam karmić również z sondą przyczepioną do sutków. Pokarm był, ale nie dało się go wydobyć. Przy kolejnej wizycie w poradni laktacyjnej zważono synka przed karmieniem i po 10 min przy piersi. On ssał, ja płakałam z bólu. Gdy po dziesięciu minutach położono go na wagę okazało się, że wypił całe 2ml. Ja miałam sino-biały sutek i nadal pełną pierś.. Zdecydowałam, że się poddaję. Po powrocie do domu zaczęłam ręcznie ściągać mleko lub jak kto woli – doić się ;) I tym ściągniętym mlekiem karmiłam synka z butelki. Co dwie godziny jadł, J. go odbijał i nosił, a ja przez następne pół godziny odciągałam mleko. Przez 5 miesięcy. Z czasem mojego pokarmu było mniej, Nitek miał większy apetyt więc co raz więcej dostawał mm. I tak w końcu mm wyparło mój pokarm. I jak mi ktoś mówi, że nie karmiłam piersią z lenistwa lub wygody.. no to sama wiesz… wiesz przecież ile jest roboty przy karmieniu butelką :) A ja i tak już się za bardzo rozpisałam ;)
Zdecydowanie cycek jest wygodniejszy i dla leniwych :).
Drogie Panie, jak czytam Wasze wypowiedzi i doswiadczenia, to mam wrazenie, ze zyjemy na dwoch roznych planetach. Osobiscie karmie piersia, zaczelam wlasnie 5-ty miesiac i postanowilam sobie, ze bede karmic do konca 6-tego miesiaca. Teraz mysle, ze moze przedluze max do 10 miesiaca, bo w 11-tym wracam do pracy. Mieszkam w Szwecji, ale mam tez doswiadczenia z UK, bo tam mieszkalam jakies 10 lat. Owszem, jest kampania w stylu „breast is best”, ale nikt raczej horroru laktacyjnego nie uskutecznia. Chodzilam na kursy przed porodem, mowi sie o dobrodzejstwach cyca, ale w bardzo non-pushy way. Podobnie w Szwecji, jest luzik. Mysle, ze jest bardzo niekorzystna presja w Polsce, bo naprawde nigdzie sie z czyms takim nie spotkalam. Moze wynika to z faktu, ze w Polsce generalnie ludzie wtryniaja swoje zdanie tam, gdzie jest ono zbedne? Generalnie ludziom taktu brakuje.
Ja jestem zdania takiego, ze moj cyc, moje dziecko, nasza sprawa, a reszta niech sie odchrzani. Na szczescie nigdy nie musialam uskuteczniac tej tezy w praktyce. To jest twoja sprawa i twoja wylacznie. Pozdrawiam serdecznie! Mamuniu BTW swietny post!
Ja mieszkam w Norwegii i tu też nie ma takiego parcia. Są oczywiście kursy i ładnie wytłumaczone zalety i wady karmienia piersią. Jest pomoc dla tych, które chcą ją otrzymać i nie ma presji na te, które piersią karmić nie chcą. Polska jak zwykle próbuje naśladować dosyć nieudolnie. Bo o ile w innych krajach ‚cyc jest super, ale Twoje samopoczucie też jest ważne’, to w Polsce nadal coś jest albo czarne albo białe. Stereotyp matki polki też w tym nie pomaga. Istnieją jakieś mamafie, które psioczą na matki, które mają czelność pomyśleć o sobie lub nie daj Boże głośno się skarżyć na niektóre uroki macierzyństwa. Najgorsze, że to kobieta kobiecie, matka matce takie jazdy urządza..
Gdy kolejny raz byłam w poradni laktacyjnej Pani powiedziała, że nie wszystkim jest dane karmić, nie każdy ma mleko i żebym się nie martwiła. Raczej cieszyć się powinnam, że nie jestem krową i za braki mleczne nikt mnie na kotlety nie przerobi ;)
Ja z prywatą :) Może napiszesz kiedyś post o książkach, które czytałaś przed porodem i które uznałaś za przydatne?
Tu może być problem, ponieważ przed porodem czytałam „Annę Kareninę” ;). I dowiedziałam się z tej książki więcej o porodzie oraz pierwszych miesiącach życia z dzieckiem niż z poradników (świetne opisy oczami mężczyzny, Lewina).
A poradniki mam na półce dwa: bestselerowe „W oczekiwaniu na dziecko” (Murkoff, Eisenberg, Hathaway) – co się dzieje z ciałem kobiety, jak rozwija się dziecko, jak o siebie dbać + fachowe odpowiedzi na najczęstsze pytania zadawane przez kobiety (i faktycznie są to pytania, które pojawiały się również w mojej głowie!). Druga książka to: „Matka i dziecko” Fenwick – o ciąży i porodzie oraz o pielęgnacji dziecka do trzeciego roku życia. Kąpiel, jak karmić, co robić w razie choroby – ale prawda jest taka, że te rzeczy wychodzą dopiero w praniu. Nie można się np. teoretycznie nauczyć, jak przystawiać dziecko, ktoś to musi pokazać. Albo jak zachowywać się w czasie porodu. Te pozycje i tak się zapomina, to raz, a dwa – w polskim szpitalu raczej nie można wybrać, jak chcesz rodzić. Ma być wygodnie dla lekarza, nie rodzącej.
Dzięki za tytuły i czekam w takim razie na jakiś post na ten temat :)
Zdaję sobie oczywiście sprawę, że przewijania nie da się nauczyć z książki ;) Bardziej chodziło mi informacje dające jakiś zarys tego co może być potrzebne, na co trzeba być przygotowanym, na co warto zwrócić uwagę, czego być świadomym itp. Ot, rzeczy z których osoba bez dotychczasowych doświadczeń w temacie może nie zdawać sobie sprawy. Dokopywanie się do takich informacji w internecie, pełnym czasami kompletnie nierzetelnych treści, nie zachęca niestety.
mogę polecić Leszka Talko: Dziecko dla odwaznych. napisał rodzic praktyk (ma dwójkę dzieci) z przymruzeniem oka.
czytałam niedawno dopiero, ale jak mało ktora ksiązka odzwierciedla rzeczywistość z dzieckiem :) niezle sie z tego usmiałam, ale dodam, że mam już wieksze dziecko. Wcześniej może by mnie to nie śmieszyło wcale a wcale, bo sama siedziałam w takim bagnie po uszy :)
Taki kraj, ale co poradzisz. Moja mama wykarmiła trzy córki na mieszankowym mleku bo nie mogła inaczej. Wszystkie żyjemy i jesteśmy normalne. A te kity to składowe stereotypu matki polki.
A ja prosze o wpis: matka tez czlowiek :)
W szpiyalach nt karmienia od komuny nie zmienilo sie nic. Ja uslyszalam ze mleko w cyckach mam za darmo wiec mam karmic!!! Dodam ze te slowa padly od innej kobiety :/ no i czekalam na ten nawal laktacyjny czekalam czekalam . Dziecko plakalo nie spalo po 10 godzin w dzien plakalo plakalo a laktacji nie bylo.
Dodam ze w szpitalu jak sie prosi o pomoc jak sie dziecko przystawia to na korytarzy i w dyzurce poloznych zywej duszy nie ma.
We mnie jeszcze kotluje sie fala goryczy jak widze te „zabiegi pielegnacyjne” na noworodkach wykonywane przez polozne. Przerzucaja dziecmi z reki do reki pierwsza kapiel pod kran rachu ciacho spadaj maluchu itp
Naszla mnie teraz taka mysl ze chyba jedyna skuteczna metoda po porodzie na te wszystkie nasze strachy i bolaczki poporodowe to mozliwosc aby bliska nam osoba mogla z nami byc w szpitalu przez te cale 3 dni. Spac w pokoju raz3m sie opiekowac pomagac karmic itp
Fajny pomysł, podobno w prywatnych szpitalach można dopłacić za łóżko dla męża, ale ja bym się bała, że w razie komplikacji nie mają ani sprzętu ani super kompetentnych lekarzy (tacy, wiadomo, pracują na etatach w szpitalach publicznych, a po godzinach zakładają własne praktyki).
Ja odżyłam po powrocie do domu właśnie dlatego, że był ze mną ktoś bliski.
Ale jest druga strona medalu: „Dziecko nieopite to dziecko chorowite”, a po powrocie żony i dziecka do domu nie ma już czasu ani chęci na zarwanie nocy ;), bo nigdy się tego nie odeśpi!
Bardzo się cieszę ,że natrafiłam na ten tekst. Obecnie zmagam się z podobnymi problemami. Mam 1.5 miesięczną córkę,którą od 3 tyg dokarmiam mm,bo traciła na wadze..pomimo tego,że wiem,że dla dziecka najważniejsze jest to,aby przybieralo na wadze i rosło,to ja nadal mam wyrzuty sumienia, że nie karmię tylko piersią i szukam winy w sobie,że na pewno za mało się staram i robię coś nie tak..Szkoda,ze w szkołach rodzenia i w szpitalu przedstawiaja kp jako cos najbardziej naturalnego,co nie może się nie udać..Może gdyby więcej mówiono o problemach z tym związanych,a przede wszystkim o tym,że nie zawsze jest to takie naturalne,kobiety nie stresować by się tak bardzo i nie miały ogromnego poczucia winy w przypadku podawania mm. Leki na tarczycę też biorę i też nie wiedziałam,że mogą hamować laktacje.
Mnie z kolei drażnia te rubaszne określenia położnych, ktore my potem powtarzamy: butla, nawał, przystawić. Mnie od samego słuchania zniechęca. Czy nie można ładniej, taktowniej? Butelka, nadmiar mleka, podawać pierś? Nie da się?
Mnie moja mama nie karmiła piersią, nie mogła (mało istotne dlaczego). Dziś jestem zupełnie dorosła…zdrowa – pierwszy raz antybiotyk dostałam w wieku 12 lat; dziś mam 28 i brałam go tylko 2 razy w życiu..Skończyłam studia i jestem zadowolona z życia.. Choć studiując na UM też słyszałam, że dzieci karmione sztucznie są chorowite, gorzej się uczą, mają nadwagę itd. I przyznam, że z niemałą satysfakcją utarłam Pani położnej nosa, bo należę do bardzo szczupłych osób ( nie, nie odchudzam się:P) – może w przyszłości zastanowi się co i komu mówi. A co do mamy to uważam, że moja mama jest najlepsza na świecie więc…dobrą mamą można być karmiąc butlą, naprawdę :)
Siedem miesięcy temu przeżywałam dokładnie to samo i strasznie się cieszę, że niedawno odkryłam Twój blog. Urodziłam synka przez cc- nie ze wskazań lecz dlatego, że tak właśnie chciałam. Bałam się naturalnego porodu i tego że mogę po prostu nie dać rady. I jakoś żaden z lekarzy, do których chodziłam nie wciskał mi bajek o porodzie naturalnym i mnie do niego nie przekonywał. Wręcz przeciwnie, każdy z nich przyznał że cc jest bezpieczniejsze dla dziecka, co więcej każde z ich dzieci rodziło się właśnie cięciem a nie naturalnie. Dlaczego? Dlatego, że cc jest bardziej przewidywalne a komplikacji przy naturalnym porodzie nie przewidzi nikt. Sama mam w rodzinie dwóch kuzynów z porażeniem mózgowym spowodowanym niedotlenieniem przy porodzie naturalnym. Karmienie piersią było koszmarem, nie miałam pokarmu, mały darł się non stop z głodu. Żałuję, że wtedy nie byłam na tyle pewna siebie, że nie umiałam powiedzieć terroryzującym położnym, że chcę butelkę i koniec. Mimo moich wysiłków mleko się nie pojawiło i mały jest na butli od początku. Ale ten terror karmienia w szpitalu wręcz mnie zaszkował. Przed porodem miałam podejście, że jak będę mogła karmić to będę jak nie to butla i już. A zrobiono mi pranie mózgu i wpędzono w depresję bo jak to, że butelkę ma dziecko dostać. To co, miało się zagłodzić? Paranoja jakaś… Długo zmagałam się z poczuciem bycia fatalną matką właśnie ze względu na karmienie i właściwie dopiero teraz powoli dochodzę do siebie, kiedy widzę, że mój syn się uśmiecha, dobrze rozwija i jest pogodnym chłopcem. I żadne karmienie piersią nie było nam potrzebne by się pokochać.
I dodam jeszcze, że sama jestem urodzona przez cesarskie cięcie i od urodzenia karmiona mm. I żyję. Całkiem nawet nieźle- jestem szczupła, nie chorowita, inteligentna i więź z moją mamą mam super ;)
Post już ma swoje lata, ale dołożę od siebie komentarz, bo mnie samej sam post i komentarze pod nim bardzo pomogły. U mnie problem z karmieniem wychodzi z innej strony – do dzieci. Zarówno przy pierwszym, jak i przy drugim synu (drugi ma teraz trzy tygodnie, więc sprawa mocno na tapecie) dzieciaczki łapały pierś, ale nie umiały „zassać” i pobierać pokarmu. Schemat początkowych dni miałam w obu przypadkach zupełnie inny – za pierwszym razem cc, nie było przystawienia do piersi po porodzie, położne na noworodkowym dokarmiły bez mojej zgody (a później były te wszystkie teksty – proszę karmić, nie poddawać się, walczyć, no jak to nie chce jeść – ale o pomoc w przystawianiu musiałam ze łzami prosić, no bo przecież one mają tyle pracy);pierwszego syna karmiłam 9 miesięcy odciąganym mlekiem i nie wiem, jak to zrobiłam. Podporządkowałam temu karmieniu wszystko. I wiem ile mnie i nas jako rodzinę to kosztowało. Za drugim razem poród naturalny,od razu przystawianie, wszystko wyglądało super, położne miały na mnie wyrąbane, bo skoro na cycu, to znaczy jest ok, nikt nie spojrzał czy dobrze przystawiony czy pobiera pokarm. I dopiero w domu okazało się, że najpierw bardzo mało przybiera, a potem że już traci na wadze. Zaliczyłam poradnię laktacyjną, neurologopedów i każdy widział, że jest problem (bo przecież mogłam go sobie wymyślić – jak przez telefon wyjaśniałam problem, to takie właśnie sugestie słyszałam), ale nikt nie potrafił powiedzieć czemu. I cały czas – musi pani się starać (i ja oczywiście czuję się jak najgorsza matka, bo przecież się nie staram), proszę walczyć, wszystko jest ok, mały musi „zaskoczyć” (że starszy przez 9 miesięcy nie „zaskoczył” nikogo nie interesowało), proszę odciągać pokarm, mały musi dostawać pani mleko i królowa wszystkich rad „a nie może pani starszego komuś oddać i siedzieć w łóżku kilka dni i karmić aż mały się nauczy?”. I mimo, że juz to przerabiałam, że obiecywałam sobie, że nie dam się tym razem wkręcić w ten terror, to i tak mam jazdę bez trzymanki. I dziękuję za ten post, bo właśnie tego trzeba kiedy ma się problemy z karmieniem – wiedzieć, że bycie dobrą matką nie opiera się tylko na karmieniu, że zawsze staramy się zrobić dla dziecka to co najlepsze i że karmienie piersią to po pierwsze bardzo często nie jest bajka (wiele z moich znajomych i koleżanek miało z tym mniejsze lub większe problemy), a po drugie nie wyczerpuje zasobów na zapewnienie dziecku dobrego życia.
Nikt nie pomyślał o tym jakim dobrodziejstwem jest to, że urodzilysmy dzieci w takich czasach? Gdzie mamy dostępne na wyciągnięcie ręki mleko modyfikowane, z dobrym składem i w razie problemów możemy je podać? Ile dzieci w zamierzchłych czasach chowało się na zwykłym mleku krowim! Słyszałam nawet historię gdzie niemowlę piło wodę z kartoflanki bo nic innego nie było. Kiedyś matki musiały nieźle kombinować bo jeśli nie to dziecko mogło umrzeć z głodu. Czy teraz mamy takie zagrożenie?! Cieszmy się, że jest to mleko i nie demonizujmy go. W późniejszych latach życia możemy popełnić tysiąc błędów żywieniowych nie wspomnę już o używkach, które realnie mogą zrujnować zdrowie. Ten terror laktacyjny jest przejawem skrajnej nietolerancji i braku poczucia własnej wartości – tak, tylko osoby o niskiej samoocenie wydają krzywdzące innych sądy aby podbudować wlasne ego. Jako matka nie dzielę się z innymi szczegółami dotyczącymi mojego macierzyństwa, odpowiadam zdawkowo i ogólnie. Na pytanie czy karmię zawsze odpowiadam, że tak…nie ważne jak ale przecież karmię! :-)
Cieszę sie, że trafiłam na ten wpis.. Ponad 5 tygodni temu urodziłam swoje pierwsze dziecko, poród sn. Przez całą ciążę powtarzałam sobie, że będę karmić piersią. Bo przecież to proste, bo najlepsze, bo nikt nigdy nie powiedział mi, że to takie trudne ! Po porodzie położna nie wytłumaczyła mi jak przystawiać odpowiednio dziecko do piersi.. przystawialam źle. Mała poranila mi okropnie brodawki, już w drugiej dobie plakalam podczas karmienia a mała dalej traciła na wadze.. w ostatnią noc w szpitalu podano jej mm.. Dzięki Bogu! Położna uratowała mnie i moja córkę. wróciłam do domu i dalej podawałam mm bo nie mialam pokarmu i balam sie karmić piersia, balam sie ze bedzie bolalo jeszcze bardziej.. pobudzalam laktatorem w domu, w 5 dobie pokarm sie pojawil. Ale ja psychicznie kojarzylam karmienie piersia z bolem.. Dlatego zaczelam karmic przez nakladki. Karmie do dzis. Tylko piersią. Ale mala zle przybiera na wadze pomimo jedzenia co chwile.. w nocy je co godzine lub dwie. W ciagu dnia doslownie na mnie wisi. Robi sobie dwie drzemki 20 minutowe.. zeby zrobic sobie cos do jedzenia lub isc do toalety musze ja odstawić od piersi i zostawic placzaca w lozku.. nie daje rady psychicznie.. bo wiem, ze mala nie dojada. A wszyscy mowia ze musze karmic ciagle bo wtedy pokarmu bedzie wiecej. Ale ona je ciagle od miesiaca i nic.. do tego ja jestem przywiazana do niej i kanapy calymi dniami.. nie mam sily, nie tak to sobie wyobrazalam.. ciagle z mezem myslimy o orzejsciu na mm.. zarowno ja jak i on bylismy karmieni butelka. Rzadko chorujemy. Ciągle o tym mysle ale balam sie podjac ostateczna decyzje. Kocham swoja corke najbardziej na swiecie i chce dla niej jak najlepiej i wiem ze potrzebuje szczęśliwej i zadowolonej mamy.. wtedy i ona bedzie radosna. Dzięki na ten artykul ! Jutro jade na wizyte do pediatry, zeby zwazyc mala. Jesli nie ma poprawy przechodzę na mm. I nie bede czula sie gorsza!
Karmienie nie jest proste. Na początku było cholernie ciężko. Dziecko dosłownie wisiało na piersi, płakało, irytowało się. Ja byłam załamana. Bliska rezygnacji i gotowa przejść na mm. Byłam pewna, że nie mam pokarmu, bo dziecko było głodne a ja nie czułam że mam pokarm. I wtedy w desperacji trafiłam na tekst, że tego się nie czuje i że na początku dziecko sprawia wrażenie wiecznie głodnego. Laktator też nie jest żadnym wyznacznikiem bo utoczyłam może 30 ml wszystkiego. A Na takiej ilości to córka by niestety nie wyżyła. To co pomogło mi uwierzyć to tekst że piersi to nie magazyny a fabryki i że nie muszę mieć napompowanych cyców żeby nakarmić dziecko. Mleko produkuje się na bieżąco i nie czujemy jego wypływu, zanim ureguluje się laktacja dziecko będzie się denerwować bo wypływ może być mniejszy. Wtedy rzeczywiście trzeba przystawiać do oporu. Nawet cały dzień. Dużo pomaga spanie z dzieckiem. Kiedy jesteśmy wyspane łatwiej zapanować nad stresem. Dziś karmię już 13 miesiąc i nie zanosi się na koniec. Teraz karmienie piersią jest proste i wygodne. Nie zastanawiam się nad tym. Jednak wciąż pamiętam jak niewiele brakowało żebym się poddała i dlatego nie oceniam, bo początki mogą być okropnie trudne. Mi się udało, inni nie musieli mieć tyle szczęścia.
Popłakałam się bo czytałam o samej sobie. Moja córcia skończyła 4 miesiące i zaczynają się kończyć te niewielkie ilości mleka, które udawało mi się odciągnąć dla niej laktatorem. Też nie mogę się doczekać kiedy skończy pół roku i karmienie modyfikowanym już nie będzie nikomu aż tak przeszkadzać. Te westchnienia innych, że azkoda… Ale szczęśliwa mama to szczęśliwe dziecko, więc nie można się tak przejmować resztą świata ?