Rodzic buldożer – mam nadzieję, że nim nie jesteś?

Rodzice dzisiaj zupełnie powariowali. Jeszcze nigdy w historii ludzkości nie byliśmy tak skupieni na własnych dzieciach. Kiedyś wystarczyło, żeby dziecko było przewinięte i najedzone. Teraz matka spędza z nim cały swój czas: bawi się, rozmawia, tłumaczy, uczy, a nawet śpi. I ja rozumiem, że większa świadomość, nawet jestem za tym, ale niektórzy to już naprawdę przeginają!
Wiesz, jak często dostaję wiadomości priv o treści: „Moje dziecko bierze udział w konkursie. Do wygrania jest czekolada, ale to bardzo dla niego ważne. Czy mogłabyś zagłosować na moje dziecko oraz poprosić swoje czytelniczki, żeby również oddały głos?”?
Niemal codziennie.
Codziennie też czytam na fejsie posty o treści: „Godzina 21. Właśnie skończyłam odrabiać lekcje z moją piątoklasistką i jestem wykończona! Kto to słyszał, tyle zadawać!”.
Dzisiaj również weszłam w małą polemikę z matką, która stwierdziła, że na nic nie ma czasu. Co prawda dzieci już same wracają ze szkoły i z grubsza zajmują się sobą, ale ona po pracy musi jeszcze: zrobić zakupy, ugotować, uprać i posprzątać, a potem odrobić zadania domowe, spakować plecaki i uszykować ubrania dla dzieci na następny dzień. Na to ja zapytałam, czy dzieci, które same potrafią przejść przez ulicę, nie potrafią się spakować oraz wybrać sobie ubrań? Na to odpowiedziały mi inne matki, że przecież nie, bo zrobią to źle.
Na to ja załamałam ręce.
CZEGO UCZY SIĘ DZIECKO?
Kiedy pracowałam jeszcze w szkole, bardzo często w drzwiach klasy pojawiali się rodzice z zagubionym zeszytem albo wytłumaczeniem, dlaczego dziecko nie ma zadania domowego.
Czego uczy się dziecko, którego mama przychodzi do nauczyciela i tłumaczy się za nie z nieprzeczytanej lektury? Że może zapominać, mama jakoś to załatwi.
Czego uczy się dziecko, którego matka na siebie bierze odpowiedzialność za dobrze spakowany plecak? Że nie musi go dobrze pakować, bo przecież mama zrobi to lepiej.
Czego uczy się dziecko, którego rodzic wybiera ubranie na następny dzień? Że nie potrafi się samo ubrać i zadbać o swoje sprawy.
RODZIC BULDOŻER
Mamy do czynienia z całkiem chyba nowym zjawiskiem, czyli rodzicami buldożerami. Pojęcie to nie pochodzi z żadnej fachowej literatury, bo takowej nie czytam :) stworzyłam je sama na podstawie obserwacji.
Rodzic buldożer to taki trochę rodzic helikopter, tylko ma starsze dzieci. To ten typ, który – zanim wypuści dziecko w świat – najpierw sam musi wyjechać i posprzątać. Oczyścić teren. Usunąć każdą przeszkodę spod nóg dziecka, żeby przypadkiem się nie potknęło. A potem krąży wokół niego i osłania.
To ten typ, któremu na sprawach dziecka zależy bardziej niż temu dziecku. Więc odrabia lekcje i sam bierze udział w konkursach. Maluje farbkami układ słoneczny z wyciągniętym językiem, klei projekty, żeby zdobyć pierwszą nagrodę, a potem pisze wypracowania i czyta na głos lektury przed snem swojemu gimnazjaliście. Na końcu decyduje, które spodnie są bardziej odpowiednie i co rano w pocie czoła pakuje plecak, bo przecież dziecko nie potrafi!
No jasne, że nie potrafi, bo kiedy miało się tego nauczyć?
MOŻE JA CZEGOŚ NIE ROZUMIEM?
Może ja czegoś nie rozumiem, ale kurczę, to jest tak, że jak ktoś bierze odpowiedzialność za mój projekt i robi go za mnie, to mi nie zależy na wynikach, bo to nie jest już moja praca, tylko tego ktosia.
Może ja czegoś nie rozumiem albo wyrodną matką jestem jak na dzisiejsze standardy, ale mój syn ma pięć lat i ubiera się sam. Jeśli nie wie, w co się ubrać, to pyta. Jeśli ubierze się źle, to zmarznie i następnym razem pamięta, żeby wciągnąć rajstopki. Albo właśnie zapytać, czy są potrzebne?
Kiedy wraca z przedszkola i mówi, że kolega wyrzucił mu czapkę przez płot na drzewo, to ja nie wkraczam na teren przedszkola jak buldożer i od razu z ryjem do nauczycielki, gdzie w tym czasie była, tylko pytam syna, jak sobie z tą sytuacją poradził?
A jeśli okazuje się, że sobie nie poradził i ta czapka ciągle na tym drzewie jest, to nie rozwiązuję problemu za niego, tylko rozmawiamy, co może w tej sytuacji zrobić. Że trzeba iść do pani. Zwrócić uwagę koledze. Poprosić woźnego, który na pewno ma drabinę. On, nie ja, bo to jego, a nie moja sprawa.
Dla mnie najważniejsze jest, żeby umiał sobie radzić w przeróżnych trudnych sytuacjach. Sam, bo przecież nie zawsze będę przy nim.
I jak nie odrobi zadania domowego, to nie będę się za niego tłumaczyć.
Jak zapomni zielonej kredki do szkoły, to ja mu jej nie przyniosę na przerwie.
Jeśli będzie chciał wziąć udział w konkursie, to niech bierze, żeby się czegoś nauczyć, a nie za wszelką cenę wygrać, mama to załatwi, bo przegranej dziecko nie przeżyje.
WAŻNE PYTANIE NA KONIEC
Teraz zadam pytanie, które może ci się wydać od czapy, ale za moment zrozumiesz, po co tutaj jest: czy zmieniałbyś coś w swoim życiu? Wyobraź sobie, że zjawia się przed tobą wróżka z kuszącą propozycją, że pomoże ci się przenieść w czasie, żebyś mogła od jakiegoś miejsca zacząć wszystko od nowa – skorzystałabyś?
Bo ja nie.
Nie, wcale nie dlatego, że moje życie to pokój wyściełany różowym pluszem, zero bolesnych upadków. Ale to dzięki błędom nauczyłam się podejmować mądre decyzje. Gdyby nie one, nie byłabym tu, gdzie jestem.
Bo my się uczymy na błędach, nie inaczej. To ciężkie doświadczenie, ale potrzebne. Nie tylko tobie, również twoim dzieciom.
Bardzo dobry tekst i trudny temat. Wydaje mi się że dzisiejsi rodzice nie zdają sobie sprawy z tego jaką krzywdę robią swoim dzieciom. Dziś rozmawiałam z kolegą który ma syna w piątek klasie i cały czas robi za niego lekcje. Bo jak to stwierdził młody sobie nie poradzi… Ja według niego jestem wyrosną bo uważam że ja swoje lekcje już odrabiałam. Pomoc pomogę ale nie zrobię wszystkiego za dziecko. Mój syn mówi nam o swoich problemach i razem szukamy na nie rozwiązania. Ale zastosować musi je sam. W skrajnych wypadkach może na nas liczyć ale takich jest coraz mniej. Duma z jaką wraca że szkoły po tym jak sobie z czym poradził jest warta wszystkiego ?
Dokładnie! Mój syn nie jest jakiś bardzo hop do przodu, ale coraz częściej obserwuję, że w podbramkowych sytuacjach potrafi sam się do pani odezwać, zwrócić uwagę koledze (ćwiczyliśmy w domu, co ma mówić). Mam nadzieję, że w szkole również będzie potrafił zawalczyć o swoje, na pewno będziemy nad tym dalej pracować.
Co do odrabiania tych zadań – to jakaś plaga! Rozumiem w klasach 1-3 sprawdzić, czy dziecko zrobiło, tłumaczyć trudniejsze kwestie, ale całe popołudnia i wieczory siedzieć nad książkami dziecka??? To również jest na maksa niemiarodajne dla nauczyciela, bo przecież on chce wiedzieć, z czym dzieci mają trudność, na co poświęcić więcej czasu na lekcji.
I tak po prawdzie rozumiem dzieciaki, które nie odrabiają same. Po co się wysilać? Skoro rodzic zrobi za nie, podyktuje? Też bym udawała, że nie umiem czy nie pamiętam :)
Dlatego moja trzylatka ubiera się z reguły sama… Dlatego nie ogarniam kamieni kiedy biegnie tylko mówię patrz pod nogi… Dlatego mówię maluj sama… Dlatego… Dużo tych dlatego…
Mój trzylatek dopiero zaczął sam się ubierać. Serio, to mina wina … Dlaczego? A bo go wyręczałam. Myśląc, że robię dobrze sama go krzywdziłam. Pewnego razu wkurzona sama na siebie doszłam do tego… nie jest mi wstyd, bo nauczyłam się na własnym błędzie. Dzieciak złapał to w mig. Staje się bardziej samodzielny. Pyta, kiedy ma problem w przedszkolu np: Amelka, bardzo płacze za mamą. Co mam zrobić, bo jest mi jej żal. Wspólnie zastanowiliśmy się co chciałby żeby ktoś zrobił kiedy on płacze i tęskni. Następnego dnia Pani powiedziała, ze przytulił Amelkę i powiedział jej ? zbudujmy tira z lego, szybciej minie nam czas i jak skończymy przyjdzie twoja mama? Popełniam błędy, uczę się i wyciągam wnioski. Jednak jestem dumna z siebie, bo potrawie to dostrzec.
Piękne to co zrobił! Możesz być mega dumna bo jak dziś obserwuje dzieci to większość nie widzi nic poza czubkiem własnego nosa niestety :(
Nic dodać nic ująć ? wrzucam linka dalej w świat niech się te „buldozery ” nauczą ?
Obawiam się, że znajdą wytłumaczenie w stylu: „Każde dziecko jest inne” czy „moje naprawdę nie dałoby rady”.
I tak sobie przypomniałam, że mój tata – który mało miał czasu oraz cierpliwości na tłumaczenie mi zawiłości świata – w klasach 1-3, kiedy czegoś nie rozumiałam, najpierw starał się wyjaśnić, a potem po prostu dyktował mi odpowiedzi. Pamiętam jak dziś, że perfidnie to wykorzystywałam „nie umiem, nie potrafię”, bo zauważyłam, że jak dyktuje, jest szybciej i nie muszę się za bardzo wysilać :)
Dopiero w 4 klasie pokapowałam się, że to droga donikąd. Pochodzę z rodziny ścisłowców i tak jakoś z góry wszyscy założyli, że ja też na pewno lepsza jestem z matmy, żadna tam humanistka. No ale w tej 4 klasie musiałam napisać wypracowanie na lekcji i okazało się, że całkiem jestem w tym dobra oraz sprawia mi to ogromną frajdę.
To kolejny powód, dla którego NIE WARTO odrabiać lekcji z dzieckiem czy za dziecko, odbębniać za nie prace konkursowe, bo może się nigdy nie dowiedzieć, co tak naprawdę lubi oraz ku czemu ma predyspozycje.
Dopiero w czwartej klasie?! Czyli w wieku 10 – 11 lat SAMA do takich wniosków doszłas? Mylę, że to jest jakie 10 czy 15 lat szybciej niż przeciętna osoba, w tym ja. Gdybym miał taka możliwosc to pewnie i teraz w pracy chętnie bym wykorzystywał udawanie pierdoły :)
Taka nasza rzeczywistość… Matki z jezorem wywalonym, a dzieciak ma wszystko w pompie!!!! Ja tylko mam takie malutkie stwierdzenie, że po części w takie zachowania wpedzaja nas dziadkowie, jak trafia na podatny grunt (mój kiedyś taki był), dlaczego nie dałaś jej tego picia, a teraz za chłodne, a teraz ja trzymaj bo się uderzy, a jak możesz oglądać swój serial włącz bajkę dziecku… Dobrze, że miałam super kumpele, które mnie wyciągnęły szybko z poczucia winy, że nie pomyślałam o WSZYSTKIM!!!
Bardzo ważny temat… Sama nieomal wpadłam w tą pułapkę w te sidła, mimo że nie pracuje zawodowo, to w domu tyle roboty ze nie mam czasu kawy wypić i skorzystać kurde z toalety, to jeszcze córka lekcje, jakiś konkurs wierszyk na ślubowanie 1kl, mamo zrób kredki z brystolu ma dekoracje bo inne mamy nie mogą, mamo Pani powiedziała że jak wierszyka się nie nauczę to odpadam(pomimo że dała go w poniedziałek), a ja kurde zapomniałam o nim. No Kaman paranoja… Młodsza jeszcze goraczkuje a Ty skaczesz latasz nad małymi… A no jeszcze mamo sprawdź czy wszystkie lekcje zrobiłam, bo się boję, że nie! Co o 22!? Śpij kochanie, kurde żeby 7latek się po nocy zamartwial lekcjami??? Już te dzieciaki małe wpadly w ten popier…jakich chory mechanizm, wszystko perfecto i wydmuchane. Masakra ?
Zajebisty tekst !
Mam identyczne zdanie ?
Jako dziecko, pamietam, zazdrościłam koleżankom I kolegom ze szkoły, że ich rodzice sie tak angażują: a to przybiegali wykłócać się za ich złe oceny, brali ich stronę w różnych sporach, donosili im brakujace śniadania… ja w 99% słyszałam od mamy że to są moje sprawy… moja szkoła I jak sobie nawarzyłam piwa to mam je wypić, oczywiście adekwatnie do wieku. Dzisiaj już rozumiem dlaczego tak robiła I dziekuje jej za to z całego serca. I obym sama nigdy nie stala sie mamą- buldożerem, nie uległa tej modzie aby żyć za dziecko już od najmłodszych lat.:) pozdrawiam
Mój syn ma dziś 3 miesiące, ja sama mam lat 24 i dobrze pamietam jak w takich sytuacjach jakie opisujesz postępowali moi rodzice. I z tego miejsca stwierdzam, że robili super robotę, którą dostrzegam teraz a będę widzieć jeszcze bardziej kiedy pośle moje dziecko do przedszkola/szkoły. I pamietam, ze byłam na nich zła bo koleżanki miały dobrane komplety ubrań, plecaki spakowane tak ze nic by ich nie zaskoczyło i prace domowe zrobione perfekcyjnie. A ja musiałam radzić sobie sama. Oczywiście zawsze mogłam zapytać i poprosic o pomoc, ale nikt sie nie pchał żeby robić cos za mnie. Jestem wdzięczna rodzicom bo dziś żyje w pełni samodzielnie świadoma tego ze dam sobie radę ze wszystkim :)
Moja córka w tym roku poszła do 1 klasy. Lekcje na barbarzyńska godzinę 7:45, trudno się wyrobić – poranna masakra. Po ciągłym pospieszaniu, przypominaniu i moim wnerwie w końcu powiedziałam, ze to nie ja się będę musiała ze spóźnienia tłumaczyć i to jej sprawa. Powiedziałam,ze ja do wyjścia o czasie gotowa będę,a czy ona bedzie,to nie moja broszka i wyjdziemy, kiedy juz zrobi wszystko. Nagle zaczęło dziecku zależeć, pilnuje czasu i się stara. Nie jest przygłupem tylkodlatego, ze ma dopiero 7 lat. Dzieci potrafią wszystko zrozumieć, trzeba im dać szanse i wolność.
O! Dokładnie! W tej polemice z innymi matkami, o której pisałam, mamy stwierdziły, że jak nie ubiorą dziecka (mówimy o 7-9 latkach), to pójdzie do szkoły w piżamie, bo już raz tak zrobiło…
Mój syn miał ostatnio taką sytuację, że przez przypadek zostawił górę od piżamy i zauważył to, kiedy zapinał kurtkę. Było mu wstyd wyjść tak do sklepu (to była sobota), od razu pobiegł się przebrać, ale też jest nauczony, że to jego broszka, on jest za ten strój odpowiedzialny, nie mama czy tata, przez co sam o siebie dba. Jak nauczymy dziecko, że o wszystkim będziemy myśleć za nie, to ono nigdy się nie usamodzielni, tak jest wygodniej. Potem mamy rzesze dorosłych facetów, którym żony kupują nawet majtki i pilnują, żeby przypadkiem na wesele nie poszli we flaneli…
Świetny tekst dzięki niemu zdałam sobie sprawę że jestem pół buldozerem bo np Oliwia łapie się sama wybiera i ubiera w pidzamke też Ale ubrania do przedszkola szykuje już ja ?
Ja szykuję tylko strój galowy, bo dla mojego synka pojęcie „Ubierz się ładnie” oznacza, że może ubrać ulubioną koszulkę piłkarską :)
Krótko – BRAWO!
I właśnie dzieci takich buldożerów wyrastają potem na osoby, którym „wszystko się należy”. Są leniwe, w pracy udają, że coś robią, że ciężko pracują, a tymczasem cedują swoje zadania na innych (często sprytnie, właśnie „bo ja nie wiem jak to zrobić, a ty robiłeś już coś podobnego”). Dla takich ludzi nie istnieje porażka, sukces ma gonić sukces, zwłaszcza na koncie bankowym. Robić tak, by się nie narobić, ale żeby kasa się zgadzała. Generalnie tak wychowane dzieci wyrastają na cwaniaków. Może i potrafią sobie w życiu poradzić, ale tylko dlatego, że wykorzystują do swoich celów innych, manipulują innymi, często w niewinny sposób, z uśmieszkiem, miną niewiniątka. I sami potem mając potomstwo przekazują im taką postawę… Straszne i przykre, ale prawdziwe…
Pozdrawiam Ilonko, super tekst!! Wart przemyśleń.
bawią mnie komentarze pod takimi tekstami, że tak, że masz rację, że źle robią Ci wszyscy rodzice, tylko cholera kto jest tymi rodzicami skoro wszyscy czytelnicy się z Tobą zgadzają :)?
mój pięciolatek sam się nie ubiera w dom, bo mu się nie chce, a mi też się nie chce czekać aż mu się zachce, wie że bez mamy musi to zrobić sam i to robi :p aczkolwiek nie do końca się zgadzam, że jak zmarznie to założy rajtki następnym razem bo nie założy :) tak samo jak nie raz uderzy się skacząc z kanapy że beczy po czym wskakuje na nią i dalej skacze… :) dzieci słabo uczą się na błędach, zresztą dorośli też, nie raz musimy jeden popełnić wielokrotnie a i tak nie mamy pewności, że czegoś się przez niego nauczyliśmy. ale to nic, pozwólmy im nadal popełniać błędy. pozwólmy być dziećmi, pomagajmy, jak zachodzi potrzeba wyręczajmy, bądźmy blisko ale nie za blisko :) takie to niby proste a jednak takie trudne. ach ale mnie filozof dzisiaj.
Tak mi się w temacie przypomniało. Mój nigdy nie założy rajstopek choć już zmarzł tysiące razy. I chodzi bez :)) nie jest to dla niego tak istotne jak go trochę przechodzi :)
Hmm… Tak po prawdzie to ja też nigdy przenigdy z własnej woli nie założyłam rajstop pod spodnie, mimo że tyłek mi marzł wielokrotnie.
Od małego jest to część garderoby, której po prostu NIE LUBIĘ. Naciągasz pod szyję, a i tak non stop zjeżdża w kroku, w dodatku zestaw rajstopy + spodnie autentycznie utrudnia poruszanie, blokuje swobodę ruchów, no te rajstopy nie dają o sobie zapomnieć, że są. Mam jeszcze takie nieprzyjemne wspomnienie z dzieciństwa, ilekroć pomyślę: „rajstopy” to widzę te grube prążkowane i czuję, jak przejeżdżam po nich paznokciem w trakcie zakładania oraz jak mnie drapią w nogi, brr…
Może być – 20, a ja rajstop nie włożę pod spodnie i już, autentycznie wolę trząść kolanami na przystanku przez 15 minut niż cały dzień się w tym męczyć (wyjątek robię tylko do spódniczek/sukienek, ale w grę wchodzą wyłącznie grube, czarne rajtki jednej i tej samej firmy niezmiennie od lat, bo tylko one dają mi w miarę swobodnie żyć :)).
Aaa, nawet pamiętam, że moja trauma rajstopkowa sięgała tak daleko, że – kiedy nie miałam jeszcze własnych dzieci – obiecałam sobie, że jak nie będą chciały nosić rajstop, to ja nie będę ich do tego zmuszać. Być może skład dzisiejszych rajstop się zmienił i już tak nie gryzą/nie zjeżdżają, a może mój syn lubi mieć jednak cieplusio? Nie wiem, ale nigdy nie było z tym problemu.
Co więcej, wrócił ostatnio z przedszkola i zażądał, żebym wyjęła jego rękawiczki, bo mu zimno w ręce na placu zabaw (było 12 stopni…). Dzieciaki mają prawo decydować, w czym chcą chodzić, bo często czują inaczej niż my (córka ubrana jak ja się poci!), a nie, że celowo robią sobie krzywdę. Jak naprawdę będzie im źle, to zapamiętają, co następnym razem nałożyć. No chyba że mówimy o nastolatkach, które nie chcą czapki, bo się wstydzą, ale tutaj nawet mama pilnująca co rano niewiele pomoże, bo taki nastolatek zdejmie czapkę za rogiem. Sama zbyt dobrze pamiętam, że dokładnie tak robiłam.
Właśnie buldożerem nie, raczej wyrodną matka. Owszem, jeśli frustracja osiąga zenit i przez pokój zaczynają latać zeszyty, zapytam, czy pomoc i spróbuję wytłumaczyć. Owszem, podpowiem, jak efektywnie się uczyć, bo ja ten temat poznałam dopiero jako pozna nastolatka, mnie rodzice bardzo wcześnie oddelegowani do samodzielnego korzystania ze słowników i encyklopedii. Owszem, zrzucę appke, jeśli uważam, że jest pomocna, ale… Nic tak nie nauczy Jasia, niż konsekwencje własnego zapominalstwa. Dostałam w życiu bardzo niewiele pal, każdą pamiętam. Dlatego, kiedy na grupie córki (6 klasa!) pojawił się wątek „centralnego” informowania o pracach domowych, byłam przeciwna, w końcu kiedy dzieci mają przejąć odpowiedzialność? Z resztą znam też dzieci tak wychowywane (zjawisko jest starsze, choć nie było tak powszechne) i jako dorośli maja często problemy z organizacja. Pewnie, że dziecko rzadko zrobi coś idealnie, ale halo, właśnie o to chodzi w życiu – zrobione jest lepsze od idealnego, ale nie wykonanego, są deadline’y, są błędy i w końcu są też porażki, takie jest „normalne” życie.
Artykuł jak najbardziej trafny. Im starsze mam dziecko, tym trudniejsze napotykamy sytuacje, może tu ktoś podpowie z własnego doświadczenia… Synek ma trzy lata, jest jak na swój wiek bardzo wysoki i do tego dość pulchny, generalnie sprawia wrażenie starszego, czasami na placach zabaw zagadują go starsze dzieci sądząc że jest w ich wieku, a że on nie zawsze rozumie o co im chodzi, to też od razu biorą go za głupszego, widzą jego nieśmiałość i niepewność zaczynają czasami zachowywać się niezbyt grzecznie, dokuczać… Rodzice takich dzieci z zasady nie ingerują… A ja widzę już jego jakiś lęk i mnie to wkurza… Zwracacie uwagę takim dzieciakom w obecności ich rodziców? My generalnie wychowujemy dzieci w atmosferze miłości i akceptacji… Sami mamy niepełnosprawną córeczkę i synek dobrze rozumie to że każdy jest inny i każdemu należy się szacunek itd. On bardzo dobrze traktuje wszystkich w otoczeniu, a jeśli nawet zrobi coś nie tak to od razu bierzemy go na bok i tłumaczymy… Jest bardzo wrażliwym dzieckiem, jeszcze nie chodzi do przedszkola więc jest nieśmiały…
Przy tak małym dziecku prawdopodobnie bym zareagowała bo aż się serce kraje rodzicowi…
Natomiast jeśli chodzi o mojego synka, jeśli ma problemy z kolegami w przedszkolu, omawiamy to razem z nim i podpowiadamy, jak może zareagować, zwrócić uwagę, mąż nawet ćwiczy z nim proste scenki (naśladuje dokuczającego kolegę, a synek ma odpowiedzieć). Zaczęliśmy to ćwiczyć, jak poszedł właśnie do przedszkola (3,5 roku) i okazało się, że są tam chłopcy, którzy dokuczają, biją, itp. Na początku szło topornie, ale z czasem młody nauczył się prostych rekacji typu: „Nie rób tak”, „To mnie denerwuje”, „Jak tak się zachowujesz, to nie mam ochoty się z tobą bawić!”. Potem nawet dumny nam opowiadał, jak się bronił. Także powoli, do celu :)
Dzięki za podpowiedź :-) dla mnie to są nowe sytuacje, czasami ciężko się odnaleźć, z jednej strony nie chcę żeby synek był szykanowany, żeby umiał się obronić i postawić, z drugiej strony uwielbiam go właśnie za tą skromność i pokorę, za to że się nie kłóci. Warto na pewno tłumaczyć i rozmawiać, bo przecież dla niego to też nowa sytuacja… Dziękuję :-)
To nie jest tylko problem współczesnych rodziców. Wielu jest trzydziestolatkow i dwudziestoparolatkow, którzy są kompletnie niesamodzielni, a rodzice dalej za nich załatwiają wszelkie sprawy. W głowie się nie mieści, ale miałam styczność z sytuacjami, w których na rozmowę kwalifikacyjną przychodził 25 letni syn z ojcem i to ojciec rozmawiał i odpowiadał na pytania.
Tak, to nie jest nowe zjawisko, ale nigdy jeszcze nie występowało aż na taką skalę.
Mamy pralki, zmywarki, odkurzacze samochodzące, gotowce w sklepach i restauracje na każdym rogu, więc codzienne obowiązki wykonujemy szybciej niż nasze babki i matki, a zaoszczędzony czas z reguły poświęcamy dzieciom, bo tak trzeba wg współczesnej psychologii (rodzicielstwo bliskości!).
Jednak coraz więcej rodziców po prostu przeinacza całą ideę i zamiast być z dzieckiem
żyje za dziecko.
Zgrabnie to zformulowalas – „żyje za dziecko”. Co gorsza, to już naprawdę zaczyna się bardzo wcześnie – maluchy odwraca się na brzuchy i podaje zabawki, żeby się nie męczyły (pomysł rodzicow jedynaków – „reagujemy na każde stekniecie, żeby dziecko nie musiało płakać – nasze dziecko nigdy nie płacze, bo nie musi”). Potem sadzanie dziecka za wcześnie („bo on już taki mądry, a na leżąco się nudzi”) i „uczenie” chodzenia, co wszystko rezultuje wcale nie szybszym rozwojem, a wyuczoną bezradnością. I mówię to ja, mama hajnidka, u której stekniecia przeradzaly się często w nieutulony płacz, chociaż nie pamiętam, by córka płakała, ćwicząc odwracanie na brzuch, czy podciąganie do pionu – przeciwnie, ćwiczyła do oporu, aż inne mam podejrzewały mnie o podawanie „dopingu”. Pamiętam tekst przyjaciółki (na szczęście „znormalniala” pozniej) o swojej córce „bo jakby dostała katarku, to bym sobie nie darowała” i tekst pewnej babci (przy pierwszej wnuczce) „bo jakby się ukłuła widelcem że zmywarki, to co by było” i moja spontaniczna, choć nie wypowiedziana reakcja „G…wno by było, przeżyłoby”. Pewnie, że też najchętniej nie dopuściłabym do żadnych porażek i nieszczęść, ale to se ne da panie Havranek. Niestety, żyje w kraju, w którym nie wolno robić błędów, więc często idę pod prąd z moimi poglądami, i to chyba jedyna cecha (porażki jako część życiorysu, choć i tu oczywiście te przezwyciezone) , której zazdroszczę Amerykanom.
Czyli to nie ja jestem wyrodną matka, a poprostu mój mąż ma zadatki na buldożera:) To on chodzi za synem i co chwile mówi „bo sie przewrocisz, nie dotykaj, uważaj”. Ja znowu „jak sie przewróci to sie nauczy”:) Często się już śmieje do syna, że koniec luzu bo idziemy z tata:P
Zgadzam się!!! Niczego nie robie za syna. Jest obecnie w 2 klasie. Nie sprawdzam tez jakie są zadania domowe – w naszej szkole wpisują je zawsze w dzienniku elektronicznym(i rodzice to nerwowo przeglądają kilka razy na dzień czy czegoś nie przeoczyli!). Pytam zawsze syna co było zadane i czy zrobił. Zdarza się, że czegoś zapomni, ale dla mnie jest ważniejsze, że uczy się o tym pamiętać. Jako jedyna z klasy nie noszę również plecaka po lekcjach za dziecko. Jeżeli coś napisze krzywo czy błędnie i nie chce mu się poprawiać (bywa i tak), zostawiam. Niech dostanie gorsza ocene, a adekwatna do JEGO umiejetnosci. Niestety jestem w mniejszości. Dzisiaj rodzice mają jakąś obsesję a dla mnie to są po prostu ich nie spełnione ambicje tez po trochu…
W naszej rodzinie jest podobnie – siostry siedzą co wieczór ze swoimi córkami (5,6,7 klasa) odrabiają lekcje, kleją za nich plakaty, czytają im na głos lektury(?!), motywują je przez porównywanie do innych koleżanek, kuzynek.A kiedy jedna z dziewczynek wspomina,że marzy o szkole pożarniczej w Warszawie od swojej mamy (!!) słyszy – „daj sobie spokój, nie dasz rady”. Sama mam 3 dzieci dwójkę przed 2. urodzinami, i 6 – letnią córkę, która w tym roku poszła do „0”. codziennie ok 16 powinna wyjąć zbędne rzeczy z plecaka (np. pusty pojemnik po kanapkach czy pusta butelka, jakieś papierki etc.) i zapakować to co Pani kazała przynieść. Na teksty typu, ale ja nie wiem, nie pamiętam co to miało być, odpowiadam, że powinna w spokoju i ciszy usiąść i prześledzić w pamięci co było w szkole, zwłaszcza co pani mówiła przed wyjściem z sali, bo ja jej nie pomogę, bo to ona chodzi do szkoły, musi się nauczyć słuchać, uważać i zapamiętywać. Oczywiście jeśli wcześniej powiedziała mi co ma wziąć, staram się delikatnie ją nakierować, lekko podpowiedzieć, np. sugerując żeby dokładnie przypomniała sobie jakie prace robili dziś na zajęciach – bo skończył jej się klej. Po spakowaniu plecaka ma na rano przygotować sobie ubrania – zazwyczaj pyta albo o konkretna rzecz, czy ta może być czy nie będzie jej za zimno, albo w prost pyta co ubrać – wtedy odpowiadam ogólnie, rajstopki,ciepłe spodnie etc, sama wybiera co dokładnie + spinki i szczotkę do włosów, żeby rano nie szukać. Ponadto kiedy, np. słyszę,że ona nie może, nie umie czegoś zrobić, np. złożyć kocyka itd – z uporem maniaka powtarzam „potrafisz, spróbuj go rozłożyć i złożyć jeszcze raz, dasz rade”.Od moich sióstr, które ostatnio były tego świadkami usłyszałam „jak bardzo im żal mojej córeczki. Przecież ona ma tu rygor gorzej jak w wojsku”. Pomijając fakt, że mała dość chętnie wypełnia te obowiązki, bo wtedy czuje się ważna, i bardzo „dorosła”, czy ja naprawdę przesadzam wymagając nieco samodzielności w tak podstawowych sprawach? Ja uważam,że należy żałować raczej wyżej wspomniane starsze dziewczynki, które chciały by się już usamodzielnić, wykazać się samorealizować, ale nie maja takiej możliwości przez nadgorliwych rodziców, którzy najpierw każą im zapisywać się na masę zajęć pozalekcyjnych, potem narzekają że przez próby dzieci po nocach odrabiają lekcje… Rozumiem wiele rzeczy, ale gdzie w tym wszystkim czas i miejsce na samorealizację, spełnianie swoich marzeń, zainteresowań, spotkania z rówieśnikami, przeżywanie dzieciństwa – wszystko to im odebrano w imię ambicji rodziców.
Ja jestem dzieckiem takiej mamy ?buldożerki?. W tym roku kończę 18 lat i dzięki chłopakowi zaczęłam widzieć, jaka jestem nieporadna, bo zawsze wyręczała mnie mama, że nie umiem sama czegoś ugotować, wyprasować i nie umiem sobie ułożyć własnego harmonogramu. Jestem w drugiej klasie liceum a moja mama decyduje kiedy mogę wyjść (czyli wtedy kiedy według niej się czegoś nauczyłam). Pakuje mnie tez do szkoły, śledzi co 10min czy jestem na danej lekcji, mówi mi czego mam się uczyć w danym momencie, kiedy mam wracać od chłopaka się uczyć i zna wszystkie moje oceny, a gorzej jak wpadnie jakaś dwójka, wtedy zepsułam jej cały dzień, ją boli głowa a ja się do tego wszystkiego przyczyniłam. Sama nie umie się przyznać do jakiegoś błędu a kiedy zwracam jej uwagę ma do mnie pretensje za kogą ją mam, bo przecież nie jestem jej koleżanką, żebym zwracała jej uwagę. Mówię jej co mi się niepodoba i żeby zmieniła swoje zachowanie czy nad czymś przemyślała ale ona jakby tego nie przyjmuje do siebie. Nie wiem już co robić, mój chłopak nie chce widzieć moich rodziców a ja unikam domu, bo jedyne tematy to szkoła, nauka czy pretensje.