Pozbądź się tego! I oczyść swoją przestrzeń na wiosnę
Powiem nieskromnie: jeśli chodzi o wszelkie autorytety w dziedzinie minimalizmu – mogłyby się ode mnie uczyć. Serio. Podążałam tym nurtem, zanim w ogóle stał się modny. Ba! Zanim został nazwany. Obsesyjnie wręcz porządkuję, sprzątam, pozbywam się. Nad każdym zakupem myślę dni całe. Czy serio tego potrzebuję? A po co, a na co, a może jednak nie? Kompletnie nie przywiązuję się do przedmiotów. Nie mam ani jednej rzeczy o wartości sentymentalnej. Albo coś mi służy ze względów praktycznych, albo… Bye, bye. W tej chwili mogłabym wyjść z domu i o ile na rękach miałabym synka, a za plecami męża – nie czułabym, że zostawiam cokolwiek, bez czego nie mogłabym żyć.
Lubię robić totalne czystki w moim otoczeniu. Mam wrażenie, że porządkuję nie tylko dom, ale głowę i… Całe życie! Dlatego polecam akcję oczyszczania na wiosnę każdemu. Wpuść świeże powietrze. Od razu zrobi ci się lżej ;).
Tylko… Jak się za to zabrać?
1. Ubrania.
Jest taka zasada – jeśli nie nosiłaś czegoś rok – już tego nie ubierzesz. Przetestowałam na własnej skórze! Wyjątkiem są wieczorowe sukienki i garnitury, bo wiadomo, że te mamy okazję ubierać rzadko. Ale jeżeli chodzi o ciuchy „codzienne” – wywalaj (lub oddawaj – ja preferuję tę opcję) jak leci. Zawsze będziesz mieć pretekst do nowych zakupów ;).
Mam jeszcze jedną, autorską zasadę: jeśli chcę coś kupić, pozbywam się starego. Dajmy na to: czerwony sweterek. Nie chcę wyrzucić starego, bo jest jeszcze całkiem dobry? To znaczy, że nie potrzebuję nowego ;).
2. Zabawki.
Tu jest chyba najgorzej, bo nie my musimy się z nimi pożegnać, a nasze… Dziecko. Które, wiadomo – nawet jeśli nigdy się daną rzeczą nie bawiło, to i tak odda ją po własnym trupie. A raczej po trupie rodzica. Jest więc zapowietrzenie, krzyk i rzucanie się na podłogę. A potem przytulanie, całusy i… Krzyk od nowa.
Nie, dziękuję.
Brzydko czy nie, korzystam z nieobecności dziecka w jego własnym królestwie i po kryjomu czyszczę kartony z zabawkami. Tymi, które drażnią mnie swoim dźwiękiem czy samym kolorem. Które są zbyt małe i się gubią. Które są za duże i zagracają. Które moje dziecko też ma w głębokim poważaniu. Lub są zniszczone.
Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal – Kostek jeszcze nigdy nie upomniał się o zabawkę, która w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęła. Takie mamy domowe Archiwum X.
3. Lekarstwa, kosmetyki, środki czystości, żywność.
Wszystko co przeterminowane – do kosza. Jeśli nie jest przeterminowane, istnieje szansa, że to zużyję, więc osobiście – zostawiam. ALE mam zasadę pustego pudełka – kupuję nowe, kiedy stare się kończy. Jeden płyn do mycia naczyń, balsam, puder, mascara. Nie ma to tamto – przecena „kup trzy w cenie jednego” zupełnie mnie nie rusza.
4. Gazety.
Stare – out. Nowych nie kupuję, bo dzisiaj dosłownie wszystko mam w sieci ;).
Przywiązuję się za to książek – tych nigdy nie wyrzucam. Choćby najgorszy gniot – nie mam serca. Wyjątek stanowią tylko podręczniki do matematyki. Z ulgą podarłam je zaraz po maturze. I nie myliłam się – wiedza na temat całek czy kombinatoryki nie przydała mi się już nigdy!
5. Dokumenty.
Gabinet to jedyne miejsce, do którego wchodzę tylko wtedy, kiedy muszę. Od zawsze obezwładniały mnie papierzyska (dlatego po porodzie nie chciałam wracać do szkoły: odkryłam, że zamiast pracy z uczniem czeka mnie praca z makulaturą: planami, tabelkami, analizami dla kuratorium). Jedyną więc radę, jaką mam, jeśli chodzi o utrzymanie porządku w dokumentach, to: kup dużo teczek i segregatorów, a potem wszystko wpinaj na bieżąco, pamiętając, żeby co jakiś czas zrobić porządek: wywalić ponad roczne rachunki i… W sumie nie wiem co jeszcze. Nie słuchaj mnie. W papierach mam burdello bum bum.
Wyjątek stanowi skrzynka mailowa. Tutaj – trochę ze względu na liczbę wiadomości, których dostaję zatrzęsienie – jestem weteranką! Szybko bym przepadła, więc musiałam opracować system. Maile, których nie chcę otrzymywać (ze sklepów, przychodni, wszelkich list mailingowych) od razu oznaczam jako spam, dzięki czemu nigdy potem ich nie widzę. W ogóle, podpisując jakiekolwiek regulaminy, ZAWSZE wykreślam punkt o otrzymywaniu informacji drogą mailową. No nie, nie chcę tego i już. Jeśli nie mogę wykreślić, wpisuję maila „spamowego” (z panieńskim nazwiskiem), do którego nie zajrzałam od pięciu lat ;).
I dalej: o wiadomościach, na które odpisałam (a staram się odpisać w ciągu 24 godzin) – zapominam. Te, które czekają na swoją kolej, są za to oznaczone jako „nieprzeczytane” (nawet jeśli przemieliłam je już 10 razy), przez co wiszą nade mną jak kat nad dobrą duszą i nie ma szans, żebym o czymś zapomniała, bo są przypięte na samej górze skrzynki mailowej. Za każdym razem wchodzę i widzę, że coś jeszcze jest do zrobienia, więc dla świętego spokoju w końcu to robię.
Mam nadzieję, że zachęciłam cię do uporządkowania swojej przestrzeni – u mnie te złote zasady sprawdzają się od zawsze. Jedynym problemem jest mój mąż, który upiera się, że ładowarka do Nokii 3310 jeszcze kiedyś może się przydać…
Ja mam z tym problem!!
Zbieram.. A później szkoda mi oddać.. sprzedać i tak chomikuje..
To jak mój mąż :). Często muszę podjąć decyzję za niego, chodzi wtedy naburmuszony, chociaż oczywiście po tygodniu nie pamięta nawet, że wywaliłam jego ulubiony t-shirt z czasów liceum lub roboczą koszulkę, w której serio nawet na budowie wstyd się pokazać.
Ale też często się przeprowadzam, więc nauczona doświadczeniem wiem: nie chomikuj, potem to się na nic nie przyda, łatwiej się żyje (sprząta, utrzymuje porządek, przeprowadza) bez zbędnego balastu rzeczy materialnych.
Łapię się na tym, że jestem sentymentalna, i czasem zostawiam nie potrzebne graty, ale walczę z tym. :)
mam podobnie jak Ty, no może poza ubraniami :) porządek muszę mieć też na kompie, wszystko posegregowane i pokatalogowane, głównie zdjęcia- wszystkie podzielone datami ;) taka fobia. Mój mąż natomiast chomikuje wszystko, co mnie doprowadza do szału… łącznie z pudełkami po starych telefonach, częściami do nich, oszaleje z jego gratami.
A co mam zrobić jeśli moje ubrania się mnożą ???Same z siebie???Nie dalej jak 2 dni temu wyrzuciłam (no dobrze oddałam) 2 nabite worki 120 litrowe na śmieci ubrań,
jesienią było to samo, w szafie jak było ciasno tak jest a ja naprawdę rzadko coś kupuję.
Taaak, moja szafa ma wsobie tajemnicę?.:))
Ale przynajmniej obce jest Ci zdanie: „Nie mam się w co ubrać!”??? Haha ;)
nieeee, to zdanie zawsze jest na czasie.. nawet jak się z szafy wylewają ubrania :D
Jakbym o sobie czytała :) Z tym że moje dziecko potrafi po kilku miesiącach upomnieć się o zabawkę…
Starsze pewnie? Mój ma niespełna trzy lata ;). Wyobrażam sobie, że już niedługo nie będzie tak łatwo i trzeba będzie uszanować jego wolę O.o
Idea takiego stylu funkcjonowania szalenie mi się podoba. W najbliższym czasie robię duży remont w pokoju i wywalam wszystko – łącznie z meblami i większością ich zawartości, a wprowadzam całkowicie nowe i tylko te, które są mi niezbędne. Mam nadzieję, że uda mi się trwać w tym minimalistycznym stylu życia, bo widzę jak wiele dobrego to daje. ;)
Oduczyłam się sentymentalizmu podczas przeprowadzek na studiach. Im mniej rzeczy się przywiozło, tym mniej trzeba było potem wynieść. Co do ubrań mam dla nich trochę dłuższy termin: 2-3 lata i całe szczęście, bo teraz w ciąży okazało się, że koszule odcinane pod biustem, w których dawno nie chodziłam pasują na mnie jak ulał :P
Z większością się zgadzam ;) Gazety kupuje od święta i jeśli coś koniecznie chce zostawić to wyrywam kartkę zamiast zostawiać całą gazetę ;) Porządki w zabawkach dopiero przede mną, z ciuchami mam większy problem bo nowych przybywa a starych ciężko się pozbyć – szczególnie z mężem mówiącym „dlaczego chcesz oddawać taki dobry sweter? Zostaw” :P
Co do szamponów, płynów i innych rzeczy – nie ;) Tu wychodzi moja i męża poznańska oszczędność :D Jak jest promocja „2 w cenie 1” lub „drugi 50% taniej” to kupujemy w większej ilości coś co używamy często (oczywiście mówię o prawdziwej promocji, a nie niektórych ‚pseudo promocjach’ gdzie płaci się tyle samo lub więcej niż przed promocją). Stąd też bardzo rzadko zdarza się nam, że kupujemy coś po normalnej cenie. Mamy miejsce w domu do składowania, więc to nie problem a kilkaset złotych w skali roku można zaoszczędzić ;)
Ja właśnie nie lubię, bo zanim zużyję trzy płyny, to ten trzeci za 50% potrafi się już przeterminować.
No i często wymieniam produkty, potem mnie szlag trafia, że nie mogę kupić nowej mascary, bo w domu mam jeszcze caaałe opakowanie i pół kolejnego ;).
Zauważyłam też, że jak kupuję zgrzewkę coli np. (bo mega „fajna” promocja), to piję jej więcej, a przez to ostatecznie… Wydaję więcej.
Tez wywalam co sie da… Gdy meza nie MA w domu, bo ten by kazdy antyk swiata zachowal, bo moze za 25 lat sie przyda ;)
To chyba czas na wiosenne porządki ;). Szafa czeka!
Dokumentów podobnie jak Ty – nienawidzę!
Podręczniki szkolne i tp. to porażka nr 1 !!!! … do dziś zastanawiam się kiedy w końcu pójdę do sklepu i powiem Pani na stoisku mięsnym ” Poproszę PIERWIASTEK Z 147 tej wędlinki” hahahaha ;D . A co do zabawek syna – tu mam SZCZĘŚCIE (by najmniej przy starszym – 4 latka, nie wiadomo jak będzie z młodym – 9 miesięcy), Synek sam potrafi przyjść do salonu i powiedzieć ” Mamo ten samochód ma urwane koło, więc trzeba wyrzucić bo nie będę się nim bawił.” BRAWO ON! ;)
Jejku, tak mnie zmobilizowałaś, że wyrzuciłam dzisiaj dwa – 120 litrowe worki ciuchów. W myśl zasady (nie chodziłam rok, wiec out)… I teraz serio nie mam co na siebie ubrać :v A z tym kupowaniem, to jedyna kategoria rzeczy którą potrzebuję mieć w nadmiarze (wiadomo – psychoza natręctw zobowiązuje), to chemia. 3 opakowania papieru toaletowego, kilka opakowań ręczników papierowych, kostki do zmywarki, płyny do prania… Mam w piwnicy regał wypełniony takimi rzeczami i osobiście wole zjechać windą (w potrzebie) niż lecieć do sklepu :).
Podpisuję się pod wszystkim, bo sama od lat to praktykuję I naprawdę lubię to uczucie, jak stare, brzydkie, nieużywane rzeczy lądują gdzieś poza domem. Tylko mój mąż z kolei nie potrafi niczego wyrzucić, zawsze mu żal, bo w końcu kiedyś na to musiał zarobić, a tu każą wyrzucać. Więc też korzystam z nieobecności męża i czyszczę wieszak z nienoszonych koszul, zniszczonych butów, jakichś starych magazynów. Naprawdę fajne uczucie mieć w domu tylko co to niezbędne i tylko to co ładne :)
Ech, odwieczny problem chomikowania :) Powoli uczę się pozbywania zbędnych gratów, a ostatnio baaaardzo pomogła nam w tym przeprowadzka do nowego mieszkania. I chociaż nowe jest niemal dwukrotnie większe poprzednie, już na etapie pakowania postanowiłam zrobić selekcję i wywalić rzeczy odkładane na „za 20 kilo będą na mnie pasowały” – dotyczy i mnie i męża ;) Wprawdzie nie mamy jeszcze wszystkich mebli, więc z pewnością część ‚skarbów’ chowa się jeszcze po pudłach, to przy rozpakowywaniu przyjdzie i na nie kolej.
I tak naprawdę moja jedyna słabość t włóczki – chociaż mam niewyrobionych motków pół szafy, to czasem nie mogę się powstrzymać żeby nie kupić nowej pięknej, mięciutkiej i w ogóle ach ;) Ale tu też jest postęp, bo po pierwsze oddałam siostrze część starych włóczek z prucia lub pozostałych po robótkach, żeby dzieci w jej przedszkolu mogły sobie robić wyklajanki, a moje noworoczne postanowienie w tym roku to wyjątkowo nie tradycyjne „schudnąć”, ale ‚zużyć starsze włóczki’. W końcu to podwójna korzyść – włóczki nie zalegają, jest nowy ciuch no i można z czystym sumieniem kupić nowe :))))