Czy do macierzyństwa można się przygotować?
Zaczynamy już w dzieciństwie. Bawimy się w dom: gotujemy budyń czekoladowy z kałuży, owijamy lalki w kocyk i wozimy je w małych, słodkich wózeczkach. Chcemy być jak nasze mamy. Przynajmniej ja chciałam. Mieć taką zwykłą rodzinę: jedno czy dwójkę dzieci, ciepły obiad na stole (ekhem… Z tym różnie bywa!), ogródek z huśtawką i dom od piwnicy aż po strych wypełniony miłością. Kiedy więc zaszłam w pierwszą ciążę, wydawało mi się, że jestem najlepiej przygotowaną kobietą na świecie. Dopiero po porodzie okazało się, że wszystko – co w ostatnich miesiącach robiłam – robiłam od d… strony.
Dokładnie trzy lata temu. Początek kwietnia, wiosenny dzień. Taki jak dzisiaj, ale jednak zupełnie inny. Nie tylko dlatego, że wtedy na ulicach zalegały blisko metrowe zaspy śniegu.
Przy drzwiach wejściowych do naszego mieszkania stała moja torba treningowa. Tym razem spakowana nie na siłownię, a do porodu. Miałam pięć list: rzeczy potrzebne w trakcie, rzeczy potrzebne po. Oddzielne dla mnie, oddzielne dla dziecka. Koniecznie kanapki dla męża! Plus instrukcja, co ma przywieźć w dzień wypisu. Żeby fotelika nie zapomniał! Chyba nawet kazałam mu ten fotelik przypiąć w aucie już miesiąc przed porodem. I rożek spakowałam z trzema kocykami, bo zimno wtedy było, a ja nie miałam dla noworodka kurtki, co trochę mnie martwiło. W sumie nie trochę, to był problem numer jeden, rangi państwowej niemalże. Podobnie jak czapeczka, która okazała się za duża i ciągle zjeżdżała Kostkowi na oczy, więc w efekcie trzeba było ją zdjąć.
Takich problemów miałam wtedy więcej: czy odróżnię pajace od śpiochów i półśpiochów? Czy kupiłam wystarczająco dużo skarpetek? Czy będę umiała to małe dziecko przewinąć? Trzymać do kąpieli? A na pępek to gencjana za radą babć czy Octenisept jak twierdziła pani w okienku w aptece?
Myślałam, że oszaleję.
W wolnych chwilach stałam więc nad deską do prasowania i w ramach relaksu odkażałam bodziaki w liczbie pięćdziesięciu. Małymi nożyczkami prułam metki, żeby nic mojego maleństwa nie drażniło. Żeby nie płakało za dużo.
I tak płakało non stop. Ale wtedy tego nie wiedziałam.
Pokój zaczęłam przygotowywać, jak tylko zobaczyłam dwie kreski na teście. Piotr musiał zeszlifować wszystkie stare meble sosnowe i przemalować na biało. Z turkusowymi uchwytami, żeby pasowało do pościeli i lusterka, które zawiesiłam nad komodą. Koniecznie farbą ekologiczną, wodną, która i tak śmierdziała chemią, więc na jakiś czas wyprowadziłam się z domu, żeby tego nie wdychać niepotrzebnie. Niepotrzebnie nie piłam też kawy i bałam się jeść spaghetti z bazylią, bo gdzieś tam wyczytałam, że zioła są jak lekarstwa i szkodzą ciężarnej.
Sama więc widzisz, że byłam przygotowana jak nikt. Badania opisane samoprzylepnymi karteczkami ułożyłam w błękitnej teczce: w innej koszulce hormony tarczycy, w innej USG i morfologia. Raz w tygodniu sprawdzałam, czy na pewno wszystko jest na swoim miejscu.
Dzisiaj ta teczka jest różowa. Tyle, że leży pusta. Gdzieś. A ja nie mam pojęcia gdzie! Na pewno nie w torbie, bo ta rozbebeszona pod schodami zalega. Grunt, że ostatnie badania mąż wozi w aucie – nie zdążyłam ich stamtąd zabrać. Rzucone na tylne siedzenie, pozbiera się przed wejściem na porodówkę przecież.
A pewnie i tak Piotrek jeszcze setki razy będzie musiał dowozić mi do szpitala wkładki laktacyjne, sztućce czy ulubiony kubek.
Pokoju dla drugiego dziecka nie mamy: do dzisiaj nie mam pojęcia, czy będzie spać z nami czy ze starszakiem jednak. Nawet szafki nie ma swojej, oddałam jej dwie półki w mojej garderobie, na których położyłam trzy bodziaki w kwiatki. Niewyprasowane. Z metkami przy szyi.
Coś tam kupiłam, coś tam dostałam, ale i tak wiem, że jestem totalnie nieprzygotowana!
I dobrze mi z tym. Bo najmniej ważne w tym momencie jest to, czy białe mebelki będą na nią czekać po powrocie do domu. Czy pamiętam, jak się trzyma noworodka w czasie kąpieli. Takich rzeczy człowiek szybko się uczy. Więc może w szkołach rodzenia – zamiast w kółko pokazywać, jak przewijać pieluchę – można by rzucić jedno sakramentalne pytanie w przestrzeń: czy zastanawiali się państwo kiedyś, jak swoje dziecko wychowają?
Choć może i to jest zupełnie niepotrzebne?
Dzisiaj wiem, że tak jak nie można się wyspać na zapas, tak nie można się przygotować do macierzyństwa. Choćbym i tysiąc list zrobiła, planów zapisała, poradników przeczytała – małe, co przyjdzie na świat, bardzo mnie jeszcze zaskoczy.
Więc – chociaż nie jestem przygotowana – czuję, że na wszystko jestem przygotowana lepiej niż za pierwszym razem :).
karuzelka (kupiona jeszcze za czasów Kostka) – Skip Hop
kołyska – używana, upolowana na OLX
lalka – długo szukałam, aż w końcu znalazłam piękną szmaciankę w przyjaznej cenie tutaj
różowa chusta, nosidło w liski – nie mogło być nic innego niż Tula
Ilona masz rację, zawsze znajdzie się coś o czym się zapomni, lub wcześniej nie pomyśli. Szybkiego i bezbolesnego:) rozwiązania!
Najważniejsze juz masz: spokój i luz. To się przydaje najbardziej :)
SUPER, spokojna i gotowa. Powodzenia! Trzymam kciuki bo to chyba już niedługo ;) pozdrawiam tęczowo
w identyczny sposób przygotowywałam się do narodzin pierwszego dziecka ;) no musi tak być po prostu i już ;)
Fajny blog, trafiłam przypadkowo i zostaję. Ja mam termin na 08.04, drugi synek i też podchodzę bardziej na luzie, co nie znaczy, że nie celebruję przygotowań w pozytywnym sensie :-)serdeczności :-)
Czyli też na JUŻ :) trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie :)
Ja przy drugim dziecku byłam o wiele spokojniejsza,mniej przygotowana również ;)
Trzymam kciuki, żeby wszystko poszło dobrze! Wnioskuje, że jak przez parę dni nie będzie nowych wpisów, to znaczy, że już :)
Termin na dzisiaj :). Ale młoda jakaś taka opieszała, niby już od tygodnia na ktg widać skurcze i… Nic.
Doceniam ten spokój… za niedługo Twój świat będzie bardziej niepoukladany.. piękne kadry
Salusiowo.blogspot.com
Super wpis? aż udostępniam, bo prawdziwy do bólu- miałam to samo?
Ps. Z nosidłem trochę się pospieszyliscie, ale chusta ? cudownie, że chcesz nosić. Nie miej mi za złe, jestem doradcą noszenia, więc to takie trochę zboczenie zawodowe ?
Jasne, że nosidło nie na teraz. Załatwiłam sprawę za jedną przesyłką i dla starszaka ;)
Ja też za drugim razem czułam się bardziej przygotowana, a jednak zupełnie zapomniałam, że noworodek jest taki maleńki, zupełnie nie myślałam, że starszak z momentem przywiezienia do domu siostrzyczki będzie się wydawał taaaaki duży ;) I nastawiałam się na totalny chaos, a było lepiej niż myślałam. Powodzenia :)
@mumandthecity:disqus czy przy wyborze pościeli dla niemowlaka zwracałaś uwagę tylko na wzór czy jakieś inne aspekty brałaś też pod uwagę? Przed narodzinami pierwszego dziecka rozważałaś też np. elektroniczną nianię?