Już od dawna nie biorę udziału w konkursie na Matkę Roku!
Kiedy na świat przychodzi twoje dziecko, to nawet jeśli nie chcesz, zostajesz zaprzęgnięta do wyścigu. Już na porodówce położne zaglądają przez twoje ramię, czy przypadkiem nie jesz winogron przyniesionych przez męża, bo przecież pestki, to może zaszkodzić dziecku! Raczej nie zaszkodzi, ale wiadomo, że dobra matka je tylko podłej jakości metkę, którą karmią w szpitalu, a po powrocie do domu warzywa gotowane na parze i suchy ryż. Tak na wszelki wypadek, bo kolki. Wszystko robi na wszelki wypadek, odmawia pomidora i pizzy, a latem truskawek. I zawsze chucha na zimne.
Obcy ludzie, na przykład pan taksówkarz, zadają pytania w stylu: „A karmi pani piersią?”, „A jak długo ma pani zamiar? Bo moja żona to karmiła dwa lata!” lub: „A gdzie czapeczka?”. Z tą czapeczką to w ogóle grubsza sprawa, bo nawet jeśli ją założysz, zawsze znajdzie się ktoś, kto ci powie, że przecież ciepło jest, nie powinnaś, teraz się dzieci hartuje, a nie przegrzewa, nie słyszałaś o szwedzkich kilkulatkach biegających boso po śniegu?
A kiedy mija kilka miesięcy, rodzina zaczyna dopytywać, czy masz zamiar wrócić do pracy i jeśli mówisz, że po roku, to jesteś dobrą matką, a jeśli chcesz wcześniej lub później, to niestety – złą. Z tym że nawet po tym roku możesz być matką-nie-do-końca, bo dałaś dziecko do żłobka albo matką-co-to-nieodpowiedzialna całkowicie, jak mogła obcą babę do domu sprowadzić, nianię znaczy się, no kto to słyszał, z nimi to nigdy nie wiadomo, na TVN-ie przecież pokazywali!
Koleżanki interesują się, czy śpisz z dzieckiem, czy nosisz w chuście, bo jak tylko w wózku, to skwitują to cmoknięciem. Ale przynajmniej kangurujesz? Wiesz co to okres krytyczny w życiu dziecka? Nie? No to kochana, szybciutko sobie wygoogluj! Jak można być tak nieświadomym w swoim rodzicielstwie?!
I wtedy jakoś tak zupełnie nieświadomie zaczynasz biec razem z innymi matkami, nerwowo podglądając przez ramię, czy przypadkiem cię nie wyprzedzają. To wtedy pojawiają się te wszystkie (najlepiej głośno wypowiadane, bo inaczej się nie liczy!) deklaracje, że karmić masz zamiar do osiemnastego roku życia, że więcej nie kupisz parówek, a do picia tylko woda i sama będziesz owsiankę w nocy gotować, bo kto to słyszał gotowe kaszki, tfu, tfu. Słodyczy twoje dziecko nie zobaczy nigdy, a telewizor tylko przez piętnaście minut pod warunkiem, że trzy lata skończone.
W WYŚCIGU BIORĄ UDZIAŁ – A JAKŻE! – RÓWNIEŻ NASZE DZIECI
– A siedzi już?
– Mam nadzieję, że raczkuje, bo jak nie, to może mieć dysleksję.
– Chodzi? To niedobrze (bo jak nie chodzi to wiadomo, że powinien; a jak chodzi, to stanowczo za wcześnie dla jego kości!).
– Mówi „mama”? Moja córka w tym wieku cały wierszyk potrafiła wyrecytować!
– Pokaż, co potrafisz!
– Potrafi już coś?
No jasne, że potrafi! Obślinić całą rączkę i rozciamkać kromkę chleba, ale tego głośno żadna z nas nie powie, bo raz, że gluten (a gluten nie jest dobry), a dwa, że przecież nie może być gorsze od innych! To wtedy matka wyjmuje klocki, sortery i inne stoliki edukacyjne, bo dzisiaj dziecko nie może tak po prostu turlać się po dywanie, no pochwalić się wtedy nie ma czym, takie zwykłe dziecko, cholera, przegram przez ciebie ten wyścig!
PRZY DRUGIM DZIECKU ŚWIADOMIE SIĘ Z NIEGO WYPISAŁAM
To było tak, że mój synek miał gdzieś ścigające się obok matki i… Wszystko robił w swoim tempie. Chodzić na ten przykład zaczął dzień po tym, jak skończył osiemnaście miesięcy. „To stanowczo za późno!” – uświadamiał mnie na ulicy sąsiad, który w życiu wcześniej żadnego słowa ze mną nie zamienił.
No i co ja miałam niby zrobić? Powiedzieć mu, no wstawaj na te nogi, zrób to dla mamusi? Bo sąsiedzi patrzą?
I tak nauczyłam się po prostu obserwować z boku cały ten wyścig. Stać, kiedy mnie wymijają, zawracać, kiedy moje dziecko tego potrzebuje i iść pod prąd, chociaż coraz częściej na tej drodze spotykam również inne matki łamiące wszystkie przepisy. Bo tak.
Jeszcze do mnie nawołują te, co biegną przed siebie, żebym się nawróciła i pobiegła razem z nimi. Jeszcze pytają: „A karmisz jeszcze?”, „A siedzi już?”, na co z reguły nie odpowiadam. Jeszcze komentują, kiedy stwierdzę na Facebooku, że mój synek zna hasło do mojego tableta, że nie powinien w ogóle z niego korzystać, przerażające to jest, „a moja córka to nawet tableta trzymać nie potrafi!”. Niby dla dobra dziecka te wyrzuty sumienia w matce trzeba wywołać. Ale mnie to nie rusza.
Nie wstydzę się przyznać, że czasami nie ogarniam, bo nie biorę udziału w konkursie na Matkę Roku.
Nie muszę nikomu udowadniać, że jestem całkiem dobra w tym, co robię. Codziennie widzę to w spojrzeniu moich dzieci. Codziennie słyszę od synka, że kocha mnie „tak baldzo, baldzo!”.
I to mi wystarcza.
ja rowniez nie biore udziału :)
W bucikach są takie specjalne gumki nad kostką, które trzymają buty na swoim miejscu :).
Wiesz, co do schematu, to jest on baaardzo szeroki, np. znam dzieci, które zaczęły chodzić w 8 miesiącu życia (wiem! Szok!) i znam takie, które dopiero w 18. Wszystko jest w normie, nie ma sensu porównywać i popędzać, a mnie bardzo stresowały te wszystkie pytania koło roku „dlaczego jeszcze nie chodzi?” (wcześniej: dlaczego nie siedzi, dlaczego nie wstaje?). Byłam z synkiem nawet u neurologa, który zwyczajnie mnie wyśmiał :). Być może matki, których dzieci robią wszystko wcześniej niż później nie odczuwają tej presji aż tak bardzo :). A im dalej w las, tym tylko gorzej, bo zaczynają się pytania o: mówienie, liczenie, czytanie, czy zna jakieś piosenki, wierszyki („Dlaczego nie chce zaśpiewać?” – jakby dziecko było małpką w cyrku, no bo stań przed caaałą bliższą oraz dalszą rodziną i coś zaśpiewaj ;) ja bym jednak spaliła się ze wstydu). Pytania o nocnik i straszenie, że stanowczo za późno, nie można tak, synek sąsiadki koleżanki nie został odpieluchowany na drugie urodziny i przez to chodził z pieluchą jeszcze w wieku pięciu lat, no po prostu jakaś makabra.
Nie mówiąc o tym, że to trochę śmieszne tak pytać. Nikt obcego człowieka nie dopytuje, co jadł dzisiaj na obiad (bo wie, że to nie jego sprawa), a jak byłam np. w grudniu na Blogowigilii, to jednym z najczęściej zadawanych pytań było, czy karmię piersią (+ oczywiście info: „A ja karmiłam 2 lata”, „A moja żona dzieci karmiła ponad rok”).
A spróbuj napisać gdzieś publicznie, że dziecko zjadło na śniadanie parówkę. Ha. Hahaha. Od razu odezwą się te, co nigdy i broń boże nie można, kto to słyszał. One są właśnie w tym wyścigu :). Bo jakby robiły to tylko i wyłącznie dla dobra własnego dziecka – to co je cudzy dzieciak obchodzi?
Wyscig zaczyna sie juz w ciazy. Po pierwsze – data urodzin. Wiadomo, ze wiosna najlepsza, od biedy lato, ale nie w wakacje, bo co z kinderbalem? A ja, glupia nie wiedzialam nawet, ze sie w pewne miesiace uwaza, a kto nie uwaza ten ma jak ja – dzieci jesienno-zimowe i nici z garden party. Po drugie – jak mozna jesc i pic cos takiego, wiadomo, dla dwojga a nie za dwoje, a ta ktora ma sklonnosci do obrzekow, to w ogole won z instagramu. I brzuszek musi byc jak pileczka, albo niemal niewidoczny, ale w tym drugim przypadku uwazaj, czy dziecko aby prawidlowo sie rozwija. Cale zycie Ci mowiono, ze te uda to zapas na czas karmienia, ale bron Boze chudnij po porodzie, bo te toksyny z ud wlasnie, to wszystko do mleka przeciez przechodzi. Itp., itd. W kazdym razie kiedy kolezanka uswiadomowila mnie, ze eko wafle ryzowe moga zawierac arsen, stwierdzilysmy zgodnie, ze jednak trzeba bylo od razu snickersa do lapki dac. Najgorsze jest to, ze nawet gdyby sie czlowiek zblizyl do idealu, to pojawia sie najnowsze wyniki jakis badan i wszystko o kant stolu rozbic.
haha:) ciekawe z ta data urodzin. ja mam corke wiosenna i uwazam, ze to super okres pod takim wzgledem, ze po porodzie szybko zrobilo sie cieplo, nie mialam problemu z tym ubieraniem, rozbieraniem. dni co raz dluzsze, optymistyczniej ogolnie:) pewnie kazda pora roku ma swoje plusy i minusy, ale moja tesciowa na kazdym kroku podkresla, ze cale szczescie mala nie urodzila sie latem… bo biedne dziecko nie mialoby imprez urodzinowych;) mysle, ze to jednak wynika z jej doswiadczeńia. Syn, a moj maz jest z sierpnia i rzeczywiscie „kinderbali” za bardzo nie mial, ale nigdy nie narzeka z tego powodu:)
Moja mama też powtarzała: „Całe szczęście nie latem”, ale chodziło bardziej o ciążę i poród w upale – opuchliznę, zatrzymanie wody, itp.
Ja za to baaardzo żałowałam, że nie ponosiłam zwiewnych sukienek w ciąży (dwa porody w kwietniu, gdzie za pierwszym razem kiedy szłam do szpitala na ulicy leżał śnieg, a za drugim zdjęłam kurtkę zimową i na drugi dzień trafiłam na oddział z przenoszoną ciążą).
aaa tez zalowalam tych sukienek… ;) a z drugiej strony Twoja mama ma racje. Ja w Londynie codziennie w metrze wykonczylabym sie latem
Jak bylam w drugiej ciazy to zaczelam „lazic” po grupach roznych. I dowiedzialam sie miedzy innymi, ze niektore dziewczyny probuja naprawde wplynac na date narodzin. I poczulam sie, powiedzmy troche nieswojo. Bo za kazdym razem u nas po prostu to nieco trwalo, zanim sie udalo, i wyszlo jak wyszlo czyli w drugim wypadku nieomal na Gwiazdke :) Ale sa tez zalety – wcale nie trzeba plaszcza nowego – obie jesienie/zimy chodzilam z rozpietym, tak mi goraco bylo.
z tym plaszczem to prawda. przechodzilam ciaze przez zime i najwaznejsza i najwieksza inwestycja byly dwie pary spodni, na sile jedna by wystarczyla. wiekszosc moich sukienek o kroju litery A sluzyla do konca ciazy:) a jesli chodzi o grupy to jakos nie moge sie przekonac….bylam na dwoch, ale na tym skonczyla sie moja przygoda
Córkę rodziłam w kwietniu, a syna w sierpniu i mówię Wam dziewczyny, pi….lic te sukienki, wiosna wygrywa :-D
Wydaje mi się, że jak przy większości rzeczy najważniejsze to znaleźć jakąś równowagę pomiędzy „Jejku dziecko kuzynki chodzi od 3 miesięcy a on nie/mówi już zdaniami a on prawie nic/muszę kupić tylko bio produkty” a nieprzejmowaniem się zupełnym „Co będę czytać o fotelikach, kupię najtańszy w markecie, w końcu kiedyś fotelików nie było i żyjemy/dam niemowlakowi czekoladę, w końcu kiedyś matki dawały dzieciom cukier do obiadków i co? żyją, co będę się przejmować”.
Czytać i dokształcać się w ważnych rzeczach, ale nie popadać w przesadę i paranoję – tego trzymam się od starania się o ciąże i wydaje mi się, że całkiem OK mi to wychodzi ;)
A ja dziś z Twojego przepisu upichciałam Małemu jajecznicę na parze :)))
Wpis trafiony w punkt. Chyba jak zawsze ;)
To ja jestem chyba wyluzowana bo mnie nigdy te pytania nie denerwowały.Traktowałam je jak temat pogody i co gorsza sama je czasem zadaje :-)
ja w sumie tez jakos poki co nie reaguje i nawet w ciazy z wielka cierpliwoscia odpowiadalam na przerozne pytania i pozwalalam dotykac swoj brzuchol. Pewnie wynika to z tego, ze ciaza przebiegala ok i mamy silne dziecko, ktore robi rzeczy przed czasem albo o czasie. Mysle, ze jak bedzie robic duzo pozniej niz pokazuja schematy, a ktos po raz kolejny zapyta czemu jeszcze nie chodzi czy czemu sama nie je to zaczne sie wsciekac:)
I za to lubię Cię czytać, ze jesteś normalna :)
Tak…ostatnio popełniłam grzech ciężki-nie założyłam synkowi bawełnianej czapeczki robiąc zakupy w ikei??? Leżał także w łóżeczku w bodziaku z krótkim rękawkiem – czy nie jest mu za zimno?!Tak jakby temperatura z za okna panowała i w mieszkaniu?? Pluskamy sie razem w wannie bo niedługo zaczynamy chodzić na basen-czytaj – syn kąpie się w moich brudach???????? bujak?masakra wykrzywiasz mu kręgosłup! Karmisz piersią i jesz czekoladę???? Ps.Śietny wpis – wpasował się do mojego dzisiejszego dnia ???
Przy drugim dziecku na szczęście wiele się odpuszcza i wrzuca na luz. Przy pierwszym wszystko było nowe, wielu rzeczy wyczekiwałam (może nie tyle ze względu na wyścig, co tak zwyczajnie – z ciekawości jak to będzie). Przy drugim za to czas tak mi nagle przyspieszył, że przy każdej nowej umiejętności mam szok: Aaa, to już?! Przecież to taka dzidzia jeszcze (a tu już rok prawie, haha).
Ja sobie uświadomiłam, że ten wyścig szczurów nie ma sensu w momencie kiedy dotarło do mnie, że wielu rzeczy z rozwoju starszaka wcale już nie umiem tak szczegółowo przypisać do danego miesiąca. Bez sprawdzenia nie umiałabym np. powiedzieć ile ważył czy mierzył mając rok. Pamiętam pierwszy ząbek, ale kolejne już tak średnio. Pamiętam kiedy zaczął siedzieć, raczkować, potem chodzić, ale wszystkie bardziej szczegółowe czynności, do których wtedy przywiązywałam tak dużą wagę, dzisiaj już dość mocno mi się rozmyły. Widzę też jak różne są moje dzieci i jak różne mają tempo opanowywania kolejnych umiejętności (Syn np. zaczął chodzić mając 13 m-cy, córka mając tylko 10, ale za to on wcześniej zaczął interesować się książeczkami i czytaniem, potrafił dłużej skoncentrować się na jednej rzeczy). Zawsze jest coś za coś i porównywanie tego nie ma sensu.
No wlasnie, zapomina sie i stad sie biora potem opowiesci juz starszych mam o ich cudownych dzieciach, ktore juz w miesiacu x robily to czy tamto. Ale co tam starszych – corka brata zaczela chodzic dokladnie jak moja, bratowa wyslala wtedy zdjecie i sobie zapamietam, ze dokladnie jak moja. 3 lata pozniej bratowa przekrecila zegar o dwa miesiace do tylu, choc obie zaczely chodzic (za) wczesnie, to jednak w 10tym a nie 8mym miesiacu. A ja mam wszystko „udokumentowane” na zdjeciach, dzieki temu rzeczywiscie moge sprawdzic przyblizony oczywiscie wiek, kiedy cos tam (aparat zawsze mam pod reka). Ale tez widze roznice u mojej dwojki – oboje byli bardzo szybcy w rozwoju motorycznym, ale synek pozniejszy z mowa, o odpieluchowaniu w ogole nie wspomne. I to tez mnie nauczylo pokory i uswiadomilo, ze jednak jest rozne tempo rozwoju.
Zapomina się i tutaj jest to świetnie wyjaśnione (polecam, bardzo lubię ten blog): http://www.wymagajace.pl/dlaczego-kiedys-bylo-high-need-babies/
Ja stety-niestety pamiętam, bo wszystko zapisałam na blogu (a mam pamięć wzrokową, co raz ujrzę na papierze/ekranie, a tym bardziej sama wstukam – pamiętam na mur, beton :)).
Ja jestem przerażona… Tym wspomnianym w poście wyścigiem nad sprawnościami z każdej dziedziny życia dziecka też, ale na ten moment (póki jeszcze tej gonitwy nie doświadczyłam) jestem bardziej sfrustrowana całym ciążowym okresem. Tym, że 2 kreski na teście muszą być absolutnie równoznaczne z niekończącą się euforią. Że za normalne uznaje się wycie na każdej reklamie z kotami, bobasami i pieluchami. Że na każdym Ktg powinny szklić mi się oczy – w końcu słyszę bicie serca dziecka. Co tam, ze dla mnie to trochę jeszcze abstrakcja i nie do końca czuję ten dziki zachwyt. Wolę za to wypytać o wszystko, podjąć jakiś nurtujący mnie temat, rozwiać wątpliwości. Że jak proszę koleżanki zeby opowiedziały jak to tak na serio jest z tym porodem, to mnie karmią jak trola, że to boli jak okres. Że chlust i wcale nie ma takiej tragedii, dostaniesz dziecko i zapomnisz o bólu. Że jak mowie mamie, że nastawiam się na mały hardcor, bo wole się miło rozczarować, to wisi mi potem nad słuchawką pół godziny i tłumaczy, że nie prawda, ze ona urodziła szybko i w ogóle nie mozna mieć traumy po porodzie, bo helou ona nie miała, wiec nikt nie może mieć, a jak ma to przesadza. Że wyprawkę trzeba oglądać każdego dnia, prac, prasować i wąchać te mikroskopijne ciuszki tak na conajmniej 3 miesiące przed porodem. I zdjęcia robić – koniecznie z 15 dziennie, a potem rzucać na fejsa dla ucieszonej gawiedzi. Że powinnam mieć juz ze 3 maty i 4 bujaki, bo weź jak to tak. Trochę zaskoczona jestem tym wszystkim, bo ja cieszę się owszem, ale na swój świadomy sposób. Wiem co mnie za chwilę czeka i autentycznie paraliżuje mnie strach. I wkurza mnie to, że za każdym razem jak ktoś do mnie dzwoni, to wróży mi kiedy urodzę. Że na bank do końca tygodnia, za piec dni, w terminie, po terminie – bo dla mnie, to nie ma znaczenia. Czekam cierpliwie i niech się dzieje co chce, bo po co się nakręcać? I nie wiem, jak to jest, że te wszystkie moje koleżanki, które urodziny w ciagu ostatniego roku (a trochę ich jest) opisują swoje macierzyństwo jako największa idyllę na świecie. Że może nie dosypiają, ale co tam. Ze odkąd mają dziecko spływa na nie całe dobro tego świata.
Że jak mowie lekarzowi prowadzącemu, że u mnie w rodzinie kobiety miały problem z laktacją, więc nie przygotowuje się tak na 100% na karmienie piersią i nie zamierzam rwać sobie włosów z głowy gdyby faktycznie nie wyszło, to mnie stawia pod ścianą i grozi palcem, że nie ma czegoś takiego jak brak mleka, tylko brak chęci. A jak słyszę lekarza od usg, który opowiada mojemu facetowi – „co te babki niektóre wyczyniają na porodówkach, taki facepalm”, to mi sie nóż w kieszeni otwiera, bo nie dość, ze go straszy, to na dodatek jak pytam: a rodził Pan? Bo porod to stres, strach, ból i czasami te reakcje może sa nieco przesadzone, ale ej to nie jest picie kawy, to nagle kończą się podśmiechujki (choć prywatnie jest genialnym facetem, sympatycznym lekarzem). Mi ciąża daje w kość od samego początku. A ze dodatkowo moja kuzynka także jest w ciąży i ma zupełnie odwrotny stosunek do mojego (czyli cały świat musi wiedzieć o mojej ciąży), to czuje się jak jakiś zwyrol ??.
I kurde Kuba będzie jadł jogurty owocowe i czekoladę (z umiarem). Normalnie ulało mi się przed samym porodem…
Eee, to całkiem normalne, że nie przeżywasz badań/ciążowego brzucha/kompletowania wyprawki, itp.
Babki dzielą się na dwie grupy: te, które rozpływają się nad dziecięcym bodziakiem w sklepie i te, które nawet widok dziecka na ekranie USG nie bardzo rusza. Ja byłam gdzieś tam pośrodku :), choć faktycznie na badanie szłam, żeby się dowiedzieć, czy dziecko jest zdrowe, a nie ronić łzy szczęścia, że je widzę. Jakoś nie wzruszało mnie nawet bicie serca na KTG (skupiałam się po prostu na liczeniu ruchów i czekałam, kiedy to się skończy, bo nudno było tak leżeć w jednej pozycji z poprzypinanymi pasami).
A to już tak na pocieszenie, że nie jesteś sama: http://www.nishka.pl/bedac-w-ciazy-nie-nazywam-dziecka-fasolka/
A przy trzecim to dopiero włączasz na luz ;) :D
Ja też znam dziewczynkę, która chodziła w wieku 8 miesięcy. Urodziła się duża (rodzice są bardzo wysocy, bo mama wyższa od mojego męża :)) i była ogólnie większa niż rówieśnicy – nie wiem, czy to ma jakiś związek, ale przy okazji szybciej rozwijała się ruchowo, może była po prostu silniejsza? Potem jej brat (wcześniak z wagą 3,5 kg!) dokładnie tak samo :). I co? I rodzice bardzo martwili się o kości, obciążenie kolan, stawów, kręgosłupa.
Okazuje się, że i tak źle, i tak niedobrze :).
Ta, ktora ja znam miala bardzo krzywe nozki, jakby rzeczywiscie nie utrzymywaly ciezaru ciala (takie w ksztalcie litery O). Ale wyprostowaly sie jeszcze w przedszkolu.
Corka przyjaciolki byla niesamowicie elokwentna (nadal jest). Jako dwulatka zapytana, co zepsulo sie w aucie-zabawce odpowiedziala, ze „pas rozrzadu”. :) 2 miesiace pozniej na pytanie – „co tak brzeczy?” odpowiedziala „Generator pradu?”. Tego drugiego bylam swiadkiem. Ale ludzie patrzyli na nich czasem jak na rodzicow dziwologa, jakby ja specjalnie „tresowali”, ale ja ich znam i ona po prostu tak szybko sie rozwinela z mowa. Ale takiemu dziecku tez na przyklad trudno sie odnalezc w grupie rowiesniczej.
Oj, z lękiem czytałam ten wpis, bo już w pierwszym akapicie okazało się, że jestem złą matką! Zeżarłam na sali Poporodowej 1,5 kg winogron z wielkimi pestkami i jeszcze czestowalam sąsiadkę. Dopiero dziś się dowiedziałam jak to o mnie świadczy i czemu sąsiadka odmawiała. ..?
A mi położne zabrały! Co za małpy!
Mam nadzieję, że w domu nadrobiłaś? :D Moje dziecko chyba dziwnie by się czuło, gdybym nie obżerała się winogronami, bo robiłam to przez całą ciążę, a że rodziłam w lecie (w wakacje – fatalnie, wiem…) to akurat w sezonie owocowym!
Cholera, az wygooglowalam co to ten okres krytyczny.
Fajny blog. Chyba zostane za dluzej.
Pozdrawiam
Jak dobrze, że w całym tym prześciganiu się (w sposobach karmienia, wychowania) są mądre mamy/kobiety, które zamiast być idealną i wpisywać się w ogólny schemat „bo tak trzeba, bo tak muszę, bo tak powinnam”, idą własną drogą mówiąc o tym w otwarty sposób. Dokładnie 14 tygodni temu wypisałam się z tego wyścigu, kiedy na świat przyszło moje pierwsze dzieciątko. Jakie są tego zalety? Kiedy wyjdziesz poza schemat i przestaniesz się nim kierować zauważysz W KOŃCU swoje dziecko. Dostrzeżesz, że macierzyństwo jest piękne, kiedy przestaniesz sobie stawiać coraz to wyżej i wyżej poprzeczkę, byle by tylko dorównać innym matkom. Poczujesz się po prostu szczęśliwa, a dziecko to odwzajemni. Fajnie w końcu poczytać mądrego bloga, mądrej kobiety i mądrej mamy. Będę tu na pewno zaglądać!
Dziękuję Ci, bardzo dziękuję!
Myślałam, że tylko ja z tych, które mają w czterech literach, co potrafią dzieci innych. Moje potrafią to, co potrafią. Nie popycham ich na siłę do przodu. Pomagam, daję możliwości, zachęcam, jednak nigdy nie zmuszam. Jakoś nie odstają od rówieśników, choć nie chodzą na pierdyliard zajęć dodatkowych. Mój syn zaczął przemierzać świat na dwóch nogach po skończeniu szesnastu miesięcy, nie raczkując wcześniej wcale. To było pole do popisu dla ludzi ,,dobrych rad”. Córeczka za to jest znacznie mniejsza od rówieśników ze względu na wcześniactwo i też nie raz słyszałam, że za mała…
Nie ma co się przejmować i durnych wyścigach brać udziału, bo i tak bezsprzecznie jesteśmy numer 1 dla naszych dzieci!