Gdzie się spieszysz?
Gdzie się spieszysz?
W zasadzie to nigdzie. Ilekroć patrzę na moje dziecko teraz, chciałabym zatrzymać czas na zawsze. Wszystkie te chwile, w których się do mnie uśmiecha znad swojej zabawki albo przybiega po należnego mu przytulasa.
Prawdopodobnie mało jest na świecie mam, które nie łapią się każdego dnia na podobnej myśli.
A równocześnie na każdym kroku towarzyszy nam pytanie: kiedy?
KIEDY WRESZCIE ZACZNIE SIADAĆ/RACZKOWAĆ/CHODZIĆ?
Pół biedy, jeśli pojawia się tylko w naszej głowie. Gorzej, jeżeli powtarzamy je jako życzenie każdego dnia, próbując przy okazji przyspieszyć bieg wydarzeń. Posadzić dziecko, które nie jest kompletnie na to gotowe, obłożyć poduszkami, wpakować do spacerówki, bo gondolka już dawno się znudziła. Pokazać, jak chodzi się na czterech, a najlepiej od razu na dwóch. Pionizować, za dwie ręce, za jedną, przy chodziku, wózku, szybciej, szybciej… I te licytacje! Mój zaczął chodzić jak miał dziesięć miesięcy, mój w wieku roku, mój to późno, bo skończył szesnaście – powie niejedna zawstydzona mama. Rzeczywiście! Jest się czego wstydzić! Widocznie za mało go uczyłaś! Co z Ciebie za matka? Czy zdajesz sobie sprawę z tego, że fakt, iż Twoje dziecko tak późno zaczęło chodzić, będzie teraz rzutować na całe jego życie???
KIEDY PRZESTANIESZ KARMIĆ PIERSIĄ?
To pytanie spędza sen z powiek nie tyle samej matce, co reszcie społeczeństwa, które najwidoczniej współczuje Twojemu mężowi, że musi dzielić się piersiami żony z jakimś tam dzieckiem. Jak powszechnie bowiem wiadomo, piersi należą do mężczyzny i basta. Są też poniekąd dobrem narodowym, więc zależy nam, aby cycki absolutnie każdej kobiety jak najdłużej pozostały w dobrej kondycji, a długie karmienie na pewno temu nie sprzyja! Pytania o laktację zaczną się więc pojawiać z częstotliwością wprostproporcjonalną do długości karmienia. Czasami wynikają one z czystej troski o dziecko, bo z takiego wychowanego w nadmiernej bliskości i czułości na pewno nie wyrośnie nic dobrego!
KIEDY SIĘ USAMODZIELNI?
Bo też ręce opadają! Ileż można nosić po tych schodach góra-dół, wkładać do łóżeczka/samochodu/krzesełka, karmić, ubierać? Źle to natura urządziła, dzieci powinny rodzić się w pełni samodzielne, najlepiej mając już siedem lat, wówczas wszystkie niedogodności pierwszych miesięcy życia zostałyby zniwelowane do minimum, a taka matka mogłaby sobie przynajmniej odpocząć po ciężkim porodzie… Tymczasem harówka! Z której na dodatek nie wynika nic dobrego poza marnym przywiązaniem matki do dziecka i dziecka do matki.
KIEDY ZACZNIE MÓWIĆ?
To strach nasz powszedni. Bo dziecko sąsiadki już całymi zdaniami, a moje dopiero na etapie brum-brum… Bo w internetach napisali, że dwulatek powinien znać minimum dwieście wyrazów, a nie trzy. Każda z nas zna jakieś dziecko, które zaczęło mówić późno, w wieku trzech/czterech lat. I co z niego wyrosło? Na pewno nic dobrego! Niemota taka, która nie potrafi poprawnie sklecić zdania, prawda? Nie? Całkiem mądre dziecko? To tylko dowód na to, że wyjątek potwierdza regułę…
KIEDY ZACZNIE CZYTAĆ I LICZYĆ?
A wcześniej: budować wieże z klocków, rozpoznawać kształty i kolory… Im szybciej, tym lepiej! Takie dziecko, które na przykład zna już wszystkie literki przed pójściem do zerówki, na pewno zostanie lekarzem albo prawnikiem. A jeśli do tego umie liczyć, dodawać i odejmować w pamięci, czeka go świetlana przyszłość, skończone studia ze stopniem profesora i praca dla najlepszych firm na świecie. W końcu każdy profesor zarabia kokosy, a kasa jest jak wiadomo synonimem szczęścia. W dodatku takie wytrenowane w pewnych dziedzinach dziecko zajdzie dalej niż rówieśnicy, którzy dopiero operują na zbiorach i uczą się rozpoznawać, w którym jest więcej, a w którym mniej elementów. Jeśli moje przeskoczy ten etap, ucząc się od razu tabliczki mnożenia na pamięć, zostanie geniuszem wiodącym przeszczęśliwe życie… Czyż nie?!
A może warto po prostu zatrzymać się i cieszyć tym, co teraz, zamiast w kółko zadawać absurdalne w swojej treści pytanie: kiedy?
Wiadomo przecież: kiedy! W swoim czasie…
ciagle poganiajace nas KIEDY :) ja czekam, kiedy mlodszy bedzie juz sam chodzil ;) a przynajmniej sie odczepi troche od mojego cycka ;) bo ciagle na nim wisi :P
ciagle jest jakies kiedy, a trudno jest cieszyc sie chwila :) czasem sie udaje, ale co jakis czas przychodzi widmo kiedy i po zabawie ;)
eh ja też już odpuściłam pytanie KIEDY, ale miałam z nim problem właśnie na etapie siadania, chodzenia… ale to otoczenie nas przygnębia. Każda mama chciałaby aby jego dziecko było „statystyczne” i mogła się nim chwalić, to nic dziwnego. A tak to tylko się u pediatry tłumaczy ;-) na szczęście już to przetrawiłam i przy 2 dziecku na pewno będę pewniejsza w dyskusji z otoczeniem ;-)
Mój mały szybko nauczył mnie olewać to pytanie. Wszystko robił po prostu późno. Zgodnie z normą, ale raczej w górnej granicy, jako ostatni z rówieśników: siadać zaczął jak miał dziesięć miesięcy, chodzić jak osiemnaście, itp. Jako matka szybko odkryłam, że nie jest to żadne opóźnienie rozwojowe, a wynika z jego ostrożności, asekuracyjności, bo moje dziecko lubi czuć się pewnie, zanim zdecyduje się coś zrobić. Dla mnie to lepiej :).
Pamiętam jednak jedno ze szczepień koło roku, pielęgniarka w przychodni była skonfundowana, bo chciała go zmierzyć taką miarką powieszoną na ścianie i zważyć na „dorosłej” wadze, a on jeszcze nie stał samodzielnie! Nie wiedziała, co robić, a powinni być na to przygotowani, bo roczne dziecko MA PRAWO jeszcze nie chodzić, a więc i nie stać bez podparcia.
dokładnie przechodziłam to samo ;-) ale początkowo martwiło mnie to. Tym bardziej, że nawet po konsultacji z neurologiem słyszałam, że dziecko w tym, a tym czasie powinno „to robić”. Często była to „moja wina” gdyż ich zdaniem wyręczałam dziecko. Siadał 9 miesięcy, 10 raczkował, 14 chodził według lekarzy wszystko za pózno ;-) na szczęście mówi „za szybko!” ;-)))
to sie bierze z przekonania ze jak dziecko zacznie cos wczesniej robic to bedzie madrzejsze/lepsze – juz na starcie! no coz…widocznie twoje takie nie bedzie! ba…nawet moje takie nie sa! :D beda za to przewyzszac wszystkich w przyszlosci!! i wowczas niech sie schowaja mamuski ktorych pierworodni budowali kolorowe wieze w pierwszym roku zycia korzystali z toalety i samodzielnie wiazali buty! :)
No właśnie, ale to nieprawda, bo na sukces pracuje się całe życie ;).
No nie jest tak, że ktoś został obdarzony geniuszem i nie musi już pracować, żeby coś osiągnąć, bo ci, którzy pracują, szybko go przeskoczą. Tym bardziej nie jest tak, że jak dziecko nauczy się szybko czytać, to nie będzie mieć żadnych problemów w szkole. Na to nie ma reguły :). Ba! Z doświadczenia wiem, że dzieciaki, które za szybko uczą się liczyć, nie rozwijają myślenia matematycznego (działania na zbiorach np.) i mogą mieć potem ogromne problemy ze zrozumieniem najprostszych zadań (ja byłam takim dzieckiem, bo od razu uczono mnie cyfr, zamiast wyjaśnić jak krowie na rowie dodawanie i odejmowanie na przykładzie patyczków czy innych jabłek: gdzie mniej, gdzie więcej, co się stanie, jak kilka patyczków przełoży się do innego zbioru, itp. Są na to super zadania, można z patyczków tworzyć obrazki, bo dziecko nie ma ich liczyć, tylko wiedzieć, że przełożenie oznacza powiększenie drugiego zbioru, nawet jeśli prosta kreska wygląda, jakby składała się z większej ilości patyczków niż ukośna. Dopóki maluch nie pojmie tych przykładów, nie powinno się operować na cyfrach). Podobnie z czytaniem, dziecko musi dojrzeć do pewnych kwestii, żeby wiedzieć, że „m” to nie „my” ani „em”. Z tego pędu rodziców do edukacji często bierze się dysleksja…
eee, ja to widze zupelnie inaczej. jak dziecku uda sie osiagnac jakis krok, to rodzice sie z tego po prostu ciesza. nie znaczy to zaraz, ze sie wywyzszaja i przy kazdej okazji wypominaja innym, ze ich to juz umie, a tamto nie potrafi. dajcie sie nacieszyc rodzicom :P co mam zrobic jak syn w wieku 4 lat sam wszystko przelicza :P powiedziec mu STOP, musze Ci to najpierw na zbiorach pokazac :P u nas syn bardzo szybko i bardzo duzo mowil – nie wiem skad mu sie to wzielo: albo gadula za mama albo efekt czytania ksiazek albo po prostu tak ma i juz. nie uwazam go za geniusza, ciesze sie z tego i tyle. tak samo bylo z chodzeniem czy robieniem siusiu na nocnik. do tej pory natomaist nie umie jeszcze wielu rzeczy: np wiazac sznurowadla, dobrze wyplukac buzi po szczotkowaniu zebow itd. na pewno nie ma prostej zaleznosci ze jak ktos w wieku 2 lat nie powiedzial 100 słow to nic z niego nie bedzie a jak ktos budowal zdania to bedzie profesorem i odwrotnie. dajcie mi sie jednak nacieszyc z tego, ze syn sie interesuje budowa silnika i mi tlumaczy jak to dziala. jestem dumna z niego jako mama, choc z naukowych teorii moze wynikac, ze najpierw powinien zrobic A a nie B zeby cos z niego było…
Dzieci garną się do wiedzy, widzę to po moim, bo całymi dniami chodzi i pokazuje palcem na przedmioty w otaczającym świecie (lub obrazki w książce), żeby dowiedzieć się, jak wszytko się nazywa. Grzechem by było tego głodu wiedzy nie wykorzystać!
Chodziło mi raczej o sytuację, w której to rodzice bardziej od dziecka garną się, aby pewne umiejętności posiadło, przymuszają wręcz (do sadzania między poduszkami, kiedy dziecko nie potrafi, ale skończyło już sześć miesięcy, więc powinno, chodzenia za dwie ręce, kiedy maluch nie jest absolutnie gotowy, mimo że rok za pasem, nauki czytania, liczenia bo niedługo pierwsza klasa, ale dziecko nie wykazuje jeszcze żadnego zainteresowania literami, cyframi, itp.). Trzeba uważać, żeby nie przelać własnych ambicji na malucha, ale jeśli to od niego wychodzi inicjatywa, to warto wspierać :). Mój brat też bardzo szybko zaczął liczyć (uczyła go babcia na stronach Pisma Świętego, a było ich… tysiące!) i są z niego ludzie (żeby nie powiedzieć: matematyczni geniusze ;)). Ja znowu nie byłam gotowa na te cyfry, mimo że poznałam je kilka lat później, w moim życiu pojawiły się zbyt wcześnie, jeszcze zanim rozwinęłam matematyczne myślenie, ale to już akurat wina nauczycielki, która nie tłumaczyła na konkretnych przykładach, cyfra to dla mnie był zapis graficzny, a nie dwie strony książki, dwa jabłka, itp.
A co do chwalenia się… Bywa różnie. Są matki, które w fajny sposób „chwalą się”, a są tacy, którzy chcą podkreślić, że ich dziecko jest wybitne, sprawdziły się jako matki, nie to co pozostali… To zawsze da się wyczuć! Taki głupi przykład: rozmawiałam ostatnio z dwiema parami na temat wysadzania na nocnik. Jedni powiedzieli: „Szybko poszło! Sama zrozumiała i zaczęła wołać , nie mieliśmy żadnych problemów. Trafiliśmy chyba we właściwy czas, jesteśmy z niej dumni” – super, tylko się cieszyć! Druga para: „Szybko poszło! U nas wszystko idzie szybko! Mamy bardzo inteligentne dziecko, ale wiesz, ja z nim dużo pracuję…” – czyli w domyśle: inne mamy tyle nie pracują, to mają głupsze dzieci.
Dokałdnie zgadzam się – im wcześniej tym lepiej bo będzie mądrzejsze. Tralala już to widzę.
Ja późno zaczęłam chodzić tzn. mając 1,5 roku a mój syn pierwsze kroczki zaczął stawiać coś ok. roku ale to i tak za późno bo córka koleżanki chodziła w wieku 9 miesięcy. I teraz jest ciągłe porównywanie. Ja myślałąm, że to teraz tak, obecnie ale gdzie tam – bratowa mnie uświadomiła, jej syn ma 8 lat i wtedy też było porównywanie dziecka do dziecka i ten błysk w oku matki, której dziecko szybciej zaczęło mówić czy chodzić. Bo wiadomo – mądrzejsze, lepsze ;) Ohh niech te nasz dzieci rosną swoim tempem.
Brawo! Bardzo mądry tekst!
ja mam trójkę. przyjmuję zmiany z ponurą rezygnacją:) w sensie, że zanim ogarnęłam się ze wszystkim po urodzeniu trzeciej, to ta zaczęła się turlać. wiadomo, trzeba pilnować. jak przystosowałam się do tego, to przeżywałam kolejne załamania nerwowe z powodu siadania, raczkowania, stawania, przemieszczania się przy meblach. czekam jeszcze na wielki dzień pierwszego kroczku, wtedy moje życie definitywnie się skończy na jakieś 2 lata, kiedy młoda pójdzie do przedszkola;)
Bardzo fajny tekst, wyścig szczurów nie powinien być napewno motywatorem do działania rodziców. A z doświadczenia wiem ze nie zawsze ten który pierwsze jest w klasie,na boisku jest tez pierwszy w życiu. Pozdrawiam