Dziecko bardziej od pieniędzy potrzebuje ojca
Spotkałyśmy się we trójkę u niej w mieszkaniu. Niby przypadkiem, ale jak to zwykle w życiu kobiet bywa: nic przypadkiem się nie dzieje. Nawet ten guzik przy dekolcie nie całkiem przypadkiem się odpina i jak sukienka jest za ciasna, to wcale nie dlatego, że nie zauważyłyśmy tego w sklepie.
Tak było i tym razem. Jedna zadzwoniła do drugiej, że się nudzi, a trzecia wpadła, bo umawiała się już wcześniej, żeby przegadać bardzo ważną sprawę. Kobiety nigdy nikogo nie słuchają, kiedy podejmują życiowe decyzje, ale dyskutować o tym lubią. I to jak!
– Krzysiek chce wyjechać za granicę – powiedziała Agata, kiedy już ogarnęłyśmy nasze dzieci, to znaczy wysypałyśmy im na dywan cały karton zabawek i całkiem przypadkiem włączyłyśmy telewizor w tle.
W jednej sekundzie stało się jasne, po co się wszystkie spotkałyśmy.
– Też bym pojechała, ale nie mam odwagi – przyznałam szczerze – dobrze mi w tej Polsce. Chociaż źle.
– Nam jest tylko źle – westchnęła Agata.
– My mamy się budować, a tam musielibyśmy zaczynać od zera – wyjaśniłam – mieszkania droższe, więc na pewno coś mniejszego, bez ogrodu… Gdyby nie działka, to bym jechała. Na stałe.
– Nie, na stałe nie – przestraszyła się Agata – Na pół roku, dorobić tylko.
– Ale razem? – upewniłam się.
– Nie, więcej zaoszczędzimy, jak Krzysiek pojedzie sam. Tam nie ma dla mnie warunków. Tutaj mam mieszkanie, rodzinę. Mama mi pomaga przy Kubusiu…
Udawałyśmy, że nie widzimy, jak nasze dzieci bardziej niż zabawą są zajęte wyjadaniem biszkoptów z opakowania, które położyłyśmy niedaleko nich. Również przypadkiem.
– Ja tam nie lubię, nawet jeśli Piotr wyjeżdża tylko na dwa tygodnie – przyznałam szczerze – samego na dłużej bym nie puściła.
– Dlaczego? Nie ufasz mu?
– Nie. Ufam. Chyba… – stropiłam się. Wiadomo, facet to facet – Po prostu nie wyobrażam sobie związku na odległość. Wszystko się wtedy sypie! My na przykład po powrocie Piotra musimy od nowa uczyć się ze sobą żyć. Przeszkadza mi, że zostawia mokry ręcznik na podłodze w łazience, a jemu, że zrzędzę o bzdury.
– Mam znajomą, która straciła pracę po porodzie – odezwała się nagle Kryśka – ciężko im było wyżyć z jednej pensji, bo mieli jeszcze kredyt. Facet wyjechał do Irlandii i jak tylko się zaczepił, ściągnął do siebie rodzinę. Od początku nie było mowy, że będzie tam sam. Rodzina mieszkająca osobno… To nie rodzina.
– Ja też mam znajomą! – przypomniało mi się – Jej mąż ma firmę: jeździ po całej Europie i zakłada sauny.
– Czyli żona nie może pojechać z nim?!
– Nie może, bo on mieszka raz tu, raz tam. W dodatku ta znajoma ma dobrą pracę. Jest dziennikarką.
– Widzisz, czasami NIE MA WYJŚCIA! – podkreśliła dobitnie Agata.
– Zawsze jest wyjście. Jej mąż może na przykład rozszerzyć ofertę. Wiesz, remonty i zakładanie saun. Żeby móc pracować w jednym miejscu. Lub ostatecznie zamknąć firmę i pomyśleć o czymś innym.
– Bez sensu! Ma rzucać to, na czym dobrze zarabia?
– Nie. Wiesz co jest bez sensu? Że jego żona ma romans ze swoim szefem.
Wzdrygnęłyśmy się. Ale nie, nas to przecież nie dotyczy! Wiadomo, że my to na pewno i nigdy… I że nasi mężowie też na pewno. Nigdy!
– Ok, ale Krzysiek ma jechać tylko raz. Na pół roku – Agata od samego początku wiedziała, co o tym myśleć. Przyszła po prostu pogadać, a nie prosić o radę.
– Przecież mój też tak jeździł – przypomniała Krysia – pamiętacie, przed ślubem.
– Czyli rozumiesz! Wiesz, tam są zupełnie inne pieniądze. W kilka miesięcy zarobi na rok życia tutaj…
– I co z tego? Ja postawiłam sprawę jasno: po ślubie koniec. Chciałam mieć dziecko! – spojrzała czule na swoją pierworodną, która okładała właśnie Kostka i Kubusia makaronem do pływania. I ten makaron naprawdę znalazł się w zasięgu jej rąk przypadkiem – A moje dziecko bardziej od pieniędzy potrzebuje ojca.
wow
Zgadzam się z Tobą, ale wiem, że są bardzo ciężkie decyzje.
My żyliśmy 2 lata na odległość. Pracował i pracuje w Niemczech, dlatego zdecydowałam się do niego dojechać. Nie mogłam inaczej, dłużej bym nie wytrzymała.
Też mieliśmy dzisiaj z mężczyznem długą pogadankę na temat tego, że ludzie zbyt dużo oddają w zamian za pieniądze.
Naprawdę myślisz, że ludzie oddają to za pieniądze? Znam dziesiątki takich, którzy wyjechali bez rodzin. Nie dla logo na torebce, dla nowego auta czy dla wakacji w hotelu o standardzie wyższym o gwiazdkę. Dla większości z nich to nie są po prostu pieniądze. To jest pełna lodówka, dach nad głową,możliwość kupienia dzieciom podręczników do szkoły, nowych butów. To jest wreszcie, pierwszy raz od dawna, nie martwienie się, czy im wystarczy do wypłaty, czy będą musieli kombinować, sami nie dojadać, żeby dla dzieci coś do gara wrzucić. Ja wyjechałam, bo chciałam, ale doskonale rozumiem osoby, którym się nie ułożyło w kraju i szukają za granicą nie diamentów czy koni mechanicznych, a właśnie możliwości zapewnienia sobie i swoim rodzinom spokoju ducha, że nie wylądują na ulicy albo nie będą stać w kolejce do jadłodajni dla ubogich.
to jest takie trochę popadanie z jednej skrajności (torebka z logo) w drugą (dach nad głową). ok, tych drugich jestem w stanie zrozumieć, przynajmniej przez pewien czas. ale serio – nie ma sytuacji bez wyjścia i zawsze, ale to zawsze dokonujemy wyborów. znam wiele osób których małżeństwo rozpadło się właśnie przez takie wybory. albo też nadal „trwa” tylko zasadnicze pytanie brzmi – po co? skoro od wielu lat widują się raz na pół roku, albo nawet rzadziej, a dzieci pomału zapominają jak wygląda ich tata. jest też wiele wiele osób, które w kraju nie przymierały głodem, a i tak zdecydowały się na wyjazd. bo wiadomo ZAWSZE jest coś co można kupić, a na co cię nie stać. pytanie jednak brzmi czy jest to takie niezbędne?
Przed pojawieniem się dziecka miałam zupełnie inne podejście do tych spraw. Sama dużo jeździałam. Moja praca to było typowe „za granico”. Lubiłam to. Nigdy nie narzekałam. Nawet jeśli w domu byłam przez trzy dni w miesiącu. Hotele, ciągle nowi ludzie, lotniska. Lubiłam to. Mąż zawsze czekał w domu. Bez pretensji i podejrzeń – ja przyznaję bez bicia że bym tak nie potrafiła. Czasami zdarzało mu się wyjść z kumplami na piwo (zazwyczaj wychodzimy razem w gronie znajomych) a mnie tak po prostu zwyczajnie po babsku trafiał szlag. Dziś kiedy na pokładzie jest dziecko nie jeżdzę już prawie w ogóle. Dopiero w przyszłym miesiącu szykuje mi się pierwsza delegacja. Czy tęsknię? Tak. Czy potrafię bez tego być szczęśliwa? Tak. Najważniejsze mam przy sobie.
No raczej dziecko potrzebuje ciepłego obiadu, dachu nad głową, nowych butów, bo ze starych wyrosło, a tutaj się nie da tak jak tam (bo czasem się nie da), to lepiej niech już ten tata będzie tam, choćby na jakiś czas. Mało kto się decyduje na wyjazd, bo chce podwyższyć standard życia z już przyzwoitego. My wyjechaliśmy, bo chcieliśmy przygody i nudziło nam się w Polsce. Mimo, że mieliśmy gdzie mieszkać, co jeść, mieliśmy posady w fajnych firmach, znajomych w każdej knajpie i cały świat u stóp.
. Ale większość osób wyjeżdża, bo jest w sytuacji podbramkowej, ma ogromne długi, żyją od 1 do 1. W tych rodzinach nie chodzi o to by kupić dziecku buty lepszej marki, albo pozwolić mu wybrać sobie w sklepie ulubioną zabawkę. Zazwyczaj, gdy już ktoś się decyduje na taki krok, by żyć na odległość, to jest dlatego, że dla nich to być albo nie być.
Ja nie jestem przeciwna emigracji.
Uważam po prostu, że warto zrobić wszystko, żeby wyjechać razem, bo taka rodzina na odległość… To nie rodzina.
Pełna zgoda z Twoim postem. Rok temu koleżanka mojego męża z pracy wyjechała do innego miasta, bo dostała awans, jej mąż został tu i widywali się weekendami. Właśnie złożyła pozew o rozwód, ma przyjaciela w tamtym mieście, wszystko się posypało. Odległość to kat dla związku, a niezaspokojony mężczyzna jest mało odporny na pokusy. Jak nie ma na chleb, jedzie się razem i o ten chleb zabiega. Dom jest tam, gdzie dwoje ludzi przebywa razem. Nie mówiąc już o tym, że bardzo zmieniły się nasze standardy postrzegania tego, co jest na chleb. Bo wstyd, żeby dziecko miało ubrania z ciuchlandu, etc.
Moi rodzice tak żyli przez pewien czas – mama dostała awans i przeprowadziła się do Wrocławia, wracała na weekendy. Tata prowadził firmę w niedużej miejscowości w tym samym województwie i zajmował się dwójką nastolatków – mną i moim bratem. Owszem,potem wszyscy przenieśliśmy się do Wrocławia, bo to dla całej rodziny był bezsensowny i ciężki układ, ale jakoś udało się nikomu z niego nie wyłamać, nie zawsze trzeba sobie od razu szukać przyjaciela i składać papiery o rozwód. Ja i mój partner też przez rok żyliśmy na odległość, widując się co 2 weekend. Syn dziwnym trafem nie zapomniał jak wygląda tata. Ja, mimo miliona okazji i pokus, nie znalazłam sobie nowego faceta. On też sobie nikogo innego nie znalazł. Uważam, że rodzina na odległość to nie jest dobre rozwiązanie na długi czas, ale też nie demonizowałabym i nie mówiła, że to jest tylko kwestia kasy, że teraz dla ludzi kasa ważniejsza niż obecność. Bo to nie zawsze o to chodzi. Są różne powody dla których ludzie wyjeżdżają – czasem długi, czasem chęć samorozwoju, czasem pęd do odkrywania świata. Są różne zakończenia tych historii. Nie wszystkie skazane są na rozwody i niepowodzenia.
Co do wspólnego wyjazdu rodziny – to nie zawsze jest takie łatwe. Ja mieszkam w brutalnym mieście. Brutalnym pod każdym względem. Cen, nikłych możliwości wynajmu nieruchomości, niskiego zaufania wobec niezbyt szanowanych tu migrantów z Polski. Rzucić się tak na głęboką wodę od razu, z całym kieratem, z wrzeszczącym niemowlakiem? Never ever! I tak czasem mam wrażenie, że się pospieszyłam z decyzją o przyjeździe tu, że to nie był dobry czas, że za mało przygotowań, za mało researchu, że pochopnie wybrane miejsce (bo piękne, multukulti i ach!, ale niestety okazuje się, że to nie jest najważniejszy czynnik, który powinien wpłynąć na naszą decyzję). Czasem lepiej niech jedno pojedzie, wybada teren i potem dopiero niech dwójka podejmuje decyzję, co dalej.
Przed urodzeniem córki mąż pracował ok 200km od domu. Wracał na weekendy, czasami na jeden wieczór w tygodniu. Po urodzeniu Hani wrócił i nie wyobrażam sobie bycia samą… Uważam, że trudno jest budować relację ojca i córki, żony i męża na skypie… bo życie to pierdoły, to niemożliwosc znalezienia skarpetek, zachwyt nad smakiem przygotowanej kawy, zapach perfum, opowiedzenie, że widziałam sąsiadkę za oknem. Nie czarujmy, że przez telefon, internet się nie da tego podtrzymywać, tak jak w realu. A życie nasze raczej w realu, a nie w internecie przecież…
My tez mieszkaliśmy rok z hakiem osobno, ja byłam wtedy w ciąży, wiec trochę czasem było cieżko. Widzielismy się prawie w co weekend, lot Sztokholm – Londyn do zrobienia. Było cieżko, ale nie MEGA ciezko, powiedzmy do zrobienia, ale wiedzieliśmy po co to wszystko. Dużo było do zyskania, poród w mojej wymarzonej Skandynawii, mąż roczny płatny urlop tacierzyński, jego pensja +?50k większa po powrocie do UK, bo był awans. Teraz mamy lepszy lifestyle, więc czasem naprawdę warto zacisnąć zęby i…look on the bright side of life!
A teraz zastanów się, czy chciałabyś tę sytuację powtórzyć po porodzie.
Bo tekst dotyczy rodzin z dziećmi :).
Przez 10 miesięcy żyłam sama. Ciąża i pierwsze 4 miesiące życia Antka.
Było ciężko psychicznie, ale daliśmy radę. K zarabiał zdecydowanie więcej, mogliśmy pospłacać pożyczki i zacząć lepsze życie.
Uwazam, ze krotkoterminowo
warto sie poswiecic- postawic sobie np cel-rok czasu, splacam dlugi albo zarobie
na wklad wlasny i wracam. Niestety czlowiek jest tak skonstruowany, ze apetyt
rosnie w miare jedzenia i czesto gesto takie emigracje przeciagaja sie z
miesiecy w lata. Najlepiej jechac razem, o ile jest to mozliwe. Zwiazek na
odleglosc nie sluzy nikomu. Ja funkcjonowalam rok czasu na odleglosc i
przyznaje, ze mialo to pewna magie, ale na dluzsza mete nie zdawalo egzaminu. Dzis
jestesmy razem w Londynie i obydwoje mamy dobre prace. Doceniam proste sprawy
jak chocby wspolne sniadania, zasypianie razem czy spacery. Za nic w swiecie
nie zamienilabym sie na zycie na odleglosc, mimo , ze po prawie 3 latach
mieszkam w znacznie gorszych warunkach niz w Polsce i mam zdecydowanie mniej
czasu wolnego.