Czy przyjaźń z własnym dzieckiem to na pewno dobry pomysł?

Mam znajomą. Jak ja jej zawsze zazdrościłam! Wiesz, że ona ze wszystkim mogła iść do swojej mamy? Jak chłopak ją rzucił, to na ramieniu rodzicielki się wypłakiwała. Razem malowały paznokcie na czerwono i farbowały włosy na blond. A gdy zamiast kanapek na kolację miała ochotę zjeść lody, to pochłaniały je we dwie na kanapie przed tv. O dwudziestej drugiej. Przez co spóźniała się na pierwszą lekcję, ale nikt jej o to afery nie robił. W domu, bo w szkole to wiadomo.
Kiedyś wpadłam do niej w porze obiadowej, żeby jakiś zeszyt pożyczyć. Smarowała właśnie chleb musztardą i zapytała, czy też chcę. Przeprosiła, że nic innego dzisiaj nie ma. Była trochę przybita, tak samo jak jej snująca się po domu mama. W szlafroku. Przyszła nam powiedzieć, że głowa ją boli. Że te nowe tabletki przepisane przez lekarza nic a nic nie pomagają. Że zamknęła mężowi drzwi przed nosem. I że teraz nie wie, co robić.
Posmutniałam na moment, bo też nie wiedziałam.
To był tylko ten jeden raz, który nie zburzył obrazu całej rodziny jako tej fajniejszej od mojej.
Przyjaźnić się z własną mamą – WOW.
Przyjaźnić się ze swoim dzieckiem – tak! Ja też będę!
Obiecywałam sobie całe nastoletnie życie, kiedy moi starzy ni w ząb mnie nie rozumieli. Ale potem dorosłam.
Spotkałam tę znajomą ostatnio. Jest w trakcie rozwodu. Mówi, że jej mąż jest zupełnie jak ojciec. Że nie ma na świecie normalnych facetów. A do tego wszystkiego jeszcze problemy z córką! Uczyć się nie chce, nikogo nie słucha. Choć tak naprawdę to nauczyciele się na nią uwzięli, gdyby byli inni, ona też byłaby inna…
I wtedy zrozumiałam, że przyjaźń z własnym dzieckiem to najgorsze, co możemy mu zrobić.
Bo czym jest przyjaźń? Ja na przykład dzwonię do przyjaciółki, żeby opowiedzieć jej, jak mąż mnie wkurza. Potem ona mi mówi, że rozumie, to znaczy nie rozumie, jak on może tych skarpetek nie sprzątać, ale że u niej jest dokładnie tak samo! To może zostawimy ich z tym bałaganem, dziećmi na głowie i umówimy się na wino? Ok, wieczorem w mieście! A jeśli jedna z nas wypije tego wina o kieliszek lub nawet całą butelkę za dużo, to druga złego słowa nie powie. No. Żadna z nas nie jest w tym układzie mądrzejsza. Żadna z nas nie ma więc prawa sugerować drugiej, co ma robić i jak żyć. Jesteśmy po to, żeby się wygadać. I wysłuchać. Tyle.
A teraz wyobraź sobie, że twoje dziecko płacze ci w rękaw, bo Krzysiek zabrał mu zabawkę. A ty płaczesz jemu. Że tata to i tamto. A szefowa to zołza. I że może zabraknąć kasy do pierwszego.
Dziecko nie powinno być obarczane problemami dorosłych.
Ale fajnie, jakby do mnie ze wszystkim przychodziło. Tak samo jak do swoich kumpli. Bo się nie boi. „Mama, kup mi piwo! Bo nikt mi nie sprzeda bez dowodu!”, „Dostałem jedynkę! Co za pi** z tej nauczycielki!”. No… Nie! To by oznaczało, że gdzieś popełniłam błąd. Bo on nie wie, że tego nie pochwalam. Więc nie wie, że robi źle.
Dlatego nie mam ciśnienia, żeby przyjaźnić się z własnym dzieckiem. Nie jestem jego partnerem. Jestem drogowskazem. Najpierw chcę go wychować, a o przyjaźni możemy pogadać… Za jakieś dwadzieścia lat!
Kostek: czapka – Piu di ME | spodnie – Zezuzulla | buty – Gocco
U mnie było mniej więcej tak, że do połowy liceum mama była drogowskazem, a potem weszłyśmy w fazę przyjaźni właśnie. Tylko taką jednostronną, bo to ja mam w niej przyjaciółkę, mogę jej o wszystkim powiedzieć, wypłakać się, ona z kolei mnie nie obarcza swoimi problemami. Mówi, że ma od tego siostry i przyjaciółki z pracy. I szczerze powiedziawszy, układ, w którym możesz powiedzieć o WSZYSTKIM swojej mamie, ponarzekać na faceta, dzwonić do niej codziennie i gadać przez około godzinę, jest naprawdę świetną sprawą, polecam ;D
Uważam dokładnie tak samo :)
Cóż, moja mama jest moją przyjaciółką, ale tak jak Hnacia napisała jednostronną. :)
Zgadzam się w 100% :-)
Właśnie tak – rodzice są od wychowania a nie przyjaźnienia się. Co innego mieć do nich zaufanie – to jest ważne. Ale mimo całego halo wobec traktowania dziecka jak dorosłego ono nie jest dorosłe. Jego problemy możemy pomóc mu przezwyciezać, ale dla niego jest za wcześnie, by zajmować się naszymi, jak przyjaciele winni robić.
W punkt. Dziecko potrzebuje rodziców. Jak już będzie dorosłe, na studiach, wyprowadzi się możemy rozmawiać inaczej i nawet spotkać się przy butelce wina.
OOO dokładnie tak :)
Pogadamy za 30 lat, jak Twoje dziecko zacznie się rozwodzić, oki? Bo to zawsze jest tak, że mamy małych dzieci są najmądrzejsze. A potem okazuje się, że życie i tak toczy się własnym trybem.
No i stało się… przeczytałam Twojego bloga od deski do deski – i teraz jest mi tak… pusto, że nie czeka na mnie kolejny wpis. Ale to nic! Będę tu z Tobą na bieżąco, bez wątpienia. Odnośnie przyjaźni z dzieckiem – zgadzam się w 100%, jak zwykle z resztą. Ze słowem „rodzic” kojarzą mi się takie określenia jak „zaufanie”, „szacunek”, „bezpieczeństwo”, ale ze względu na ten szacunek właśnie, wielu rzeczy w pewnym wieku nie wypada im wręcz opowiadać – od tego są przyjaciele, rówieśnicy. I masz rację – z biegiem czasu ta relacja będzie się zmieniać i dojrzewać – wraz… Czytaj więcej »
Kochana! To w takim razie muszę zakasać rękawy, żeby napisać coś nowego. I to szybciutko! :)
A tak serio – dziękuję za przemiły komentarz :).
Cała przyjemność po mojej stronie! :-)
Zgadzam się również. Ja chcę zawsze dla moich dzieci pozostać mamą, chociaż marzy mi się, aby za kilka lat traktowały mnie jak przyjaciela. Czy się uda? Pożyjemy, zobaczymy.
Zgadzam się :) Są sprawy, dla których lepszym odbiorcą będzie kolega/koleżanka, a dla innych rodzicie. I tak samo w drugą stronę.
Mam z Mamą bardzo dobry kontakt, ale o wszystkim jej nie mówię (jak sobie przypomnę czasy liceum to w zasadzie o niczym bym jej nie chciała mówić :P). Rodzic powinien być dla dziecka raczej kimś w rodzaju powiernika :)
Koleżanka, mama dwójki dzieci, powiedziała mi kiedyś „Moje dziecko nie musi mnie lubić. Ono i tak mnie kocha.” – i myślę, że to jest bardzo dobre podsumowanie tego, co napisałaś. Nasze dzieci nie zawsze muszą nas lubić, nie zawsze będą akceptować nasze decyzje, bo i też nie jesteśmy z nimi na tym samym poziomie – wieku i hierarchii rodzinnej. Ale to nie przeszkadza im nas kochać, a nam kochać je. I to jest najwspanialszy element macierzyństwa.
Mam podobnie jak Hnacia :) Sytuacja była skomplikowana przez rozwód Rodziców ale to wtedy zaczęła mnie Mama chwilowo obarczać problemami, byłam w podstawówce i wtedy po raz pierwszy dowiedziałam się, że życie to nie tylko motylki i grzebani grabkami w ziemii. Zrozumiałam, że bycie dorosłą, jak Mama to też problemy, takie trochę inne niż moje. Teraz, kiedy mieszkam z moim Facetem, pracuję, Nasze tematy są bliższe i często Mama mi narzeka na swojego Męża i mojego braciszka, a ja jej… tak… na kulki ze skarpet :) Mój Tata ich nigdy nie robił! A mieszkałam z Nim 6lat, miałam kiedy obserwować… Czytaj więcej »
Moja madre próbowała się ze mną zaprzyjaźniać gdzieś tak koło matury. Zaczęła mnie traktować bardziej „dorośle” i oczekiwała zwierzeń i słuchania co jej na sercu leży. Nie udało się, bo było jakiś dziwne jak dla mnie, miłość i szacunek – ok, przyjaźń nie koniecznie.
A ja myślę, że to temat w którym jeden malutki drobiazg może wszystko zmienić. Owszem, prawdziwa „przyjaźń” z rodzicem może zacząć się jak już po jednej i po drugiej stronie stoją dorośli ludzie. Ale wierzę, że można mieć z dzieckiem bardziej kumpelskie relacje, zachowując przy tym autorytet. Moja mama zawsze była taka właśnie dwutorowa i uważam, że na dobre mi to wyszło. To trudne i nie wiem, czy mi się też tak uda, ale postaram się.