Czy na pewno tego potrzebujesz?

DSC_1097_1

Kiedyś miałam problem. Nie jakiś wielki, pewnie taki jak większość z nas, kobiet. Kłopot z zakupami. Pierwsze moje pensje niemal co do grosza wydawałam na szmatki, kosmetyki, pierdółki do mieszkania. Doszło do tego, że nie miałam jeszcze przelewu na koncie, a już chodziłam po sklepach i planowałam, co kupię po pierwszym. Cóż, życie singielki bez żadnych zobowiązań!

A potem przyszedł czas przeprowadzki i przejrzałam na oczy. Okazało się, że dla 99% rzeczy, które posiadałam, nie mogłam znaleźć miejsca w nowym domu. Chodzi mi o te wszystkie świeczuszki z Ikei, wazoniki, rameczki, podusie z H&Y czy kubki z zabawnymi nadrukami. Niepotrzebne i zagracające życiową przestrzeń. Żadna z tych rzeczy nie była droga, ale kiedy podliczyłam, ile w sumie kasy wywalam do kosza lub rozdaję – włos się na głowie zjeżył!

I tak postanowiłam zacząć kontrolować swoje wydatki. Nie tonąć w nadmiarze. Wybierać mądrze. Otaczać się tym, co dobre. I naprawdę potrzebne.

Po latach mogę przyznać, że poszło mi całkiem świetnie! Jesteście ciekawe moich sposobów na utrzymanie zakupowej równowagi?

CIUCHY

Nie kupuję emocjonalnie, pod wpływem chwili. Nigdy od razu! Kiedy widzę coś ładnego na wieszaku, przymierzam, a potem odkładam i wychodzę ze sklepu. Jeśli nie potrafię o tej rzeczy zapomnieć przez kilka następnych dni, to znaczy, że jest mi pisana. Jeśli zapominam (w 90% przypadków!) – to znak, że wcale jej nie potrzebuję!

Często jest tak, że kiedy myślę o czymś intensywnie od kilku tygodni/miesięcy, to potem nagle dorywam to w promocyjnej cenie! Prawdziwy znak z niebios ;). Plus tej metody jest taki, że nie zdarzają mi się nieprzemyślane zakupy wyprzedażowe, które pewnie znasz: bierzesz coś, bo było NAPRAWDĘ tanie, a potem nie masz kiedy, gdzie i do czego tego ubrać, więc ląduje w szafie na wieki wieków…

I przede wszystkim, wbrew temu, co próbują nam przekazać marketingowcy oraz co podpowiada nam instynkt łowiecki odziedziczony z dziada pradziada: produktów jest teraz tyle, że nawet jeśli w jednym sklepie Twój rozmiar zostanie wyprzedany, w końcu trafisz na coś podobnego (lub lepszego!) gdzie indziej. I promise! Przetestowane latami praktyki.

BUTY, TOREBKI

Umówiłam się sama ze sobą, że jeśli chcę kupić drugą brązową torebkę lub kolejną parę kozaków – stare oddaję/wyrzucam. Żal mi tego? To znak, że nie potrzebuję niczego nowego, bo to, co już mam, jest jeszcze całkiem dobre!

KOSMETYKI

Kupuję tylko wtedy, kiedy się kończą lub przeterminują. Widzę dno opakowania – idę do drogerii. Jeśli skusi mnie reklama jakiegoś super hiper duper wypasionego kremu o nowej formule, która ma sprawić, że moja twarz stanie się gładsza niż cera Kim Kardashian po botoksie – zapamiętuję, czego chcę, wykańczam to, co aktualnie mam na stanie i dopiero wtedy kupuję nowe.

Jeśli chodzi o kolorówkę, która rządzi się swoimi sezonowymi prawami wyznaczanymi przez trendy – nie ulegam im. W mojej kosmetyczce są uniwersalne cienie do powiek (brązowe, szare) i szminki (czerwona, różowa, bezbarwna nawilżająca). Nie wydam kasy na coś, co użyję może ze dwa razy, nawet jeśli ma to kosztować tylko 20 zł. Tu 20 zł, tam 20 zł i w efekcie nie byłoby mnie stać na wyciskarkę Starcka. Bo przechodzimy do punktu następnego…

WYPOSAŻENIE DOMU

W tym temacie bardzo łatwo popłynąć! Jak człowieka nie stać – a raczej wydaje mu się, że go nie stać – na remont, to ta dwudziesta piąta świeczka z Ikei kusi, oj kusi. Bo tanim kosztem można dzięki niej odmienić swoje wnętrze! Ale podlicz teraz wszystkie świeczki w swoim mieszkaniu i okazuje się, że masz za to wiaderko farby, które wystarczy do przemalowania całego pokoju. Dodaj do tego wartość wazoników, mis na owoce, serwetek, które nieużywane zalegają w szafie, wszystkich tych niepotrzebnych durnostojek w postaci figurek kurzących się na półce i jak nic mogłabyś kupić fotel, o którym marzysz!

Wniosek jest prosty: wielu rzeczy, które kupujemy, wcale nie potrzebujemy. Chwyciłyśmy je, żeby poprawić sobie humor lub wynagrodzić brak czegoś, o czym od dawna marzymy, a na co w tej chwili nas nie stać. Warto się sobie przyjrzeć i popracować nad tym, żeby w czasie zakupów nie kierować się impulsem, a rozsądkiem.

DSC_1122_1

(2 703 odwiedzin wpisu)
10 komentarzy
najstarszy
najnowszy
Inline Feedbacks
View all comments
zakupoholiczka
zakupoholiczka
9 lat temu

najlepiej to chyba nie wchodzic do sklepu. ja czasem ide sie tylko rozejrzec, a nakupie pierdołek za 100 zl albo cieplej.

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  zakupoholiczka

Ja kiedyś tak miałam. Teraz potrafię chodzić i… nie kupować ;). Po prostu mnie to nie rusza, jak nie potrzebuję czegoś konkretnego.

kozbajaruda
kozbajaruda
9 lat temu

Znam z autopsji te pierwsze przefiukane wypłaty:) ciąża i urlop macierzyński nauczył mnie oszczędzania i nie wydawania wszystkiego na ubrania (bo u mnie tu jest największy problem) ale teraz gdy tylko pomyślę że znów idę do ludzi to już planuje co kupic. Także ten ta choroba jest chyba nieuleczalna….

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  kozbajaruda

Ej! Ale ubrać się trzeba ;).
To chyba normalne, że chcesz odświeżyć swoją garderobę przed powrotem do pracy – byle nie przesadzić z tymi zakupami! ;)

kozbajaruda
kozbajaruda
9 lat temu
Reply to  Ilona Kostecka

czyli to nie jest zakupoholizm wtórny? uffff…. :))

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  kozbajaruda

Jeśli za bardzo nie popłyniesz – to nie!

Marta
Marta
9 lat temu

Jak ja to dobrze znam… ale też nad sobą pracuję. Po ostatniej przeprowadzce ponad rok temu i przeglądzie szafy, szafek w kuchni i całej reszty, gdzie ponad połowa rzeczy została oddana, wyrzucona itp. dotarło do mnie, że trzeba z tym skończyć. Teraz dwa razy pomyślę zanim coś kupie, na wyprzedaże raczej nie chodzę, a jeśli nawet to o dziwo bardzo trudno mi coś na nich znaleźć (kiedyś myślałam – piąta, podobna bluzka, trzeba brać, przecież w takiej promocji), w IKEI też staram się pilnować, chociaż łatwo nie jest (tu na ratunek przychodzi mąż jak mnie za bardzo ponosi:)). Dodatkowo wprowadziłam chyba najtrudniejszą dla mnie zasadę – jeżeli czegoś nie noszę przez rok, to oddaję (tu cieszy się mama i siostra). Niestety wszystkie te zasady nie dotyczą dzieci, jestem obecnie w ciąży i ubrankom, gadżetom dla dzieciaków nie mogę się oprzeć, ale też będę nad tym pracować…

Ilona Kostecka
9 lat temu
Reply to  Marta

Zasada wyrzucania/oddawania ubrań, których nie nosi się od roku jest genialna! Też ją stosuję, bo to prawda, że jak nie ubrałam czegoś przez 12 miesięcy, to nie ubiorę już nigdy.

Casalinga
9 lat temu

O tak, mi też ciężko wyjść z IKEI, Duki czy H&Y z pustym koszykiem ;)

coralic blog
9 lat temu

Ja to jestem jakaś dziwna. Pierwszą wypłatę odłożyłam na konto i przetrwała do kolejnego miesiąca – nie ruszyłam ani grosza, bo to było tak strasznie mało, że aż szkoda mi było tego wydawać. I tak miesiące mijały aż w końcu pojawiła się pierwsza potrzeba – gitara i wtedy sobie nie żałowałam, wybrałam najlepszą! Potem poznałam faceta, który w kółko mi coś kupował (do tej pory ma problemy z utrzymaniem kasy przy tyłku), więc nie wydawałam ze swoich i górka rosła.

Ja wcale nie oszczędzam, po prostu nie czuje potrzeby by kupować. Jest jeden wyjątek – ciuchy i zabawki dla dziecka. I niestety mój syn już zdążył się nauczyć, że jak mamusi długo nie ma, to na pewno coś mu kupiła.