Czego lepiej nie mówić swojemu dziecku?
Jestem konsekwentną i zdyscyplinowaną osobą. Wszyscy, którzy mnie znają, wiedzą, że jak coś powiem, to tak właśnie ma być. Nawet jeśli się mylę. Wróć. Ja się przecież nie mylę!
Tak, mój syn nie będzie miał ze mną łatwego życia. Jednak i moja surowość ma swoje granice. Wiem na przykład, czego lepiej nigdy nie mówić swojemu dziecku:
1. „Do grobu mnie wpędzisz!” lub łagodniejsze: „Zobaczysz, będę przez ciebie chora!” – szantaż emocjonalny w najczystszej postaci. A co jeśli – droga Mamo, wspaniały Tato – faktycznie stanie się coś złego? Poważnie zachorujesz? Będziesz mieć wypadek? Nawet nie chcesz wiedzieć, jak Twoje dziecko będzie się czuło z tą świadomością do końca życia. Bo że o to, co się stało, zacznie obwiniać siebie – masz jak w banku!
2. „Dlaczego nie jesteś taki jak brat/siostra/sąsiad?” – prawdopodobnie dziecko szybko dojdzie do wniosku, że skoro nie jest takie jak brat/siostra, to jest… gorsze. A skoro gorsze, to… mniej kochane. Niemożliwe? A jakbyś się czuła, gdyby mąż powiedział do Ciebie: „Dlaczego nie jesteś jak moja mama/była dziewczyna?”. No właśnie. Auć. Nie powinno się porównywać w ogóle. W moim domu zakazane będą zdania: „Twój brat w twoim wieku wiązał już buty!” lub: „Dlaczego nie uczysz się tak jak Ala?”. A Ty zrobisz szpagat? Nie? Dlaczego?! Przecież Jean-Claude Van Damme potrafi!
3. „Chciałabym, aby moje dziecko było mądrzejsze”, „Szkoda, że nie mam grzeczniejszego dziecka” – myślenie życzeniowe? Czemu nie! Ale tylko jeśli chodzi o rzeczy (np. ciuchy – „Szkoda, że ta bluzka nie leży już tak dobrze jak przed porodem”), a nie o ludzi! Bo co jeśli dziecko powiedziałoby: „Wolałbym inną mamę” albo: „Mama Michała jest fajniejsza!”. Przyjemnie?
4. „Kogo kochasz bardziej?” – a Ty? Kogo kochasz bardziej? Mamę, tatę, czy jednak męża? A może dziecko? Aha! Można kochać tak samo. Można kochać inaczej. Ale mniej/bardziej? Podejrzewam, że żaden dorosły nie potrafiłby odpowiedzieć na to pytanie. A co dopiero dziecko!
5. „Jesteś niegrzeczny/nieodpowiedzialny!” – jeśli dziecko usłyszy takie zdanie z ust starszego, prawdopodobnie mu uwierzy. Przecież rodzic wie lepiej! „A skoro jestem niegrzeczny, to… Jestem niegrzeczny! Nic na to nie poradzę. Tak już mam” – i dziecko zaczyna odgrywać swoją rolę. Nie wierzy, że może być inne. W końcu rodzice już go przekreślili. Dlatego w takich wypadkach mówmy raczej: „Zachowałeś się niegrzecznie, bo…”, „Twoje zachowanie było nieodpowiedzialne, ponieważ…” – krytykujmy konkretne zachowanie, nie dziecko. Żeby wiedziało, nad czym popracować. Daj mu szansę poprawić się! Na pewno z niej skorzysta.
6. „Ale bałagan! Ty w ogóle tutaj sprzątałeś?!” – nie przekreślajmy starań dziecka! Zapewniam Was, że następnym razem już się nie postara. Bo po co? Żeby tak czy siak usłyszeć krytykę? O wiele lepiej powiedzieć: „Doceniam, co zrobiłeś, ładnie posprzątałeś na tej półce, ale zobacz, trzeba jeszcze wytrzeć kurze, ułożyć samochody, pozbierać klocki”. Ocenę ZAWSZE zaczynaj od komplementu, wymienienia tego, co poszło dobrze, wskazania plusów. Wpływa to dobrze na samoocenę, ale daje również sporego kopa motywacyjnego.
7. „Poczekaj, aż tata wróci z pracy!”, „Już mama ci da!”, „Za karę zostaniesz u babci!”, – dlaczego bliska osoba ma się kojarzyć naszemu dziecku z karą? Nie umiesz sam wyegzekwować właściwego zachowania? Sorry, ale to Twój problem, nie męża/żony/babci/dziadka!
8. „Nie bój się!”, „Nie wstydź się!”, „Nic się nie stało!”, „To przecież nie boli!”, „Nie ma o co tak płakać…” – lekceważenie i zaprzeczanie emocjom dziecka. Lepiej, żeby chowało je w sobie, czy potrafiło nazywać i wyrażać?
9. „Zostaw tego robaka, jest obrzydliwy!”, „Fuj, jak możesz patrzeć na myszy?” – panicznie boję się pająków, jednak wolałabym, żeby mój syn nie bał się niczego. Dlatego postaram się nie zaszczepiać w nim żadnych strachów. Nie uciekać na widok żaby, nie krzyczeć i nie okazywać wstrętu.
10. „Nie uda ci się/nie potrafisz/nie dasz rady”, ale też: „Nie wchodź tam, bo spadniesz!”, „Nie biegnij, bo połamiesz nogi!” – demotywacja. Podcinanie skrzydeł. Czy wiesz, że dziecko będzie słyszeć te zdania w swojej głowie do końca życia, ilekroć będzie próbowało zrobić coś nowego? Zacznie wciskać hamulec, zawracać w połowie drogi, rezygnować przed zakrętem.
Niech spróbuje! Wszystkiego! No dobra, tego patyka mógł nie brać do buzi…
…ale spróbował i jak widać mu nie smakował ;)
Jednego z wymienionych używam. Mówię do Budzika „nie bój się”, ale dodaję „jestem z Tobą, pomogę” albo „nie bój się, ciocia jest cacy cacy” (i tu pokazywanie, że cioci można dotknąć i nic złego się nie dzieje). Wydaje mi się, że tak jest w porządku i uczciwie. Jednocześnie podkreślamy, że strach to nic złego, jest normalny. Za to „nie wolno Ci się bać” unikam.
A najbardziej nie cierpię kiedy ktoś mówi do mojego dziecka „nie płacz, nie wolno płakać”. Wtedy nóż mi się w kieszeni otwiera. A noszę szabelkę po kolana.
A, faktycznie, ja też mówię: „Nie bój się, mama jest obok”. Chodziło mi bardziej o lekceważenie: „Nie bój się, czego ty się boisz?!”. Samo mówienie: ‚Nie bój się” nie sprawi, że dziecko przestanie się bać. Raczej nauczy się, że nie powinno się okazywać niektórych emocji, bo są dziwne/śmieszne. Potem może sobie z nimi nie poradzić (trzeba nazwać problem, żeby go rozwiązać).
A ja nie cierpię jak się zdrabnia tak „dziecięco” tj. cacy cacy, zamiast chleb to papu itp., to takie trochę okłamywanie, bo nagle wspomniany chleb jest już chlebem a nie papu ;)
Też nie lubiłam, a teraz mam własne dziecko i ciągle łapię się na tym, jak mówię: nóżka, rączka, chlebuś, jedzonko, paputki. Nawet mężowi relacjonuję: „Na śniadanko zjadł chlebuś z jajeczkiem.” No bo to był chlebuś: malutka skibeczka z niewielkim jajeczkiem ;).
Cacy cacy to nie jest zdrobnienie. Chyba, że powiesz mi od czego, może nie wiem.
Generalnie unikam zdrobnień, bo są za długie. Nos zamiast nosek ale robi się też noski-eskimoski, warto używać obu form ;).
Dobrze cacy cacy to synonim jeżeli już jesteś taką formalistką, tylko czy nie można powiedzieć, że ciocia jest dobra, ładna, miła ? Zresztą nie moje dziecko, nie moja sprawa ;)
A „nie bój się, zobacz (i tu np. coś co przedstawi obiekt lęku w innym świetle)” myślę, że trzeba okazać zrozumienie dla lęku ale też wytłumaczyć (dostosowując do wieku i poziomu komunikacji dziecka) – to też dobrze wypada.
I mnie się ten punkt tyczy :) ale tak jak Ty staram się wytłumaczyć dlaczego ‚nie musi się bać’. Cieszę się, że mój synek jest sceptyczny i potrzebuje czasu by przywyknąć do nowej twarzy. Denerwuje mnie tylko gdy ktoś jest oburzony tym, że się boi i wręcz zniesmaczony, bo ‚czego on się boi, mnie?’.
Jak strasznie różne jest nasze wychowywanie dzieci od tego, jak nas wychowywano. Ja pamiętam doskonale wszystkie te zdania. Były powtarzane do znudzenia, jak byłam dzieckiem i widzę, że ma to swoje negatywne skutki. Ale teraz to wiem i będę się starała nie popełnić tego błędu co moi rodzice.
Za to popełnimy tysiące innych – niestety ;).
To na pewno;) Nieważne jak bardzo byśmy się starali, błędów nie uda nam się uniknąć.
:) tylko nie nalezy zapominac, ze do dzieci, oprocz rodzicow, mowia rowniez ciocie, bacie, panie w przedszkolu, inne matki itd. i nie zastanawiaja sie nad kazdym slowem. i nie raz jedno z powyzszych zdan dzieci na pewno uslysza :P u mnie pojawia sie czasem: ale tu balagan! oraz przy wchodzeniu dziecka na meble (stól czy inne atrakcje domowe): nie wchodz, bo spadniesz (wybaczcie, ale nie raz juz dziecko spadlo i nie moga na to patrzec bez slowa komentarza :P).
ps. przyznam sie, ze zdarzylo mi sie tez zwrocic dziadkom, znajomym juz uwage, zeby np do mojego dziecka w jakis sposob nie mowic.
bardzo mnie irytuje gdy ktos np straszy dzieci (bo przyjdzie po ciebie pan i inne cuda).
Też zwracam uwagę. Nie cierpię „nie wolno płakać” – od razu reaguję. Na straszenie również.
Ale także mówię „nie rób czegoś bo coś się stanie” jakoś ciężko tego uniknąć, chociaż wiem że dziecko musi sprawdzić żeby poznać zależność przyczyna-skutek.
moje dziecko ostatnio upodobalo sobie wchodzenie na tapczan na oparcie, zupelnie na gore. i mowilam mu pare razy: uwazaj, bo spadniesz. zejdz prosze! dziecko tak dlugo wchodzilo, az w koncu faktycznie spadlo i teraz faktycznie nie wchodzi. ale tylko na tapczan :) na pozostale meble nadal wchodzi. wiec widac, ze sobie tak do konca z matki gadania nic nie robi :P
tak samo jak szaleje po dworze biega i jak faktycznie widze, ze jakis niebezpieczny zakret to krzycze: zwolnij! a dziecko i tak robi swoje i sie oczywiscie wywala. co nie przeszkadza mu biegac na nowo jak oszalaly. jak sie zacznie pora krotkich spodenek, to bedzie chodzic z podartymi kolanami znowu.
jeszcze na swoje usprawiedliwienie dodam, ze dziecko juz mialo zlamana noge, wiec matka chcac nie chcac czasem sie wtraci z ‚glupim tekstem’.
Teoria to jedno, a praktyka – drugie ;).
Niestety jesli chodzi o sprzątanie- słyszałam czesto krytykę. I rzeczywiście później nie robiłam w domu już nic, ponieważ zawsze słyszałam jakies pretensje „ale te lustr9o mogłas bardziej wypolerować” albo ” a Ty w ogole pościerałas podłogi”. Do samego końca wspólnego mieszkania z Rodzicami właśnie reagowałam zupełnie odwrotnie. A gdy wyprowadziłam się na swoje, nagle wszyscy zdziwieni, że ciągle latam ze szmatą. Hmm, może dlatego, że mój Partner to docenia i nie krytykuje niedociągnięć.;)
Także MASZ RACJĘ, to przekłada się na spory kawał naszego życia, nie tylko rzutuje na nasze dzieciństwo..