Wakacje all inclusive – chyba z tego wyrosłam!
Pamiętam moje pierwsze zagraniczne podróże, tak zupełnie różne od all inclusive. Miałam to szczęście, że przy naszej szkole podstawowej prężnie działało Towarzystwo Przyjaciół Dzieci, które za naprawdę niewielkie pieniądze organizowało wyjazdy dla uczniów. Dzięki niemu w wieku 10 lat zwiedziłam Londyn, potem na dwa tygodnie wyjechałam na wycieczkę objazdową wokół caaałych Włoch, a w ósmej klasie zawitałam do Paryża.
Zresztą, w tych Włoszech tak mi się spodobało, że na podobny wypad namówiłam rodziców. Po drodze zatrzymaliśmy się na kilka dni nad Balatonem na Węgrzech. Z rodzicami zjechałam również Czechy, Słowację, Amsterdam z obowiązkowym przystankiem w Belgii i sporą część Chorwacji. Całkiem sporo jak na nastolatkę, prawda?
No właśnie. Dla mnie to było za dużo!
Podróżowałam tylko naziemnie – samochodem lub autokarem – a program każdej wycieczki był naszpikowany od atrakcji. Jeśli przejeżdżaliśmy przez Budapeszt lub Berlin, to obowiązkowo zatrzymywaliśmy się na zwiedzanie, bo szkoda było stracić taką okazję! Choć ja głównie się nudziłam, bo zależało mi tylko na tym, żeby jak najszybciej podsmażyć swoje cztery litery na którejś z gorących plaż. Wtedy do szczęścia potrzebowałam tylko słońca i wody.
Kiedy więc już na studiach na doczepkę zabrałam się z rodzicami w pierwszą podróż organizowaną przez biuro podróży – taką z lotem samolotem, do Egiptu – przepadłam! To były początki mody na all inclusive, ale zachwyciło mnie absolutnie wszystko. To, że całymi dniami można gnić nad basenem, jeść, pić i brać udział w animacjach typu gimnastyka w wodzie prowadzona przez ciemnoskórego przystojniaka. Że zwiedzanie tylko w formie wycieczek fakultatywnych, raz na kilka dni, a nie non stop. I nie musisz z tą mapą siedzieć na kolanach, denerwować się, że kolejna ślepa uliczka, zabłądziliśmy, będziemy spać pod gołym niebem! Zachwyciłam się wieczornymi imprezami w hotelowym barze i tym, że nic nie trzeba, a wszystko można. Tak mi się wtedy wydawało.
Postanowiłam, że o nie, koniec z dotychczasowym modelem podróżowania! All inclusive forever! Koniec z umęczaniem się w aucie, jechaniem po kilka godzin gdzieś tylko po to, żeby zobaczyć stare ruiny albo kolejny nudny kościół. Jak postanowiłam, tak też zrobiłam. Kiedy poznałam Piotra, pod moim naciskiem wszystkie nasze zagraniczne podróże wyglądały dokładnie tak samo: lot samolotem do Grecji, Turcji, Bułgarii… Zresztą, nieważne! Lot samolotem w stronę basenów, a po siedmiu dniach wylot do domu.
I to mi pasowało. Aż nagle w tym roku sama do siebie poczułam niesmak.
TO NIE JEST TAK, ŻE ALL INCLUSIVE JEST ZŁE!
Ma naprawdę sporo plusów, zwłaszcza jeśli jesteś mamą małych dzieci, które mają w zwyczaju powiedzieć przy kolacji, że nie są wcale głodne, po czym punkt 24 oznajmić, że zaraz padną, jeśli teraz, natychmiast nie dostaną kawałka pizzy albo innego jabłuszka. Możesz wtedy iść do baru i nikt krzywo na ciebie nie spojrzy, że chcesz kakałko. Ba! Miły pan za barem nawet zapyta: na ciepło czy na zimno? Z pianką czy bez? Po czym z radością je przygotuje, dokładnie tak, jak twoje dziecko lubi.
Możecie jeść lody do oporu, a jeśli zrobisz sobie kroplówkę z kawy lub wina (według potrzeb), to bez obaw, że kurs ojro całkiem dla Polski niekorzystny i czy to się na pewno opłaca, bo za wszystko już przecież zapłaciłaś i teraz wystarczy korzystać!
Więcej zdjęć zobaczysz na Instagramie, klik:
W ogóle w czasie takich wycieczek jedyne, o co musisz się martwić, to żeby dotrzeć na czas na lotnisko i nie przypalić sobie ramion od słońca, bo o resztę zadba za ciebie biuro podróży. Podstawi pod hotel, obwiezie po okolicy, z hotelu odbierze. Wykupi ubezpieczenie i w razie W da kontakt do lekarza.
Jednak mimo tych wszystkich plusów jakoś tak trzeciego dnia zaczęliśmy się nudzić jak mopsy, a ja miałam wrażenie, że na pytanie, co widziałam w Hiszpanii, będę odpowiadać: „Yyy… No… Brodzik dziecięcy widziałam!”.
Dlatego postanowiliśmy, że następnym razem szukamy zakwaterowania BEZ brodzika, bo codzienne wyciąganie z niego naszej córy kończyło się big aferą.
„A skoro bez brodzika, to może by tak całkowicie z all inclusive zrezygnować?” – zaczęliśmy się z Piotrem coraz głośniej zastanawiać.
CO NAM PRZESZKADZA W TYM CAŁYM ALL INCLUSIVE?
TRANSFER JEST STRASZNIE MĘCZĄCY
Niby samolot, więc najszybciej jak się da, ale i tak cała podróż w jedną stronę zajęła nam… 12 godzin! 3 godziny autem do Warszawy, potem pobudka o 3 w nocy, bo najpóźniej o 4 trzeba być na lotnisku. Tam 2 godziny stania w kolejce do odprawy i kontroli, 1 godzina w autobusie na płycie lotniska jak sardynki w puszce, bo opóźnienia w locie, a już nas do tego autobusu wpakowali i pod samolot wywieźli, 4 godziny lotu i ostatnia na obwożenie ludzików po wszystkich okolicznych hotelach. Zdaję sobie sprawę, że samochodem byłoby znacznie dłużej, ALE przynajmniej wygodnie. Bo samoloty czarterowe ciasne są, siedzenia twarde, nie zrobisz przystanku, nic poza chmurami nie zobaczysz, o niczym nie decydujesz, po prostu jedziesz tam, gdzie wszyscy.
OSTATECZNIE TO JEDNAK DROGI INTERES
To nie jest tak, że biura podróży zdzierają z nas nie wiadomo jak. Sprawdzaliśmy i nocleg dla czteroosobowej rodziny w naszym hotelu kosztowałby nas na dobę… 1600 złotych! Dzięki temu, że wykupiliśmy wycieczkę grupową, zapłaciliśmy mniej, ale… Nadal dużo. Patrząc na ceny wynajmu mieszkań w Hiszpanii czy ceny w knajpkach w Andaluzji (podobne do poznańskich!) podejrzewam, że podróżowanie na własną rękę byłoby tańsze. Oczywiście nie do hoteli z pełnym wyżywieniem, ale who cares???!
MIMO HOTELOWYCH GWIAZDEK JEDZENIE WCALE NIE JEST DOBRE
Nie może być, skoro przygotowuje się je taśmowo codziennie dla setek jeśli nie tysięcy ludzi. Nawet najlepszy kucharz będzie w takich warunkach gotować jak w zwykłej stołówce szkolnej. Niby były owoce morza, ale jakieś takie bez smaku. Jagnięcina na szybko, najtańsze lody, drinki, których absolutnie nikt nie chciał pić i tylko wino naprawdę dobre, ale to trochę za mało, żeby siedem dni przeżyć. Choć pewnie bym mogła, gdyby nie dzieci, które nie jadły tam prawie nic.
O jakości jedzenia niech świadczy fakt, że chociaż mogliśmy jeść do oporu, wszyscyśmy na tych wakacjach schudli.
Zważywszy na cenę, jaką płaci się za all inclusive, podrabiana Nutella na śniadanie, najtańszy napój zamiast soku i kawa rozpuszczalna udająca espresso to jakaś kpina!
PRZEPYCHASZ SIĘ POMIĘDZY TŁUMAMI
Długie kolejki na lotnisku są tylko preludium, małą taką zapowiedzią tego, co ma nastąpić potem. Bo od tej chwili kolejki będą WSZĘDZIE. Do każdego śniadania, obiadu, kolacji. Żeby dorwać jajko sadzone, musisz stoczyć walkę na łokcie. Odstać swoje do zjeżdżalni na basenie. Codzienne przeprawy hotelową windą są jak wyprawa na księżyc. Tylu ludzi próbuje się nią dostać góra-dół, że szybciej wejść pieszo z dwulatką oraz jej wózkiem. I to na piąte piętro!
Wi-fi działa tylko, kiedy wszyscy śpią, czyli od godziny 1-2 do 5 rano. Nie ma co prawda parawanów, ale leżaki już przed śniadaniem ręcznikami porezerwowane, no jak walka o ogień, a potem w tym tłumie na basenie co moment jakiś dzieciak cię pryska i zrobienie zdjęcia na pamiątkę bez cudzego gołego tyłka czy wystawionego do słońca bebzona po prostu graniczy z cudem!
ATRAKCJE PRZYGOTOWANE W HOTELU DLA TURYSTÓW NIE MAJĄ NIC WSPÓLNEGO Z TYM, JAK BAWIĄ SIĘ TUBYLCY!
My mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na hotel, do którego jednak prawie sami Hiszpanie przyjeżdżają. Obcokrajowców było jak na lekarstwo, więc trochę poznaliśmy styl życia tutejszych. Mimo to atrakcje były przygotowane pod średnią europejską i takie same czy to jesteś w Egipcie, czy na Dominikanie. Wieczorami dancing przy ABBIE, w dzień aerobik z Despacito, w restauracji śródziemnomorskiej serwowano frytki z nuggetsami, poza tym była jeszcze restauracja włoska ze ślimakami i azjatycka z pizzą. Dokładnie tak.
Czy to znaczy, że te wakacje były fatalne? Nie! Na pewno będę wspominać je miło! Głównie te chwile, kiedy opuszczaliśmy mury przeludnionego hotelu. Tuż za nimi otwierał się zupełnie inny, piękny, porośnięty palmami świat. Kamienista plaża delikatnie przechodziła w góry majaczące na horyzoncie, więc wynajmowaliśmy czterokołowy rower i jechaliśmy przed siebie, w stronę hiszpańskiego słońca. Po drodze z ciekawością kukaliśmy do pobliskich barów, żeby zobaczyć to prawdziwe życie. Zatrzymywaliśmy się przy straganach, podziwialiśmy tak zupełnie inną od naszej architekturę i choć chwilami dzieciaki bardzo głośno komunikowały, że mają dość, za rok – a może nawet i zimą? – właśnie takie wakacje dla nas zaplanujemy!
A co z tego wyjdzie, czy nie okaże się drożej, dłużej i czy nie wrócimy jeszcze bardziej umęczeni – na pewno na blogu opiszę!
Dla mnie all-inclusive pojawil sie jako opcja dopiero przez dzieci. Ale musze Ci powiedziec, ze jednak hotel hotelowi nierowny. My w tym roku tez bylismy w hotelu z duza iloscia rdzennych mieszkancow, tudziez obywateli panstw osciennych i tez w tym roku nastalam sie po wszystko, od jajecznicy na sniadanie, po arbuza na kolacje. To byl najgorszy hotel, w jakim bylam, choc nieco sie z tym liczylam, bo rezerwowalismy wyjatkowo na last minute i mial opinie albo bardzo dobre, albo fatalne. I mozna to wytlumaczyc – w srodku naszego pobytu duzo rodzin krajowych wyjechalo i od razu zrobilo sie ciszej, spokojniej i nie tak tloczno (ktos, kto wlasnie przyjechal mogl odniesc duzo lepsze wrazenie niz my). Odnioslam tez wrazenie, ze akurat w tym osrodku oszczedzano na wszystkim, tylko nie na ilosci pokoi. Stolowka (jedna!), baseny (z brodzikiem i takim do slizgawek w sumie trzy), obsluga – wszystkiego bylo za malo na taka liczbe gosci. Ale jak mowie, to byl najgorszy hotel i mysle, ze wlasnie obecnosc gosci krajowych tez jest waznym wskaznikiem – takie hotele maja inny, nizszy standard, sa tansze (choc oczywiscie jako turysta zagraniczny placisz wielokrotnosc tego, co goscie lokalni).
Natomiast bylam kiedys dla odmiany, raz w zyciu, w pieciogwiazdkowym i byl swietny. Czlowiek byl tam dopieszczony pod kazdym wzgledem, zadnych kolejek, to kelnerzy podchodzili do lezakow, stolikow etc. i pytali, czego sobie zyczymy (to byl jednak tzw. ultra all inclusive). Ale ogolnie w kazdym hotelu byly jakies plusy i minusy, my zawsze patrzymy na opinie i zazwyczaj bierzemy te z ponad 95% zadowolenia, albo takie, w ktorych jest cos fajnego dla dzieci (i wtedy na inne sprawy przymykamy oczy). Przeciw wynajeciu mieszkania przemawia moje „lenistwo” – na codzien jestem w ciaglym biegu, przez te dwa tygodnie ktos inny dba o czystosc mojego pokoju i o posilki i dla mnie to jest juz luksus.
U nas problemem była ta Hiszpania niestety :) bo hotele są stare i standard niższy niż w innych krajach, choć cena wyższa :)
No ale dopiero w sierpniu zauważyłam, że nie mam ważnego paszportu, więc inne państwa odpadły :)
Hotel miał świetne opinie (średnia 4,5 na 5) i w sumie Piotr mnie ciągle przekonywał, że to jeden z najlepszych hoteli w tym kraju :) ja ciągle tylko widziałam tę cenę nieadekwatną do jakości, bo rok temu w Bułgarii zapłaciliśmy połowę tego i było jednak lepiej :) nie wspominając już o Turcji czy nawet Grecji :)
Kolejny problem jest taki, że skupiamy się na wyszukaniu hotelu, w którym jest jak najwięcej atrakcji dla dzieci, a takie atrakcje organizują duże molochy, które w samym środku sezonu są zwyczajnie przeładowane do granic możliwości :)
Dlatego Hiszpania zrobiła na mnie super wrażenie i na pewno do niej wrócimy – ale w życiu już na all inclusive!
To fakt, ze Turcja ma swietna baze hotelowa. Otoz to – my tez patrzymy, zeby albo maly basen, albo slizgawki, albo plaza jednak piaszczysta, a nie kamienista (wszystko detale, ktore przed dziecmi byly dla mnie malo istotne, ot, byle mozna bylo plywac, nie opalam sie, bo jestem typowym red neck – bez filtra 50 sie nie ruszam). No i z dziecmi jezdzi sie niestety czesto w sezonie, kiedy sa wakacje (przed dziecmi wyjezdzalismy chetnie na jesieni). Plus obecna sytuacja, ktora sprawia, ze Grecja i Hiszpania sa przeladowane. Z drugiej strony bylam tak srednio zadowolona z urlopu w tym roku, chociaz staralam sie pamietac o tym, ze o maly wlos bysmy nigdzie nie wyjechali i ze powinnam byc wdzieczna, ze i w tym roku nam sie udalo, a nie zawsze moglismy sobie na to pozwolic. Dowiedzialam sie tez w tym hotelu, ze jest tez soft all inclusive – bez napojow alkoholowych, a my w ogole nie wykorzystujemy tego, wiec zastanawiam sie, czy przyszlym razem nie wziac tej opcji.
Ta piaszczysta plaża! Pojechaliśmy i myślałam, że dzieciakom nie zrobi żadnej różnicy, że nie ma piasku, byle woda w morzu była ciepła, ale nieee, płacz przez pierwsze dni, bo kamyczki wpadają, bo nie można lepić babek z piasku!
Człowiek całe życie się uczy :)
Hej. Ja nigdy nie znosiłam all inclusive bo mało z all korzystałam. Ja ten typ co to chodzi od rana do wieczora i szuka przygód. Tak samo z 2 dzieci. Każde nasze wakacje to jest duże zmęczenie zndwojka dzieci ale też ogromną radość. My musimy na wakacjach coś robić inaczej byśmy umarli z nudów :) w każdy dzień musimy zaliczyc jakieś atrakcje a siedzenie w hotelu to by była dla nas katorGa. Oczywiście są ludzie którzy to lubią. Na moim ostatnim all inclusive 7 dniowym jeszcze zanim sie pojawily dzieci przez 5 dni byłam poza hotelem na różnych wycieczkach, wiec za bardzo z niczego nie skorzystalam w hotelu wiec to po prostu opcja nie dla mnie i męża i NUuudaaa:)
Oł je – w tym roku doskonale tę nudę odczułam ;)
Ale wcześniej lubiłam sobie popływać, leniwie poczytać coś na leżaczku, wyskoczyć na wodny aerobik. Tylko że z dziećmi to wygląda tak, że siedzisz w brodziku… I siedzisz w brodziku :). To już lepiej zapewnić im i sobie cały dzień konkretnej rozrywki! :)
Mam wrażenie, że źle Pani trafiła na wycieczki z all- albo ja mam po prostu szczęście. Pyszne jedzenie, naprawdę dobre napoje, przyzwoite lody. Tłumy, ale zawsze miejsce się znalazło. Wifi nie potrzebne, bo w końcu to i wakacje. ;)
Pozdrawiam
Haha, no ja potrzebuję wi-fi i sygnał musi być mocny, żeby ogarnąć maile, Facebooka i Instagram.
Wyglądało to tak, że siedziałam na korytarzu z kompem albo szybowałam gdzieś pod sufitem w poszukiwaniu zasięgu :)
Raz w życiu byliśmy na all- w podróży poślubnej na Maderze. Do dziś żałuję, że dorzuciłam 2 tysie do wycieczki, by mieć tę opcję. Jesteśmy aktywnymi turystami i zawsze jeden dzień poświęcamy na plażowanie i jeden na lenistwo przy basenie (zazwyczaj ostatni przed wyjazdem). W związku z tym nie korzytaliśmy prawie w ogóle z all’a, tylko śniadania i kolacje- obiady na mieście w trakcie zwiedzania :) Od tej pory wykupuję opcję HB- jest tania i dla nas satysfakcjonująca, gdyż i tak śniadania jemy w pośpiechu bo z rana ruszamy w rytm zwiedzania :) Dla nas wakacje to głównie aktywność- lubimy poznać historię, kuchnię, ciekawostki- na przykład kuzyn był na wakacjach na Zakynthos i siedział tylko w hotelu więc ani zdjęć, ani pamiątek, nic. My byliśmy, obskoczyliśmy całą wyspę, a i wybraliśmy się na Wyspę Żółwia, Itakę i Kefalonię! Nurkowaliśmy nawet z żółwiami. Kiedy pokazaliśmy kuzynowi zdj był w szoku, że tyle fajnych miejsc jest na Zante i w okolicy, a był yam aż 10 dni…
Dlatego jeśli polecam to opcję HB (często można także poprosić o lunchboxy jako przekąski szczególnie dla dzieci) i w miarę możliwości dużą aktywność ;)
Wydaje mi się, że to zależy od typu czlowie ka. My z Mezem zawsze podobne wakacje jak Pani opisuje. A reszta rodziny jeździ w różne kraje i nawet nie wiedzą co się tam znajduje – znają tylko hotel i to co dookoła. Ewentualnie przez cały tydzień byli na 1 wycieczce, bo na więcej nie mieli czasu :)) są różne typy turystów. Dla mnie siedzenie w hotelu to marnowanie czasu podczas dy dookoła tyle fajnych miejsc. A są ludzie, którzy to lubią.
My też lubimy poznawać nowe miejsca :) Na plaży (mąż lubi się opalać na leżaku) ja ratowałam się książką, teraz bawię się z dzieckiem w piasku :D Knajpki kuszą w różnych zaułkach miasta, a ja miałabym wracać do hotelu na standardowy obiad? No way :D
gdzie wynajęliście ten 4-kołowy rowerek? jaki był to koszt?
A stały pod straganami i sklepami :)
godzina 12 euro, dwie godziny 20 :)
Fajowe, jeszcze takich nie widzialam.
A ja nie byłam jeszcze na wakcjach za granicą,także pewnie gdybym dostała w prezencie wczasy (bo raczej sama nie będę w stanie ich wykupić) all to lezalbym plackiem w jednym miejscu ? i nawet bym palcem nie ruszala ?
Z małymi dziećmi niestety się nie da! :)
Wakacje all in to opcja, przynajmniej jeszcze przez kilka lat, dla mnie. Owszem, drożej niż organizacja czegoś na własną rękę. Tak, bez lokalnego kolorytu. Tak, rezerwacja leżaków i czasami tłum. Tak, maksymalnie tylko 2 wycieczki, a 1 z nich, gdy polscy animatorzy mają wolne. Jednak gdy jest się rodzicem jedynakaczki, to najważniejsze są animacje. Dziecko każdego dnia czekało na te zajęcia. A 2 razy po 2 godziny, to naprawdę duży komfort! Bez żadnego „mamo, mogę zapytać…”, „mamo, bo chcę powiedzieć…”, „mamo,…”. I tak, ja matka, znalazłam czas dla siebie :-) Na urlopie bezcenne.
To tylko moja perspektywa. Wierzę gorąco, że moje dziecię wyrośnie i zapała chęcią poznania świata. A tymczasem klubiki biur podróży mają wzięcie. 3 warunki udanych wakacji wg córki:
1. Samolot
2. Basen
3. Animacje
I powyższe determinuje mój wybór :-)
Nigdy nie byłam na all-incusive, jakoś nigdy nas nie ciągnęło. Byliśmy we Włoszech (polecam pierwsze 2 tygodnie września – po sezonie więc ludzi mało, ceny niższy, pogoda super, żyć nie umierać :D ). Dodatkowo uwielbiam planować wyjazdy, gdzie jechać, co zobaczyć. Jak nie było dzieci mieliśmy więcej atrakcji upchanych w czasie, teraz na spokojnie. Wybieram kilka najważniejszych must have do zobaczenia, przez resztę czasu snujemy się na spokojnie (na ile to możliwe z dziećmi), jeździmy sobie komunikacją miejską, wysiadamy gdzie nam się spodoba (lub jak zobaczymy super plac zabaw). Miło i przyjemnie. Bez spiny, że to musimy jeszcze koniecznie zobaczyć i tamto i szybko bo zaraz nam coś przepadnie i nie zdążymy. Wciąż z wakacji wracamy zmęczeni (czy ktoś wrócił kiedyś wypoczęty z wakacji z dziećmi?) ale zadowoleni :)
[…] nie lubię samolotów z dwóch powodów. Pierwszy to kolejki i trwająca ponad godzinę odprawa, podczas której […]
[…] rok temu napisałam, że chyba wyrosłam z wakacji all inclusive – nie spotkałam się ze zrozumieniem. Przecież […]