Sprawdzone udowodnione, czyli fakty i mity na temat składów kosmetyków!
Tak, wiem. Najpierw narobiłam wam smaka, że za mną świetne spotkanie z Kasią Bosacką, a potem kazałam taaak długo czekać na relację. Ale nie mogłam inaczej. Chciałam mieć pewność, że mój wpis nie będzie jednostronny, dlatego każdą informację, którą wyniosłam z warsztatów, sprawdziłam jeszcze pięć razy. Niejedną noc spędziłam na poszukiwaniu badań, próbując się przedrzeć przez prawdy i półprawdy. Okazało się, że zadanie nie jest łatwe, bo internet aż kipi od sprzecznych informacji! A pośród tego my – zagubione mamy…
Jeśli ktoś twierdzi, że kobiety kiedyś miały gorzej, to doprawdy – nigdy nie był w naszej skórze! Żyjemy dzisiaj w prawdziwym smogu informacyjnym: internet miał ułatwić dostęp do wiedzy i faktycznie, robi to, ale przy okazji również za jego pośrednictwem co rusz wypływają jakieś fake newsy.
A nasz mózg działa tak, że niby nie, niby nie wierzymy, ale może jednak? I ziarenko niepewności zasiane. Problem jest taki, że nasz mózg podświadomie informacje z różnych źródeł traktuje na równi. Kiedy na kanapie w telewizji śniadaniowej zasiada: profesor, celebryta i znachor, to słowa tych trzech osób traktuje z taką samą powagą. Istnieje wręcz duże prawdopodobieństwo, że to właśnie znachor będzie mówił ciekawiej od profesora (podczas gdy profesor ślęczał nad książkami, znachor ćwiczył zdolności interpersonalne na Facebooku), a więc to jego wywód utkwi w naszej pamięci na zawsze.
Kiedyś było tak, że jak kobieta miała wątpliwości co do pielęgnacji czy zdrowia dziecka, to szła do lekarza, który był niepodważalnym autorytetem w swojej dziedzinie. Dzisiaj autorytety nie istnieją. Zaufanie do lekarzy spada. A pierwsze co robimy w przypadku wysypki na przykład, to pytamy o rozwiązanie wujka Googla albo ciotkę Wikipedię.
Po raz pierwszy w historii ludzkości mamy taką sytuację, że od nadmiaru informacji zamiast zmądrzeć, prędzej można zgłupieć.
W jaki sposób ja sama odróżniam prawdę od fake newsa? Po pierwsze: sprawdzam, kto mówi. Czy podpisuje się pod tym, co mówi? Jeśli ktoś mi się przedstawia w sieci: „Jestem Ania, chemiczka”, to ja naprawdę nie mam pewności, czy to nie jest Zdzisiu, kierowca autobusu. A więc: co o tej osobie wiem? Jakie ma doświadczenie? Czy w sieci jest chociażby ślad na temat wykształcenia i dokonań tej osoby? Jaką ma opinię w środowisku? „Doktor” Zięba na przykład na bank zostałby wypędzony ze spotkania lekarzy i można twierdzić, że to dlatego, że proponuje alternatywne formy leczenia, ale np. pani Małgorzata Rzeszutek-Desmond, która również stosuje terapie naturalne, wypędzona nie została nigdy, jest za to wysłuchana z szacunkiem, a rozwiązania, które proponuje, są wprowadzane do medycyny tradycyjnej.
Druga kwestia to dowód. Na jakiej podstawie ta osoba tak twierdzi? Czy powołuje się na jakiekolwiek badania? Co mnie uderzyło, kiedy szukałam w sieci informacji na temat składów kosmetyków, to aż nazbyt często pojawiające się frazesy: „moim zdaniem”, „według mnie”, „ja sądzę”. I „może”. Wszędzie może, może, może. Może szkodzi. Może wywołuje raka. Może skraca życie. Ale wiesz, może to nam spaść doniczka na głowę z balkonu sąsiada, jednak dowodów żadnych nie mamy, a zdrowy rozsądek każe jednak wierzyć, że sąsiad też nie idiota i dobrze tę doniczkę na swojej barierce umocował.
Przede wszystkim więc zdrowy rozsądek, a nie podniecanie się sensacją czy węszenie teorii spiskowych. Rozum, a nie emocje. Dowód zamiast domniemania.
SKŁAD KOSMETYKÓW –
CO JEST POTRZEBNE, A CO RZECZYWIŚCIE SZKODZI?
tekst powstał na podstawie rozmowy z dr inż. Magdaleną Sikorą
IM MNIEJ KOSMETYKÓW, TYM LEPIEJ – FAKT
Małe dziecko nie potrzebuje zbyt wielu kosmetyków. Wystarczy coś do mycia i coś do nawilżenia. Plus ochrona przeciwsłoneczna. Najlepiej jeśli będzie to krem z filtrami mineralnymi (to te, które zostawiają na skórze dziecka biały film).
A jeśli ze skórą dziecka dzieje się coś niepokojącego, to zamiast testować na nim jak na króliku doświadczalnym wszelkie nowości – najbezpieczniej iść do lekarza!
IM KRÓTSZY SKŁAD KOSMETYKÓW, TYM LEPIEJ – FAKT
To logiczne: im dłuższa lista składników na etykiecie, tym większe ryzyko podrażnień oraz alergii.
SAMA WODA DO MYCIA WYSTARCZY! – MIT
Sama woda nie wystarczy, ponieważ skóra dziecka się brudzi. Nawet noworodek może mieć w swoich słodkich zgięciach oraz fałdkach kurz, pozostałości po ubranku lub z pieluszki, które trzeba trzeć w czasie kąpieli, żeby zeszły, naruszając tym samym barierę ochronną skóry. Nie wystarczy namaczać dziecka, a jeśli nie wierzysz, przez tydzień sama spróbuj polewać się wodą i oceń po tym czasie, czy faktycznie jesteś taka czysta :).
Większość zanieczyszczeń ma charakter hydrofobowy, a więc woda ich nie zmyje, dlatego potrzebny jest środek myjący.
Najpopularniejszy środek myjący to SLS, który cieszy się gorszą sławą niż Lord Vader. Za mną krótki romans z szamponami bez SLS, ponieważ po keratynie nie mogłam ich używać. I właśnie to powstrzymuje mnie przed zrobieniem keratyny po raz drugi. Przez prawie rok miałam wrażenie, że moje włosy są niedomyte! Te szampony się nie pienią, więc nakładałam je nawet 5 razy, ale po spłukaniu i wysuszeniu okazywało się, że moje włosy dalej są nieświeże u nasady. Także jak ktoś mi mówi, że SLSy są złe, to – sorry Winnetou! – ale widzę przed sobą małego brudaska.
Jasne, jakby robić sobie z nich wcierki, to mogą podrażniać, jednak w ilości w jakiej są stosowane w kosmetykach – nie szkodzą. [1] Choć szczypią w oczy i jestem w stanie zrozumieć rodziców, którzy z tego właśnie powodu – a nie z irracjonalnego strachu przed „szkodliwą chemią” – unikają SLSów w kosmetykach dla najmłodszych. To właśnie tym rodzicom naprzeciw wychodzi firma Johnson’s, która używa najłagodniejszych środków powierzchniowo czynnych: Coco-Glucoside [2] i Cocamidpropyl Betaine. [3] Stąd właśnie sformułowanie: „No more tears” bo te kosmetyki nie podrażniają ani oczu, ani tym bardziej skóry czy błon śluzowych.
NAJLEPIEJ STOSOWAĆ STARĄ, DOBRĄ MĄCZKĘ ZIEMNIACZANĄ – MIT
Oliwa z oliwek, mączka ziemniaczana – to nie są kosmetyki. Brzmi to trochę absurdalnie, ale nadal przemysł kosmetyczny jest obwarowany większymi obostrzeniami niż przemysł spożywczy. To znaczy to, czym się smarujemy, jest lepiej przebadane i sprawdzane od tego, co jemy. Niestety.
Mączka ziemniaczana może więc nie spełniać norm czystości (o czystości farmakopealnej będę pisać niżej). Po drugie nigdy nie była przebadana pod kątem tego, jak reaguje ze skórą dziecka i czy przypadkiem jej nie szkodzi (aha, boimy się przebadanych w tę i we w tę składników, a te nieprzebadane? Dawaj, nikt o nich nie pisał, więc na pewno są spoko!). Po trzecie: nie mamy pojęcia, jak była transportowana i magazynowana. Jedyne co wiemy to to, że opakowanie jest nieszczelne (kaman! W końcu to papierowa tutka!), a więc bakterie mogą się dostać do środka raz-dwa. A brudny produkt wcierany w skórę = zaczerwienienie, podrażnienie, krostki aż po stan zapalny.
Zresztą, sama sobie wetrzyj w odparzenie (czyli w ranę!) mąkę, która otwarta leżała pół roku w twojej szufladzie i którą sypałaś w tym czasie do różnych produktów w czasie gotowania – serio, super „sterylne” warunki!
SZARE MYDŁO DLA NASZYCH DZIECI JEST NAJLEPSZE! – MIT
Jest to mit, któremu sama uległam na początku mojej macierzyńskiej drogi. W efekcie skóra mojego synka była tak przesuszona, że złaziła płatami.
Dzisiaj już wiem, że mydła mają odczyn zasadowy. Tak, nawet mydło szare. A skóra dziecka ma przecież PH = 5,5, dlatego kosmetyki dla dzieci również powinny mieć odczyn kwaśny, żeby jej nie zaszkodzić. [4]
KOSMETYKI NATURALNE SĄ LEPSZE OD KOSMETYKÓW Z LABORATORIUM – MIT
Otóż, trzymaj się teraz mocno, bo być może to, co napiszę, będzie nowością i złamie twój latami budowany światopogląd, ale… certyfikowane kosmetyki naturalne również są wytwarzane w laboratorium!
A te bez certyfikatu… Tutaj dopiero trzeba mieć ogromną wiedzę, żeby potrafić czytać ich skład! Na pewno uważać trzeba na wszelkie nowości: bo są nieprzebadane. Oraz na długie składy. Zasada jest dokładnie taka sama jak przy kosmetykach tradycyjnych, bo nawet jeśli na etykiecie mamy same olejki eteryczne czy bezpiecznie brzmiące wyciągi naturalne (z aloesu czy z rumianku), to im dłuższa lista, tym większe ryzyko podrażnień. [5]
ZDROWE DZIECKO NIE POTRZEBUJE EMOLIENTÓW, STOSUJE SIĘ JE DOPIERO NA SKÓRĘ ATOPOWĄ – MIT
W brzuchu mamy delikatna skóra dziecka jest otoczona chroniącą ją mazią płodową – tak sprytnie wymyśliła to sobie natura! Wiadomo, że w chwili porodu ta skóra nagle się nie zmienia – nadal potrzebuje dokładnie takiej samej ochrony. I to właśnie emolienty ją zabezpieczają poza naszym brzuchem, imitując maź płodową.
Co więcej! Dokopałam się do badań, w których udowodniono, że u dzieci, u których stosowano emolienty od pierwszych dni, ryzyko wystąpienia atopii jest niższe. Jest to ważne zwłaszcza w przypadku dzieci, które są w grupie ryzyka (w ich rodzinie występuje atopia lub alergia). [6]
Oczywiście, po jakimś czasie można zrezygnować z emolientów, chociaż my używamy ich do dzisiaj, bo świetnie działają na skórę całej rodziny :).
OLEJ PARAFINOWY JEST ZŁY – MIT
Olej parafinowy to ciekła postać parafiny, używana m.in. w wazelinie czy w oliwce dla dzieci. Sam olej parafinowy nie jest niczym złym, o czym świadczy fakt, że nie jest to składnik obcy, tylko budujący naszą skórę (ok. 5% naszej skóry to węglowodory parafinowe).
Przeciwnicy oleju parafinowego twierdzą, że przedostaje się on przez skórę, odkłada w organizmie i tym samym nam szkodzi. Nie jest to prawda. Olej parafinowy nie wnika wgłąb skóry i nawet po połknięciu zostaje wydalony – o czym świadczy fakt, że w farmakologii jest stosowany jako środek przeczyszczający. [7] Nie ma takiej opcji, żeby coś się „odkładało”. [8]
Ma za to właściwości regenerujące oraz nie powoduje podrażnień i uczuleń. [9] Jedyne zagrożenie płynące z używania oleju parafinowego w kosmetykach jest takie, że musi być on maksymalnie oczyszczony (czystość farmakopealna = 99%), a nie wszyscy producenci się do tego stosują.
W czasie warsztatów Johnson’s przeprowadzono na nas całkiem odważny test w ciemno: otrzymałyśmy 4 olejki (naturalne i mineralne), nie znając ich nazwy. Naszym zadaniem było ocenić: jak się rozprowadzają, wchłaniają oraz w jakim stanie jest nasza skóra po ich użyciu. Jednogłośnie cała sala stwierdziła, że test wygrywa olej mineralny (parafinowy). W moim osobistym rankingu na drugim miejscu był olejek z jojoba, chociaż dyskwalifikowało go to, że niefajnie pachniał (jak olej, na którym smażymy!).
OLEJ KOKOSOWY JEST NAJLEPSZYM NAWILŻACZEM – MIT
Jakiś czas temu był szał na olej kokosowy, a ja się do dzisiaj zastanawiam, kto miał w tym interes, żeby aż tak go rozpropagować?
Dzisiaj olej kokosowy przeszedł już szereg testów i wiemy, że ten w czystej postaci ma wysoką komedogenność (czyli skłonność do zapychania porów oraz powstawania zaskórników), może również podrażniać.
Sama uległam modzie na olej kokosowy i kiedy używałam takiego sklepowego, spożywczego przez jakiś czas, moja skóra była masakrycznie przesuszona i zaczęła się łuszczyć. Nic dziwnego, bo sam olej kokosowy przy długotrwałym stosowaniu rozszczelnia naskórek. [10] Może być z powodzeniem użyty jako jeden ze składników w kosmetykach – choć nie należy do składników najłatwiejszych, dlatego kosmetyki z tym olejem w składzie kosztują ile kosztują – ale nie wierz w to, że sam olej kokosowy jest cudownym remedium na wszystkie problemy skóry, posmarujesz się i będziesz wyglądać jak bogini. Chociaż wiadomo – każda by chciała!
LEPSZE SĄ ZAPACHY NATURALNE OD SYNTETYCZNYCH – MIT
Oj, jak bardzo w to wierzyłam! Kiedy więc dostałam do ręki kolejny test w ciemno, czyli 4 zapachy schowane we fiolce i miałam rozpoznać, który jest naturalny, a który nie, byłam pewna – łatwizna! Co to dla mnie?! Raz dwa rozgryzę, który jest syntetyczny! Na pewno pachnie ohydnie!
Okazało się, że spodobały mi się tylko zapachy syntetyczne, bo w naturalnych wyczułam delikatną nutkę alkoholu, zupełnie tak, jakby owoce sfermentowały. W ogóle oznaczyłam je zupełnie na odwrót, czyli naturalne podpisałam: syntetyczne (myślałam, że ten alkohol to dla utrwalenia zapachu!).
Dlaczego producenci używają zapachów syntetycznych? W praktyce okazuje się, że nie taki wilk straszny, bo jedyne zapachy naturalne to olejki, które działają alergennie (np. olejek cytrusowy podobnie jak same cytrusy jest bardzo silnym alergenem). Aromaty identyczne z naturalnymi są otrzymywane poprzez: wyodrębnienie z produktu naturalnego lub syntezę w laboratorium chemicznym.
Żyjemy w XXI wieku, więc jesteśmy w stanie wytworzyć IDENTYCZNE związki syntetyzowane do tych, jakie występują w naturze. Zapach syntetyczny ma dokładnie taką samą budowę i te same wiązania, tylko usunięto z niego alergeny.
NAJLEPIEJ ZROBIĆ KOSMETYKI SAMEMU W DOMU – MIT
Jest taka blogerka, która krytykuje większość kosmetyków ze sklepowej półki, a w zamian poleca robić je samemu w domu.
Ja też zrobiłam sobie kiedyś masło do ciała, ale w życiu nie posmarowałabym nim dziecka! A to dlatego, że nie mam narzędzi, sterylnych pomieszczeń ani urządzeń badających czystość. Do zrobienia tego masła musiałam zamówić z sieci półprodukty (nie wszystko da się zrobić samemu w domu!) – przyjechały nałożone szpatułką w zwykłych plastikowych słoiczkach – nie były sterylnie zamknięte, nie wiem w jakich warunkach były przekładane ani jak długą drogę przebyły, zanim znalazły się u mnie. Nic nie wiem też o ich przechowywaniu. Być może właśnie dlatego moją mamę ten „bezpieczny” kosmetyk zrobiony w domu od razu podrażnił.
Kosmetyki zrobione samemu od tych wyprodukowanych w laboratorium różnią się tym, że duże koncerny przykładają ogromną wagę do tego, żeby nie zanieczyścić produktów.
Na spotkaniu również robiłyśmy własne kosmetyki, ale żadna z nas nie dostała ich do domu – najpierw wędrowały do laboratorium, gdzie trzeba było przebadać, czy są w nich bakterie i czy na pewno można ich używać.
Bakterii nie widać gołym okiem, a namnażają się w tempie błyskawicznym! Dla przykładu: jeśli do kosmetyku dostanie się 1 bakteria z naszej skóry, to co 20 minut namnażają się następne. Po kilku dniach mamy ich już biliony! Tym bardziej, że w łazience panują idealne warunki do ich namnażania (wilgoć, brak okna, wysoka temperatura). Widoczna gołym okiem pleśń pojawia się niestety duuużo później.
A na delikatnej skórze małego dziecka bardzo łatwo o zakażenie. Bakterie najczęściej występują w słoiczkach (kiedy nakładamy krem ręką, zanieczyszczamy go), mniej jest ich w tubce, a najmniej w opakowaniach z pompką, dlatego to właśnie one są najlepsze do przechowywania kosmetyków dla małych dzieci. Bo są szczelne.
KONSERWANTY W KOSMETYKACH TO ZŁOOO – MIT nad MITY
Konserwanty zarówno w żywności jak i w kosmetykach są bezpieczniejsze od bakterii. Dodaje się je po to, żeby produkty się nie psuły. Konserwanty to nic złego, gorszy jest ich brak (wtedy pojawiają się bakterie!) lub kiedy jest ich za mało (również bakterie!) oraz za dużo (bo faktycznie w takim wypadku mogą podrażniać).
Rośliny i owoce w sposób naturalny zawierają środki konserwujące. Identycznych używa się w kosmetykach! Czy wiedziałaś, że aby uniknąć parabenów, powinnaś przestać jeść truskawki czy na przykład… Gruszki?
Parabeny to składnik, przed którym klękają narody i uciekają firmy. To najbardziej przebadane spośród konserwantów, a w żadnym z badań nie udowodniono ich szkodliwości. Jednak doszło już do takiej dezinformacji, że konsumenci panicznie się ich boją, więc producenci rezygnują z nich w składzie, zastępując parabeny czym? Ano mniej przebadanymi konserwantami! To samonapędzająca się karuzela strachu, bo napis „paraben free” na opakowaniu faktycznie może nam, zwykłym śmiertelnikom sugerować, że parabeny są czymś, czego trzeba unikać. [11]
Parabenów nie znajdziesz już na przykład w składzie kosmetyków Johnson’s, choć przyparci do muru przyznają, że wycofali je pod wpływem klientów, a nie dlatego, że parabeny są złe.
Na koniec zostawiam cię z filmem z warsztatów Johnson and Johnson, które odbyły się w Poznaniu. Zdecydowałam się wziąć w nich udział, bo rzadko mam możliwość porozmawiać ze specjalistami w dziedzinie kosmetologii. Bardzo chciałam się dowiedzieć, czy informacje – które co rusz wypływają w sieci – można traktować poważnie, czy są to tylko artykuły rodem z Pudelka, których jedynym celem jest zaszokować i dzięki temu przyciągnąć rzesze odbiorców.
A przy okazji mogłam poznać moją ulubioną Kasię Bosacką, przeprowadzić i nagrać z nią krótki wywiad!
[1] https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/20634505
[2] http://www.kosmopedia.org/encyklopedia/coco_glucoside,646/
[3] http://www.kosmopedia.org/encyklopedia/cocamidopropyl_betaine,302
[4] http://biotechnologia.pl/kosmetologia/rownowaga-kwasowo-zasadowa-jak-utrzymac-odpowiednie-ph-skory,16124
[5] http://www.poradnikzdrowie.pl/uroda/kosmetyki/ile-natury-jest-w-kosmetykach-naturalnych-czy-naturalne-znaczy-ekologi_37558.html
[6] https://podyplomie.pl/publish/system/articles/pdfarticles/000/015/163/original/49-68.pdf?1481285047
[7] http://www.przychodnia.pl/el/leki.php3?lek=1383
[8] https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/28789996
[9] A.V. Rawlings, K.J. Lombard, International Journal of Comsetic Science 2012.34, 511-518, A review on the extensive skin benefits of mineral oil
[10] https://apteline.pl/artykuly/olej-kokosowy-w-pielegnacji-fakty-i-mity/
[11] http://biotechnologia.pl/kosmetologia/parabeny-czyli-wielka-afera-na-rynku-kosmetycznym,15046?page=1
CHCESZ POPRAWIĆ ZNAJOMYM HUMOR? TO PODAJ DALEJ! ;)
Dziękuję, że jesteś ze mną!
Świetny wpis, serio rozwiał wiele moich wątpliwości!
A ja nie na temat: skąd ta spódnica? Widziałam ją wcześniej, jest śliczna :)
Nareszcie coś merytorycznego na ten temat, chociaż przyznam szczerze że dobijają mnie kosmetyki z pompką bo dużo się kosmetyku marnuje jak nie można go wybrać palcem do końca.
Ale już przynajmniej wiem dlaczego tak się robi i że nie jest to tylko po to żebyśmy szybko kupowali następny jak myślałam wcześniej.
Używam szamponów bez SLS i się pienią. Trochę mniej niż te z, ale wciąż ;-) może źle trafiłaś albo kwestia rodzaju włosów ;) moje są ładnie umyte :-)
Swoich kosmetyków nie robię ale wolę kupić Eko (tak, wiem że produkowane są w laboratorium) bo mają lepszy i krótszy skład :) ogólnie wpis ciekawy i dobrze napisany. Jedyne co mi się nie podoba to nazwanie mnie brudaskiem bo nie używam SLS :-P
Przepraszam :) masz rację, przez 10 miesięcy myłam różnymi szamponami bez SLS. Jedne nie pieniły się wcale, inne trochę, trafiłam też na taki, który jest całkiem znośny, ale nawet nim muszę namydlać głowę 4-5 razy (mam dość gęste, grube i sztywne włosy), a szamponem z SLS wystarczyło namydlić 2 razy i po sprawie.
Natomiast można się do tego przyzwyczaić :)
ale wiesz o tym, że to, że szampon się pieni nie oznacza, że działa? to właśnie ma działać na psychikę.
Testowałam, a w sumie nadal testuję te szampony (bo keratyna jeszcze się nie wypłukała).
Być może nie ma to związku. W każdym razie szampony bez środka myjącego nie domywają moich włosów. Te, które mają delikatny środek w składzie (czyli z dużymi micelami) – ok. Ale nadal nie domywają ich tak dobrze jak te z SLS (muszę namydlać głowę od 3 do 5 razy, zamiast 2 razy).
nie wiem… ale jakoś „pachnie” mi tu sponsoringiem firmy Johnson… :/ Przykładów innych firm tu nie widzę ani bezstronności kosmetyczno-korporacyjnej.
A publikacje PubMed?
Odniosłam identyczne wrażenie…
Ja również mam takie odczucia. Niestety w dzisiejszych czasach nawet badania naukowe bywaja sprzeczne. A co dopiero sądzić o badaniach które sponsoruje producent gigant jak Johnson?
Linki, do których odsyłam, to nie są badania Johnson’s :)
Starałam się znaleźć maksymalnie obiektywne źródła.
przykro mi, ale chyba nie wiesz czym jest pubmed, jako absolwentka inżynierii biomedycznej, która wielokrotnie korzystała z te strony czuję obowiązek żeby to skorygować. Nie jest to strona gdzie są opisane badania, a baza artykułów o tematyce medycznej. To, że ktoś opublikował artykuł jeszcze nie oznacza, że są w nim wiarygodne wyniki, ważne jest również żeby patrzeć na sponsora opisanych badań oraz całą metodykę przeprowadzenia badań. Jak to mówią pracownicy naukowi: papier przyjmie wszystko.
Co więcej jestem ciekawa gdzie Ci się udało przeczytać pierwszy artykuł z bibliografii, bo nawet z uczelnianymi proxami nie mam do niego dostępu, a w linku do pubmedu jest tylko abstrakt, który jest jedynie krótkim streszczeniem i zazwyczaj nie zawiera wszystkich istotnych informacji, a jedynie naświetla tematykę artykułu.
i masz dobre wrażenie. zupełnie przypadkiem w niemal tym samym czasie wpis o składzie kosmetyków ze zdjęciami ze szkolenia J&J pojawił się na kilku blogach parentingowych…
I…? Co w związku z tym?
Nie ukrywam, że byłam na warsztatach J&J z innymi blogerkami, które są zresztą widoczne na zdjęciach Sherlocku Holmesie :)
Moje dziecko miało straszne odparzenia pupy. Żadne maście ani kremy kupowane z apteki nam nie były w stanie pomóc. Dopiero stara dobra mąka ziemniaczana nas uratowała (poleciła nam ja pielęgniarka środowiskowa)- warunek jest jeden. Mąką obsypujemy suchą pupę. I mam już dosyć jak po raz kolejny czytam na blogu ze „babcine sposoby”sa złe. A kosmetyki J&J są straszne uczulające dla dzieci (sprawdziłam na swoich osobiście i nie polecam).
Tak zgadzam się. Kosmetyki j&j strasznie uczulaja. Moje dzieci (2l i 5l) po posmarowaniu ich oliwką w żelu dostały takiej wysyłki że , aż się przestraszylam. Na szczęście emolienty nas uratowały. W ogóle dużo znajomych mam odstawilo j&j już po pierwszym użyciu na swoich dzieciach. Myślę , że coś w tym jest. Aż musiałam o tym napisać po przeczytaniu tego całego artykułu. Ogólnie fajnie napisane , dużo cennych informacji tylko to j&j dosłownie mnie zmroziło.
Znany mi lekarz twierdzi, że po kosmetykach żadnej innej firmy nie ma tylu uczuleń co po j&j. Nie mam totalnie zaufania do tej marki.
A jeżeli wiekszość składu to same konserwanty, parabeny, slsy to też jest ok? Być może diabeł tkwi w szczegółach…?
Parabeny to konserwanty.
Jeśli chodzi o ich ilość, to tak jak napisałam: zły jest ich brak lub kiedy jest ich za mało (bo wtedy pojawiają się bakterie), ale również gdy jest za dużo (bo mogą podrażniać).
Co do SLS to link 1 – SLS używany w takiej ilości, w jakiej jest używany w kosmetykach dopuszczonych do sprzedaży nie podrażnia.
No i ostatnie: w Johnson’s nie ma ani parabenów ani SLS-ów :)
Życzę powodzenia i samych sukcesów w sterylnym namaszczaniu i wychowywaniu dzieci.
Haha, tak się nie da :) natomiast chodzi o to, żeby nie smarować skóry zanieczyszczonym/przeterminowanym produktem (kosmetyk bez konserwantów jest przeterminowany po kilku dniach). Zwłaszcza skóry malutkiego dziecka – noworodka i kilkumiesięczniaka.
Kochana, dziękuję bardzo za ten wpis. Odważnie odnosisz się do całego mnóstwa mitów o przewadze „naturalnych” kosmetyków i morderczym działaniu parafiny :) Ja unikam jednak SLS, bo mam super wrażliwą skórę i mam kilka sprawdzonych łagodniejszych alternatyw, które jednak myją. Natomiast parafinę kocham miłością dozgonną, bo na moje AZS nic czasem nie daje rady oprócz niej. Szacun za przypisy ze źródłami.
Moja mama musi chodzić w masce, bo od sztucznych zapachów dosłownie się dusi. Kaszle, nie może oddychać, atak astmy-karetka. Od naturalnych nie. Ja odkąd nie stosuję żelu do higieny intymnej ze sklepu tylko robię sama nie mam infekcji intymnych z którymi wcześniej ciągle miałam problem. Do kosmetyków, które robię też dodaje odpowiednie konserwanty w odpowiednim stężeniu. Jasne, że olej kokosowy wysusza dlatego w mydłach do mycia ciała dodaje się go max 30%. Jasne, że naturalne kosmetyki mogą podrażniać, tez trzeba je odpowiednio dobierać indywidualnie, a jak się samemu robi-odpowiednio dodać składniki, patrząc na właściwości i sugerowane stężenie i rodzaj oraz wymagania skóry dla której je robimy, również konserwanty – zgadzam się, że są potrzebne, ale te które nie są szkodliwe.
Moje dziecko po kąpieli w zelach różnych firm w tym też tej sponsorujacej ten artykuł drapało się do krwi. Pod oczami, wokół szyi, ręce, nogi były suche, czerwone, przekrwione, swędzące. Maść na receptę od alergologa wielkości kciuka za 70zł, którą można stosować na oczy pogorszyła tylko sprawę, antybiotyk po którym trzeba było bandarzowac ciało, z eby dziecko nie przeniosło do oczu pogorszył sprawę. Wybawieniem okazał się krytykowany tu olej kokosowy. Mydło aleppo, żele robione przeze mnie na bazie glukozydow i domowe mydła jej nie podrażniają, skóra jest gładka i nawilżona. Emolientow próbowałam tonę, różnych marek w różnych cenach z różnym efektem. Najlepszy z nich nie najdroższy nie podrazniał, ale skóra była sucha.
Kosmetyki naturalne wprowadzane do sprzedaży też muszą przejść badania. Nie można zrobić sobie mydła w kuchni i sprzedać bez badań, raportu bezpieczeństwa, oddzielnego odpowiedniego pomieszczenia do produkcji, bo też można zapłacić niezłą karę…. chociaż nie taką jaką musi płacić Johnson & Johnson kobietom, które zachorowały na raka jajnika po używaniu talku tej firmy.
Artykuł faktycznie czyta się jak sponsorowany. Zgadzam się, że informacji mamy masę i nie można wierzyć wszystkiemu. Trzeba je sprawdzać. No i nie ulegać modzie. Nie wszystko co naturalne jest zdrowe i bezpieczne więc trzeba mądrze wybierać. Nie zjemy przecież muchomora razem z prawdziwkiem, tylko dlatego, że oba grzyby są naturalne tylko wybierzemy zdrowego grzyba.
Każdy niech używa tego co jemu wychodzi na dobre.
A jeszcze taka sytuacja mi się jeszcze przypomniała:
Dziecko dostało plam alergicznych na nogach (wiemy już, że po gofrach z jednej knajpki, bo sytuacja się powtórzyła po następnej konsumpcji). Jak jeszcze nie wiedzieliśmy poszliśmy do pediatry, lekarz powiedział, żeby przestać smarować olejem ze słodkich migdałów tylko kupić cepathil. Sprawdzam skład: olej ze słodkich migdałów, witamina E, i jakiś emulator. Na kazdym kroku Sponsor&Sponsor
Pozdrawiam.
A ja jako kosmetyczka całkowicie zgadzam się z artykułem. Nie popadajmy w paranoję!
Ilonko, czytam cię regularnie od kilku lat, i szalenie cię lubię, ale tez mam wrażenie że tu jedzie za mocno sponsorem… I jeżeli mam być szczera, a w 37 tygodniu ciąży jesteśmy wszystkie ;), to ostatnio coraz więcej jest artykułów sponsorowanych. Bardzo dobrze i delikatnie zrobionych z twojej strony, ale jednak. Wiadomo dlaczego, bo to twoja praca, ale mnie to czasem razi i kończę czytanie tylko że względu na szacunek do włożonej przez ciebie pracy… Brakuje mi trochę dawnych postów.
A co do J&J, żeby zdramatyzować, mój małżonek używał szamponu No More Tears, ale musiał go odstawić, bo dostał okropnego łupieżu… Może on tylko przekroczył granice wieku jego używania ;)
Hmm… Aż przejrzałam bloga, w ciągu ostatnich 40 dni (od początku maja) miałam dokładnie 3 współprace:
– smoki
– iSpot
– J&J
Wszystkie firmy do współpracy starannie dobieram, to znaczy zgadzam się o czymś napisać na blogu, jeśli to jest spójne z moją filozofią (używam sprzętów marki Apple czy przeraża mnie coraz popularniejszy ostatnio trend, tzw. chemiofobia).
Nie jestem w stanie zrezygnować ze współprac, ponieważ blog jest moim źródłem utrzymania. Jeśli pójdę do innej pracy – nie będę miała czasu go prowadzić (nomen omen prowadzenie bloga to nie kilka minut dziennie. To nawet nie kilka godzin – spokojnie mogę powiedzieć, że zajmuje mi więcej czasu niż praca na etacie).
W gazetach też są reklamy. I w telewizji. Jest ich znacznie więcej niż na blogu. W dodatku za tamte treści musisz zapłacić (kupić gazetę/opłacić abonament/zapłacić dostawcy tv typu Cyfra+).
Bardzo mi przykro za każdym razem, kiedy czytam, że współprace takie be, takie fe, bo to tak, jakbyś mi napisała: „Masz dla mnie pisać. Za darmo. Bo ja chcę”. Stwierdzenie: „Rozumiem, ale nie rozumiem” niewiele tutaj zmienia :)
Ilonko, nie chciałam cię urazić, bardzo, bardzo przepraszam że tak to wyszło (ten cholerny 37 tydzień, hormony szaleją , 2 dni temu poryczałam się bo małżonek po prysznicu nachlapał na podłodze a ja dopiero co umyłam łazienkę…)!
Może to mi tak szybko zleciały te ostatnie 40 dni!
Tak jak Ci pisałam, czytam cię od lat (Kostek nie miał chyba nawet roku) i jesteś jednym z 2 blogów jakie po upływie czasu mam dalej przyjemność czytać, także dlatego że widać że starannie wybierasz współpracę i powtarzam, bardzo, ale bardzo dobrze to opracowujesz, widzę i doceniam wysiłek!
Używając włoskiego zwrotu – amici come prima? ;)
Pamiętam program, w którym Kasia Bosacka ostrzegała przed kosmetykami z parafiną na początku składu kosmetyku, podkreślając, że na początku stosowania taki kosmetyk z parafiną przynosi ulgę suchej skórze a następnie prowadzi do jej wysuszenia. To było co prawda parę lat temu (i być może przez te parę lat dane naukowe lub podejście pani Bosackiej się zmieniły), ale mimo wszystko poczułam swego rodzaju dyskomfort, widząc Kasię Bosacką na warsztatach organizowanych przez firmę Johnson, której oliwki dla dzieci mają w składzie na pierwszym miejscu parafinę właśnie (a przynajmniej parę lat temu miały – może coś się zmieniło i nie jestem świadoma). Do dziś pamiętam Kasię Bosacką polecającą oliwę z oliwek do smarowania skóry. Muszę przyznać, że to właśnie za jej radą, wybierając balsam czy krem do rąk, kierowałam się obecnością parafiny w składzie/ jej miejscem wśród składników kosmetyku.
Bardzo ciekawe jest to, co piszesz :)
Ja oglądałam wiele programów Kasi i również stosuję się do jej rad (typu: doceniam nasz polski olej rzepakowy czy uważam na produkty light). I chociaż odcinka z parafiną nie pamiętam, rozumiem, co czujesz.
A teraz tak od siebie: ja również byłam na nie jeśli chodzi o oliwkę dla dzieci (parafina to nie tylko jej pierwszy składnik, ale przede wszystkim główny). Kiedyś jej używałam na przesuszone partie ciała typu kolana, łokcie, stopy i chociaż nic złego się nie działo, a nawet mi służyła, to gdzieś tam w internetach wyczytałam, że lepsze są oleje naturalne. Stąd moja przygoda z czystym olejem kokosowym, który u mnie tylko pogorszył sprawę.
Jednak po spotkaniu faktycznie postanowiłam wszystkie informacje, które stamtąd wyniosłam – sprawdzić. I ta przygoda nauczyła mnie jednego: nie wierzyć ślepo w to, co wyczytam/usłyszę.
Jest taka strona: https://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/ – są na niej opisane wszystkie zagraniczne badania (kto, kiedy, gdzie, po co i z jakim skutkiem). W wyszukiwarkę na samej górze wpisujesz składnik po angielsku, wciskasz „search” i masz czarno na białym przedrukowane wyniki wszystkich badań, jakim został on poddany. Strona jest po angielsku, ale można sobie skopiować do Google Translator i dzięki temu wiesz, czego się trzymać :). Nie musisz przedzierać się przez setki często sprzecznych informacji w necie.
Naprawdę polecam. Ostatnio np. mój synek przeszedł badanie Vega Test na obecność pasożytów, nie wiedziałam, czy ufać temu badaniu (jedni lekarze twierdzą, że jest ok, inni wyśmiewają). Wstukałam więc sobie w PubMed i wyszło mi, że jeśli chodzi o badanie alergii to jest całkowicie niemiarodajny, wyniki nie pokrywały się z badaniem tradycyjnym na alergeny, więc cały test tak jakby można o kant tyłka rozbić :).
Jedyny minus jest taki, że jak jak coś jest świeże/nowe, to mogło jeszcze nie zostać dostatecznie przebadane. No ale wtedy przynajmniej wiesz, że jeśli ktoś twierdzi, że coś jest złe, a w PubMed nie ma na ten temat słowa, to znaczy, że trzeba tę informację podzielić przez 10 i czekać przed wydaniem własnego osądu :)
Dzięki za linka do PubMed. Na pewno będę tam zaglądać. A co do faktów i mitów – tak to jest, że nie są one wieczne. Na przestrzeni lat wiele się zmienia i ciężko czasem nad tym nadążyć. Jeszcze taka moja osobista sytuacja, dotycząca parabenów – to było z dobrych 5-7 lat temu, kiedy ta nagonka na parabeny była dość ostra. Poruszyłam kiedyś temat parabenów podczas wizyty u mojej dermatolog i powiedziała ona, że te kosmetyki z parabenami często mniejsze szkody wyrządzają niż te bez, w których trzeba użyć właśnie mniej przebadanych substancji jako konserwantów. Te kosmetyki bez parabenów wbrew pozorom mogą bardziej uczulać. Od tamtego czasu parabenów się nie boję.
nie ma obowiązku stosowania w kosmetykach konserwantów! więc to nie jest tak, że się jeden konserwant zamienia na inny, ale mniej przebadany (czy tam ekologiczny). tylko wtedy nie można oczekiwać, że szampon będzie miał termin przydatności 2 lata.
Dokładnie. Data przydatności będzie bardzo krótka, a i tak istnieje duże prawdopodobieństwo, że kosmetyk się zepsuje, zwłaszcza taki robiony w domu.