I niestety, znowu wszystko zostanie za zamkniętymi drzwiami porodówki…
Wyobraź sobie, że idziesz do pracy. To twój pierwszy dzień, szef daje ci listę zadań do wykonania, ale ty nijak nie potrafisz pomieścić tego wszystkiego w ciągu ośmiu godzin. Nie wiesz, jak włącza się komputer i do czego służy myszka. Niektóre polecenia z listy wydają ci się bez sensu, więc po prostu je olewasz. Pod koniec dnia szef woła cię do siebie, żeby sprawdzić, ile udało ci się wykonać. Mówisz, że nic. Co robi szef? Jeśli jest wspaniałomyślny, daje ci czas na wdrożenie się, wysyła cię na szkolenie lub prosi, żeby inny pracownik ci pomógł. Wydaje na ciebie kupę kasy. Po kilku tygodniach znowu woła cię do siebie, ale okazuje się, że ty nadal nie wiesz, jak włączyć komputer. Co tym razem robi szef? Daje ci nową listę, na której jedynym twoim zadaniem jest parzenie kawy i przynoszenie ciastek? Nie. Zwalnia cię. Tak to działa w naszym świecie. Ale nie w świecie polityki.
Kilka miesięcy temu głośno było o raporcie Naczelnej Izby Kontroli, która sprawdziła polskie porodówki. Okazało się, że praktycznie żadna z nich nie spełnia standardów opieki okołoporodowej. Nie poruszałam tego tematu, bo trochę nie chciałam wracać do ciężkich przeżyć z pierwszego porodu, a trochę wierzyłam, że w końcu wezmą dupę w troki i coś z tym zrobią.
No i wzięli. Te standardy wyrzucili do kosza, żeby napisać sobie nowe.
STANDARDY SĄ DOBRE
Mam porównanie, bo rodziłam w dwóch totalnie różnych szpitalach. W pierwszym absolutnie nikt nie przestrzegał standardów: począwszy od Izby Przyjęć, gdzie lekarka w trakcie bardzo bolesnego badania zapytana o to, czy to normalne, że od kilku godzin krwawię, tylko na mnie fukała („Takaś delikatna? Bez krwi jeszcze nikt nie urodził! A kolczyka w pępku to się nie bała zrobić? Głupie te dzisiejsze babska”), a na oddziale poporodowym skończywszy („Wstawaj z łóżka, nie udawaj!”). Na porodówce zdarzyło się wszystko, co zdarzyć się nie powinno: nikt mnie o nic nie pytał i robiono wokół mnie wszystko to, na co przy przyjęciu do szpitala NIE wyraziłam zgody. W czasie skurczy nie miałam siły protestować :). Oksytocyna lała się litrami, były masaże szyjki macicy i przebijanie pęcherza płodowego. Kiedy dziecko zaczęło tracić tętno, odłączono po prostu KTG, żebym tego nie słyszała i nie zadawała zbyt dużo pytań. Oczywiście, nie słysząc dziecka, bałam się o nie jeszcze bardziej.
Sam poród wyglądał tak, że położna leżała na moim brzuchu i wyciskała dziecko, a lekarz wyciągał je z drugiej strony, zamiast zwyczajnie mnie przez te skurcze parte poprowadzić.
Pomoc laktacyjna polegała na wyciskaniu mleka z piersi pacjentki (przy innych pacjentkach!) i burknięciu: „Przecież leci!”.
W trakcie tego wszystkiego czułam się jak zwierzę prowadzone na rzeź. Zero człowieczeństwa. To były najgorsze chwile w moim życiu. Myślałam, że tak musi być. Trauma była tak głęboka, że nie chciałam mieć więcej dzieci, na co mój mąż z chęcią przystał, bo on po tym, co zobaczył na porodówce, nie chciał mieć ich tym bardziej. Nie chciał mnie ponownie narażać na taki ból i upokorzenie.
Ale zaszłam w drugą ciążę. Piotr do samego końca błagał mnie o to, żebym zdecydowała się na cesarskie cięcie. Jednak byłam już mądrzejsza. Naczytałam się o standardach opieki okołoporodowej, wiedziałam, że to ja MAM PRAWO decydować co, kiedy i jak. Wybrałam szpital przyjazny pacjentce, gdzie nic o mnie beze mnie. Przed podjęciem działania o wszystko pytano mnie pięć razy. Nikt na mnie nie furczał i nie dotykał, jeśli tego nie chciałam. Żadnego badania znienacka, podłączania kroplówki z oksy, kiedy byłam nieprzytomna z bólu, wykorzystywania mojej chwilowej słabości. Bezpiecznie i z szacunkiem przeprowadzono mnie przez cały poród, pilnie przestrzegając absolutnie wszystkich standardów opieki okołoporodowej. Ten poród to była najpiękniejsza chwila w moim życiu i chociaż (mam nadzieję!) jeszcze kawał życia przede mną, to czuję, że tą najpiękniejszą chwilą zostanie na zawsze.
PO CO NAM STANDARDY, SKORO NIKT ICH NIE PRZESTRZEGA?
Nie zliczę już nawet, ile razy trafiałam na taki komentarz. Pytają o to kobiety, a ja nie rozumiem, bo to zupełnie tak, jakby pytały: „Po co pomagać ofiarom przemocy domowej, przecież faceci i taką będą nas bić!” lub: „Po co ścigać alimenciarzy – przecież oni i tak nie będą płacić!”.
Standardy są potrzebne, żeby kobieta wiedziała, czego może wymagać i do czego może się odwołać. Więc to pytanie zadawane przez setki czy tysiące kobiet powinno brzmieć nie: „Po co nam standardy?” tylko raczej: „Dlaczego tak wiele porodówek ich nie przestrzega?”.
Bo nikt ich nie egzekwuje. Bo nie ma jak.
To jest strona z książeczki zdrowia mojego pierwszego dziecka. Wszystko o moim porodzie, co mam. Oficjalnie nie dostałam żadnych lekarstw, nikt nie przebijał mi pęcherza płodowego i nie wyciskał dziecka z brzucha. Nie było żadnych komplikacji, dziecko nie traciło tętna, a druga faza porodu nie trwała niebezpiecznie długo. Ani słowa o moim krwotoku i anemii. Tylko na następnej stronie jest tabelka, że synek miał 6 pkt. w skali Apgar i zaburzenia pierwszego oddechu oraz intubację. Nie wiadomo skąd, pewnie z kosmosu, bo „na piśmie” poród przebiegał książkowo i bez powikłań. Gdybym chciała cokolwiek zrobić, to bym nie mogła, bo nie mam żadnych dowodów. Moje słowo przeciwko ich słowu.
Książeczkę dostałam dopiero po wypisie ze szpitala i przejrzałam w domu, dziwiąc się, że cały poród tak gładko mi poszedł, bo wspomnienia mam zgoła inne! Byłam wtedy niedoświadczona i zbyt głupia, żeby zwracać uwagę na papiery, które dostaję do domu i prosić o ich rzetelne wypełnienie.
GDYBY NIC NIE ZOSTAWAŁO ZA ZAMKNIĘTYMI DRZWIAMI PORODÓWKI…
Dzisiaj lekarz ma obowiązek wpisać tylko, czy poród odbył się siłami natury czy przez cesarskie cięcie. To, czy wpisze coś jeszcze, jest jakby kwestią jego dobrej woli, a skoro nie musi, to wiadomo, że lepiej przemilczeć :).
A wystarczyłoby, żeby miał absolutny nakaz zaznaczenia na piśmie każdej jednej interwencji medycznej. Gdyby nic nie zostawało tylko za zamkniętymi drzwiami porodówki, a musiało znaleźć się w oficjalnej dokumentacji, to pewnie nagle by się okazało, że wszystkie te masaże szyjki macicy czy kroplówki z oksy nie są nikomu do szczęścia potrzebne, a położna, zanim położyłaby się na brzuchu rodzącej, pomyślałaby pięć razy, co zrobić, żeby jednak tego nie robić :).
Nie trzeba zmieniać czegoś, co jest dobre. Wyobrażasz sobie, co by było, gdyby szef – zamiast egzekwować – obniżał swoje wymagania za każdym razem, kiedy pracownik nie potrafi lub nie chce czegoś wykonać? Siedzielibyśmy na dziurawych krzesłach przy chwiejących się biurkach, a tynk sypałby się nam na głowę, bo niestety, tak wyszło, co zrobić? Nie chciałabym żyć w takim świecie.
A ty?
* zdjęcie tytułowe, którego użyłam, jest autorstwa Sarah Boccolucci Photography
O rany! Horror! I choć ja mam zdecydowanie lepsze doświadczenia, to… obok żadnego opisu porodu nie przechodzę obojętnie. I niepojęty jest dla mnie brak empatii personelu, niepojęte jest łamanie naszych praw i przyzwolenie na to! Przy moim porodzie był mąż z nakazem pilnowania mnie i naszego dziecka – medycznie nie zrobiłby nic, ale omówiliśmy na co się zgadzam, jak traktowana mam być na porodówce i że ma się o to głośno upominać. W naszym przypadku to nie było potrzebne, bo całość poszła sprawnie, z jednym tylko niedociągnięciem. Jednak tyle moich koleżanek ma historie podobnej do Twojej z porodu Kostka, że mrozi mi to krew w żyłach! Kiedy politycy się opamiętają? Kiedy kobieta na porodówce będzie naprawdę traktowana jak człowiek?
Ps. Rodziłam trochę po Tobie, mając Twój post w pamięci – i to mi dało siłę. Podeszłam do porodu jak do bitwy. :)))
Super, bardzo się cieszę! Odpowiednie podejście jest bardzo ważne :)
A położne miały ubaw :DDD
kurcze, jestem przed drugim porodem i nie mam raczej wyboru – będę rodzic tam gdzie pierwsze dziecko, bo szpitale w Trójmieście nie są idealne i wybiera się lepsze zło. A może nie będzie miejsca i wyślą mnie tam gdzie nikt nie chce rodzic.. Pierwszy poród wspominam dobrze i źle bo olewano mnie,niby symulowalam i takie tam. A parte pojawiły się przy 3cm rozwarciu i nikt mi nie powiedział co będzie dalej czy czekamy czy cesarka.. po prostu zostawili mnie z tym sama w sali porodowej. Standardy starali się spełniać i to wszystko. Po porodzie było najgorzej, nieludzkie warunki i brak wsparcia. Wiele trzeba by naprawiać poprawiać ale po co… łatwiej wycofać się i niech się dzieje co chce… dramat.
Do wścieklizny doprowadza mnie to wszystko. Wystarczy trafić na złego człowieka,by mieć traumę przez całe życie, chociaż przepisy mówią co robić, by było dobrze. Teraz przepisów nie będzie, albo co gorsza będą takie, że już się ich boję, bo wiem, kto jest ekspertem. Ech
Ja mam w książeczce wpisany kontakt skóra do skóry przez dwie godziny. I właśnie to kłamstwo mnie najbardziej boli. Ale papier wszystko zniesie.
Mój poród też był traumatycznych. Nikt mnie o nic nie pytał, nie oczekiwał żadnej zgody, czułam się wręcz olana… Dopóki nie miałam skurczy partych przy 4 cm rozwarcia, wtedy oksy, masaż szyjki. Też nie miałam siły protestować.
Na opiekę poporodową spuszczę zasłonę milczenia.
A rodziłam 4 miesiące temu.
Opieki poporodowej to praktycznie w naszym kraju nie ma.
Miałam podobne doświadczenia. Zamiast bólu porodu, sporo kobiet pamięta, że były traktowane jak zwierzęta. Słabiej niż ból porodu pamiętam grubą pielęgniarkę, która w ostatniej fazie dosłownie wyduszała dziecko na świat. Potem jeszcze kobietom wmawiają, że tak ma być i to pomaga w porodzie. A papier jak zwykle idealny… :(
O Boże! jakbym czytała o swoim koszmarnym porodzie 6 lat temu i tym o niebo lepszym w zupełnie innym prywatnym szpitalu pół roku temu :( też dziecko „wyciskane” przez nacisk na brzuch, krwotok, macica, która nie chciala się obkurczać przez to groziło mi jej usunięcię, dziecko z podejrzeniem niedotlenienia, przebijanie pęcherza, „wydzieranie dziecka na siłę, bo nikt nie raczył mi zrobić USG (leżałam i czekałam na opiekę całą noc wiec był czas) a mały był źle ułożony, kwalikfikowałam się do cesarki, chamskie teksty w stylu: „Jaka delikatna”, popchnięta byłam na łóżko jak prosię, jeszcze tylko kopniaka w tyłek brakowało, komunikat lekarza że straciłam dużo krwi, ze nie mogę wziąć dziecka bo jestem za słaba i położne, które jednak mimo wszystko przywożą mi w nocy maluszka do karmienia bo jak mówią: „takiego rozdarciucha to jeszcze nie miały, rano przywieźć mu smoczek i zatkać smoczkiem” hmm no cóż pewnie jego płacz Z GŁODU przeszkadzał im w żarciu słonecznika przed telewizorem w sali NA PRZECIWKO sali z noworodkami, pół roku płakałam przejeżdzając obok szpitala, trauma trwajaca kilka lat, w koncu zdecydowałam się na drugie dziecko, bo pojawiła się alternatywa- wybudowali super szpital. NIE ŻAŁUJĘ, a do tamtego koszmaru ciężko wracać.
Ps. Wypis ze szpitala też piękny i cudowny, bez problemów, bez komplikacji, a ja przez kilka m-cy bujałam się z małym po ośrodkach rehabilitacyjnych.
Bardzo przykro to czytać. Aż ciężko uwierzyć, że takie rzeczy dzieją się w tych czasach! Ja opiekę miałam super! Jedyne co źle wspominam to ogromny ból. Ale położna była rewelacyjna i bardzo mi pomogła!
Obawiam się, że standardy trzeba sobie kupić… swoje dziecko urodziłam tak jak Ty w Poznaniu, jak zaszłam w ciążę i zaczęłam o niej mówić, kilka osób z bliższego i dalszego otoczenia głośno powiedziało mi, żebym znalazła lekarza, który pracuje w szpitalu w którym chcę rodzić, oczywiście wizyty maja być prywatne, a wtedy będzie ok.. Tak zrobiłam, totalnie nie pochwalam takich metod, ale mój strach o ciążę, o dziecko był tak wielki, ze swoje przekonania, poczucie jakiejś moralności, solidarności z innymi kobietami, które na to nie stać, było silniejsze. Ja miałam bardzo dobry poród, bo ekspresowy, bo w dobrych warunkach, w dobrej atmosferze.
Rodziłam w tym samym szpitalu, w którym ty urodziłaś synka…
Bardzo mi przykro, ze musiałaś przez to przechodzić.
kobieta kobiecie. To mnie przeraża :( dlaczego my kobiety kładziemy sobie kłody pod nogi, zamiast się wspierać? Wydaje mi się,że faceci potrafią być bardziej empatyczni
Wlasnie „standardy sa dobre”. Wiadomo, standardy podaja stan idealny, ktorego w zyciu nie da sie 100% zachowac, bo sytuacje w zyciu rzadko przebiegaja przewidywalnie, niemniej jednak stanowia wazny wzor i w razie watpliwosci ulatwiaja decyzje. I przeciez zachowywanie standardow to tez tak naprawde zabezpiecza lekarzy. Jak wszystkie wiemy, porod moze, choc na szczescie rzadko, zakonczyc tragicznie. Czasem sytuacja wymyka sie spod kontroli. I wtedy wlasnie zachowywanie standardow i ich udokumentowanie zapewnia, ze zostalo uczynione wszystko, co w mocy lekarzy. Wyobrazmy sobie, ze konieczna bylaby po porodzie operacja ratujaca zycie. Jak anastezjolog moze podjac rozsadna decyzje nie wiedzac, co zostalo podane podczas porodu, a mogloby interagowac ze srodkami znieczulajacymi? Czasem dziecko wymaga rehabilitacji – opis porodu moze byc bardzo wazny, by zdiagnozowac istote problemu.
No widzisz, dobrze, że zwróciłaś na to uwagę. Mam znajomą, której dziecko ma problemy. Co ona się nachodziła po lekarzach, żeby znaleźć przyczynę, aż w końcu jeden z nich zapytał: „Czy dziecko przypadkiem nie było niedotlenione w czasie porodu?”. No było. Ciąża przenoszona, cesarka zrobiona na ostatnią chwilę, okazało się, że wody płodowe były już zielone i w sumie nie wiadomo, jak długo dziecko się tak podduszało (czy to były minuty, godziny czy dni).
Nikt tego nie zapisał w książeczce zdrowia.
Ktoś już tutaj wyżej stwierdził (i ja się z tym w pełni zgadzam), że pomoc okołoporodowa pozostawia wiele do życzenia, za to pomocy poporodowej nie ma w Polsce WCALE.
Ja mam wrażenie, że władza idzie na łatwiznę. Zamiast dać realną pomoc (np. egzekwowanie standardów; żłobki i przedszkola publiczne, refundowane w pełni szczepienia), dają protezę w postaci 500+, 4 tys.+, itp. Trochę dlatego, że wśród ich wyborców to się lepiej sprzeda, brzmi szumnie i można się pochwalić, a trochę dlatego, że przy realnej zmianie trzeba by się jednak trochę napracować, tymczasem mają inne, ważniejsze sprawy na głowie niż my, kobiety. Jak zwykle zresztą.
To prawda…….
A.
Mój poród dobrze wspominam, rodziłam w Raszei (Poznań). W odróżnieniu od Twojej książeczki w mojej (właśnie spojrzałam) jest jeszcze czas trwania I okresu i II, oraz podane leki. Twój pierwszy poród to horror i chciałabym aby realia się zmieniły na lepsze i nikt nie musiał tego przechodzić. Planujemy teraz drugie dziecko i mam nadzieję, że tam gdzie były standardy tam mimo wywaleniu ich na piśmie one zostaną i będą nadal stosowane jako coś oczywistego… Zła zmiana…
Mój drugi poród też w Raszei i też wszystko jest w książeczce wpisane. Czas trwania, nawet, że sposób łagodzenia bólu to ruch (tak! Taka nieważna drobnostka!) oraz że do urodzenia łożyska dostałam oksytocynę (zresztą: kilka razy mnie pytali, czy na pewno się zgadzam i tłumaczyli po co – w pierwszym szpitalu kroplówkę podłączono nawet nie wiem kiedy).
Podejrzewam, że tego wymaga ordynator i właśnie dlatego wszystkiego tak bardzo przestrzegają, bo wiedzą, że będzie na piśmie.
Bardzo, bardzo dobrze napisany artykuł. Dziękuję!
To widzę, że nie tylko ja mam nieprzyjemne wspomnienia z porodu w Św. Rodzinie. Trochę mnie to pociesza, ale zdecydowanie tak nie powinno być. U mnie też we wypisie kilka istotnych rzeczy się nie pojawiło…
Bardzo ważny temat faktycznie.Dobrze że opisałaś swoją historię.
Ja miałam chyba dużó szczęscia, poniewaz rodziałm w szpitalu średniej kategori, z różnymi opiniami – ale trafialam na wspaniałych i lekarzy i położne.
Jednak trafic tak jak Ty za pierwszym razem to dramat – dla matki, dla dziecka…….
DZIELNA jesteś ze zdecydowałaś się na 2gie dziecko.
ja się tylko zawsze zastanawiam nad tym i boję sie – czy zabierając dziecko po urodzeniu na badania – nikt bez zgody mamy nie podaje szczepionek – których jestem wrogiem…..ale to temat rzeka…..
A.