Uwaga na „zdrowe” słodycze!
Rodzic dla swojego dziecka chce wszystkiego co najlepsze. To stara i wszystkim bardzo dobrze znana prawda. Stąd pewnie te przepychanki matek dotyczące porodów naturalnych, karmienia piersią czy szczepionek. Ale ja dzisiaj nie o tym. Bo dzisiaj chciałam opisać, jak producenci potrafią tę naszą naturalną troskę o najmłodszych perfidnie wykorzystać.
Wszystko zaczęło się od tego, że napisała do mnie Czytelniczka (którą pozdrawiam!), żeby pokazać „zdrowe” (dostępne w aptekach!) lizaki:
Skład? Jak to w lizakach: cukier, syrop glukozowo-fruktozowy i… Owszem, są witaminy. Super! W końcu zawsze to lepiej dać słodycze, które nie składają się tylko z cukru, cukru i cukru? Jasne, ale producenci na stronie reklamują te produkty nie tylko jako „zdrowe”, ale wręcz przekonują rodziców, że są niezbędne w codziennej diecie dziecka:
Postanowiłam sprawdzić, czy takich słodyczy na sklepowych półkach nie ma przypadkiem więcej. I co? I bingo!
Są żelki z witaminami. Ale z syropem glukozowo-fruktozowym i cukrem na pierwszym miejscu.
Są karmelki z witaminą C. Też gdzieś przy samym końcu listy składników.
Są galaretki z witaminami.
I cukrem ofc.
A ile tych witamin właściwie jest?
40-80% dziennego zapotrzebowania nie wygląda źle, ale trzeba pamiętać, że te dane dotyczą całego opakowania! Nie wiem jak ty, ale ja swojemu dziecku daję jednego, maksymalnie dwa, trzy cukierki/żelki/galaretki w ciągu dnia. A ten dzień zdarza się raz w tygodniu! Albo rzadziej. Czyli tak naprawdę witamin będzie tyle, co kot napłakał.
Nie jestem żywieniowym faszystą i wychodzę raczej z założenia, że niemal wszystko (w rozsądnych ilościach) jest dla ludzi, ale… Słodycze to słodycze. Niezbyt zdrowa przekąska, która oczywiście nie położy naszych dzieci trupem, jednak nie powinna być traktowana jako coś, co pomoże uzupełnić niedobory witamin w codziennym jadłospisie. Słodycze NIE zastąpią warzyw i owoców, a podawanie ich w zamian jest najgłupszym z pomysłów. Ja też nie polubiłabym brukselki, gdybym zamiast niej dostawała cuksa ;). A jedzenie takiego lizaka (żelków, cukierków czy galaretek – whatever) codziennie nie wydaje się być najlepszym pomysłem na utrzymanie zdrowia.
ze zdrowych słodyczy to banan, albo borówki, o! Wolę kupić dziecku opakowanie (10zł) niż słodycze, mimo że drogie jak na owoce. Można się przyczepić do pryskania, modyfikowania i innych kwestii, ale wybór jest prosty. A warto pamiętać, że nawyki żywieniowe wynosi się z domu. Marzę o własnym ogródku i własnej żywności, ale póki co sieję w synku miłość do warzyw i owoców, a w dziadkach tępię chęć dokarmiania cukierkami. „Na szczęście” mały zareagował kiedyś alergicznie na kawałek czekoladki, więc mam argument nie do przebicia :)
Zdrowe słodycze yyy a są takowe?!
Mandarynki, gruszki, granat, banan ?
Syn na razie ma 11 miesięcy więc jego słodycze to oprócz owoców -muffinka bananowa bez cukru mojego wypieku, oraz chrupki ryżowe lub kukurydziane ;) Ale już np. dostał w prezencie od znajomych teściów: czekoladę milkę, danonki i kinder kanapki… z czystym sumieniem informuję – zjedliśmy sami :D pomijając kinder mleczne kanapki, które są tak aromatyzowane, że ja ich ujeść nie mogłam bleee
Ale wychodzę z założenia, że jak będzie starszy to raz na jakiś czas może zjeść niedzrowego słodycza. Wiadomo – zakazany owoc kusi ;) mam kuzynostwo, które wychowywano przez pierwsze 3 lata bez słodyczy. Teraz mając 10 i 7 potrafią w 10 minut od przyjścia na imieniny opróżnić całą miskę słodyczy… Im szybciej tym lepiej, bo a nuż znowu ktoś powie, że słodyczy nie wolno…Także jestem przeciwnikiem zabraniania dziecku jedzenia słodkiego, ale też nie chciałabym aby jadł słodycze 3 razy dziennie ;) Będziemy musieli coś wymyślić… bo ja niestety słodkości uwielbiam i codziennie coś do kawy jem, więc trudno samej jeść a dziecku zabraniać…
Nasz maluch nie lubił słodkiego, dopóki nie zaszłam w ciążę i nie zaczęłam sama na jego oczach jeść słodyczy w ilościach hurtowych.
Wcześniej wystarczały mu na przykład rodzynki czy żurawina, które nazywaliśmy „cukierkami” (kiedy pokazywał w sklepie, że chce lizaka albo żelki, chwytałam paczkę suszonych owoców i mówiłam: „Tak, mama kupuje dla ciebie cukierki”). W ogóle najgorszym utrapieniem są kasy w sklepach czy przy salkach zabaw obłożone wszystkim co najgorsze, brrr… Teraz przy prawie trzylatku trzeba się trochę nagimnastykować, żeby odwrócić uwagę, a i tak nie zawsze się udaje.
No ale najważniejsze: mój mąż wkręcił dziecku gorzką czekoladę. O dziwo, bardzo ją polubił (myślę, że każde dziecko polubi, jeśli oczywiście nie przyzwyczai się najpierw do mlecznej). Ja w ogóle jestem czekoladoholikiem, nie uważam, żeby jedzenie czekolady było takim złem ;). Więc teraz, kiedy Kostek chce coś słodkiego po obiedzie, dostaje kostkę czekolady 70% i wszyscy są zadowoleni.
Ja myślę, że jak synek podrośnie będziemy się stosować zasady „1 słodycz dziennie plus można jeść słodycze na przyjęciach typu urodziny/imieniny itp” przy czym będę się starała aby często tym słodyczem był jakiś domowy wypiek lub jogurt z owocami…. tyle teorii :) zobaczymy jak wyjdzie to w praktyce jak synek podrośnie…Bo jak byłam w ciąży to w teorii miało być „zero tv i bajek na youtubie do 2 roku życia” (haha) oraz „będę ekologiczna i będę używać pieluch wielorazowych” (jak się cieszę, że nie kupiłam ani jednej… i tak mam masę pracy i prania bez tego) oraz „będę codziennie 2 godziny na dworze z małym” średnia pewnie taka wychodzi jak podsumuje letnie dni spędzone prawie całe na dworze…ale teraz zimą to jak jesteśmy przez godzinę to super…Także z tymi słodyczami to życie zweryfikuje… ;)
Idealnie byłoby gdyby moje dzieci jako słodkości wybierały suszone owoce zamiast żelków i batoniki Muesli zamiast czekoladowych, ciasteczka domowe zamiast Lubisiów. Dbałam bardzo o to co mój synek jadł ze słodkości do momentu aż poszedł do przedszkola. Chcąc nie chcąc musiałam odpuścić, bo z okazji urodzin dzieci przynoszą cukierki lub batoniki, a na podwieczorek często jest właśnie ten cały Lubiś (już nawet boję się myśleć ile chemii jest w czymś co jest ważne rok czy dwa i zachowuje wilgoć, brr) czy inne ciasteczka. Dobrze, że przynajmniej w domu mamy zasadę, że wolno zjeść ‚jednego słodycza’ dziennie, więc mały się upomni o swoją kostkę czekoladki czy 3 żelki albo lizaka i tyle. Zjadł, zadowolony, nie kusi go więcej, a ja mimo wszystko myślę, że w takich ilościach to jeszcze całkiem do zaakceptowania.
Wiecie, co jest najlepsze? To zdziwienie ludzi, gdy mówię, że mojemu synkowi, który ma 20 miesięcy, nie chcę na razie za bardzo dawać słodyczy. Reagują, jakbym odmawiała mu najlepszego i najzdrowszego pokarmu. Dziwaki normalnie. Mały dostaje to, co sama upiekę i suszone owoce. Czasem zje kawałek czekolady, raczej gorzkiej. Ale to tylko dlatego, że nie udało nam się ukryć, gdy z mężem jedliśmy. Cwaniak wszystko widzi :-) Wszystkie słodkie prezenty mikołajkowe i świąteczne zostały mu skonfiskowane.
Ach, jeszcze jedno. Widziałaś w Rossmannie tzw. „zdrowy lizak”? Jego skład nie odrzuca tak, jak te klasyczne. Nie rządzi w nim cukier.
Dzięki za cynk :). Zerknę, bo mój mały ostatnio zaczyna robić awantury w sklepie na widok lizaków przy kasie. Ech, ech, jakby nie mogli tam marchewki położyć ;).
„Ale to tylko dlatego, że nie udało nam się ukryć gdy z mężem jedliśmy ” – sorry ale głupie. Dziecku wmawiacie że nie zdrowe i jesc nie powinien a po kątach sie objadacie. Albo sie zdrowo odzywiam albo tylko o tym mowie ze odzywiam sie zdrowo.
Nie, nie wmawiamy nic dziecku. Po prostu na razie nie chcę, aby jadł słodycze. Co prawda, jak czasem zje coś słodkiego, to nic mu się nie stanie, ale wiem już po zachowaniu jednej babci, że dałaby mu do oporu tyle ile by się dało. Bo wnusio taki szczęśliwy i ładnie je słodkie. Wolę mieć kontrolę nad jego dietą, po prostu. A nie jestem jakoś zakręcona na punkcie zdrowego żywienia, chociaż etykiety czytam i szajsu nie kupuję.
No i prawidlowo. Fajne podejscie. Ja sie spotkalam jak babcia moeila do mojego synka pij Kub***a bo to same witaminy ?! :| nie wiem czy to z glupoty wynika czy z czego?! Przeciez nie spedzila 20 lat w zamknieciu zatrzymujac sie na jakims etapi myslenia.
A zęby tych dzieci, jak cierpią od takich witaminek… Pomijając fakt, że żołądki posklejane i nie ma miejsca na normalny posiłek. Ja robię mojej córce np. ciasto drożdżowe z malinami, śliwkami, czy ciasto marchewkowe, albo dyniowe. Jest słodkie, ale przynajmniej wiem, co jej daję, że bez chemii i w ogóle.
No i dlatego warto czytać etykiety!
Ten screen o lizakach to już stek bzdur, masakra jakaś! To lepiej mieć chore od cukru zęby, by dostarczyć sztuczne (i słabo przyswajalne witaminy) niż szukać witamin i mikroelementów w naturalnych jak najmniej przetworzonych pokarmach. No ale wiadomo specjaliści o reklamy musieli coś wymyślić, by sprzedać produkt….
Teraz to już wszystko wymyślą, żeby przyciągnąć klienta. Najlepsze słodycze dla dzieci, to suszone owoce jak rodzynki, śliwki, czy żurawina, albo najzwyklejsza czekolada (byle nie wyrób czekoladopodobny). W rozsądnych ilościach na pewno nie zaszkodzą, a lizaki to mi się zawsze zdawało, że sprzyjają rozwojowi próchnicy. Ale co ja się tam znam…
Świetny artykuł, ja przeszłam na słodycze z bydgoskich ekodelikatesów ekozakupy.pl i jestem uzależniona, skład tych słodyczy jest naturalny i krótki co potwierdza SMAK, nikt mi nie powie, że czekolada polskiej lub zagranicznej firmy z ceryfikatem z owocami goi czy suszonymi morelami i mango jest ściemą. to uzależnia, bo czuć tam czekoladę, prawdziwe owoce, nie cukier i syrop gluzkozowy. moje dzieci już nie chcą słodyczy ze sklepu, soków i batonów nie zjedzą :)
Ja także jestem za owocami, jednakże dzieci rządzą się „swoimi” prawami. One chcą być jak inni i nie zawsze da się wytłumaczyć.
Można natomiast samemu poszukać i znaleźć np coś takiego.
http://www.ksylitol.eu/santinki-lizaki-z-ksylitolem-5-szt-299.html
Ze zdrowych słodyczy fajne są batoniki Oho Natura. W składzie mają same suszone owoce i warzywa, nie zawierają sztucznych słodzików czy produktów pochodzenia zwierzęcego, więc dla mnie bomba. myślę, że dzieciaki spokojnie je zjedzą, bo są słodkie (niektóre są też z kakao, np. mauro).