Trzy największe poporodowe koszmary
To nie jest tak, że teraz boję się mniej niż w pierwszej ciąży. Ba! Teraz wiem, co mnie czeka po porodzie, więc boję się nawet bardziej. Czego? Że przy kąpieli nie będę umiała tego chucherka trzymać? Pieluchy przewinąć? Że nie wytrzymam bez snu tylu nocy ciurkiem? Nieee, tak było za pierwszym razem i choć nadal nie znam lekarstwa na kolki, wiem już, że z tym wszystkim sobie poradzę. Bo to tylko ode mnie zależy.
A ja się boję tego, co nie zależy. Na co wpływu większego nie mam.
Pobyt w szpitalu
Wczasy to nie są, choć mamy kilkulatków opisują pobyt w szpitalu jak długo wyczekiwane wakacje od codziennych obowiązków. Więc może punkt widzenia zależy od punktu siedzenia? To znaczy leżenia.
No, może. Może sobie odpocznę. Pośród gderania położnych, które tylko czekają, aż ktoś przyniesie świeżo upieczonej mamie czekoladę lub winogrona. „Tego nie można, pani karmi! Chce pani, żeby wzdęcia były? To już lepiej da te winogrona”. No jasne, już one się nimi zaopiekują na dyżurce. Zjedzą to znaczy, a tobie babo po porodzie szynka konserwowa z tych, co to nigdy dobrowolnie w sklepie byś nie kupiła! Że niby lepsza dla dziecka od owoców.
Przy dobrych wiatrach zupę ci przyniosą z trzema plasterkami marchwi. Bez sztućców. Przecież to oczywiste, że do porodu trzeba brać ze sobą łyżkę, widelec i nóż! Nie wiedziałaś? No ja nie wiedziałam, ale w sumie nie szkodzi, bo i tak nie byłam w stanie usiąść na dupie, więc nawet z łyżką nie mogłabym tej zupy zjeść. Ale to też złośliwość czysta dawać na porodówce takie obiady, kiedy baby tam na leżąco jedzą.
I jeszcze ta salowa o piątej rano. Zapala światło, żeby podłogi wymyć. A ostatnie dziecko w pokoju przestało płakać o 4:55!
Taaak, szpital… Przyda się końskie zdrowie, kiedy w nim leżysz.
Baby blues
Kiedyś myślałam, że dotyka tylko jedną na dwie, więc dlaczego ma wypaść na mnie?
Teraz wiem, że dotyka aż jedną na dwie, więc prawdopodobieństwo, że to znowu będę ja – jest ogromne.
A to gorsze nawet niż szpitalne jedzenie! Siedzisz (o ile jesteś w stanie) i ryczysz. Leżysz i ryczysz. Stoisz i ryczysz. Spacerujesz i… Pewnie już wiesz, co robisz ;). Tak, ryczysz. Ale nie wiesz dlaczego!
Pamiętam, że jak na poporodówce leżałam z czterema babkami, tak wszystkie wyłyśmy w poduszkę. I tylko jedna z nas potrafiła powiedzieć, o co chodzi. Bo mąż, który przyszedł w odwiedziny, ubrał starszemu dziecku zieloną czapkę do granatowej kurtki. A przecież bardziej pasuje niebieska!!!
Karmienie piersią
Za pierwszym razem mi nie wyszło i nawet nie wiem, czy chcę próbować znowu. To znaczy wiem, że nie chcę, bo przecież jak ktoś raz spadnie z konia, to logiczne, że nie chce wsiadać na niego z powrotem.
Bo znowu to leżenie, a ja leżeć nie potrafię. Zawsze jak się w ciągu dnia położę, to widzę, psia kość, że pod szafką kurz się kotłuje. Wypadałoby wytrzeć. Albo starsze dziecko znowu pomyliło telewizor z tabletem i ślady palców zostawiło na ekranie. A tu drugie przy cycku, kiedy ja już tylko o tym myślę, żeby tego paprocha z podłogi zamieść. Średnio to sobie wyobrażam, zwłaszcza przy żywym trzylatku.
Choć ciągle mam nadzieje, że może tym razem trochę mądrzejsza będę? Bo już wiem, jak to jest. I jakie składniki trzeba dodać do tego dania, żeby całej rodzinie smakowało.
Miłość.
Cierpliwość.
Czas.
Mimo wszystko za drugim razem jest inaczej… nie wiem czy lepiej czy gorzej, ale inaczej, bo dziecko inne. Nie wiem czy było coś podobnie z moimi dziećmi… hm… kolki chyba tylko :P aaa i ten szpital. Rodziłam za drugim razem w innym, ale i tak miałam ochotę skoczyć z okna. Z resztą swoje cudowne przeżycia opisałam u siebie jako „szpitalna znieczulica” – tak to czułam, serio. Szczególnie jak mi lekarz powiedział, że przecież nie boli mniet tak bardzo skoro nie skaczę z okna… Totalna ignorancja i te teksty personelu… brrr… Pamiętaj, położna teraz kawę pije, nie waż się przeszkadzać bo biedna będziesz :P
Też chciałaś skakać z okna? Haha, ja bym pewnie wyskoczyła, tylko klamek nie było ;) :p – ale pamiętam, że chodziłam po całym oddziale i ich szukałam.
Ja chciałam uciekac :) jak miałaś przy 1 porodzie takie okropne przezycia, to na pewno może być już tylko lepiej :)
ja się też straasznie bałam drugiego porodu, ale na pewno pomogła mi świadomość, że ten okropny ból minie (przy 1 porodzie tak byłam zaskoczona siłą tego bólu, że nie mogłam się skupić na rodzeniu – ale przy drugim było o wiele lepiej – tzn bolało, ale wiedziałam, że jak dziecko już bedzie po drugiej stronie to będzie lepiej – a więc wytrzymam). i naprawdę ból był o wiele bardziej znośny :) lepiej mi też poszło z karmieniem i ze wszystkim ogólnie. jednak praktyka czyni mistrza :)
O! Dokładnie! Tak jak piszesz: byłam tak zaskoczona bólem, że nie myślałam racjonalnie. Myślałam za to, że będzie trwać wieki i że tego nie wytrzymam ;). Teraz już wiem, że kiedyś się skończy, a te częste skurcze prowadzą do rozwiązania, więc trzeba je brać na klatę bez dyskusji :).
oj moja bratowa to sobie świetnie poradziła przy drugim dziecku jeśli chodzi o karmienie piersią. Mała większośc czasu podróżuje w nosidełku zamiast we wózku i nauczyła się jeść w tej pozycji więc mama robi swoje, a mała się zajada ;)
Wpis zabawny, ale ugodził we mnie jako położną. Przykro mi, że wszystkie nas wrzucasz do jednego wora. Stąd się wlaśnie bierze negatywne nastawienie do personelu zanim jeszcze noga kobiety postanie w szpitalu. To smutne, że trafiłaś akurat na takie położne, strzelam, że były to starsze panie ;) ale gwarantuję, że istnieje dobra strona mocy! I porod u nas, młodych położnych, to czysta „przyjemność”:)) zapraszamy do Lublina:) a ze swojej strony proponuję poszukania innego szpitala, poczytania opinii na gdzierodzic.info :) Pozdrawiam
A ja w sumie do pierwszego porodu szłam ze świetnym nastawieniem (coś na zasadzie: „Ja nie dam rady? No jasne, że dam!”) i wiesz co? Tej traumy tym ludziom nigdy nie wybaczę. Dość, że nie chcieliśmy z mężem drugiego dziecka (bo nie chcieliśmy przeżywać drugiego porodu), a na samą myśl o pobycie w szpitalu oblewa mnie zimny dreszcz.
Mam nadzieję, że nie wszystkie położne (i lekarze, bo lekarze również zawiedli na całej linii!) są takie. Ba! Ja wierzę, że nie są. Już wybrałam inny szpital i tak po cichu mam nadzieję, że to, co się wydarzy za pół roku, odczaruje wszystkie złe wspomnienia.
Ja miałam szczęście trafić na świetną opiekę zarówno w trakcie, jak i po porodzie. Jedzenie bez szału, owszem, ale na lekarzy czy położne nie mogę powiedzieć złego słowa (anestezjolog podczas cc zaangażowała się do tego stopnia, że przez cały czas trzymała mnie za rękę i relacjonowała każdy etap). Przeczytałam na fb, że po porodzie nie dostałaś nawet leków przeciwbólowych (!), kurczę aż nie chce się wierzyć, że nadal jest aż tak duży rozstrzał pomiędzy poziomem opieki w polskich szpitalach. Bo mój to taka najzwyklejsza państwowa placówka w średniej wielkości mieście, a mam stamtąd naprawdę dobre wspomnienia. Mam nadzieję, że Ty też teraz trafisz lepiej.
Dla mnie to jakiś horror, nie dostawać przeciwbólowych. Ja nie dość, że na wyraźne życzenie lekarzy dostawałam morfinę, to potem mogłam niemal łykac paracetamol jak dropsy. Ale być może dlatego położne były miłe, bo jednej z nich zapłaciłam za opiekę przez pierwsze dwie noce. One jak czują interes, robią się słodkie jak miód. :(
Miałam poród naturalny, dostałam pierwszą tabletkę, a potem już „nie potrzeba”. No ale – szczęście w nieszczęściu – szłam do porodu z chorobą i miałam swój paracetamol w torbie ;).
Życzę oby tym razem było lżej, ale z tego co czytałam nie miałaś porodu naturalnego, bo skorzystałaś ze znieczulenia to raz a dwa wypychano Ci dziecko, co oczywiście jest karygodne, ale nadal powszechnie stosowane w szpitalach :/ Co do położnych wolę się nie wypowiadać, na szczęście moja koleżanka jest położną, która pracuje w szpitalu w którym rodziłam o reszcie z oddziału noworodkowego zwłaszcza jak ktoś pyta nigdy pochlebnie się nie wypowiadam.
nie wszyscy są tacy :) a ten 1 szpital, w którym rodziłaś to który to?
hej, polecam szpital im. Raszei, super opieka, pierwszy poród bez znieczulenia:)
Dzięki! Tak, dokładnie tam się wybieram :).
Ja tez go polecam, szczególnie sale słonecznikowa :) byłam tam dwa razy i kocham ich wannę! Gaz tez jest ok. Znieczulenia nie dają, ale przy wannie i gazie nie jest potrzebne
Matko boska! przezylam tam taka traume ze 8 mc po porodzie dalej mnie sciska w zoladku! Przyjechalam o 8 z regularnymi skurczami co 5min. Mialam od psychiatry papierek, ze zaleca rodzenie przez cc. Mialam w przeszlosci depresje, jedno poronienie i lyzeczkowanie oraz widok zarodka, ktory ze mnie wypadl po tabletkach poronnych. Pielegniarki przy przyjmowaniu stwierdzily, ze one NIE WIDZA zebym byla chora wiec mam rodzic naturalnie. Caly dzien sie meczylam ze skurczami (krzyzowe z moimi chorobami kregoslupa- bol tysiac razy gorszy niz skurcze brzucha), BEZ JEDZENIA I PICIA bo zakaz jedzenie i picia bo przeciez mam jechac na cc. Od godizny 11 mialam skurcze co 2 min trwajace po 1-3minuty.
O 23 zadzwonilam do swojego ginekologa, ktory pracowal w tym spzitalu zeby doweidziec sie czemu mnie jeszcze nie biora na cc tylko kaza lezec na sali. Okazalo sie, ze „odgornie” ordynator powiedzial, ze nie uznaje skierownaie na cc od psychiatry wiec nie bedzie cc! Wpadlam w taka panike, ze zaczelam wyc na srodku korytarza. Pielegniarka poprsila lekarke zeby mnie zbadala, bo juz chodze z bolu po scianach a ta sapnela,ze „dobra dawaj ja tu”… A ja stalam pod gabinetem i to wszystko slyszalam… Okazalo sie, ze mam 2,5cm rozwarcia. A byla juz 2 w nocy… Kazala wrocic na sale i lezec. Pielegniarki nie pomogly mi w zaden sposob przyspieszyc rozwarcie lub radzic sobie z bolem. Kiedy przyszlam po raz kolejny po pomoc kazala mi isc pod prysznic. Tam juz nie wytrzymalam. Zaczelam wyc z bolu i bezsilnosci. Jak sie doweidzialam caly oddzial mnie slyszal, pobudzilam kazda kobiete moim wyciem. Przyszla pielegniarka i zapytala czy to ja tak wyje, powiedzialam ze tak, ze juz nie moge wytrzymac. Odwrocila sie i wyszla. Koniec koncow o godzinie 4 rano przewiezli mnie i zrobili mi cc.
20 godzin horroru, chamskich komentarzy i braku pomocy. Totalna znieczulica, a przeciez na Raszei „rodzimy bez bolu”….
Aaaa, i nie, nie karmie piersia bo polozna „nie bedzie przychodzila do mnie co chwile, na kazde zawolanie”.
ALE trzeba mówić głośno, że nie jest idealnie, bo tylko w ten sposób może się cokolwiek zmienić.
Alez wystarczy poczytać książkę Jeanette Kality, która nazywa matki od cesarek leniwymi i wygodnymi. Jak traktować w naszym kraju położne z miłością, gdy na starcie dostaje się takie teksty? Jeśli dostaję jakieś wredne komentarze w internecie, najczęściej pisze je położna. Być może nieświadomie, ale jednak wredne teksty idą głównie od nich.
Pani Klaudio oczywiście nie można wrzucać wszystkich do jednego wora, ale przyznam się, że w mojej ciąży natknęłam się na naście położnych (a może ponad 20?) i tylko 3 wspominam dobrze, TO PRZERAŻAJĄCE, jak kobieta nie raz może krzywdzić inną kobietę w tak wyjątkowym momencie jak poród, kiedy jesteśmy bezbronne, a zwykłe „Brawo, dasz radę” zdziałałoby cuda. Niestety uważam, że wśród większości położnych panuje znieczulica :(
Drugie zmienia życie, w moim przypadku całkowicie. Córeczkę rodziłam już prywatnie i uważam, że to moje najlepiej wydane pieniądze. Też nie karmiłam piersią, ale jakoś nie przeżywałam tego, jak przy pierwszej.
O! Ja też się nie będę przejmować ;). Będzie co ma być – wiem już, że w obliczu całego życia, jakie przed nami, to naprawdę mały szczegół i nie świadczy o tym, jaką jestem matką (przy synku chowałam się z butelką po kątach, haha ;)).
Wspolczuje doświadczeń szpitalnych! Szkoda, że nie masz mozliwosci rodzic w innym, chyba że wezmiesz pod uwagę przeprowadzkę na końcówkę ciąży;) ja akurat pobyt w szpitalu wspominam jako jedno z milszych doświadczeń tych pierwszych czarnych miesięcy, bo pozostałe doświadczenia mam bardzo podobne niestety. A już za jakieś trzy tygodnie przekonam się na własnej skórze jak to jest z drugim dzieckiem i zywotnym dwulatkiem;) ech… Życzę Ci, aby teraz było lepiej i żeby to była dziewczynka! A tak w ogóle to uwielbiam Twojego bloga, bo piszesz to co i ja myślę:)
Aaa! Będę rodzić w innym, to na pewno! Ale tam też pewnie trzeba mieć własne sztućce ;).
Trzymam kciuki za szczęśliwe rozwiązanie! I jeszcze lepsze chwile po <3
Świetna puenta :) Chyba o to w tym wszystkim chodzi ;)
Chyba miałam sporo szczęścia, bo trafiłam na dwuosobową salę, więc miałam tylko jednego ryczącego malucha a nie czwórkę (moja dała matce odpocząć i spała niemal bez przerwy, zasypiała tuż po nakarmieniu), kp nie wyszło, ale bardziej z przyczyn niezależnych ode mnie, więc nie mam ambicji na „tym razem będę lepszą matką”, w ogóle wydaje mi się, że przy drugim dziecku po prostu wyłączyłabym internet, żeby nie słyszeć tych wszystkich jęczących matek, jak im źle. Znowu wyjdę, że nie wiem co to znaczy zmęczenie, bo moje dziecko śpi i nie ma kolek, że jestem leniwa, bo karmię butlą i że w złej chuście noszę dziecko (nie moja wina, tkanych moje dziecię nie chciało, musiałam elastyka). Tak jak na starcie z pierwszym obśmiewałam trochę wszelkie dzieciowe mity, tak teraz patrzę na to raczej z litością na głupotę tego świata. Nie dość, że pierwszy rok z dzieckiem jest na swój sposób upiorny i męczący, to jeszcze sobie kobiety dokładają frustracji na każdym kroku. Dalszą rodzinę lepiej odciąć, a niech się obrażą, przynajmniej nie będą się wtrącać. Znajomym najlepiej w ogóle nie wspominać o ciąży, a jeśli się domyślą, kłamać z datą porodu, żeby się nie dopytywali za wcześnie. Ale tak na serio, to najbardziej w drugiej ciąży bałabym się tego, że tym razem mogę jednak nie przeżyć porodu (mało brakowało). Że osierocę pierwsze dziecko. Ten strach mnie paraliżuje.
Szczerze powiem, że nie wiem o czym piszesz. Wspólczuje takich wspomnień. Dla mnie pobyt w szpitalu był pod względem opieki pielęgniarek rewelacyjny – każda życzliwa, służyła radami, nigdy nie nachalna a zawsze na każde zawołanie i z odpowiedzią nawet na najbardziej idiotyczne pytania. Jedzenie, jak to w szpitalu, zupy też były, a mimo szycia jadłam normalnie na siedząco. Był ból, ale bez przesady. Sztućce były, obsługa obiadowa również przemiła.
Baby blues – nikt nie płakał bez powodu, mimo że byłam w wieloosobowej sali cały tydzień i kobiety często się zmieniały. Płacz zdarzał się tylko jak z dzieckiem były problemy i wracało się z patologii noworotka z pustymi rękoma i obrazem kruszynki w inkubatorze. Karmienie piersią mimo początkowego niepowodzenia i dziecka „przyzwyczajonego” do sondy w żołądku i pełnego brzuszka bez wysiłku, było jednymi z piękniejszych momentów bliskości z synkiem. Jak po 4 miesiącach karmienia z dnia na dzień straciłam pokarm, to był to dla mnie powód do płaczu. Na szczęście dwa tygodnie stymulacji pozwoliły odzyskac laktację.
Obecnie jestem w drugiej ciąży i jedyne czego się boje, to ból porodowy, bo niestety jest u mnie silny a znieczulenie nie działa.
Po raz kolejny odnajduję się w Twoim wpisie. Śledzę Cię (po cichu:)) od ponad roku. W prawdzie nie jestem jeszcze w ciąży (moja córeczka ma 6 miesięcy ) ale kiedyś w niedalekiej przyszłości planuję kolejne dzieci. Jednak lęk jest duży. U mnie nawet nie chodzi o sam poród (bałam się go baaaardzo, jednak jakimś cudem udało mi się urodzić w miarę szybko i bez większych komplikacji). To z czym spotkałam się na sali poporodowej do tej pory jest dla mnie największym koszmarem. Rodziłam w jednej z wiodących placówek w Warszawie, byłam tam 6 dni (z powodu żółtaczki i wolnego przybierania na masie) a WSZYSTKIE położne i pielęgniarki były potworne. Córa płakała przez prawie całe noce – nikt nie przyszedł się zainteresować czy by nie pomóc, doradzić, wesprzeć. Skandaliczne podejście lekarzy, którzy o niczym nie informują tylko podejmują decyzje za moimi i męża plecami (skończyło sie to awantura męża i moim płaczem). Zero wsparcia w karmieniu piersią, od razu butelka i pielęgniarki maja spokój. Gdyby nie to, że na porodówce miałam znajomą, która jak tylko miała dyżur przychodziła pomóc, wesprzeć, to chyba bym popadła w silną depresje. Baby blues też miałam, ale co położne to obchodzi…. Tylko dokładają problemów i zmartwień. Nadal ciężko mi o tym myśleć i pisać. O obiedzie o 12.30 już nie będę wspominać….
Oj, skąd ja to znam??? Niby wszystko jest do przeżycia, no ale… Leżąc w szpitalu wszystko jest nie takie jak trzeba – płaczące dzieci, płaczące matki, a do tego jeszcze bułka z salcesonem na kolację (która jest o 17-stej… fuck – kto to wymyślił?!)… No i karmienie piersią – nikt nie obiecywał przecież, że będzie pięknie jak w spocie reklamowym, ale dlaczego jest to tak cholernie trudne? Przynajmniej do czasu, aż się tego nauczysz (a raczej nauczycie- ty i twoje dziecko).
Bo my młode siedzimy w internecie i czytamy o stymulacji sutków, hahaha ;).
Ja ze spaniem z 8 płaczącymi noworodkami problemów nie miałam. Mam to szczęście, że jak już zasnę, to tylko na swoje się budzę :)
Ja się najbardziej bałam przy drugim porodzie, że mąż nie zdąży dojechać, a chciałam, żeby mnie chociaż chwilę wcześniej za rękę potrzymał… I wiecie co? Nie zdążył!
Może nie będzie tak źle Ilona :D Na razie zdrówka Ci / Wam życzę :)
http://www.majniaki.pl
http://www.szafamajniaka.blogspot.com
Też chcałam wyskoczc przez okno, myslałam,że mam nierówno pod sufitem , pocieszyłaś mnie:))
Hahaha, a kto powiedział, że ja mam równo? ;) :D
baby blues przy pierwszym zaliczyłam, przy drugim ani łezki :D A położne i w ogóle całą poporodową ekipę miałam świetną. Obiady…..łel, taaak.
Oj tak… Chwile po porodzie nie są łatwe. Ja byłam po CC na początku 9 miesiąca i nie miałam pokarmu wcale a wcale. Musiałam się prosić o mleko modyfikowane i chodzić z tym zdobytym mlekiem na wpół zgięta przez dłuugi korytarz. Przez to wszystko zrobił mi się „syndrom matki lwicy” zamiast „baby bluesa” więc chodziłam i wrzeszczałam na wszystkich co chcieli podważyć mój macierzyński instynkt, albo robili coś inaczej jak chciałam. Obrywało się też oczywiście mężowi… A to laktator nie taki kupił, a to herbatniki nie te przyniósł. Byłam potworem. :D
O! Ja też miałam w sobie coś z matki-lwicy, ale niestety :( najbardziej obrywał mój biedny mąż :(
Codziennie się z nim rozwodziłam – i tak przez pierwsze trzy miesiące niemal!
Ja rodziłam w tym roku w Poznaniu na Raszei. Położne bardzo miłe i pomocne. Nikt mi nie powiedział, że czekolada jest be… miesiąc po porodzie przeczytałam, że niektóre matki jak zjedzą czekolady trochę to podają odciągnięte wcześniej mleko aby alergeny nie zaszkodziły… a ja moje nieszczęsne dziecko od porodu czekoladą katowałam i katuję :D Jedzenie szpitalne pominę. Coś zjadłam, mąż donosił kanapki, banany i czekoladę :) Sztućce miałam własne i kubek! Zapomniałaś o kubku! :) Paprochy i kurz też zauważam podczas karmienia, choć aż tak mnie nie denerwują :) Za to przez pierwsze 6 miesięcy kiedy tylko mleko i mleko i mleko nadrobiłam kilka sezonów całkiem fajnych seriali :) No i nie trzeba w nocy latać i szykować mm więc próbuj :)
Odnosnie karmienia piersia- niecaly miesiac po porodzie wrocilam na uczelnie. Kilka dni w tygodniu musze spedzic poza domem, wiec nie karmie regularnie i laktacja zanika. Tesciowa nie moze mi uwierzyc i przy kazdym odwiedzinach maca mnie po cycach,horror! :D zadnej swiezo upieczonej tego nie zycze. Ani nieustannych (tez odtesciowych): zle nosisz, zle przewijasz, daj, ja zrobie, nakarm, nie karm, dokarm i w ogole najlepiej wyjdz i nie wracaj :D
I pozwalasz na to? W szoku jestem