Matka jest wszystkiemu winna!
Nie wiem, czy do końca zdajesz sobie z tego sprawę, bo jeśli nie, to zawiodę Cię pewnie okrutnie. Matka jest wszystkiemu winna. Taka prawda. Zachciało Ci się zachodzić w ciążę? To teraz siedź cicho i rób, co do Ciebie należy. Z dala od normalnej części społeczeństwa. Tej niedzieciatej oraz tej, która swoje latorośle już dawno odchowała. Tylko nie narzekaj, bo musisz wiedzieć, że i tak nikt Ci nie współczuje. Masz przecież to, co chciałaś! Może nie?
Pewnie jeszcze nie rozumiesz, więc wyłożę jak krowie na rowie: to, że Twoje dziecko wydaje Ci się najsłodszym maluchem pod słońcem wcale nie oznacza, że inni myślą podobnie. Tak naprawdę dzieci nie są fajne. Obce dzieci. Nigdy nie wiadomo, czego się po nich spodziewać. Najlepiej więc je odizolować.
Nie zabieraj dzieci do restauracji, bo to naprawdę niesmaczne! One ciągle się ślinią, zaglądają innym do talerzy, nie potrafią trzymać sztućców, jedzą rękoma, a to niezbyt przyjemny widok dla kogoś, kto w spokoju chciał zjeść niedzielny obiad. Że Ty też chciałaś? A co to mnie obchodzi? Trzeba było nie robić dzieci!
Jak takie dziecko zrobi kupę w najmniej oczekiwanym momencie, a w całej knajpie nie ma przewijaka, to wiesz, kto jest winien. Matka, nikt inny. Przecież wie, że jej dziecko nosi jeszcze pieluchę, którą trzeba czasami przewinąć. Póki więc nosi pieluchę, trzeba siedzieć w domu. A nawet dłużej, najlepiej do pełnoletności.
Bo dzieci są wkurzające. Nigdy nie wiesz, co takiemu strzeli do głowy! Jak nie krzyczą to płaczą, jak nie płaczą to krzyczą. A te baby pchają się ze swoimi wyjcami do autobusów, tramwajów, po ulicy nawet chodzą! Przecież ulice są dla normalnych (czyt. dorosłych) ludzi, a nie dla dzieci w wózkach! I nie udawaj teraz, że nie wiesz, mało to schodów bez podjazdów? No jak jeszcze wyraźniej można powiedzieć, że nikt Cię tu nie chce?
Udaje, że nie rozumie. Jasne, tak najlepiej! Dźwiga potem ten wózek i oczekuje współczucia, pomocy jakiejś, ale figa z makiem! To wina tych wszystkich na wózkach, jakim prawem oczekują, żeby pod nich projektować chodniki, przejścia podziemne, środki komunikacji miejskiej?
Wszędzie się pchają! Do kościołów na przykład! Żadnej świętości! I po co? Przecież dziecko i tak nic z tego nie rozumie! Po muzeach chcą z nimi latać! Na wakacje! Do galerii handlowych! Debilizm totalny!
Przecież miałaś już swój czas na zrobienie zakupów – przed porodem! Miejsce prawdziwej matki jest przy dziecku. W domu znaczy się. Jeśli tego nie rozumiesz, to nie możesz nazywać się matką.
I nawet nie myśl narzekać, że Twoje dziecko nie chce chodzić do przedszkola, boi się obcych miejsc, uczepione maminej spódnicy płacze na widok nieznajomych, nie potrafi zachować się w miejscu publicznym, bo już powinnaś wiedzieć, czyja to wina. Matki oczywiście! Jak nie, jak tak???!1 Trzeba go było tego wszystkiego zawczasu nauczyć! Mało to miałaś okazji, siedząc z nim w domu?
Hihihi dobre :) w sumie to troche podciagnelabym pod ten temat kobiety w ciazy . No przecierz same chcialy. !!! To ich winna ze sa w ciazy :P
Swietne i taaakie prawdziwe. Staramy sie z Zosia nie jezdzic komunikacja miejska jednak bylysmy pewnego razu do tego zmuszone. Nie mogac skorzystac z najwiekszego wejscia do autobusu bo tam tlum babc walczacych o kazde miejsce siedzace, udalam sie do wejscia z tylu. Jakie bylo moje zdziwienie gdy elegancki pan ok.40lat w garniturze, z teczka zablokowal mi wejscie mowiac ze z „tym” czyt.wozkiem/dzieckiem tedy nie moge, choc zadnych przeciwskazan nie bylo. Znana z cietego jezyka odpowiednio pana potraktowalam a na koniec na jego pieknie wypolerowanych lakierkach rownie pieknie odnaczyly sie kola naszej spacerowki. Zaden cham nie bedzie mi mowil co moge a czego nie a tym bardziej nikt nie bedzie traktowac mojego dziecka jak czlowieka gorszej kategorii!!
Wiesz, to oburzenie, że niektóre miejsca nie są przeznaczone dla małych dzieci tak naprawdę uderza również w nas, matki. Na pewien czas powinniśmy się odizolować od świata i bywać głównie na placach zabaw, w salkach zabaw, kawiarniach dla mam, itp. To zdecydowanie nie jest fajne!
:-)
O tak, jakie to polskie!! Fajnie napisany tekst i przedstawia całą prawdę, szkoda, że my tacy zaściankowi i znieczuleni jako społeczeństwo jesteśmy. Nadzieja w naszych dzieciach właśnie…
No właśnie!!!! Nic dodać nic ująć!
W sumie to nawet nie jest śmieszne. Mojemu dziecku zdarzyło się kiedyś zwymiotować w restauracji, niestety na stół. Dostaliśmy zjebki od sąsiedniego stolika, że aż się poryczałam. Serio.
Ogólnie się zgadzam. Choć uważam, że są miejsca, w które dzieci nie powinno się zabierać, bo jak piszesz fajne to są tylko nasze te „obce” niekoniecznie.
a jak nie miałaś dziecka, to Ci dzieci nie przeszkadzały? :) jak wyły, pluły itd :)
A wiesz, że nie? Ja z reguły lubię dzieci.
Wyjątek jest wtedy, kiedy one naprawdę niewłaściwie się zachowują, a rodzice nie zwracają na to żadnej uwagi – np. w gościnie wskakują na łóżko w butach, itp. Ale nawet wtedy jestem raczej zła na rodziców, że nie potrafią wyznaczyć granic, a nie na dzieci.
A ja nie lubię jak matki robią z siebie ofiary otoczenia. Nie zabieram dzieciaka tam, gdzie będzie komuś przeszkadzać. Na jazdę pociągiem zabieram tonę pluszaków i książeczek do zabawy. Nie wyobrażam sobie korzystania z knajpy bez porządnej toalety. Jest coś takiego jak kultura osobista i to, żezostaje się matką, nie zwalnia z nas z przestrzegania jej zasad. Mając dziecko, trzeba się liczyć z otoczeniem. Jeśli trafi się nam dziecko problematyczne, to je należy izolować, aż się nauczy zachowywać jak trzeba. A jeśli już napsoci mimo wszystko, to otoczeniu należą się przeprosiny.
Izolując, raczej nie nauczymy dziecka funkcjonować w społeczeństwie. Widzę to po moim maluchu, który i owszem, potrafi dać czadu, ale już po kilku wyjściach do danego miejsca doskonale wie, jak się zachować.
Ja wychodzę z założenia, że wszystko jest dla ludzi. A dziecko to człowiek. Nie może być tak, ze kiedy zostajesz matką, masz zakaz wstępu do wielu miejsc tylko dlatego, że masz przy sobie dziecko. Osobiście się na to nie godzę i zawsze z podziwem patrzę na matki, które jednak są aktywne tak samo jak przed porodem. Nie zabieram dziecka tylko tam, gdzie wiem, że będzie się źle czuło (ciemne miejsca, głośna muzyka).
Nie no ja nie mówię o izaolacji całkowitej. Ale – jak nie zabierzemy dwulatka do filharmonii, chyba że na specjalne przedstawienie dla dzieci, tak powinnyśmy dobierać miejsce do zachowania i możliwości dziecięcia. Moja „bywa” w restauracjach regularnie, ale ona się umie zachować. A i tak babcia z wujkiem wybierają takie z kącikiem zabaw dla dzieci, czy z menu dla dzieci. Na szczęście opcja z przewijakiem już nas nie dotyczy, odkąd mała umie chodzić, więc przewijać można ją na stojąco w każdej toalecie niemal. Ale nadal nie na widoku ludzi, a już na pewno nie obok ich talerzy. Ryczące dziecko w sklepie jest ze sklepu natychmiast wyprowadzane. Kiedyś tata zostawił w sklepie zakupy, bo nie zdołał opanować małej. Wrócili do domu, dziecię zostało ze mną, a on wrócił do sklepu. Po prostu w życiu trzeba zauważać coś więcej, niż czubek własnego nosa. Ja się w ogóle nie pcham bez kolejki, jak jestem z dzieckiem. Dopóki nie płacze – znaczy, może chwilę postać/posiedzieć w wózku. Nie chcę być osobą uprzywilejowaną z tytułu zostania rodzicem, bo to żaden powód do przywilejów moim zdaniem. Starszym osobom należą się bardziej.
Raz byliśmy na przedstawieniu dla dzieci i wiem, że na normalnym nie dałby rady, więc póki co nie ma sensu go ciągnąć.
Restauracje w miarę możliwości też wybieramy z placami zabaw, bo takie wyjście to również frajda dla niego, nie tylko dla nas. Całe szczęście coraz więcej restauratorów się budzi i dostrzega potrzeby dzietnych klientów :).
Jeśli chodzi o kolejki, to jeśli są kasy uprzywilejowane – korzystam z nich ile wlezie, wymijając wszystkich, którzy stoją przede mną bez dziecka/ciąży. Jeśli takich kas nie ma – spokojnie swoje odstoję, bo jak mały dostanie bułkę lub sok, to daje żyć, a mi zwyczajnie głupio przepychać się „na dziecko”. Choć wolę chodzić w miejsca, w których przewidzieli taki przywilej (tak samo jak większe miejsca parkingowe dla mam z dziećmi – zawsze to łatwiej wyjąć z fotelika, przesadzić do wózka, itp.).
Natomiast całkowicie odpuszczam sobie chodzenie po sklepach z ciuchami, bo ostatnio Kostek uwielbia mi uciekać i kukać paniom do przebieralni O.o
A to łobuz, hihi. Nie, połączenie ja+dziecko+zakupy ciuchowe to nie wchodzi w grę nawet jak kupuję coś dziecku. Raz popełniłam błąd kupując buty z Kluską. Nigdy więcej. Kupuję na oko znając mniej więcej długość stopy, przymierzam w domu na spokojnie i jak za małe, wymieniam na numer o oczko większy. Z ciuchami dziecięcymi po prostu kupuję od razu rozmiar większy, a bywa że i dwa. Dzięki temu kurtka wiosenno/jesienno/zimowa nam starczyła na rok. A może i do następnej jesieni wytrzyma, dziecię jakby zwolniło ze wzrostem. U nas kasa uprzywilejowana bywa, ale się tam nigdy nie pchamy, po prostu nie ma potrzeby. Wybieramy odpowiednią porę na zakupy, gdy nie ma dużo klientów. Albo po prostu robimy je bez dziecka. To może niepopularny pogląd, ale uważam, że nie ma potrzeby ciągać dziecka wszędzie ze sobą. Co jakiś czas tak, żeby nie zdziczało, ale od tego jest rodzina, żeby sobie pomagać i dzieckiem czasem się zająć, albo zrobić za nas zakupy. Plus gad blezz internet, paczkomaty, kurierów itd. :)
Bardzo fajny tekst. Jestem mamą dwójki dzieci: 4,5 letniego synka i 2,5 rocznej coreczki. Osobiście uważam, że nie każde miejsce jest odpowiednie dla dzieci, a także, że należy mieć na uwadze innych.
Jednak pewna rzecz uderzyła – zdjęcie Twojego dziecka dotykajacego ubrań. Dla mnie to niedopuszczalne. Dzieci miewają brudne rączki, śliną się… Gdybyśmy spotkały się w sklepie z pewnością zwróciłabym Ci uwagę. Nie znaczy to, że nie należy dzieci zabierać do sklepu. Ja swoje pociechy zabieram, ale pilnuje aby niczego nie dotykały.
Serio, serio? To pewnie byśmy się na żywo poprztykały ;).
Mój mały nie ma brudnych rąk. On tego nie cierpi i każdy okruszek, kropla deszczu nawet czy płatek śniegu sprawia, że przybiega do mnie z krzykiem, żebym wymyła mu ręce (zawsze muszę mieć przy sobie wilgotne chusteczki ;)). Moim zdaniem te ubrania są płukane w takiej chemii i przewożone w takich warunkach, że ręce dziecka są najmniejszym problemem ;).
Co innego przestawiać, zrzucać, rozwalać, ale dotykać? Nie widzę w tym niczego złego. Ja też dotykam ubrań (a myję ręce rzadziej niż moje dziecko ;)), różni ludzie je przymierzają, macają, więc wracamy do punktu wyjścia: dziecko to taki sam człowiek jak dorosły.
Myślę, że do żadnej sprzeczki by nie doszło :-) Nie jestem konflikowa ;-)
Moja mama zawsze zwracała mi uwagę, gdy chciałam w sklepie czegoś dotknąć. Zawsze powtarzała, że nie wolno wchodzić do sklepów, urzędów i tym podobnych miejsc z lodami, lizakami czy innym jedzeniem. Nic z tego powodu mi się nie stało. Tak samo ja zwracam uwagę swoim dzieciom i też krzywda im się nie dzieje. Bez problemu mogę z nimi wybrać się na zakupy, bo znają zasady, co wolno, czego nie wypada robić.
Pewnie, że dorośli też dotykają ubrania, ale robią to w jakimś celu. Chcą poznać materiał, dokładnie obejrzeć czy przymierzyć. Dziecko nie musi tego robić. Jasne, że w ten sposób poznaje świat, ale czy to jest konieczne? Ok, Twój Maluch może mieć czyste rączki, wierzę, bo moje dzieci też lubią być czyste. Jednak ktoś, kto obserwuje to z boku nie musi tego wiedzieć. Raz zdarzyła mi się przykra sytuacja. Chciałam kupić sukienkę, znalazłam taką idealną. Przymierzam, okazuje się, że potrzebuję rozmiar mniejszą. Niestety w rozmiarze, który potrzebowałam była tylko jedna – cała w małych czekoladowych rączkach. Zniechęciło mnie to do dalszych zakupów. Myślę, że dzieci mimo wszystko nie powinny mieć takich samych przywilejów jak dorośli. To tak samo jakby z placów zabaw korzystały nastolatki czy dorośli, niszcząc przy tym atrakcje dla dzieci.
Pozdrawiam serdecznie.
A nie, spoko, ja też nigdy nawet nie wchodzę do sklepu, jeśli moje dziecko coś je/pije.
Ile to razy brałam do przymierzenia białą bluzkę, sweter czy inną jasną rzecz wkładaną przez głowę a tam paskudne ślady po podkładzie/pudrze osoby przymierzającej przede mną. Czy takie sytuacje są bardziej dopuszczalne niż dotykanie ubrań przez dzieci? Na to uwagi się nie zwraca, nikt nie sprawdza stanu ubrań przy naszym wyjściu z przymierzalni, a czepiamy się dziecięcych zachowań.
Też niestety najczęściej widzę plamy po pudrze/szmince.
Co za bzdura. Mam sześcioletniego synka, z którym wszędzie bywałam, od początku. W knajpach, kawiarniach, sklepach, kinach, nawet na uczelni. Nigdy nie spotkałam się z agresją czy społecznym wykluczeniem. Ale może ja żyję w innym kraju, nie w Polsce. Podejrzewam, że autorce zaczyna brakować tematów. Szkoda. Tak dobrze ten blog się zapowiadał… Pozdrawiam z Torunia.
http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,96856,12429251,Wozkowe___najgorszy_gatunek_matki.html
http://wyborcza.pl/1,75968,17186914,Pampers_z_niespodzianka__To_nie_jest_felieton_przeciwko.html
Szukać dalej artykułów dostępnych w ogólnopolskiej prasie?
Czy ten tekst pisała moja sąsiadka? Stara lampucera, nastawiona anty na dzieci…
Tak, próbowałam wczuć się w taką osobę i chociaż trochę zrozumieć jej stanowisko. No, nie udało się… ;)
Dobrze wyszło:)
Wspaniałe to zdjęcie ze sklepu ubraniowego jak Mały ogląda bluzki ;D Moja też tak robiła i jeszcze uciekała i chowała się między wieszakami, tak że raz prawie zawału dostałam bo jej nie mogłam w tych ubraniach odnaleźć ;) Ale co mi tam, zabierałam ją czasem na zakupy, dla niej to była marna atrakcja ale ja muszę w czymś chodzić, a nie miałam jej z kim zostawić.
No właśnie, i jak dziecko śmie nie umieć się zachować w sklepie albo restauracji? ;)
Pzdr