O tym nie mówi się głośno…
Coraz częściej i coraz głośniej mówi się o tym, że „siedzenie” w domu z dzieckiem jest pracą. Ciężką pracą na więcej niż pełen etat, bo wykonujemy ją 24 godziny na dobę 7 razy w tygodniu. Taka dola matki (i ojca mam nadzieję!), dlatego nie lubię użalać się nad swoim losem, bo zdaję sobie sprawę, że naprawdę przekichane mają kobiety, które wróciły już do pracy i to, na co ja mam owe 24 godziny, one mają – przy dobrych wiatrach – tylko 16…
To jest dopiero przechlapane! Skoro świt zaprowadzić do żłobka, niani, babci, podczas gdy ja dopiero przewracam się na drugi bok. Kiedy otwieram zaspane oko, one już dawno zwarte i gotowe zajmują swoje miejsce pracy i nie jest nim bynajmniej konstrukcja z klocków Lego, która – jeśli się zawali – wywoła tylko spazmatyczny płacz jednego dziecka, a nie wściekłość szefa, klientów i pozostałych współtowarzyszy niedoli.
A potem wszystko w biegu: odebrać dziecko, ugotować obiad na dzisiaj i jutro, ogarnąć dom. Pobawić się, bo jeśli nie masz niezliczonej ilości czasu, ze zdwojoną siłą zaczynasz dbać o jego jakość. Być może jeszcze zaległe zlecenia po nocach… I tak życie płynie. Od weekendu do weekendu.
Mogłoby się więc wydawać, że my – matki na pełen etat – złapałyśmy samego Pana Boga za nogi, gdyby nie…
SAMOTNOŚĆ
Ja to mam dobrze. Własne mieszkanie bez teściów za ścianą czy rodziców na pięterku. Ogródek nawet mam, żadne tam blokowisko z małym balkonem.
A jak chcę z kimś pogadać, to wyciągam telefon i dzwonię. Do przyjaciółki, która tak samo jak ja, choć setki kilometrów dalej. Jak chcę wyjść do ludzi, to odpalam internet, tam zawsze jest jakieś życie. Bo na moim osiedlu to nawet placu zabaw nie ma, żeby z innymi mamami przynajmniej uśmiech wymienić. W restauracji z dzieckiem mnie nie chcą, o czym sygnalizują jeszcze przed wejściem brakiem podjazdu dla wózka, a w samym środku – brakiem przewijaków. Przecież nie przewinę na stole, bo z tego zawsze grubsza afera jest! Matki i tylko matki to wina, po co się pcha do ludzi? No to się nie pcha…
Potem mąż wraca z pracy, zmęczony, marzy tylko o tym, żeby usiąść na kanapie i w ciszy odpocząć. A ja cały dzień marzyłam, żeby z kimś dorosłym pogadać, więc nawijam, a jemu głowa pęka, nie odpowiada mi, chyba nawet nie słucha. Gadam w efekcie do samej siebie, pocieszając się, że drugiego tak inteligentnego rozmówcy i tak nigdzie nie znajdę.
BRAK CELU
Wstajesz i nic nie musisz. Właściwie wstawać też nie musisz, więc cały dzień w szlafroku, bez makijażu, bo dziecku Twoje nieumalowane oko większej różnicy nie zrobi.
Są pewnie matki, dla których wychowanie samo w sobie jest celem, ale to zawsze największe niebezpieczeństwo, bo jak dasz z siebie wszystko, a ono – nie oglądając się wstecz – wyfrunie, to sama jak ten palec zostaniesz. Dlatego tak często powtarzam: rób coś tylko dla siebie. Dbaj o własne ciało i psychikę. Znajdź cel – swój, nie rodziny.
Nie daj się pochować za życia.
BRAK NIEZALEŻNOŚCI
Właściwie nie wiem, jak to jest. Czy, kiedy facet jest jedynym żywicielem rodziny, to potem nie wydziela, nie sprawdza co tyle kosztowało, nie dopytuje, czy ta sukienka na pewno jest Ci aż tak bardzo potrzebna? Ale na pewno? I dlaczego taka droga???
Trzeba być bardzo mądrym facetem – i pewną swojej wartości babką! – żeby umieć „jakoś” to pogodzić. Bo czy taki zarabiający na swoją rodzinę mężczyzna nie czuje się całkowicie zwolniony z obowiązków domowych? Nie jest jak ten pan i władca, przy którym – kobieto! – krzątaj się i usługuj, jeśli chcesz iść do fryzjera za NIE SWOJE pieniądze?
No właśnie… Jak być pewną swojej wartości, kiedy tylko siedzisz w domu?
NIEDOWARTOŚCIOWANIE
Dlaczego tyle się mówi o tym, że bycie gospodynią domową jest pracą? Bo naprawdę nam tak ciężko? Nie, wcale nie. Ciężko to zapierdala górnik w kopalni. Ale o tym każdy wie, wielu współczuje, a państwo dba nawet…
Jeśli w pracy wykonasz jakiś projekt na medal, to szef poklepie Cię po ramieniu, da premię, podwyżkę lub chociaż inni spojrzą z zazdrością. Jeśli ja w ciągu dnia jedną ręką sprzątam całą chatę, drugą zabawiam dziecko, a trzecią gotuję pełnowartościowy obiad, to mąż co najwyżej zje, beknie i zapyta: „Dlaczego tak mało soli?”. A potem zostawi ten brudny talerz na stole, dziecko wgniecie plastelinę w dopiero co wymytą podłogę, na to wszystko przyjdą goście i zapytają: „Nie za dobrze ci? Całymi dniami siedzisz w domu i nawet posprzątać nie masz czasu? Co ty właściwie robisz?”.
Nic. Każdego dnia wielkie nic.
O tym wszystkim nie mówi się głośno. My – siedzące w domu – nie mówimy, bo wstydzimy się, że nie jesteśmy aż tak przebojowe i wyzwolone, jakbyśmy chciały być. Inni – bo nie zdają sobie sprawy. Ja sama, zanim zostałam mamą, myślałam, że macierzyństwo to taka różowa bańka mydlana, która nie pęka nigdy.
Przejdź się choć raz w czyichś butach, żeby przekonać się, czy na pewno są aż tak wygodne, na jakie wyglądają.
Przez blisko rok po urodzeniu dziecka siedzialam z nim w domu. Siedzialam i „nic” nie robilam. Nic, bo ogarniecie domu, obiadu, zakupow to przeciez „nic”. Nic dla kogos kto dziecka nie ma, lub ma jakas pomoc. Ja pomocy nie mialam. Bliscy mieszkaja ponad 200km ode mbie wiec wpadanie na kawke odpada. Niedawno wrocilam do pracy. Swoich 2 etatow. Jeden to praca w szpitalu- światek, piatek po 12h . Nie wiem co to weekend bo ja pracuje nawet w dni gdy tesco jest zamkniete. Drugi-niby milszy ale praca wieczorem. Ciesze sie ze wkoncu eyszlam do ludzi, choc poki co najwiecej i tak gadam o swoim dziecku. Bo i oko czlowiek zrobi i pomysli nie tylko o pieluchach do przebrania. Minusem jest tylko to ze jak wracam to nie mam sily na „nic”. Na to” nic” ktore wczesniej wypelnialo mi czas. A najbardziej brakuje mi jednego „nic”-wspolnego lzenia na dywanie i wyglupow. Bo to co jest teraz to zdecydowanie za malo.
My to się chyba matko musimy zwyczajnie spotkać!! Mam wrażenie, że buzie by nam się od spostrzeżeń nie zamykały!
Koniecznie! Dobre towarzystwo zawsze w cenie :*.
Dokładnie, a mnie się zawsze pytają, a w zasadzie nie pytają, ale widzę te zniesmaczone miny na widok klejącej plamy na podłodze, bo akurat żelek wypadł z buzi albo po czym ja taka zmęczona wieczorem… No tak nicnierobienie przy dziecku jest bardzo męczące.. ;) Zwłaszcza jak ma się małą trenerkę w domu zamiast spokojnego, rozwiązującego łamigłówki dziecka :). Boję się, co to będzie jak wrócę do pracy :) po 3 latach „w domu”, poza 2 latami studiów.. bo pierwszy rok chodziłam z brzuchem :D
Dlatego czasami ciesze się ze mogę iść do pracy i zostawić cały ten grajdziol za drzwiami ;) A w pracy to zawsze wesoło bo studentów trochę i kawalerów parę to nieco innego świata się lyknie i o dzieciach nie trzeba znow gadać.
Ale czasami to cholernie Ci zazdroszcze że możesz zostać w domu i dać się dziecku rządzić ;)
Aj! Ja też bym najbardziej chciała zjeść ciastko i mieć ciastko ;) – dlatego m.in. wybrałam zawód nauczyciela (wiademo: wakacje, święta, dzieci nauczycieli raczej nie narzekają na brak mamy ;)). Tylko nie pomyślałam, że pracy w zawodzie zabraknie…
Zawsze ta trawa u sąsiada bardziej zielona, w sytuacji innych zawsze widzi się same plusy. Jak „siedzi” z dzieckiem w domu to takiej lepiej niż pracującej, bo nie widzi się minusów, o których piszesz. Jak matka ma możliwość pracy w domu i zajmowania się dzieckiem – to już w ogóle jej się zazdrości, bo i jest z dziećmi, i jest niezależna – milion razy to słyszałam. A w praktyce próbuję coś zrobić do pracy, dziecko akurat wtedy chce się bawić, albo źle się czuje, jak zasnęło, to „Super! Mam godzinkę!” i nie wiem, czy robić projekt, gotować ogarniać chatę czy dać się sklonować, koniec końców dogina się czasem po nocy. Jak matka ma etat – takiej to fajnie, bo stała praca, bo nie przynosi pracy do domu i domu do pracy… Tak jak piszesz – „Przejdź się choć raz w czyichś butach, żeby przekonać się, czy na pewno są aż tak wygodne, na jakie wyglądają.”
Ilona to jest ewidentnie najlepszy post ever w ogole trafilas w samo sedno :) az go pokaze mezowi, to jest dokladnie to co czuje ja niestety nie potrafie tak ladnie tego ubrac w slowa (zwlaszcza po calym dniu nic nierobienia i od 7 miesiecy niewyspania)
Ależ mnie cieszą takie komentarze! Dziękuję!
Wiecie co mi ostatnio mąż powiedział? Że mam sobie pracę znaleźć bo w sumie i tak prawie nic w domu nie robię. No tak. Bo kur** przychodzi do nas sprzątaczka, kucharka, opiekunka, korepetytorka, księgowa, ogrodnik i ch** wie kto jeszcze… Co za baran :/
Może powinnyśmy wziąć przykład z górników i postrajkować? Chociaż pewnie poza ojcami naszych dzieci nikt by się tym nie przejął bo państwo ma nas w du..e. Mój syn ma 16 miesięcy, mam ten luksus, że mogę być przy nim jak długo będzie tego potrzebował i mąż nie robi mi z tego powodu wyrzutów. Sama wychowuję młodego bo jego tata pracuje za granicą i jest w domu co 2-gi weekend, więc wiem ile pracy trzeba włożyć w to, żeby nie zabić się w progu o zabawki, nie wywinąć orła na wylanym soczku, tudzież rozmazanym serku. Nie uważam, że się poświęcam bo to by znaczyło, że z żalem z czegoś rezygnuję. Czekaliśmy na dziecko i dla mnie każdy jego krok, każde nowe słowo lub umiejętność jest nieporównywalnie większym sukcesem niż jakiekolwiek docenienie w pracy. To też jest praca, chociaż szefa noszę na rękach, i jestem z tego dumna. Rozumiem frustrację niektórych matek, bo każda z nas ma inne podejście do życia i czego innego oczekuje ale ja jestem SZCZĘŚLIWA bo to są niepowtarzalne momenty. Dla mnie bezcenne.
Świetny tekst….też to wszystko odczuwam…Niestety w lutym kończy mi się macierzyński i trzeba znaleźć jakąś pracę bo na ojca mojego dziecka liczyć nie mogę :/ a powiem wam szczerze że dobrze mi się spędza ten czas w domu na „nic nie robieniu”… tym bardziej, że praktycznie co drugi dzień jeżdżę z synkiem do koleżanki która też ma takiego szkraba więc trochę nam z tym wszystkim raźniej :) pozdrawiam wszystkie Mamusie :)
Bardzo dobry tekst, mi dokładnie wczoraj minął rok takiego nic nie robienia :-) a skąd kapelusz ? Świetny jest.
H&M :)
Brawo Ilona! Kocham Cię i pokaże ten tekst mężowi. Niech się go nauczy na pamięć i wyciągnie wnioski. Muah:*
Pokazuj, pokazuj, panowie powinni poznać nasz punkt widzenia!
Dziękuję za przemiły komentarz! :*
Ja tez zylam sobie w rozowej bance macierzynstwa przez rok. Nagle nadszedl ten dzien, kiedy musialam wyjsc z domu i zostawic dziecie. Trudno bylo, poczatku mega trudne, oswoilam ta mysl, ale tez czasem chwytam sie na tym i uswiadamiam sobie, ze trace ten cenny czas, ktory moglabym poswiecic tylko corce. Ciezko jest pracowac, wychodzic z domu o 8-mej i wracac o 18-tej. Urlop macierzynski byl fantastyczny, chociaz rzeczywiscie mialam wrazenie wtedy, ze odwalam kupe dobrej roboty. Z perspektywy czasu widze, ze to byla sielanka. Teraz np bez pani do sprzatania nie wyrabiam. Zakupy robie online z drogi do pracy w pociagu, Kurcze no jest pod gore, nie ulega watpliwosci, ale na szczescie planning & organizing mam w malym palcu ;) Spytasz, zmienilabym cos? Tak mysle, ze chyba jednak nie, mysle, ze corcia wolalaby miec matke spelniona, matke, ktora spedza z nia quality time. Corka za kilka tygodni idzie do przedszkola, mysle, ze bedzie jej tam dobrze. Ja bylam w przedszkolu, odkad skonczylam 2.5 roczku i nic na psyche mi nie siadlo, wiec dlaczego z nia mialoby byc cos zlego. Life goes on.
Wow, to trafiłaś w samo sedno niekończącej się dyskusji z cyklu „jak z tą matką polką jest, czy ona tylko leży i pachnie, czy może tyra jak dziki osioł” no…uwielbiam te wieczne komentarze w stylu, że to nieogarnięta, to nie posprzątane, to bez makijażu i tak w ogóle to się zapuściłaś ostatnio, wiesz??Czy Twoje małżeństwo na tym nie cierpi? Czy przyjaciele w ogóle przychodzą….mogłabyś tak coś więcej robić jak już siedzisz w tym domu:/ I można by tak wymieniać i wymieniać w nieskończoność…a i tak nikt nie zrozumie matki jak druga matka, i kobiety jak druga kobieta. Musimy mieć siłę nie ma co. Ost. jeszcze usłyszałam w radio, że jak kobieta siedzi w domu z dzieckiem to jest upośledzona społecznie:/
Ilona my to musimy się spotkać i w końcu pogadać bo na BW jakoś nie było okazji ;)
Z chęcią! Myślałam sobie nawet, że jesteśmy chyba bratnimi duszami ;).
Myśli na pewno mamy podobne :) Też tak sobie myślałam, że bardzo podobne jesteśmy. To chyba znak, ze kawa musi być :)
Musi, nie inaczej! :*
Po powrocie do pracy zmieniło się u mnie tylko tyle, że na to nic mam mniej czasu i muszę robić wszystko dużo szybciej. Nie mam czasu dla siebie i dzieci. Wcześniej jakoś to ogarniałam bez większych problemów. Teraz co najwyżej usłyszę, że jakoś inne dają sobie radę i się z niczym nie wyrabiam… Wolałabym mieć więcej siły i czasu dla dzieci.
Ja myślę, że sporo się w tym względzie zmienia. Siedząc z pierwszym dzieckiem w domu ponad rok nigdy nie słyszałam tego o czym mówisz. Czy środowisko w którym się obracam jest bardziej świadome?Nie sądzę. O wielu sprawach o których piszesz właśnie mówi się coraz głośniej. I to dobrze. Najtrudniej wydaje mi się z tą niezależnoscią bo z dzieckiem u boku, zwłaszcza malutki ciężko tak hop siup znaleźć pracę bądź założyć działalność gospodarczą -na to też trzeba mieć pomysł i środki, nie wiadomo o co trudniej
Mnie kiedyś wkurzały pytania ludzi czym ja jestem zmęczona…teraz odpowiadam, że piciem drinka z parasolką i leżeniem do góry du…w czasie kiedy moje niespełna 3 letnie dziecko samo ogarnia mieszkanie :D
Chciałoby się chodzić do pracy i siedzieć w domu jednocześnie. Choć i tu i tu kupa roboty, to o tą odmienność w codzienności chodzi. O cel,o motywację. Szkoda, że w PL praktycznie nie istnieje praca na godziny, na pół etatu, wtedy wilk byłby syty i owca cała!
A wiesz, że masz sto procent racji? Realizować się i mieć czas dla dziecka – ideał!
Z tą połową etatu to nawet organizacyjnie byłoby duuużo łatwiej – zawieźć/odebrać ze szkoły, bo tak to babki często nie wracają do pracy, nawet jak dziecko idzie do przedszkola :(. Bo kiedy je odebrać? Po 9-10 godzinach?
Ja byłam w domu ponad 6 lat. „Odchowałam” 2 córeczki, wykorzystując urlopy wychowawcze. I był to najlepszy czas w moim życiu. Fakt bywało ciężko i były dni gdy miałam dosyć, ale jednak nie żałuję ani chwili. Zima faktycznie się dłużyła, tym bardziej, że dzieciaki często chorowały, ale od wiosny do jesieni nie narzekałam na brak ludzi wokół siebie. Całymi dniami byłyśmy na dworze, a to spacery, a to rower, a to „szoping”. Jeździłam w heelysach pchając wózek, podczas gdy druga córeczką męczyła się na hulajnodze. Świetnie się bawiłam, wierzcie mi! Nigdy dzieci nie przeszkadzały mi w życiu towarzyskim. Spotykaliśmy się ze znajomymi, i nie było sytuacji, żebym nie miała tematów do rozmów, z tego powodu, że nie pracuję. Mąż nigdy nie powiedział, że nic nie robię i, chociaż z kasą było krucho, nigdy nie usłyszałam, że jestem jego utrzymanką. Przecież chodziło o dobro naszych (wspólnych) dzieci! Miałam czas na hobby (sutasz, haft koralikowy, szydełkowanie, wizaż) – wciąz miałam nowe pomysły i świadomość, że je zrealizuję. Dziewczyny chętnie mi pomagały, układały sznureczki, czy segregowały koraliki, czy oglądały kosmetyki – zawsze udało mi się znaleźć dla nich interesujące zajęcie w tym czasie. Razem sprzątałyśmy, gotowałyśmy, piekłyśmy ciasta, a czasem wylegiwałyśmy się do południa. A teraz? Teraz wstaję o 5, by naszykować siebie i dzieci. Prasuję i robię śniadanie. Potem odprowadzam jedną córkę do szkoły, a drugą do przedszkola, by z językiem na brodzie dotrzeć do pracy. Popołudniu wracam i po „ogarnięciu” mieszkania, zostaje mi czas jedynie na odgrzanie i obiadu i przygotowanie czegoś na szybko na następny dzień oraz odrobienie lekcji ze starszą córką. Potem szykuję córeczki do spania i zazwyczaj zasypiam razem z nimi. A gdzie czas na rower, hobby, zabawę, zakupy? Na życie? Zostają tylko weekendy. Nie jest tragicznie, ale, wierzcie mi, często słysząc komentarze typu „wreszcie odżyłaś”, „nareszcie wyszłaś do ludzi”, „możesz w końcu odpocząć od dzieci”, mam ochotę przywalić osobom je wypowiadającym w łeb! Oczywiście, jest różnie. Może gdybym kochała swoją pracę byłoby inaczej. Ale mam poczucie, że czas przyspieszył i życie zaczyna uciekać mi miedzy palcami. No i cóż z tego, że teraz mogę (muszę!) się codziennie malować i ubierać?
Pomimo tego, że codziennie przeczesuje internet w poszukiwaniu nowych artykułów na temat macierzyństwa, dopiero teraz znalazlam coś całkowicie prawdziwego!!! Dziekuje Ci za ten tekst. Dzieki Tobie zrozumiałam, że nie tylko ja tak czuję. Pozdrawiam i bardzo sie cieszę, ze trafiła na tego bloga!