5 umiejętności, które musi posiadać mama roczniaka
Jeśli jesteś mamą starszego dziecka – na pewno już to umiesz i spokojnie możesz pominąć ten wpis. Chyba że chcesz sobie przypomnieć, jak cudownie i różowo było z takim smykiem. Tylko nie zgłaszaj się potem po żadne alimenty. Nie ze mną te numery!
Jeśli jednak masz mniejsze dziecko – czas zacząć trenować. Mówię Ci to ja, świeżo wykwalifikowana specjalistka ds. beznadziejnych, czyli wychowywania dziecka mobilnego, na tyle kumatego, że już wie, czego chce i umie to wyegzekwować płaczem, ale nadal mogącego bezkarnie udawać, że nie rozumie, co właściwie matka do niego krzy… ekhm! Mówi.
Ty również już wkrótce będziesz musiała przejść przyspieszony kurs opieki nad takim berbeciem. Pamiętaj, że chociaż oceniać Cię będzie komisja jednoosobowa, z nieletnim jurorem w składzie, na pewno nie przepuści żadnej fuszery! I będzie trenować do skutku, dopóki nie zdobędziesz pięciu nadprzyrodzonych zdolności:
Nr 1. Umiejętność wyrażania wzrokiem wszystkich swoich uczuć. Poza frustracją oczywiście.
To się nazywa siła autorytetu: jeśli potrafisz skarcić wzrokiem i żeby osiągnąć cel (dziecko zaprzestaje niebezpiecznej dla jego kończyn lub gorącej głowy czynności), nie musisz wcale podnosić głosu. Twój wzrok w różnych momentach życiowych wyraża aprobatę, dezaprobatę, nakaz albo zakaz. Jedno spojrzenie syna na mnie (czy też moje na syna) i już wiadomo, o c’kaman. Że liści z gałęzi nie zjadamy, a po schodach się nie wspinamy!!! Inna sprawa, że jak tylko się odwrócę, on i tak zrobi swoje. Cóż… Życie!
Nr 2. Umiejętność patrzenia tam, gdzie wzrok nie sięga.
Aż po horyzont na przykład. I to ten, który znajduje się za Twoimi plecami! Dziecko już dosyć sprawnie się porusza i możesz mieć stuprocentową pewność, że w momencie, w którym NIE patrzysz, wspina się właśnie na kanapę, a z kanapy na parapet, żeby stamtąd doskoczyć do lampy wiszącej na suficie. Ja na wszelki wypadek zawsze, kiedy jest za cicho, uruchamiam matczyny radar.
Nr 3. Umiejętność przewijania pieluchy biegającemu, a w najlepszym wypadku stojącemu dziecku.
Taki roczniak nie poleży zbyt długo na plecach. Mój nie poleży nawet sekundy! Od razu wszczyna raban, jakby krzywda ogromna mu się działa. Zbiegają się sąsiedzi, bo wierzą w te jego krzyki, więc aby uniknąć rewizji, noktowizji i inwigilacji, pocę się, próbując przewinąć biegające po pokoju dziecko. Zawsze to lepiej niż wrzeszczące dziecko. Czasami łaskawie przystanie, ale tylko po to, żeby zmylić przeciwnika, bo zawsze w takich razach również zwalniam, przecierając mokre czoło, a wtedy mój mały jak na złość ze zdwojoną energią wstaje i… Dalej wspinać się po matce, gubić po drodze spodnie, skarpety oraz krzywo zapiętą pieluchę! Więc cała robota od nowa. Jak dzień długi i szeroki. Nic dziwnego, że kiedy nieuchronnie zbliża się czas przewijania, szukam w pobliżu jakiejś nieświadomej duszyczki, kozła jakiegoś ofiarnego, którego można by w tę robotę wkręcić. Sesese…
Nr 4. Umiejętność gotowania.
Bez przypraw. Sól już Ci nie pomoże w walce o miano Master Chefa Twojej kuchni! Chilli, curry – też nie. Cukier podobnież na liście zakazanej. I wiele innych… O Vegecie, Ziarenkach Smaku, kostkach rosołowych nawet nie wspomnę. Bo to oczywista oczywistość. Musisz więc być mistrzem patelni tudzież garnka, żeby w ogóle ktokolwiek chciał Twoich przysmaków skosztować. Odpowiedzialne to zadanie, bo żadna matka nie chce wyhodować sobie niejadka, o co wcale nietrudno na tym etapie życia dziecka. Wyobraźcie sobie tylko! Przyrządzić rybę bez soli, bez kropli cytryny nawet, najlepiej na parze i tak, żeby była pycha! Awykonalne? A jednak! Może jakiś tam kucharz z Koziej Wólki nie podoła, ale Mamy roczniaków potrafią wszystko… A czego nie potrafią, to zaimprowizują (wbrew pozorom: to też trzeba umieć!). Przecież zawsze jakiś słoiczek z rybką znajdzie się na podorędziu…
Nr 5. Umiejętność naśladowania odgłosów zwierząt – ze słoniem włącznie – oraz wcielania się w bohaterów z bajek.
Taka ze mnie Joanna Jabłczyńska. A z męża Słoń Trąbalski. Wspólne udawanie odgłosów zwierząt to jeden z pierwszych przystanków na drodze do samodzielnego budowania zdań złożonych w mowie oraz na piśmie. Bez tego ani rusz! Wyobrażacie to sobie? Brak umiejętności czytania ze zrozumieniem i co za tym idzie: niezdana matura, bo mama nie umiała naśladować małpki…? A skoro mowa o czytaniu, roczniak powoli zaczyna interesować się książkami, więc jako rodzic masz ten obowiązek, tfu…! Przyjemność, żeby kuć żelazo póki gorące. Czyli odgrywać w trakcie czytania przeróżne scenki. Kiedy potiomkin usłyszy czarownicę zamiast mamy – na pewno rozdziawi buzię. I poprosi o jeszcze. Jeśli usłyszy mamę zamiast mamy… Sami rozumiecie. Możecie wypchać się sianem razem z Waszą nudną książeczką!
O czymś zapomniałam? Z czymś przesadziłam? Nie sądzę! Jak zapewne doskonale zdążyłyście zauważyć, mama roczniaka musi przejść przyspieszony kurs na: sędziego, jasnowidza, akrobatkę, kucharkę i aktorkę. Prawdziwy cud nad Wisłą…
Jednak wiecie co? Bycie mamą roczniaka i tak jest łatwe! O czym napiszę już następnym razem…
Tiaa, Olo ma 9 miesięcy, od 3 miesięcy spierdziela podczas przewijania, leci na czworaka z osranym tyłkiem, co rusz przysiada i zostawia czekoladową pieczątkę a jego mina mówi „No goń mnie matko” :) Widzę, że będzie tylko łatwiej :)
Zobaczcie ile umiejętności człowiek zdobywa tylko dzięki jednemu dziecku :)
Potem to sobie do CV wpisać i jak nic na jakieś trudne stanowiska powinni przyjąć od ręki :)
Wszystko prawda. Myślałam, że tylko moje dziecko biega po pokoju z gołym tyłkiem i dopinam mu pieluchę w dziwnych pozycjach. A ma 9,5 miesiąca i od miesiąca przewijam go na stojąco lub „w locie”. Uff już mi lepiej :) Też wcześniej nie sądziłam, że jedzenie bez soli może smakować, a jednak :) Nad spojrzeniem muszę popracować, mój Mały czasem celowo szuka tego mojego wzroku, żebym tylko spojrzała i powiedziała „nie gryź laczków”, wtedy dopiero bierze je do buzi… ;) Mam też czujnik reagujący na zbyt długą ciszę no i uczę się odgłosów zwierząt… :)
Z tym jedzeniem to teraz mam tak, że wszystko, czego sama nie ugotuję, jest za słone lub za ostre. A jeszcze niedawno uwielbiałam pikantne potrawy!
O tym jak dużo soli jemy przekonałam się jak pierwszy raz ugotowałam taki sam obiad dla nas (dorosłych) i dla mojego Bąka z tą różnicą, że nasz przyprawiłam jak zwykle, a Bąkowi zostawiłam jałowe. Najpierw jadłam z Bąkiem (oczywiście smakowało mi i jemu) a potem jak spróbowałam naszej zupy to miałam wrażenie, że totalnie przesolona! Miałam wyrzuty sumienia, że zupę za słoną zrobiłam, ale mąż stwierdził, że dobra jak zawsze…