Co zrobić, żeby rodzeństwo nie było o siebie zazdrosne?

Niczego nie pamiętam tak dobrze, jak chwili, w której mój synek poznał swoją siostrę. Odbierał nas razem z mężem ze szpitala w piękny, słoneczny, kwietniowy dzień. To wtedy zjechałyśmy do chłopaków windą z drugiego piętra. Kostek podbiegł uradowany najpierw do mnie, ale zatrzymał się na widok szklanego „akwarium”, które prowadziłam. Zaciekawiony zajrzał do środka, po czym zawołał: „O! Dzidzia!”. I już. Jej pojawienie się na świecie przyjął z większym spokojem niż my – rodzice. Nie był ani trochę zdziwiony, nigdy też nie okazał zazdrości. Zupełnie tak, jakby dzidzia była z nami od zawsze.

Ta „dzidzia” zresztą funkcjonuje po dziś dzień, a wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że Kostek – jak przystało na prawdziwego starszego brata – będzie tak wołać na siostrę, nawet kiedy ta przyprowadzi do domu pierwszego narzeczonego ;).

NIE BARDZO PRZYGOTOWYWAŁAM SYNKA DO BYCIA STARSZYM BRATEM

Przyznaję się bez bicia: przed porodem zrobiłam niewiele, żeby relacje moich dzieci były dobre. I kiedy trafiałam potem przypadkiem na różne porady dotyczące tego, jak przygotować dziecko na pojawienie się rodzeństwa, włos mi się na głowie jeżył, że sama podeszłam do tematu w tak nonszalancki sposób.

Ok, nie nonszalancki, a naturalny.

Pokazywałam przecież synkowi rosnący brzuszek i opowiadałam, że w środku jest dziecko. I niby to rozumiał, ale wcale nie miał ochoty z tym brzuchem rozmawiać. Na każde zdjęcie USG patrzył zupełnie jak ja na sprawdzian z matmy, czyli: „ale o co chodzi? Ma ktoś ściągę?”. Kostek nie brał udziału w wyborze imienia, bo od wielu lat wiedzieliśmy z mężem, jak nasza córka będzie mieć na imię.

Nie czytaliśmy żadnych polecanych przez psychologów książek pt. „Franklin będzie starszym bratem”. Nie przygotowałam też – o zgrozo! – żadnej zabawki niby-od-młodszego-dziecka, bo chociaż mój synek nie rozumiał jeszcze dłuższych zdań niż te trzywyrazowe, to na bank zorientowałby się, że dzidzia, która tylko leży, nie byłaby w stanie pójść do sklepu, wybrać dla niego autka, a na końcu za nie zapłacić. Nawet kartą mamy.

ALE TO NIE JEST TAK, ŻE NIE ZROBIŁAM ABSOLUTNIE NIC

Trochę o tym wszystkim myślałam. I z tego myślenia wyszło mi chyba po raz pierwszy w życiu, że przecież mogę uczyć się na błędach innych, zanim popełnię własne. To się chyba nazywa starość, ale ja wolę myśleć, że dojrzałość ;). W każdym razie w całej tej mojej dojrzałości zaczęłam uważnie przyglądać się rodzinom z dwójką dzieci. I zauważyłam, że rodzice bardzo często zakładają, że to młodsze potrzebuje dużo więcej uwagi. Nic dziwnego, w końcu jest absolutnie od nas zależne, nieporadne takie i nawet samo się po nosie nie podrapie, kiedy swędzi. A starsze? Duże przecież, wszystko rozumie i obsłuży się, i pobawi, i zajmie sobą, kiedy trzeba.

A to nieprawda, że starsze wszystko rozumie. Ono czuje się po prostu odrzucone.

Na przykład kiedy przychodzą goście. Wchodzą do domu, w którym pojawiło się małe dziecko i co? I wszyscy biegną właśnie do tego maleństwa! Pochylają się nad nim, zachwycają, chwalą i gugają, zupełnie nie zwracając uwagi na starszaka. Jakby był powietrzem! Nawet nie chcę sobie wyobrażać, co takie dziecko wtedy czuje, bo to tak, jakby przyszła do mnie koleżanka i rozmawiała tylko z moim mężem. Byłabym wściekła! Nie tylko na nią. To właśnie mąż oberwałby przy pierwszym wyjściu znajomej do toalety. O, i na pewno nie chciałabym się z nim wieczorem bawić.

A przecież ja mam trzydzieści lat, a nie trzy!

To dlatego po porodzie poświęcam synkowi nawet więcej uwagi niż przed. Wiem, że właśnie teraz (kiedy jego życie tak bardzo się zmieniło wraz z pojawieniem siostry) potrzebuje mnie najbardziej. Codziennie znajduję czas na zabawę wyłącznie z nim, na spacer sam na sam, na rozmowę w łóżku przed snem. Gotowanie, pranie, sprzątanie – poczeka. Ba! Nawet młodsze dziecko poczeka, bo dlaczego zawsze ma czekać tylko to starsze? Dlaczego tylko ono ma ustępować i się dzielić?

Nie chciałabym, żeby Kostek kiedykolwiek pomyślał, że coś przez siostrę stracił. Że stracił mamę.

CAŁE SZCZĘŚCIE DZIDZIA NIE MUSI DŁUGO CZEKAĆ

W końcu wiele rzeczy można zrobić razem! Nie jest tak, że kiedy przewijam Kostkę, Kostek nudzi się i dopytuje, kiedy skończę. On wtedy podaje chusteczki, wynosi pieluszkę, aktywnie uczestniczy we wszystkich zabiegach pielęgnacyjnych. Pomaga przygotować siostrę do kąpieli i po kąpieli do snu.

A kiedy na przykład szykujemy się na mróz, ja smaruję jego twarz kremem, a on smaruje skórę Kosteczki. Tak jest szybciej i… Zabawniej!

Oczywiście nic na siłę i tylko wtedy, kiedy nie jest zajęty swoimi własnymi ważnymi sprawami (czyt. rysowaniem jeża, który przypomina kreta skrzyżowanego z pingwinem).

Ale właściwie po co to wszystko? Ano dzięki temu czuje się za nią odpowiedzialny. Nie jak mama czy tata, ale jak starszy brat.

I kiedy siostra zaczyna płakać, a my gramy właśnie w „Wojnę”, to Kostek bez problemu odkłada karty, po czym upomina mnie: „Mama! Dzidzia płacze! Musisz do niej iść! Pewnie jest głodna…”. A potem sam biegnie, żeby dać jej swoją zabawkę, zająć czymś, zanim nie odgrzeję obiadku.

MIŁOŚĆ SIĘ MNOŻY, KIEDY JĄ DZIELISZ

Im dłużej patrzę na moje dzieci, tym częściej dostrzegam, że relacje rodzeństwa są odzwierciedleniem relacji, jakie panują w domu. Kostek na przykład mówi do siostry dokładnie tymi samymi słowami, którymi ja się do niej zwracam. Muszę więc bardzo uważać na to, jak się zachowuję i żeby nigdy przenigdy nie stracić cierpliwości ;).

Bardzo często też daje jej to, co otrzymał ode mnie. W naszej rodzinie na przykład najważniejszy jest dotyk. Dużo się przytulamy, głaskamy, całujemy, masujemy. I kiedy ja jestem zajęta, to Kostek idzie do siostry, gładzi ją po policzku, a potem po włosach, obejmuje z całej siły i całuje zupełnie jak mama całuje jego. Trochę tak, jakby chciał jej wynagrodzić to, że mama teraz nie może, a trochę jakby bliskością ładował swoje własne akumulatory.

I kiedy tak patrzę wieczorami, jak leżą objęci na dywanie, w pełni zaczynam rozumieć znaczenie przysłowia: „Miłość się mnoży, kiedy ją dzielisz”. Cieszę się, że moje dzieci do kochania poza mamą i tatą mają jeszcze siebie.


Wpis powstał dzięki współpracy z firmą NIVEA, która poprosiła mnie, żebym przy okazji testowania ich kosmetyków z serii NIVEA Baby Emolient opisała, jak dbam o dobre relacje moich dzieci. A że z emolientów NIVEA, które są z nami już od wielu miesięcy, jestem bardzo zadowolona i z ręką na sercu mogę je polecić, tak samo jak godzinami opowiadać o moich dzieciach ;), od razu się zgodziłam!

Mam też coś ekstra dla Ciebie! Jeśli chciałabyś przetestować któryś z używanych przez nas kosmetyków, kliknij w obrazek poniżej – przeniesiesz się do formularza, po którego wypełnieniu możesz otrzymać produkt w prezencie :)

(12 252 odwiedzin wpisu)
6 komentarzy
najstarszy
najnowszy
Inline Feedbacks
View all comments
salus salus
salus salus
7 lat temu

Kochana gratuluję dobrych relacji dzieciaków. Ja u Nas boję się, ze względu na różnice wieku – 7 lat to sporo… Ale wierzę, że Nasza miłość do Naszej 2 wszystkiemu pogodzi!!

e-milka
e-milka
7 lat temu

Tez sie balam, pamietajac dobrze wlasna „detronizacje”. Przez dlugi czas sadzilam, ze to wina odstepu miedzy bratem a mna, bo w wieku lat trzech juz sie duzo rozumie, ale ma sie przeciez potrzeby emocjonalne malego dziecka. Albo, ze dlatego ze jest nas „tylko” dwoje, trojki wydawaly mi sie lepiej zgrane. Moja corka jest pierwsza wnuczka. Kilka lat pozniej pojawilo sie drugie dziecko, powiedzmy Martusia. Pamietam pierwsze spotkanie i Dziadka zauroczonego maluchem. „Martusiu, Martusiu.” I wreszcie Dziadek wypowiedzial imie swojej pierworodnej, ale okazalo sie, ze sie przejezyczyl, mial na mysli Martusie. Myslalam, ze mi serce peknie. Ale moja madra corka przyjela malego przybysza z cala otwartoscia i dobrocia swojego kilkuletniego serca. Nie zachwialo to jej poczucia wartosci, ja natomiast zrozumialam, ze jednak byc moze rodzice sa bardziej winni naszej rywalizacji w dziecinstwie niz chcialabym to przyznac. Jednak to byla wtedy norma: dzieci porownywano otwarcie, zawstydzano publicznie, krytykowano osobe, a nie zachowanie i nie widziano w tym niczego zlego. I naturalnym bylo, ze starsze musi ustapic miejsca mlodszemu, co jednak przy prlowskim modelu 2+2 oznaczalo, ze jedno musialo szybko byc „duze i rozsadne” a drugie moglo byc „male”. I tak sobie mysle, jak wrazliwe dziecko ktore przezylo odrzucenie w dziecinstwie, moze nawiazac potem zdrowe relacje z innymi, z lekiem, ze kiedys znowu ktos je „wymieni” na kogos „pachnacego nowoscia”. Lub przeciwnie, ze ludzi mozna wymieniac jak towar w internetowym sklepie.
Dobrze, ze mamy ta swiadomosc i staramy sie, by nasze dzieci mialy dobre relacje.

Aleksandra
Aleksandra
7 lat temu

Super, że Kostek tak zareagował na siostrę.
Nasz Kacper też zareagował dobrze.
Teraz jednak ma jakiś okres buntu. Młodszy syn, często jest gościem u niego w pokoju.. Jak się później okazuje, gościem „niechcianym” . Kacper denerwuje, bo brat rozwala mu zabawki, robi bałagan i to zawsze wtedy kiedy on właśnie wszystko poukładał. ;)

AZ
AZ
7 lat temu

Jak pisałaś chyba jakieś 9 miesięcy temu, albo i jeszcze wcześniej masz dwójkę dzieciaków hnb, jak ja pisałam w komentarzu również mam taką dwójkę. Jak Ci się udaje poświęcać więcej czasu synkowi? Zostawisz wyjącą w niebo głosy córę? U nas to by tak wyglądało. Bardzo chciałabym poświęcać więcej czasu starszej córce, ale co mam wtedy z młodszą robić? Zaznaczę, że młodsza wyje na innych rękach niż moje i nie toleruje chusty. Boję się, że nie będę potrafiła zbudować między nimi dobrych relacji.

Ilona Kostecka
7 lat temu
Reply to  AZ

Młodsze nie jest HNB :). Myślę, że u Ciebie też z czasem będzie lepiej, 2-miesięczne dziecko to jeszcze drobinka, ma swoje wymagania, dopiero oswaja się ze światem.

A sama radzę sobie różnie, czasami sobie nie radzę ;). W tym momencie mąż jest na tacierzyńskim, a ja pracuję, ale mam nienormowany czas pracy (w dodatku z domu), co w praktyce wygląda tak, że pracuję po nocach, a w dzień pomagam mu ogarniać dzieci. Powoli myślimy o niani, bo u męża zaczyna się gorący okres – organizuje konferencję. Starszak chodzi co prawda do przedszkola od września, ale wiadomo jak wygląda pierwszy rok – często ma jakąś infekcję i tygodniami zostaje w domu.

Jak jest bardzo źle, to po prostu mąż czy ja wychodzimy z domu – młodsza do wózka albo nosidła (ufff… Lubi to), starsze obok za rączkę. Na zewnątrz zawsze coś się dzieje, więc jest spoko, nawet jak idziemy tylko do galerii handlowej albo na kuleczki. No i czekam na lato, latem macierzyństwo jest łatwiejsze :).

AZ
AZ
7 lat temu
Reply to  Ilona Kostecka

Mój mąż wychodzi rano i wraca o 19, gdybym mu pozwoliła wracałby i później. Jestem niewyspana, bo obie córy budzą mi się w nocy i obie chcą natychmiast do mnie. Czasami jedna zasypia i budzi się druga, tak jest nawet lepiej, gorzej jak obie na raz. Jak tylko mogę to z nimi śpię, więc zrobić coś w nocy (np posprzątać czy ugotować) też byłoby mi ciężko. Starszą córę też chcemy posłać do przedszkola, ale obawiam się, że nie będzie chciała chodzić.
Młodsza córa nie lubi też wózka a starsza nawet jak coś się dzieje i tak mi nie odpuszcza, muszę być z nią, a najlepiej jak ją wezmę na rączki. Już coraz mniej, ale jeszcze czasami się zdarza, że nawet bajek sama oglądać nie chce.
Ale jakoś to przetrwamy :-). Muszę dumę schować do kieszeni i prosić o pomoc babcie.
Też czekam na lato z niecierpliwością, może będzie troszkę łatwiej.