Co z tą miłością macierzyńską? Mój coming out.

„Wyjechałam z Polski, żeby uciec z tego <trójkąta bermudzkiego>, bo Polacy żyją w wiecznym trójkącie: Matka Boska, Matka Polka i własna matka, a ojciec na cokole albo w rynsztoku.”

Manuela Gretkowska

Ok – wydało się. Jestem wielką fanką Manueli Gretkowskiej. Jej książki kupuję w dniu, w którym pojawiają się na sklepowych półkach, „połykam” jednym tchem zaraz po wyjściu z księgarni, ślęczę całą noc do rana, bo nie potrafię się oderwać, a potem z żalem patrzę na ostatnie zdanie: że już, że się skończyło, że muszę poczekać na nową pozycję albo… Przejrzeć jeszcze raz co smakowitsze kąski. Wiele cytatów znam na pamięć i nie wstydzę się przyznać, że dla mnie jest pisarką numer jeden. Na zawsze.

Głosy krytyki mam za nic: że feministka, skandalistka (co tu ukrywać) miejscami obsceniczna – ja ją kupuję. Całą. Za ciekawy język pełen nieoczywistych skojarzeń, za opowiadane historie, za poglądy i (last, but not least!) za odwagę w łamaniu tabu. Gretkowska nie tylko sypie sól na nasze, Polaków rany, ale jeszcze bezczelnie ją wciera. Rozprawia się z wieloma niewygodnymi tematami: polskością, patriotyzmem, emigracją, religijnością, seksualnością.

Gretkowska to nie tylko skandalizująca pisarka – od kilku lat jest matką i nawet dwie książki na ten temat popełniła. Są to pamiętniki: jeden z okresu ciąży, drugi napisany, kiedy jej córa ma już kilka lat. Może dobrze, że nie pisała zaraz po porodzie, dała sobie czas, a przede wszystkim dała ten czas swojemu dziecku, ale czuję, że my – nie tylko czytelnicy, ale i Polacy jako naród – coś przez to straciliśmy.

Obraz Matki Polki pozostał nietknięty. W końcu najodważniejszy cytat z „Europejki” na temat miłości do dziecka brzmi:

„Matka jest troską i zarazem obojętnością, inaczej nie dałaby sobie rady. Jest sprzecznością jak miłość. I zawsze cierpi: poświęcając siebie albo zostawiając dziecko dla jego dobra.”

Tak – to są słowa naszej czołowej skandalistki. Wiem, że w kraju, w którym żyję, nawet one mogą wywołać oburzenie, ale dla mnie brzmią jak słodkie pitu-pitu i w żaden sposób nie wyłamują się ze stylistyki narzuconej przez reklamy produktów dla dzieci.

I ja innego punktu widzenia nie znałam, snułam więc radosne plany na temat macierzyństwa, pasma nieustającej radości, a w ciąży wyobrażałam sobie siebie samą – uśmiechniętą, zadbaną, młodą mamę na spacerze z różowym, wesoło gaworzącym, zaokrąglonym niemowlaczkiem. Wszystko w kolorach beżowo – błękitnych, koniecznie rozbielonych, anielskich. A wokół nas mgiełka różanego zapachu. Jeszcze kołysanka Brahmsa gdzieś w tle.

No w końcu musiały się te moje wyobrażenia rozbić w drobny mak! Przeżyłam szok, bo zupełnie nie spodziewałam się tego, co nastąpiło po porodzie. Ba! Nawet tego, co się działo na sali porodowej sobie nie wyobrażałam. Przecież poród to cud narodzin! Wyrzut hormonów: adrenaliny, oksytocyny, a co za tym idzie: wybuch endorfin. Najpiękniejsze, wręcz ekstatyczne przeżycie w życiu każdej kobiety. Wiecie co? Wszystkie te opowieści to – wybaczcie określenie – gówno prawda!

Nie jestem jeszcze gotowa, żeby pisać tutaj o moim porodzie, ale mogę zdradzić, że dla mnie to była trauma. Tak głęboka, że zaraz po nim miałam ochotę zawinąć się szczelnie w koc, zamknąć w ciemnym pomieszczeniu i przespać powiedzmy… Miesiąc. Albo i dłużej. Żeby nikt mnie już nie dotykał, nie patrzył na mnie, nawet do mnie nie mówił.

Tymczasem byłam matką i wypadało wziąć się w garść. A było to najtrudniejsze ze wszystkich życiowych zadań, z jakimi do tej pory miałam się zmierzyć. Bo dla mnie w tamtej chwili bycie matką wcale nie okazało się naturalne i oczywiste. Żadnej oksytocyny, endorfin, nic. Chwilę wcześniej czułam się jak zwierzę – za przeproszeniem – jak koń pociągowy (i teraz już zawsze w ten sposób będę postrzegać rodzącą), a nie jak człowiek, na pewno nie jak kobieta, więc jakim cudem miałam nagle zapomnieć o całym tym poniżeniu, wspiąć się na wyżyny i wykrzesać z siebie ogrom miłości? Poczuć się matką?

Nie dostałam dziecka zaraz po porodzie – ze względu na komplikacje okołoporodowe Kuku został zabrany na intensywną terapię, a kiedy w końcu go zobaczyłam, był obcy. Patrzyłam i nie mogłam uwierzyć, że towarzyszył mi przez dziewięć miesięcy, był ze mną dzień w dzień, że jest częścią mnie. Nie znałam go. Przytuliłam zalękniona, a potem obserwowałam z zaciekawieniem. I tyle.

Później wróciłam do domu i znowu wszystko wyglądało inaczej niż w reklamie Pampersów. Jak? Nie będę opisywać (jeszcze mi życie miłe). Wybaczcie, nie mam w sobie tyle odwagi (na razie) i tak jak teraz wolę to przemilczeć, tak również wtedy milczałam, bo wstydziłam się tego, co czuję, a raczej czego nie czuję.

Niepotrzebnie. Potrzebowałam czasu, jest to całkiem naturalne, co odkryłam później, czytając zagraniczne książki/artykuły na temat macierzyństwa. Polskich publikacji jest mało, o ile w ogóle istnieją? Matka swoje dziecko kochać musi i już. Jest to imperatyw kategoryczny, koniec, kropka, nie ma dyskusji.

Oczywiście, często się zdarza, że miłość do dziecka jest miłością od pierwszego wejrzenia. Bywa jednak tak, że przychodzi później, kiedy dziecko poznajemy, widzimy, jak bardzo nas potrzebuje, jakie jest bez nas bezbronne. Ja się tej miłości uczyłam, tak samo jak uczyłam się przewijania pieluch, trzymania syna, ubierania go, wszystkich podstawowych zabiegów pielęgnacyjnych.

W końcu miłość to przede wszystkim przywiązanie.

To jest mój coming out. Być może trafi tu jakaś kobieta, dla której również pokochanie dziecka było procesem, a nie instynktownym zachowaniem. Przeczyta i przestanie się wstydzić, że w pierwszych tygodniach bywało ciężko, źle. Że nie zapomniała o całym bólu, kiedy dostała dziecko na ręce, a wręcz przeciwnie, patrząc na nie, o bólu sobie przypominała. Że miała dość, bo nie potrafiła utulić płaczu dziecka i zdarzało się, że chciała uciec, wyjść z domu, zostawić wszystko w diabły. Że czuła się jak w potrzasku i nie potrafiła odnaleźć w nowej roli, roli matki.

Wydaje mi się, że żadna z nas o tym głośno nie mówi ze strachu przed oceną: jak powiem, że nie kochałam od razu, to stwierdzą, że nie kocham w ogóle. Jak przyznam się, że dziecko dało mi w kość, to usłyszę, że jestem złą matką, więc buzia w ciup, uśmiech na twarzy i gramy komedię pod tytułem: dzieci to aniołki, ich kupki pachną fiołkami, a płacz to nie ryk, tylko kwilenie.

Tymczasem miłość macierzyńska jest uczuciem skomplikowanym: to amplituda doznań, a nie constant. Raz płaczesz z bezsilności nad łóżeczkiem malucha, żeby innym razem za sprawą jednego bezzębnego uśmiechu wpaść w euforię. Ja się nie wstydzę mówić głośno, że czasami muszę wyjść do sąsiedniego pokoju, przeklnąć, kopnąć drewniany stołek, żeby ochłonąć. Zadzwonić do męża i wypłakać się w słuchawkę: „To na pewno twoje geny!”. Dziecko wielokrotnie doprowadza mnie na skraj wytrzymałości, a słodkie bywa przeważnie wtedy, kiedy śpi, bo jak się obudzi, różnie bywa. Nie znaczy to jednak, że nie kocham swojego syna! Kocham – uwaga, tutaj będzie banał! – na dobre i na złe.

I na koniec gorąca prośba do matek, które miłość macierzyńską poczuły naturalnie, kiedy tylko po raz pierwszy przytuliły dziecko oraz każdego dnia odnajdują w sobie takie pokłady cierpliwości, że nigdy niczego złego na temat własnego dziecka nawet nie pomyślały: proszę, nie oceniajcie mnie. Cieszcie się z tego, co macie.

(2 590 odwiedzin wpisu)
20 komentarzy
najstarszy
najnowszy
Inline Feedbacks
View all comments
Aneta Duda
10 lat temu

Dziękuję Ci za ten wpis.
Popłakałam się…

dorkota
dorkota
10 lat temu

Liczyłam na coś odważniejszego, ale niezłe. Bardzo dobre, bym powiedziała nawet.

Anonymous
Anonymous
10 lat temu

Droga Mamuniu!
Jak dla mnie wlałaś i tak mało oliwy do ognia. Podoba mi się to co czytam, dzięki temu mnie – jeszcze nie matce – będzie łatwiej jeżeli macierzyństwo nie będzie jak na reklamach.

Kuk jest śliczny i te rzęsy!! Buziaki

Ven

MagdaZZZ
MagdaZZZ
10 lat temu

Brawo! Ja obawiając się takiego obrotu spraw właśnie nie zaryzykowałam porodu naturalnego ani karmienia piersią. I dzięki temu moje macierzyństwo było jak z reklamy właśnie. I jest do dziś. Oprócz typowych, chwilowych buntów mojego łobuziaka – wszystko jak w zegarku. Dziecko idealne, a ja od pierwszych dni chodziłam zadbana, wypoczęta, uśmiechnięta i cała w skowronkach.
Nie wstydzę się swoich decyzji. Mam w nosie opinie innych, te całe teorie i gadanie jaka to ze mnie zła matka, że nie potrafiłam się poświęcić. Mojemu dziecku niczego w życiu nie zabrakło. Zapewniam. A już na pewno nie miłości ani czułości. Właśnie dzięki moim decyzjom byłam w stanie kochać je i uwielbiać bezgranicznie od pierwszej sekundy jego życia. Dzięki temu, że nigdy nie sprawiło mi żadnego bólu, że jego przyjście na świat ani wykarmienie nie było dla mnie żadną trudnością ani traumą, tylko czystą przyjemnością. Ja swoją cesarkę wspominam jako prawdziwy cud narodzin. Coś pięknego. Spokój jaki temu wszystkiemu towarzyszył, ciekawość, podekscytowanie, to całe oczekiwanie – kobieta rodząca siłami natury naprawdę nie ma na to czasu. Jest skupiona tylko i wyłącznie na bólu. Ja leżałam sobie spokojnie, mąż trzymał mnie za rękę, rozmawialiśmy, przeżywaliśmy i nagle… jest! Krzyknęłam tylko: „Boże jaka piękna”!!! I już miałam ją u siebie. Do dziś przeżywamy ten moment, często go wspominamy, jako coś najpiękniejszego w naszym życiu.
Mój mąż jest lekarzem i jak tylko zaszłam w ciążę spytał czy chcę rodzić naturalnie. Odpowiedziałam, że wolałabym NIE. Na to on: „I tak bym Ci nie pozwolił”
Potem opowiadał mi co się dzieje na salach porodowych, o statystykach itp. Powiedział, ze nigdy ukochanej kobiecie nie pozwoliłby na to.
Jedna na sto ma to szczęście, że rodzi szybko i bezproblemowo. Całej reszcie pozostaje sobie i innym wmawiać, że już nie pamięta, a dziecko wynagradza to całe zło. I nie ma w tym nic złego. Na pewno jest to jakaś metoda. Tylko jak widać – nie na wszystkich działa. I dobrze, że Ci, którym nie udało się „zaczarować” rzeczywistości mają odwagę o tym mówić.

PS Coś czuję, że gromy ściągnę na siebie.

Ven
Ven
10 lat temu

Magda teraz ja Tobie dziękuję za ten wpis. Ja też chcę mieć cesarkę, też nie chcę karmić, wiem że się nasłucham od najbliższych ale trudno. Dzięki takim osobom jak Ty, czy Mamunia nie boję się tak macierzyństwa, wiem co może się zdarzyć a jak będzie nie wiadomo.

Ven

Mamunia
10 lat temu
Reply to  Ven

W wypowiedzi Magdy pojawiło się bardzo ważne dla tej dyskusji słowo: „poświęcenie”. Od razu zwróciłam na nie uwagę. Macierzyństwo to jest poświęcenie, każda z nas o tym wie.

Jednak Matka Polka tak się w swoim poświęceniu zapędza, że z jakiegoś powodu zamiast radości – robię coś dla dziecka i to jest fajne – czuje frustrację. Szykanuje kobiety, które zaspokajają potrzeby dziecka, ale nie rezygnują przy tym ze swoich własnych. Głośno daje do zrozumienia, że jest lepszą matką, na inne patrzy z góry, ale moim zdaniem tylko się pociesza, bo sama czasami wątpi w to, czy naprawdę było warto?

Ja z perspektywy czasu wiem, że nie, bo dziecko potrzebuje przede wszystkim matki szczęśliwej, a nie cierpiętnicy.

MagdaZZZ
MagdaZZZ
10 lat temu
Reply to  Ven

Ven, cieszę się, że zamiast oburzać moja wypowiedź mogła komuś pomóc i dodać otuchy.
Powiem Ci, że o ile cesarka na żądanie powoli robi się normą i coraz więcej lekarzy się na nią bez problemu godzi, to odmowa karmienia piersią jest wciąż bardzo źle odbierana przez personel medyczny. To straszne.
Ja na szczęście jestem twarda bitch. Od zawsze wiedziałam, że karmić piersią nie będę. Mam tak wrażliwe sutki, że nikomu ich nie pozwalam tykać. Nawet mężowi. Oczywistym dla mnie było, że żadnego małego ssaka do nich ni dopuszczę, żeby mi się na nich wyżywał 12h na dobę. Nawet nie było mowy. Już nie wspomnę o tym, że mam bardzo ładny biust i zwyczajnie było mi go żal. I tak sama ciąża nieźle dała mu w kość, ale wrócił do normy.
Jak poszłam na spotkanie przygotowawcze z położnymi, pediatrą itp. przed porodem, to od razu zapowiedziałam, że karmić nie będę, i jeśli mają zamiar mi z tego powodu jakieś sceny urządzać po porodzie, namawiać, przymuszać itp. to niech mówią od razu – poszukam innego szpitala.
Mój lekarz-ginekolog był bardzo oburzony. Cały czas po porodzie mi chodził i jęczał, że jak to tak to… za to pediatra genialny. Powiedział, że w mleku matki nie ma nic, czego by dziś nie było w mleku modyfikowanym. Cała ta magia polega jedynie na bliskości dziecka i matki. Ale jeśli matka ma odczuwać w związku z tym dyskomfort, ból, obrzydzenie czy cokolwiek zamiast radości z tej bliskości, to oczywistym jest, że lepiej karmić butelką. Tulić, całować, głaskać, miziać można bez karmienia piersią. A tylko tego dziecko potrzebuje. Resztę znajdzie i w tym i w tym mleku. Mega mądry facet. Jest pediatrą naszego dziecka do dziś…
W rezultacie przepisał mi receptę, mąż poszedł do apteki i przyniósł mi fiolkę z lekiem, którego wystarczyło wziąć tylko jedną tabletkę. Laktacja w ogóle się nigdy nie pojawiła – także mity o tym, jak to trzeba się wycierpieć, bo mleko stoi, cycki puchną itp. to też między bajki można wsadzić. Nic cierpieć nie trzeba. Tylko mądry lekarz potrzebny, który zastopuje laktację od razu, zanim się pojawi. Podejrzewam, że wielu złośliwców nawet o tej opcji pacjentkom nie wspomni, tylko pozostawiają na pastwę losu – nie chce karmić? Niech pocierpi.

Ven
Ven
10 lat temu

zgodnie z zasadą, szczęśliwa matka = szczęśliwe dziecko.

dorkota
dorkota
10 lat temu

Magdo, jedyne co mogę napisać, to że Ci zazdroszczę. Chociaż cc bym się bała, jednak to operacja.

MagdaZZZ
MagdaZZZ
10 lat temu
Reply to  dorkota

Operacja, to prawda. Ale jednak operacja na zdrowym organizmie, pod pełną kontrolą. Trochę można to przyrównać do operacji plastycznej. Na pewno jest mniej niebezpieczna, niż choćby usunięcie wyrostka robaczkowego – tak częsty statystycznie zabieg.
Statystyki są nieubłagalne – powikłania po cc to prawdziwa rzadkość. A i tak te statystyki podbijają powikłania po cesarce wymuszonej przez komplikacje w czasie naturalnego porodu. Ale jakby spojrzeć na statystyki cc na żądanie, to praktycznie komplikacje się nie zdarzają.
Za to to, co się dzieje podczas naturalnych porodów??? Lekarze nie mówią o tym, bo nikt by rodzić siłami natury nie chciał, a państwo nie może każdemu cesarki fundować… konsekwencje tak „niegroźne” jak rozerwane drogi rodne, odbyt, hemoroidy, do końca życia nietrzymanie moczu itp., po takie jak otarcia bądź wylewy na buzi dziecka, deformacje główki (dziecko po porodzie naturalnym i cc wygląda całkiem inaczej. Niemal każda deformacja czaszki u człowieka to konsekwencja powikłań okołoporodowych), wybite barki, niedotlenie itp. a w rezultacie upośledzenie dziecka. Smutna prawda.
Niestety, ale niemal każdy poród naturalny wiąże się z takimi powikłaniami. Najczęściej tymi przejściowymi i nieprzyjemnymi tylko dla matki, ale zdarza się, że jego konsekwencje matka i dziecko odczuwają do końca życia.
Przy cesarce to się niemal nie zdarza.
Wiem też, że kobiety boją się też blizny. Ja swoją pokazywałam już chyba każdej mojej koleżance, bo każda była ciekawa. Szczególnie wszystkie przyszłe mamuśki przychodziły do mnie w tej sprawie. Każdy był w szoku – to krótka na ok. 8-10 cm, cieniutka jak żyłka szramka poniżej linii majtek, dokładnie w miejscu naturalnej fałdy (zagięcia skóry). Naprawdę jak się nie wie, to ciężko zauważyć. Ja sama jej nie zauważam na co dzień.
Praktycznie tydzień, dwa po porodzie już była niewidoczna. Z resztą od początku była maleńka, tylko na początku cienka czarna (strup), potem cienka czerwona, a teraz jest w kolorze skóry…
Ja tam cc bardzo polecam i jak do tej pory każda z moich koleżanek, bratowe itp. z tej porady skorzystały i były zachwycone. W tej metodzie nie ma nic złego. Naprawdę nie rozumiem, skąd taka nagonka na kobiety rodzące w ten sposób i czemu to wciąż temat tabu. Każdy powinien mieć wybór, a lekarze powinni uczciwie przedstawiać wszystkie opcje – niestety tego nie robią.

dorkota
dorkota
10 lat temu

Czytałam, że cc jest niekorzystne dla dziecka, że mniej naturalne, że bez tych wszystkich hormonów, adrenalin itd, że dzieci mają problemy oddechowe. Nie wiem czy to prawda, czy propaganda. Ale jeżeli chodzi o powikłania po porodzie sn, to wydaje mi się, że ogromne znaczenia ma szpital, w którym się rodzi, a przede wszystkim kompetentny personel, który jest przy porodzie. Ja urodziłam 4kg „malucha” i nie miałam nacinanego krocza, dziecku też nic złego się nie stało. Oczywiście można wyciągać wszystkie najgorsze historie nt porodów, ale to są raczej rzadkie przypadki i myślę że nie ma co demonizować. Widziałam dziewczyny po cc, które nie mogły podnieść się z łóżka i musiały mieć 2-osobową obstawę żeby pójść pod prysznic. A ja dzień po porodzie biegałam już do łazienki.

dorkota
dorkota
10 lat temu

Co do szpitala, to dodam jeszcze, że ja może i wybrała wielki moloch, w którym dzieci rodzą się jak z taśmy, który jest przeładowany pacjentkami, (przez co musiałam spędzić pół dnia na korytarzu), ale jest to szpital specjalistyczny z dobrym personelem, o którym nie słyszałam złej opinii i byłam pewna, że nikt mi po brzuchu skakał nie będzie, że nie będę musiała rodzić na siłę, a jak nie będę mogła urodzić to zrobią mi cesarkę.

Anonymous
Anonymous
10 lat temu

To co czytam w komentarzach przypomina mi poród mojego pierwszego dziecka.Zachowanie pielęgniarek i lekarzy było straszne,rutyna w wykonywaniu tego zawodu powoduje że młode mamy przeżywają szok,wspomnę tylko ucisk brzucha,cięcie krocza i w dawnych czasach zamiast szycia klamry.Brak profesjonalizmu,zrozumienia młodych matek w naszych szpitalach jest traumą dla matek które rodzą pierwszy raz.

dorkota
dorkota
10 lat temu

Ja mam jeszcze pytanie do Magdy – dlaczego nie chciałaś karmić piersią? Rozumiem, ze nie chciałaś rodzic naturalnie, ale co złego jest w karmieniu piersią?

Mamunia
10 lat temu
Reply to  dorkota

Madzia pisała, że ma wrażliwe piersi (to raz) i ładne (bała się o ich kondycję po ciąży i karmieniu).

dorkota
dorkota
10 lat temu

Coo? Ale bzdury. Każda kobieta ma ładnie piersi przed ciążą. I wrażliwe, zwłaszcza jak sutki krwawią, a dziecko ssie przez 1,5h. To już czysty egoizm. Lenistwo i wygoda. Sorry, takie jest moje zdanie.

KenLi
KenLi
10 lat temu

"Macierzyństwo non fiction. Relacja z przewrotu domowego". Znacie? To książka o tym!

Mamunia
Mamunia
10 lat temu
Reply to  KenLi

W zeszłym tygodniu trafiłam w sieci na wywiad z autorką tej książki. Samej książki jeszcze nie czytałam, ale jak tylko znajdę chwilę – przeczytam na pewno. Recenzje są różne, ale na pewno warto, bo po wywiadzie sądzę, że to moja bratnia dusza i doświadczenia też podobne (zawsze wiedziałam, że nie pierwsza przeżywam macierzyństwo w taki sposób, dziwię się więc, że tak niewiele z nas mówi o tym głośno, zamiast tego są wypowiedzi w stylu Beyonce: „Rozmawiałam z dzieckiem w czasie porodu, nie myślałam o moim bólu, to było piękne” czy Doroty Gardias: „Mam teraz więcej siły niż kiedykolwiek” – sorry, ja w pierwszych tygodniach siły nie miałam w ogóle).

Barbara
Barbara
10 lat temu

Jakbym czytała o sobie …dzięki!!!

Prawie-mamusia.blogspot.pl
Prawie-mamusia.blogspot.pl
8 lat temu

Nie jestem sama!!
A czulam sie gorsza!!
Ja glosno powiedzialam co czuje, a moi bliscy pukali sie w glowe…wiec czulam sie jeszcze gorzej.